0:000:00

0:00

“W Wielką Sobotę, około 22:30, kiedy spacerowałem z psem, z ciekawości zerknąłem do kościoła parafii p.w. św. Karola Boromeusza. W środku naliczyłem 29 osób siedzących plus stojących po boku. Razem około 50 osób” - relacjonuje mieszkaniec Wołowa, 12-tysięcznego miasta niedaleko Wrocławia, który zgłosił się do OKO.press (nazwisko do wiadomości redakcji).

Nasz czytelnik spotkał też jedną osobę stojącą przed wejściem. “Powiedział, że nie zgadza się z łamaniem zakazów przeciwdziałających epidemii, ale przyszedł się pomodlić, bo wierzy w Boga” - mówi nam wołowianin.

Zgodnie z obowiązującym rozporządzeniem Rady Ministrów z 10 kwietnia

w świątyniach w trakcie sprawowania kultu religijnego zarówno wewnątrz nich, jak i na zewnątrz, może przebywać nie więcej niż 5 uczestników, nie licząc osób odprawiających mszę.

Rzecznik Praw Obywatelskich zwracał uwagę, że takie ograniczenia w sprawowaniu kultu mogą w sposób niekonstytucyjny ograniczać wolność religii. Na wprowadzenie tych przepisów zgodził się jednak Episkopat.

Na podstawie przepisów ustawy z 31 marca za naruszenie ograniczeń tych ograniczeń osobie odpowiedzialnej za ich przestrzeganie grozi od 10 tys. do 30 tys. zł kary nakładanej przez Sanepid. W tym wypadku osoba odpowiedzialną prawdopodobnie jest proboszcz ks. Krzysztof Kanton.

Tamtego wieczora za ołtarzem stało trzech księży. Tacę wśród wiernych zbierali ministrant i kolejny ksiądz. Ten ostatni, gdy zauważył, że w drzwiach kościoła stoi nasz rozmówca, natychmiast do niego podbiegł.

“Ksiądz zaczął wyrywać mi telefon i groził, że będę miał przerąbane, jak upublicznię zdjęcia. Powiedział, że jest zakaz robienia fotografii i że naruszam mir domowy.

Co nie może być prawdą, bo teren przed parafią należy do gminy” - mówi nam czytelnik OKO.press.

Zanim podbiegł do niego kapłan, udało mu się zrobić kilka zdjęć.

W Wielkanoc łamano ograniczenia liczby osób w kościołach. O jednym z takich przypadków opowiedział OKO.press czytelnik z Wołowa. W tamtejszym kościele we mszy wzięło udział ok. 50 osób. Przyjmowały komunię do ust, a nie na rękę, wbrew zaleceniom Episkopatu. Policja nie zareagowała na zawiadomienie.

Po tej interwencji wycofał się, by za chwilę spróbować nagrać film. Tym razem się nie udało, bo zauważył go ministrant, dorosły mężczyzna w komży. Wraz z jednym z księży dopadli do naszego czytelnika, by własnymi ciałami zasłonić widok wnętrza świątyni.

Komunia do ust

Mimo starań księdza i ministranta przez uchylone drzwi świątyni naszemu czytelnikowi udało się zobaczyć, w jaki sposób proboszcz udziela komunii. Okazało się, że wbrew zaleceniu Rady Stałej Konferencji Episkopatu kapłani tradycyjnie wkładali ją do ust, zamiast przekazać do ręki.

Oba sposoby stwarzają zagrożenie epidemiczne. Wkładanie komunikantu bezpośrednio do ust jest jednak szczególnie niebezpieczne, ponieważ koronawirus przenosi się drogą kropelkową, czyli m.in. poprzez ślinę. Kapłani lub szafarze udzielający komunii mogą więc przenosić wirusa z ust do ust kolejnych osób, które ją przyjmują.

O tym niebezpieczeństwie reporterowi OKO.press opowiadał jezuita o. Remigiusz Resław: “Gdy udzielamy komunii świętej do ust, nie ma niedzieli, żeby ktoś nie oblizał palców, czasem ktoś mocniej obliże. Nawet jak się staramy, to te palce nasze, kapłanów czy szafarzy, są nieustannie lizane. Próbuję je wycierać, potem daję kolejnej osobie komunię świętą”.

Jak pisaliśmy, na początku marca u proboszcza jednej z amerykańskich parafii wykryto koronawirusa. Przed diagnozą duchowny odprawiał msze i udzielał komunii, podając opłatek gołą ręką. Przy wejściu do kościoła witał się też z wiernymi uściskiem dłoni. Służby sanitarne ustaliły, że ksiądz mógł w ten sposób zarazić nawet kilkaset osób.

Podobna sytuacja miała miejsce w polskich Czapurach. Tamtejszy szafarz, który udzielał komunii w kościele i w ośrodku dla starszych osób, także okazał się być zakażony.

Przeczytaj także:

Na COVID-19 zmarł w Polsce co najmniej jeden ksiądz. U innego zmarłego kapłana zdiagnozowano koronawirusa, ale nie został oficjalnie zaliczony do ofiar pandemii. 25 marca Sanepid stwierdził, że także kolejny ksiądz jest zarażony.

Policja przyjęła zgłoszenie i tyle

Nasz czytelnik po zajrzeniu do kościoła od razu zadzwonił na policję, żeby zawiadomić o stwarzanym przez kapłanów zagrożeniu epidemiologicznym. ”Dyżurny powiedział, że zobaczą, co mogą zrobić i rozłączył się” - mówi nam czytelnik z Wołowa.

Później czekał na patrol, obserwując świątynię przez około pół godziny, aż do zakończenia mszy, gdy wierni zaczęli wychodzić do domów. Wtedy zadzwonił na 112 po raz kolejny. Usłyszał: „Zgłoszenie zostało przyjęte, dziękujemy”. Patrol nie przyjechał.

Zadzwoniliśmy do p.o. kierującego Komendą Powiatową Policji w Wołowie podinsp. Przemysława Laskowskiego z pytaniem o powód zignorowania sygnału od obywatela. Nie dowiedzieliśmy się jednak wiele.

„Były interwencje w kościołach” - przyznał komendant. - „Było zgłoszenie, dotyczące uczestnictwa większej liczby osób, niż przewidują przepisy.

Mamy prowadzone czynności w tym zakresie w sprawie wykroczenia, ale przez telefon nie udzielę informacji, którego kościoła dotyczą” - uciął rozmowę.

Tuż po tym wysłaliśmy pytania o szczegóły tej interwencji mailem, ale do czasu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Ze słów komendanta można jednak wywnioskować, że jeśli nawet wołowska policja wszczęła postępowanie w sprawie sobotniej mszy, potraktowała księży łagodnie. Wspomniał o popełnieniu wykroczenia, a te karane są grzywną wynoszącą maksymalnie 5 tys. zł. Tymczasem za naruszenie zakazu odprawiania nabożeństwa przy ograniczonej liczbie osób, grożą także kara administracyjna, która może wynieść nawet 30 tys. zł.

O powód stwarzania zagrożenia epidemicznego przez księży próbowaliśmy także zapytać też parafię p.w. św. Karola Boromeusza. Jak dotąd nie dostaliśmy jednak odpowiedzi na naszego maila.

Nie tylko Wołów

W Wielkanoc łamano ograniczenia liczby osób także w innych kościołach. Do podobnych zdarzeń doszło w Sromowcach Wyżnych w powiecie nowotarskim i w podwarszawskiej Podkowie Leśnej. W pierwszym przypadku we mszy wzięło udział ponad 60 osób, w drugim ponad 70. Nowotarscy policjanci skierowali wniosek do Sanepidu o ukaranie proboszcza karą administracyjną, a podkowiańscy do sądu o ukaranie grzywną.

Oznacza to, że pierwszemu z nich grozi do 30 tys. zł kary, a drugiemu do 5 tys. zł. To kolejny absurd wynikający z niejednoznaczności przepisów, zakazujących gromadzenia się w związku z epidemią koronawirusa.

Jak pisaliśmy, wybór ścieżki karnej lub administracyjnej zależy tylko od surowości policjanta. Ci z Wołowa księży jak dotąd potraktowali wyjątkowo łagodnie.

;

Udostępnij:

Daniel Flis

Dziennikarz OKO.press. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Wcześniej pisał dla "Gazety Wyborczej". Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Komentarze