"W przyszłości ktoś mógłby stwierdzić: mamy niewygodne sondaże, a zatem wprowadzę stan nadzwyczajny, by przesunąć termin wyborów" - tak wicepremier Jadwiga Emilewicz tłumaczy, dlaczego rząd nie wprowadził stanu klęski żywiołowej. To niedorzeczne wyjaśnienie, gdy wybory przesuwa dziś siłą woli dwóch szefów partii
"Z jednej strony, samorządy odmówiły przeprowadzenia wyborów w trybie konwencjonalnym, przy urnach. Z drugiej strony, na propozycję wyborów korespondencyjnych nie odpowiedział Senat. Po trzecie, opozycja nie przyjęła propozycji wydłużenia kadencji prezydenta o dwa lata, aby wybory odbyły się za dwa lata. Wyczerpaliśmy zatem wszelkie możliwe środki, także akty dobrej woli z obozu rządzącego".
Tak wicepremier Jadwiga Emilewicz w programie "Jeden na jeden" TVN24 tłumaczyła, dlaczego 10 maja nie odbędą się wybory.
Prowadzący program Krzysztof Skórzyński oględnie skomentował, że odpowiedzialność za tę sytuację rozkłada się na wszystkie siły polityczne i to niekoniecznie symetrycznie. I zapytał, dlaczego rząd "rękami i nogami" bronił się przed wprowadzeniem stanu nadzwyczajnego, np. stanu klęski żywiołowej, by rozwiązać trudną sytuację z wyborami.
"Stan klęski żywiołowej wprowadza się po to, by walczyć ze skutkami klęski żywiołowej. My dzisiaj nie mamy klęski żywiołowej. Mamy stan epidemiczny, zagrożenia epidemicznego, który został także opisany w literaturze prawnej" - odpowiedziała Emilewicz.
Dodała też, że nie widzi powodu, dla którego należałoby wprowadzić stan nadzwyczajny, alby przesunąć wybory. "To rodziłoby także niebezpieczny precedens na przyszłość. To by oznaczało, że w przyszłości ktoś mógłby stwierdzić: »No dobrze, mamy niewygodne sondaże, a zatem wprowadzę taki czy inny stan, by przesunąć termin wyborów«" - powiedziała wicepremier.
Jednak teza, że "stan pandemiczny" nie jest stanem klęski żywiołowej jest w świetle polskiego prawa kompletnie nieprawdziwa.
Zaś uwaga o tym, że wprowadzenie takiego stanu prowadziłoby do ryzyka nadużyć przy okazji innych wyborów w przyszłości - zwyczajnie niedorzeczna.
Stan klęski żywiołowej wprowadza się po to, by walczyć ze skutkami klęski żywiołowej. My dzisiaj nie mamy klęski żywiołowej. Mamy stan epidemiczny, zagrożenia epidemicznego, który został także opisany w literaturze prawnej.
Stan klęski żywiołowej jest - obok stanu wojennego i stanu wyjątkowego - jednym z trzech stanów nadzwyczajnych, jakie przewiduje Konstytucja RP. Dedykowana jest mu ustawa o stanie klęski żywiołowej.
Czytamy w niej (art. 3.1 ust. 1), że klęska żywiołowa jest m.in. taką katastrofą naturalną, której skutki są zagrożeniem dla zdrowia i życia wielu ludzi a zwalczyć ją można jedynie dzięki "współdziałaniu różnych organów i instytucji oraz specjalistycznych służb i formacji działających pod jednolitym kierownictwem".
Zaś katastrofa naturalna (art. 3.1 ust. 2) w świetle omawianej ustawy to m.in. również "masowe występowanie szkodników, chorób roślin lub zwierząt albo chorób zakaźnych ludzi".
Innymi słowy, pandemię COVID-19 w Polsce można uznać za stan klęski żywiołowej, więc słowa wicepremier Emilewicz są manipulacją.
Natomiast słowa polityczki, że wprowadzenie stanu nadzwyczajnego celem przesunięcia wyborów to rzekomo "niebezpieczny precedens" to już zupełne nieporozumienie.
Ustawa nie przewiduje wprowadzenia stanu klęski żywiołowej z takiego powodu, że jakaś partia ma "niewygodne sondaże", bo nie ma to nic wspólnego z opisanymi w ustawie katastrofami naturalnymi czy awariami technicznymi, które stanowią zagrożenie dla zdrowia i własności.
Pozostaje jedynie dziwić się, dlaczego wiceminister Emilewicz nie uważa za "niebezpieczny precedens" tego, że dwójka szeregowych posłów - Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin - uzgodniła 6 maja, że wyborów 10 maja nie będzie.
- Trudno racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego PiS z uporem maniaka broni się przed wprowadzeniem stanu klęski żywiołowej. Wyjaśnienie, że w takim wypadku państwo polskie musiałoby wypłacać ogromne odszkodowania nie jest zgodne z rzeczywistością - tłumaczyła to na łamach OKO.press prof. Ewa Łętowska .
Wydaje się więc, że we wczesnej fazie odpowiedzi na to pytanie należało szukać w art. 228.7 Konstytucji RP. Czytamy tam m.in., że w czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu
"nie mogą być przeprowadzane wybory [...] Prezydenta Rzeczypospolitej".
Tymczasem przeprowadzenie w maju wyborów było dla PiS celem numer jeden. Z jakiego powodu rząd nie wprowadził stanu klęski, gdy stało się już jasne, że wyborów przeprowadzić się nie da? Poza względami ambicjonalnymi innego powodu znaleźć nie sposób. Jarosław Kaczyński wolał odwołać wybory prawem kaduka, niż przyznać się do błędu.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze