Wiceminister sprawiedliwości w obronie ustawy o IPN powołuje się na przykład Belgii, która "TAKŻE zabrania obniżać odpowiedzialność Niemców za Holokaust". Nie ma tu jednak żadnego "także", bo polska ustawa zachęca do czegoś wręcz odwrotnego - "obniżania odpowiedzialności" tych uczestników Holocaustu, którzy byli Polakami
Gość sobotnich (10 lutego 2018) "Wiadomości" TVP Michał Wójcik, nie byłby złotoustym ziobrystą, gdyby nie dodał od siebie paru stwierdzeń - pomimo powagi tematu - niemal komicznych.
Wiceminister sprawiedliwości, zalał potokiem słów telewidzów oraz zaproszoną także marszałek Barbarę Dolniak z Nowoczesnej. Generalnie mówił przekazem dnia, że ustawa o IPN ma przywracać prawdę historyczną i jest dawno oczekiwaną polską wersją walki z kłamstwem oświęcimskim.
Wiceminister pisowskiej sprawiedliwości ocenił, że ustawa o IPN będzie w relacjach polsko-żydowskich "catharsis", czyli oczyszczeniem, bolesnym dotarciem do prawdy poprzez przeżycie wstrząsu, trwogi, cierpienia. Oznajmił urbi et orbi, że:
Ta ustawa [o IPN] to takie catharsis, oczyszczenie, uwolnienie pewnych myśli, jeśli odetniemy bardziej radykalne reakcje z jednej i drugiej strony, to będziemy budować relacje z Izraelem na nowych podstawach
Interesujące, że można na serio tak mówić o gwałtownym kryzysie relacji polsko-izraelskich, jaki wywołała ustawa o IPN. Żydzi na całym świecie widzą w niej zamach na świętą dla nich prawdę o Zagładzie, nacjonalistyczne w zamyśle wybielanie "Polskiego Narodu", a wszystko to budzi usypianego po 1989 roku demona polskiego antysemityzmu.
Wójcik sobie wyobraża (lub udaje, że sobie wyobraża), że "po odrzuceniu stanowisk skrajnych"
Żydzi odreagują i w końcu przyznają PiS rację, że szmalcownicy i uczestnicy pogromów nie mieli nic wspólnego z Narodem Polskim, który był równie nieskazitelnie niewinną ofiarą jak naród żydowski. I razem będziemy bronić wspólnej prawdy o Zagładzie.
OKO.press już parokrotnie demaskowało tę narrację w tekstach Adama Leszczyńskiego, Krzysztofa Pacewicza czy moich. Jej szczególnie spektakularnym wyrazem była propozycja obu Morawieckich - Mateusza i Kornela, by uhonorować tytułem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata "cały polski naród".
Wypowiedź Angeli Merkel, że "Niemcy brały i biorą odpowiedzialność za Holocaust i przejmuje ją każdy kolejny rząd" Wójcik ostrożnie chwali (wszak mówi to Niemka). Podkreśla, że osobiście takich słów od kanclerz oczekiwał (co musiało wywołać radość w Niemczech). Słowa Merkel uznał za sukces polskiej polityki historycznej. Jednocześnie zaskakująco szczerze wyznaje:
Doszliśmy w ostatnich kilkunastu tygodniach do sytuacji absurdalnej wręcz, że naród polski zaczął być oskarżany o Holocaust. Dzisiaj najważniejszy polityk niemiecki mówi: "Nie, to Niemcy odpowiadają za Holocaust"
Jeżeli deklaracja kanclerz gasi jakiś pożar, to ten, który wzniecił PiS ustawą o IPN. Już sam fakt wprowadzania represji karnej jako formy kontroli debaty czy nauczania w szkole, musi budzić podejrzenie, że chodzi o korektę historii. PiS tego nie ukrywa: ogłasza koniec "pedagogiki wstydu". Polscy pisarze określili to jako reakcję bezwstydną, bo oznacza zaprzeczanie zbrodniom przedstawicieli własnego narodu i uznanie na zasadzie pars pro toto, że tylko nieliczni bohaterowie, którzy ratowali Żydów, reprezentują "Polski Naród".
Paradoksem stało się "wypromowanie" w globalnej sieci pojęcia "polskie obozy śmierci", podobnie jak wcześniej "szmalcowników" przez Ryszarda Czarneckiego. Media całego świata - nie tylko izraelskie - w odruchu polemiki, przypominają o polskim antysemityzmie - silnym w Polsce przedwojennej, nasilonym w wojennej i przywołanym do życia przez obecną awanturę z Żydami.
"Absurdalna wręcz sytuacja", o której mówi jak o dopuście Bożym Wójcik, to własne dzieło PiS.
Aby dodatkowo uzasadnić ustawę o IPN, wiceminister Wójcik sięgnął po ulubiony - nie tylko tutaj- argument PiS: przecież takie same zapisy obowiązują w wielu krajach. Na przykład w Belgii.
Jest przepis w ustawodawstwie belgijskim, który przewiduje kary, jeśli ktoś chciałby obniżać odpowiedzialność Niemców. To jest ustawodawstwo z lat 90.
Wójcik ma rację o tyle, że rzeczywiście 23 marca 1995 roku parlament belgijski przyjął ustawę, która zakazuje:
dla ludobójstwa popełnionego przez niemiecki reżim narodowo-socjalistyczny w czasie II wojny światowej".
Grozi za to od ośmiu dni do roku więzienia oraz grzywna.
Intencją prawa z 1995 roku było powstrzymanie rodzimych negacjonistów Holocaustu oraz belgijskich inicjatyw neofaszystowskich.
Przykład belgijski jest o tyle ciekawy, że od ponad 20 lat podejmowane są próby, by zapis rozszerzyć na inne akty ludobójstwa, np. rzezi Ormian przez Turków czy zbrodni wojennych w byłej Jugosławii; w lutym 2018 centroprawicowy Ruch Reformatorski (Movement Reformateur) zaproponował, by objąć nim także ludobójstwo w Rwandzie. Ale takie rozszerzenie napotyka na "bariery polityczne".
Podobne przepisy - jak pisała w OKO.press Anna Wójcik - wprowadzono najpierw w Niemczech w 1985 roku, aby walczyć z tzw. kłamstwem oświęcimskim. Prawo francuskie przewiduje karę do trzech lat więzienia za negowanie i umniejszanie ludobójstw i zbrodni przeciwko ludzkości. Podobne regulacje ma Grecja, Cypr, Szwajcaria, Litwa, a poza Europą – Australia.
Zakazy pochwalania i nawoływania do ludobójstwa i zbrodni przeciwko ludzkości zawiera podpisany przez Polskę w 2001 roku Rzymski Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego. Wprowadzanie tego typu regulacji do ustawodawstwa krajowego popiera Unia Europejska.
Szukanie analogii - przez wiceministra Wójcika i innych polityków PiS - między zakazem negowania lub umniejszania zbrodni nazistowskich (i innych form ludobójstwa) a wprowadzoną 26 stycznia 2018 roku nowelą do ustawy o IPN opiera się na zasadniczym fałszu.
Różnice są zasadnicze. Porównując z belgijskim zapisem:
Celem polskiej ustawy jest ochrona dobrego imienia bliżej niezdefiniowanego "Narodu Polskiego", wbrew wielu dowodom, że jego członkowie brali udział w zbrodniach Holocaustu. W argumentacji pojawiają się wymienione w belgijskim prawie sposoby umniejszania polskiej odpowiedzialności: negowania, minimalizowania, a także usprawiedliwiania np. demoralizacją czasów wojny.
Dla żydowskich ofiar i ich dzieci czy wnuków ustawa niesie zagrożenie, że przeszłość wojenna zostanie poddana korekcie, zafałszowana, wybielona, że
powstanie historyczna bajka o dzielnych Polakach gotowych na wszystko, by pomóc - jak lubi powtarzać premier Morawiecki - "naszym żydowskim braciom i siostrom".
Ofiary i ich krewni odczuwają moralny sprzeciw wobec takiej idealizacji, bo okupacyjne realia były zupełnie inne. Jak w styczniu 1943 roku Żegota (Rada Pomocy Żydom) informowała Pełnomocnika Rządu na Kraj:
"Życie tych resztek ludności żydowskiej - w większości pozbawionych mienia i dachu nad głową i tropionych jak dzikie zwierzęta - upływa pod znakiem głodu i zimna,
w ustawicznym lęku o życie i w konieczności obrony przed plagą nikczemnych jednostek dopuszczających się szantażu".
W kwietniu 1944 roku Żegota pisała, że "szerzy się szantaż w sposób potworny, zarówno pod względem rozmiarów, jak i formy. Nie ma dnia, by nie obrabowano ofiary z ostatniego grosza i dobytku (...) Te nagminnie grasujące zbrodnie przekreślają, uniemożliwiają jakąkolwiek akcję pomocy Rady, a z drugiej strony są przejawem szerzącej się gangreny demoralizacji" (cytat za Anna Bikont, Sendlerowa. W ukryciu, Warszawa 2017, s. 211)
Cel prawodawstwa chroniącego prawdę o ludobójstwie jest także edukacyjny - chodzi o tworzenie atmosfery potępienia także współczesnych form ksenofobii i rasizmu, wszelkich aktów agresji wobec jednostek i grup zgodnie z ich przynależnością rasową, etniczną, narodową, czy religijną. W przypadku polskiej ustawy, która wyklucza przyjęcia do wiadomości cząstki polskiej współodpowiedzialności, ten wymiar jest z definicji utracony.
Nie chodzi przy tym o bezpośrednie obarczanie współczesnych winą (w czym jesteśmy winni temu, co robili nasi dziadkowie), ale o zrozumienie, że degradacja moralna dotyczyła też części ludności polskiej.
Otwiera to refleksję na temat stereotypów wciąż obecnych w polskiej kulturze, co potwierdziła fala antysemickiego hejtu po awanturze z Izraelem.
Znowelizowana ustawa o IPN stwarza warunki do propagowania wersji przeszłości bez polskich działań, które sprzyjały nazistowskiemu ludobójstwu lub przyjmowały wprost zbrodniczą formę. Zwłaszcza, że ustawa wyłącza odpowiedzialność karną za działalność naukową i artystyczną, ale już nie publicystyczną, polityczną czy edukacyjną.
Praktyka prokuratorów i sądów, działających ze wsparciem prawicowych organizacji pozarządowych, może ograniczać szerzenie prawdy o udziale polskiej ludności w Holocauście, a przede wszystkim tworzyć klimat zastraszenia w debacie publicznej czy edukacji. Szczególnie, że ustawa przewiduje też odpowiedzialność karną za ... działania nieumyślne.
Historia II wojny światowej zostanie w ten sposób zrewidowana.
Jak powiedział wiceminister Wójcik: "Jest coś takiego jak godność narodu i my tej godności bronimy". Nie do pogodzenia z takim rozumieniem "obrony godności" jest uznanie współudziału polskiej ludności w Holocauście i próby oszacowania skali tego zjawiska. Naród Polski ma zostać obroniony przed pomówieniami.
Stwierdzenie faktu uczestnictwa części polskiej ludności w polowaniu na Żydów, a nawet pojedyncze akty przemocy i mordów, oznaczałoby według PiS ograniczenie odpowiedzialności Niemców. To absurdalne rozumowanie, skala tych zbrodni jest nieporównywalna.
Holocaust był dziełem niemieckim. Współpraca ludności w okupowanych krajach, a w niektórych (Francja) także władz państwowych, w najmniejszym stopniu nie zdejmuje z nazistowskich Niemiec odpowiedzialności (co potwierdziła zresztą kanclerz Merkel), a w jakimś sensie nawet zwiększa niemieckie winy.
Żeby nie idealizować przykładu belgijskiego, warto zwrócić uwagę, że nie było prób objęcia ustawową ochroną zapomnianego ludobójstwa etnicznego popełnionego przez kolonialną administrację belgijską w Kongo w latach 1885-1908, której ofiarą padły miliony ludzi. Nie tylko Polska ma problemy z rozliczeniem się z ciemnymi kartami swej przeszłości.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze