0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Michal Cizek / AFPFot. Michal Cizek / ...

Prawie milion – tyle osób miało uczestniczyć w poniedziałkowym (27 listopada 2023) jednodniowym strajku ostrzegawczym i protestach w Republice Czeskiej. Według czeskich mediów to jeden z największych zrywów pracowniczych w historii kraju.

Bezpośrednim powodem jest polityka centroprawicowego rządu premiera Petra Fiali. Chodzi w szczególności o tzw. pakiet konsolidacyjny – plan zmniejszenia deficytu finansów publicznych z 3,6 proc. w tym roku do 2,2 proc. PKB w przyszłym roku. I związane z nim cięcia wydatków.

Poza pakietem oszczędnościowym związkowcy protestują też przeciw zmianom w systemie emerytalnym, wskazują na spadek płac realnych z powodu wysokiej inflacji, ryzyko wzrostu cen energii, skarżą się na brak dialogu ze strony rządu.

W „dniu protestu” uczestniczyły wspólnie największe centrale związkowe, choć na co dzień ich relacje bywają napięte. Strajkowały zakłady przemysłowe i instytucje sektora publicznego. Największa mobilizacja objęła szkoły. W jednodniowym strajku wzięli udział pracownicy i pracowniczki 7213 przedszkoli, szkół podstawowych i gimnazjów – 74 proc. wszystkich placówek.

”W Polsce taki protest byłby nielegalny" – napisała posłanka partii Razem i klubu Lewicy Marcelina Zawisza.

„Obecne prawo strajkowe nie pozwala na strajki polityczne – i nic dziwnego, bazuje bowiem na ustawie z 1982 r., napisanej tak, żeby utrudnić życie »Solidarności«”.

Profil na Facebooku,28 listopada 2023

Sprawdziliśmy

Polskie prawo rzeczywiście nie pozwala m.in. na strajki polityczne. Ustawa o rozwiązywaniu sporów zbiorowych faktycznie czerpie z ustawy o związkach z 1982 roku. Tamta ustawa delegalizowała Solidarność, nie tylko utrudniała jej życie

"Pielęgniarki mogą się domagać podwyżek od dyrektora szpitala, nauczycielki – od dyrektora szkoły. Nie mogą naciskać na ministrów, którzy realnie podejmuje decyzje. Pracownicy fabryki nie mogą poprzez strajk wywierać presji na rząd, żeby zapewnił ich dzieciom dobrą edukację czy ochronę zdrowia” – pisze Zawisza.

Zdaniem Zawiszy (ale i całej Lewicy, bo był to jeden z punktów programu jej komitetu wyborczego) to antystrajkowe prawo wymaga pilnej zmiany.

Przyjrzyjmy się dokładniej, co właściwie obecne polskie prawo mówi o strajku.

Można strajkować, ale...

Słownik Języka Polskiego PWN definiuje strajk jako „zaprzestanie pracy przez pracowników, będące formą walki o zrealizowanie żądań ekonomicznych lub politycznych”. To słownikowe i potoczne rozumienie strajku nie znajduje jednak odzwierciedlenia w polskim prawie.

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda dobrze: prawo do strajku jest zapisane w polskiej Konstytucji.

Jej artykuł 59 ust. 3 mówi: „Związkom zawodowym przysługuje prawo do organizowania strajków pracowniczych i innych form protestu w granicach określonych w ustawie. Ze względu na dobro publiczne ustawa może ograniczyć prowadzenie strajku lub zakazać go w odniesieniu do określonych kategorii pracowników lub w określonych dziedzinach”.

Ustawą, która określa jak, kiedy i o co można strajkować, jest „Ustawa o rozwiązywaniu sporów zbiorowych” z 1991 roku.

Pierwszy artykuł tej ustawy wskazuje, że spór zbiorowy pracowników z pracodawcą „może dotyczyć warunków pracy, płac lub świadczeń socjalnych oraz praw i wolności związkowych pracowników lub innych grup, którym przysługuje prawo zrzeszania się w związkach zawodowych”.

Tylko tyle, nic poza tym. W myśl polskiego prawa w żądaniach, z którymi występują pracownicy, może chodzić wyłącznie o warunki pracy i płacy, świadczenia socjalne oraz prawa i wolności związkowe.

Ponadto mogą dotyczyć one wyłącznie konkretnego zakładu pracy. To dlatego, szykując się do strajku generalnego w polskiej edukacji, Związek Nauczycielstwa Polskiego i inne związki musiały przeprowadzić ponad 14 tys. sporów zbiorowych. Niezależnie od siebie, w każdej ze szkół i w każdym z przedszkoli z osobna.

Pisaliśmy o tym, śledząc przygotowania do strajku w 2019 roku:

Przeczytaj także:

Strajk? Polskie prawo mówi: z dala od polityki

Z tych ograniczeń wprost wynika nielegalność strajkowania z szerszych powodów politycznych.

„Nie jest możliwe, aby w ramach sporu zbiorowego adresować żądania skierowane do władz publicznych dotyczące prowadzonej przez nie polityki” – pisze Michał Sobol, współautor wydanej niedawno książki „Strajk i spór zbiorowy”.

„Nie można dzisiaj zorganizować strajku np. wokół emerytur” – mówiła OKO.press Katarzyna Rakowska, związkowczyni i socjolożka badająca spory zbiorowe w Polsce. – „Można strajkować tylko organizując się wokół spraw związanych z zakładem pracy, tymczasem emerytury nie leżą w gestii właściciela zakładu pracy. Nie możemy też strajkować, domagając się podniesienia pensji minimalnej, bo to nie zakład pracy odpowiada za wysokość pensji minimalnej”.

W ustawie zapisano jeszcze jedno ważne ograniczenie. Zgodnie z art. 4. 1. „Nie jest dopuszczalne prowadzenie sporu zbiorowego w celu poparcia indywidualnych żądań pracowniczych, jeżeli ich rozstrzygnięcie jest możliwe w postępowaniu przed organem rozstrzygającym spory o roszczenia pracowników”.

Jak wskazuje Sobol, zakaz prowadzenia sporu dla poparcia żądań indywidualnych odnosi się do takich sytuacji jak np. żądanie przywrócenia do pracy indywidualnego pracownika.

Najbardziej znanym takim przypadkiem w polskiej (i światowej) historii ruchu związkowego było żądanie przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz w Stoczni Gdańskiej im. Lenina w sierpniu 1980 roku. Co prowadzi do frapującego paradoksu: historia dzisiejszej demokratycznej Polski rozpoczyna się od strajku, który ta sama demokratyczna Polska uznałaby za nielegalny.

Ten wąski zakres dopuszczalnych żądań to niejedyny problem.

Długi bieg z przeszkodami

„Do legalnego strajku potrzebujemy sporu zbiorowego, który, jak wynika z moich badań, trwa od kilku miesięcy do nawet siedmiu albo ośmiu lat” – mówił OKO.press Katarzyna Rakowska.

Procedura sporu zbiorowego jest wieloetapowa, a zorganizowanie legalnego strajku jest możliwe tylko po przejściu wszystkich obowiązkowych etapów. Etapami procedury są:

  • wystąpienie przez związek zawodowy z żądaniami;
  • rokowania z pracodawcą i sporządzenie ew. protokołu rozbieżności;
  • mediacje, a jeśli się nie powiodą – sporządzenie protokołu rozbieżności;
  • referendum strajkowe, w którym udział weźmie co najmniej 50 proc. zatrudnionych w danym zakładzie pracy, a większość z nich opowie się za strajkiem – referendum przeprowadza związek;
  • ogłoszenie strajku co najmniej na 5 dni przed jego planowaną datą.

Na każdym etapie tego procesu pracodawcy mają okazję, by go spowolnić. Np. nie podpisując kolejnych protokołów rozbieżności z rokowań i mediacji, albo utrudniając związkowi przeprowadzenie referendum.

"Pracodawcy robią naprawdę wiele, żeby utrudnić całą procedurę. W Polsce jak ktoś zorganizował strajk, to znaczy, że przeszedł wielomiesięczną gehennę” – mówiła Rakowska.

Ale pomimo tych przeszkód udaje się w Polsce organizować legalne i skuteczne strajki. W ostatnich latach to m.in. strajk w fabryce Solaris Bus & Coach w Bolechowie, strajk w zakładach Paroc w Trzemesznie czy strajk w International Paper w Kwidzynie.

Wielki strajk nauczycieli w 2019 wprawdzie przegrał z rządem PiS (który, przypomnijmy, walczył ze strajkującymi, posługując się m.in. wściekłą propagandową kampanią w mediach publicznych), ale z perspektywy czasu ocena jego skuteczności może ulec zmianie.

Główny postulat strajku – znaczący wzrost wynagrodzeń nauczycieli – ma zostać zrealizowany przez nową władzę. Trudno to sobie wyobrazić, gdyby nie tamta wielka mobilizacja nauczycielek i nauczycieli.

Jak to było z ustawami z 1982 i 1991 roku?

„Obecne prawo strajkowe (...) bazuje na ustawie z 1982 r., napisanej tak, żeby utrudnić życie »Solidarności«” – pisze posłanka Zawisza. To w zasadzie prawda, choć „utrudnianie życia” to w tym przypadku eufemizm.

Historię tworzenia obecnej Ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych opisał w OKO.press Wojciech Orliński. „Priorytetem dla projektodawców było takie ich napisanie, żeby trwającą nieprzerwanie od 1988 roku falę strajków ukrócić” – pisał Orliński.

W uchwalonej w 1991 roku ustawie faktycznie znalazły się zapisy zaczerpnięte wprost z ustawy o związkach z 1982 roku. Przepadł alternatywny projekt, który liberalizował prawo do strajku.

Sama ustawa z października 1982 ma dwuznaczną historię. Patrząc na same przepisy, można by uznać, że ustawa – choć restrykcyjna – stanowiła postęp w stosunku do uprzednio obowiązującego prawa.

„Do roku 1982 prawo pracy w PRL-u oparte było na założeniu, że strajk nie ma racji bytu w gospodarce socjalistycznej” – pisze Jakub Grzegorczyk w cytowanej już zbiorowej publikacji nt. strajku.

Nowe prawo przynajmniej dopuszczało strajk. Ale progres był pozorny.

Po pierwsze, jednocześnie ustawa likwidowała wszystkie centrale związkowe działające przed 13 grudnia 1981 roku, w tym oczywiście NSZZ „Solidarność”. Nie tyle więc „utrudniała życie solidarności”, ile po prostu formalnie delegalizowała związek.

Po przyjęciu ustawy przez sejm PRL strajk zaczęli robotnicy ze Stoczni Gdańskiej (szybko się załamał, spacyfikowany przez oddziały ZOMO). Doszło do gwałtownych protestów ulicznych w Gdańsku i Nowej Hucie.

W Gdańsku aresztowano ok. 270 osób, za udział w protestach zwolniono z pracy ok. 200 stoczniowców. W Nowej Hucie zginął dwudziestoletni robotnik Bogdan Włosik. (Więcej o wydarzeniach października 1982 można przeczytać w serwisie dzieje.pl)

Po drugie, wiele z przyjętych w ustawie rozwiązań w praktyce utrudniało pracownikom legalną akcję strajkową. Chodzi np. o obowiązek wcześniejszego odbycia rokowań z pracodawcą czy zakaz organizacji strajków dla poparcia indywidualnych spraw pracowniczych.

Czyli z grubsza te same warunki i zakazy, które obowiązują dziś.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).
Na zdjęciu Bartosz Kocejko
Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze