0:000:00

0:00

Timothy Garton Ash jest profesorem Studiów Europejskich na Uniwersytecie Oksfordzkim oraz starszym wykładowcą w Hoover Institution na Uniwersytecie Stanforda. Ostatnio wydał: "Wolny świat: Ameryka, Europa i Zadziwiająca Przyszłość Zachodu" [Free World: America, Europe & the Surprising Future of the West].

Ten tekst, napisany dla "The Guardian", w Polsce publikuje tylko OKO.press

Po brexicie, Wielka Brytania i Unia Europejska stoją w obliczu pułapki Gore’a Vidala. Amerykański pisarz zasłynął stwierdzeniem: „Nie wystarczy odnieść sukces. Inni muszą ponieść porażkę”.

Dziś dominuje logika polityczna, która skłania obie strony do uznawania względnej porażki przeciwnika za miarę własnego sukcesu. Obserwowaliśmy to już przy szczepionkach na Covid, gdy Boris Johnson pysznił się, że Wielka Brytania zrobiła więcej niż cała reszta Europy razem wzięta.

Gavin Williamson, brytyjski minister edukacji, doszedł w tej retoryce do infantylnego ekstremum. Stwierdził, że stało się tak, ponieważ Wielka Brytania „jest znacznie lepszym państwem niż wszystkie pozostałe”. Podejście Vidala jest głęboko zakorzenione w projekcie zwolenników brexitu.

W końcu cały sens tego ćwiczenia ma polegać na pokazaniu, że Wielkiej Brytanii „lepiej będzie poza Unią”.

Przeczytaj także:

Dla Unii Europejskiej ta logika jest mniej kluczowa, nie tylko, dlatego, że ma teraz mnóstwo spraw na głowie. Natomiast ta logika nadal jest obecna, zwłaszcza w krajach, w których liczący się eurosceptyczni politycy (np. Marine le Pen we Francji) mogliby na inne sposoby podkreślić sukces „wyzwolonej" Wielkiej Brytanii.

Tę logikę wyraźnie widać we wpisach na Twitterze Clémenta Beaune'a, utalentowanego francuskiego ministra do spraw Europy. W noc ostatecznego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Beaune zamieścił na Twitterze komentarz, którego udzielił kanałowi informacyjnemu LCI. Jak słusznie zauważył, Wielka Brytania sama karze się brexitem, ale „konieczne było też pokazanie ceny, jaką trzeba było zapłacić za to wyjście”.

Takie stwierdzenie może oczywiście budzić sprzeciw. Przecież negocjacje już się zakończyły. Mamy umowę. Brexit się dokonał. Cóż, zastanówcie się ponownie.

W nadchodzących latach Wielka Brytania będzie w stanie ciągłych negocjacji z Unią Europejską.

Rząd Borisa Johnsona powiedział, że wybór sprowadza się do bycia „Australią lub Kanadą”, ale w rzeczywistości będziemy bardziej podobni do Szwajcarii, która musi znosić niekończące się rundy żmudnych negocjacji z UE, przerywanych atakami odwetu ze strony Brukseli.

Żeby było jasne: Wielka Brytania stanie się Większą Szwajcarią z rakietami. Co do sedna, dylemat pozostaje ten sam.

Doskonały układ - dla UE

Rząd Johnsona wynegocjował doskonały układ w sprawie handlu – to znaczy doskonały dla UE.

Niemieckie samochody mogą nadal być sprowadzane do Wielkiej Brytanii, wraz z innymi produkowanymi towarami, w których UE ma nadwyżkę handlową z Wielką Brytanią.

Dla 80 proc. brytyjskiej gospodarki, czyli usług, prawie wszystko pozostaje do uzgodnienia. Dotyczy to również usług finansowych, które stanowią blisko 10 proc. brytyjskiego eksportu.

Jak błyskotliwie napisał Beaune, około 6 miliardów euro w europejskich transakcjach opuściło londyńską giełdę, aby wejść na rynki wewnątrz UE. Już pierwszego dnia handlu w tym roku.

Francuski dziennik Le Figaro ironicznie określił tę wypowiedź jako wyraz Schadenfreude.

Doskonały raport, który David Henig, ekspert do spraw handlu, opracował dla organizacji społecznej Best for Britain [jej celem było powstrzymanie wyjścia Wielkiej Brytanii z UE - red.] dowodzi, że umowa Johnsona z UE stanowi jedynie „ramy dla przyszłej współpracy”.

Hening dalej określa długą listę obszarów, w których w długoterminowym interesie gospodarczym Wielkiej Brytanii leży zabezpieczenie dalszych porozumień. Wiele z nich, jak na przykład ustalenie „równoważności” brytyjskich usług finansowych, stanowi jednostronny dar UE – a z niektórych z nich można wycofać wedle uznania, jak dowiedzieli się Szwajcarzy. Asymetria sił między obiema stronami jest obecnie bardziej dotkliwa niż kiedykolwiek.

Więcej suwerenności, i mniej suwerenności

A to wszystko po co?

Jeśli „suwerenność” oznacza formalne upoważnienie państwa do stanowienia własnych praw, interpretowanych przez jego własne sądy, to Wielka Brytania zyskała trochę więcej suwerenności.

Jeśli natomiast „suwerenność” oznacza rzeczywistą władzę państwa nad własnym losem oraz wspieranie własnych interesów narodowych, to Wielka Brytania tę suwerenność utraciła.

Nie chodzi tu o to, by powtórzyć starą brexitową debatę „zostać czy wyjść”. Chodzi o to, że w tym bagnie ciągłych negocjacji będzie nieskończenie wiele okazji do nieporozumień, konkurencji i konfliktów.

Dlatego też pytanie do wszystkich inteligentnych i pełnych dobrej woli ludzi po obu stronach kanału La Manche brzmi: jak uniknąć wpadnięcia w pułapkę Vidala.

Konkurencja i współpraca

Nie chodzi o brak konkurencji. Konkurencja jest dobra dla biznesu. W istocie historycy twierdzili, że poziom konkurencji pomiędzy różnymi graczami jest tym, co historycznie uczyniło Europę bogatą i potężną, w przeciwieństwie do bardziej monolitycznych tworów, takich jak Chiny. Sztuka polega na znalezieniu właściwej równowagi między konkurencją a współpracą.

Każdy, kto śledził jakiekolwiek wewnętrzne negocjacje Unii Europejskiej, wie, że nadal istnieje duża rywalizacja między państwami członkowskimi UE.

Ale rywalizacja ta przypomina raczej zawody w rugby pomiędzy tym, co w Wielkiej Brytanii nazywane jest „home nations" [reprezentacjami krajów wchodzących w skład Wielkiej Brytanii - red.].

Zawodnicy rugby z Anglii, Szkocji, Walii i Irlandii (nadal zaliczanej tutaj do „home nations”) walczą ze sobą zacięcie przez 80 minut. Ale na koniec podają sobie ręce i klepią się po plecach, wiedząc doskonale, że w przyszłym tygodniu będą grać po tej samej stronie, dla British and Irish Lions [Brytyjskich i Irlandzkich Lwów] przeciwko All Blacks lub Springboks.

Podobnie, kraje wchodzące w skład UE wiedzą, że w przyszłym tygodniu zagrają w europejskiej drużynie kontra Rosja lub Chiny.

Strategiczna logika współpracy

I oto pojawia się promyk nadziei.

Bo jeśli chodzi o Rosję, Chiny, Iran czy zmiany klimatyczne, Wielka Brytania i większość krajów Europy kontynentalnej stoją po tej samej stronie. Brexit tego nie zmieni.

Tak więc istnieje większa, strategiczna logika współpracy, która przeciwstawia się politycznej logice rywalizacji pełnej zazdrości.

Ale to racjonalne spojrzenie, podzielane nawet przez twardy brytyjski rząd zwolenników brexitu, samo w sobie nie wystarczy, aby zapewnić dobre stosunki po obu stronach kanału po brexicie. Wymaga to zaufania, dobrej woli, jasnej komunikacji i częstych interakcji.

Po prawie pięciu latach nieszczęsnych sporów wokół brexitu brakuje już zaufania i dobrej woli.

Minister Michael Gove, który obok Johnsona jest wiodącym brytyjskim „Panem Brexitem”, mówi, że mamy teraz „specjalne relacje” z UE. W tej chwili są to puste słowa.

Urzeczywistnienie ich wymaga ustanowienia nowych kanałów komunikacji, zastąpienia gęstej sieci codziennych kontaktów, którą straciliśmy opuszczając UE. Widzę w Downing Street pewną gotowość do wypracowania tego bilateralnie, zwłaszcza z Niemcami i Francją, ale jak dotąd nie ma takiej woli w przypadku samej UE.

Patrząc na internetowy harmonogram ministrów brytyjskiego rządu, jedyne, co widzę, to wzmianka o „przyszłych stosunkach z UE” u Gove’a (który w praktyce wydaje się być ministrem do spraw wszystkiego), podczas gdy sekretarz spraw zagranicznych wśród swoich obowiązków wymienił „Europę”.

Ma on pod sobą wiceministra „do spraw Europejskiego Sąsiedztwa i Ameryk”, tej samej rangi, co wiceminister, w innym departamencie, „do spraw Bezdomności i Mieszkalnictwa”.

Jeśli rząd będzie postępował w ten sposób, to jego „specjalne relacje” z UE dojrzeją do tego, aby usłyszeć złośliwą uwagę, którą kiedyś usłyszałem od byłego kanclerza Niemiec Helmuta Schmidta na temat chwalonych przez Wielką Brytanię specjalnych relacji z USA: „Są one tak wyjątkowe, że tylko jedna strona wie o ich istnieniu”.

Po brexicie Wielka Brytania bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje polityki europejskiej – a UE potrzebuje polityki brytyjskiej.

Tłumaczyła Anna Halbersztat

Śródtytuły od redakcji

Udostępnij:

Timothy Garton Ash

Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".

Komentarze