W USA czy w Europie jest coraz więcej kobiet na kierowniczych stanowiskach, a we Włoszech mamy regres. Jedna Meloni wiosny nie czyni – zresztą najwyraźniej nie ma ochoty, żeby szklany sufit za nią przebiły inne. O sytuacji włoskich kobiet mówi publicystka Francesca Sforza
Na zdjęciu: Tancerka w bikini i nieco zażenowany Jose Mourinho, trener Interu Mediolan, podczas nagrywania programu telewizyjnego „Chiambretti Night" w 1. programie publicznej telewizji RAI. 1 kwietnia 2009 r.
U widza i widzki z Polski włoska telewizja z przełomu wieków powodowała poważny szok kulturowy – nawet w wydawałoby się poważnych programach pojawiały się roznegliżowane tancerki albo po prostu młode dziewczyny w skąpych ubraniach, których zadaniem było na przykład coś przynieść albo przenieść, a poza tym dobrze wyglądać. Na ile w tym „zasługa" zmarłego 12 czerwca telewizyjnego magnata i polityka, Silvia Berlusconiego? OKO.press pyta Francescę Sforzę, szefową weekendowego magazynu turyńskiego dziennika „La Stampa”. A odpowiedź brzmi:
Ale rozmawiamy z włoską dziennikarką nie tylko o pięknych młodych kobietach w telewizji, ale o miejscu kobiety we włoskim społeczeństwie. Francesca Sforza przedstawia alarmujące dane na temat zatrudnienia kobiet, które zmalało zwłaszcza po pandemii. Tłumaczy fenomen włoskiej „mammy" i dlaczego na festiwalu w San Remo nie można mówić o prawdziwych problemach kobiet.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Wojciech Łobodziński, OKO.press: Kilka lat temu we Włoszech wiralem stał się filmik z telewizji RAI 2. Był to skrót z programu telewizyjnego o nazwie Detto fatto. Pokazywał, jak kobiety powinny robić zakupy na szpilkach, żeby być seksowne i kobiece. Wszyscy wiązali to wtedy z Berlusconim i wykreowanym przez jego telewizje fenomenie veliny — skrajnie zseksualizowanej postaci młodej kobiety, której zadaniem jest głównie prezentowanie młodego, atrakcyjnego ciała. Czy on rzeczywiście jest odpowiedzialny za obraz kobiety we współczesnych Włoszech?
Francesca Sforza: Berlusconi zainicjował postmodernistyczną rewolucję medialną, która ma dwie możliwe interpretacje. Jedni mówią, że uczynił społeczeństwo wolnym: ludzie mogą naprawdę mówić, co chcą, do czego dążą, co im się podoba. To wyzwolenie z kulturowego zamknięcia lat 70. i 80. włoskiego XX wieku. Okres powojenny, jeśli chodzi o kulturę, był pełen nienawiści i arogancji ze strony tak lewicy jak i prawicy. Były to w końcu „lata ołowiu”, okres lewicowego i prawicowego terroryzmu.
A Berlusconi nie był konserwatystą. Jego sposób myślenia wyraża slogan: „Zostawmy lewicowców z ich smutnym życiem, z ich ciągłymi zmaganiami i problemami, koszmarem odpowiedzialności i biedy. Po prostu weźmy na luz!". Tak też zrobił! A Włosi odpowiedzieli: „Dlaczego nie”?
Jego telewizyjna korporacja Mediaset w latach 90. i później nadawała programy z jednym przesłaniem: „Take it easy! Najważniejsze to mieć fajną kobietę, dobrze zarabiać i mieć wygodne miejsce na noc". To było bardzo potężne przesłanie. Co więcej, nadawane każdego dnia.
Jednakże, i to jest inny punkt widzenia na ten proces, to był w tym czasie globalny mainstream .
Owszem, mieliśmy Billa Clintona, później cały fenomen Fox News – trash media, a jednocześnie rodzącą się popularność kanałów komediowych i talk show, bazujących na niskich instynktach odbiorców.
Ale nie tylko, dodałabym tutaj też cały ten projekt ideologiczny neoliberalizmu reprezentowany przez Chicago Boys, Margaret Thatcher i Reagana... Nawet jeśli czasem krył się w nim jakiś konserwatywny miazmat, to w gruncie rzeczy chodziło o wyzwolenie się ze skostniałych, sztywnych konstruktów społecznych, takich jak stabilna praca, związki zawodowe i wymarzony dom na przedmieściach. Chodziło o zarabianie pieniędzy, elastyczność i inwestowanie.
Berlusconi to skrajny przykład, ale był częścią pakietu ideologicznego. Promował atawistyczne instynkty, ignorancję i skupienie się na własnej karierze. Nie widać końca tego trendu – teraz mamy Salviniego [Matteo Salvini, lider Ligi i były premier – red.], Muska czy Trumpa.... Egoizm i pustka etyczna ideologii, którą zaproponował Berlusconi sprawiły, że solidarność stała się smutnym pojęciem, czymś nieużytecznym. Czymś, co jest sprzeczne z pojęciem szczęścia.
Gdy we Włoszech zajmujesz się rzeczami ważnymi, korupcją, przemocą wobec kobiet, mafią czy biedą, postrzegają cię jako posłańca smutku, osobę, która żyje przeszłością. Może więc – to pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy – ten telewizyjny przekaz Berlusconiego był jak opium Marksa dla mas? Czymś, co uśmierzy ból i przesłoni brutalną rzeczywistość. W filmie „Loro” Paola Sorrentina tytułowi „oni” to nie ludzie, których widzimy na ekranie, zażywający ecstasy i uprawiający seks podczas bunga bunga u Berlusconiego, ale my, którzy ich oglądamy, mając jednocześnie obsesję na ich punkcie: celebrytów, nowych bogów naszego społeczeństwa, patronów egoizmu, seksizmu i ignorancji.
Nie ujęłabym tego lepiej. To dla mnie nie do uwierzenia, nie do pojęcia, że rola Berlusconiego w naszym społeczeństwie nie została oceniona tak, jak na to zasługiwała. Co więcej, że był tak popularny, by nadal być w rządzie. Po tylu latach! Teraz postrzegaliśmy go jako starca, który nie ma wpływu na politykę – co było absolutną nieprawdą. Uważam, że chociaż era Berlusconiego już się skończyła, to wciąż odciska się na naszym społeczeństwie.
Telewizja wykreowała postać Włoszki – obiektu seksualnego, kochanki. Ale jest jeszcze przecież włoska „mamma", którą Włosi kochają najbardziej na świecie. A jak wygląda rzeczywistość włoskich kobiet?
Statystyki mówią, że ponad 90 proc. osób, które straciły pracę w trakcie pandemii, to kobiety.
A to wszystko przy aktywności ekonomicznej kobiet na najniższym poziomie wśród krajów rozwiniętych: około 55 proc. na poziomie ogólnokrajowym. W niektórych regionami Włoch, jak Sycylia, gdzie aktywna zawodowo jest naprawdę bardzo skromna mniejszość.
W 2005 roku według Eurostatu zatrudnionych było 6 na 10 kobiet bez dzieci.
I to się nie zmieniło. Covidowe zamknięcie gospodarki niedawno się skończyło, ale kobietom naprawdę trudno było i nadal jest trudno znaleźć pracę. A to sprawia, że ich udział w społeczeństwie, procesach politycznych, a także w gospodarce jest naprawdę, delikatnie mówiąc, nikły. I dotyczy to zarówno pracy w barze czy restauracji, jak i na stanowiskach prezesek i menedżerek.
Jest taki ciekawy przykład. Zajmująca się zarządzaniem infrastrukturą spółka Atlantia, która jest własnością Benettona, postanowiła wyjść z giełdy, a wraz z tym kierownictwo wyrzuci wszystkie kobiety z zarządu. Dlaczego? Ponieważ we Włoszech istnieje prawo, które mówi, że jeśli jesteś na giełdzie, to musisz mieć zarząd zróżnicowany pod względem płci. Teraz zarząd będzie składał się wyłącznie z mężczyzn.
Jaki to sygnał? A to jest obecny trend. Tendencja przeciwna w porównaniu do tego, co obserwujemy w Europie i Stanach Zjednoczonych, gdzie jest coraz więcej kobiet wśród menedżerów wyższego szczebla.
Od lat pracuję w dziennikarstwie i kiedy miałam mieszany zespół kobiet i mężczyzn było inaczej, było lepiej. Bardziej efektywnie i dużo bardziej kreatywnie. I wiesz co? Jedna kobieta to za mało – nawet jeśli to pierwsza włoska premierka Giorgia Meloni – żeby narzucić punkt widzenia.
To problem kulturowy. W ostatnich latach dużo czytaliśmy o #metoo i prawach kobiet. Gazety były pełne tematów o seksizmie, równouprawnieniu. Jednak rzeczywistość jest inna. W mediach pracuje wiele kobiet, ale nie na najważniejszych stanowiskach. To samo dotyczy rządu.
Meloni, premierka z prawicowej postfaszystowskiej partii Bracia Włosi jest tutaj wyjątkiem, a nie przykładem. W budowaniu jej wizerunku ważne jest to, że przedstawia się jako osoba samotna i niezależna. Codziennie widzimy polityczne debaty, które pokazują jak słabych i niewykwalifikowanych jest wielu ludzi z jej rządu. I myślę, że ona ich potrzebuje, aby być postrzegana tak, jak chce być postrzegana – jako osoba silna.
Centrolewicowa Partia Demokratyczna również wybrała niedawno na swoją liderkę kobietę, Elenę Ethel Schlein – ale to chyba inny przypadek.
Tu ważne jest, że ani dziennikarze, ani sondażyści tego nie przewidzieli. Oznacza to, że istnieją nastroje i uczucia, za którymi media nie są w stanie nadążyć. Myślę, że to bardzo pozytywny fakt, który z jednej strony pokazuje żywotność społeczeństwa, a z drugiej wymaga od osób zajmujących się komunikacją refleksji nad sobą.
W Rzymie widziałem demonstrację Movimento di Lotta – Disoccupati „7 Novembre”', organizacji bezrobotnych z Neapolu. Była tam ponad setka mężczyzn, którzy prawdopodobnie odkryli marksizm podczas pobytu w więzieniu. I tylko dwie kobiety, z megafonami, ubrane jak kurdyjskie partyzantki. To one dowodziły. Mężczyźni cały czas słuchali ich poleceń, jednocześnie intonując pieśni poświęcone swoim matkom...
Na Południu topos, figura matki jest niezwykle potężna. Pochodząca z Rzymu Meloni też często się do niej odwołuje podkreślając, że jest kobietą, matką i chrześcijanką. To silnie oddziałujący przekaz, adresowany zwłaszcza do małych miasteczek i wsi, które są sercem Włoch.
Powinniśmy się więc zastanowić nad nowym modelem matki i macierzyństwa. Królowa domu, władczyni emocji, opiekunka dzieci, będąca głównym punktem odniesienia w twoim życiu, zwłaszcza w życiu mężczyzn i chłopców, to zdecydowanie za dużo! To produkt kultury patriarchalnej, która w ten jednoznacznie moim zdaniem negatywny sposób wpływa na dzieci, a następnie dorosłe kobiety i mężczyzn.
Jeśli mamy problem z mężczyznami, którzy zabijają swoje żony, partnerki, znęcają się nad dziećmi, to powinniśmy spojrzeć na wizję matki i kobiety, jaką lansuje się w społeczeństwie. W jej ramach wszystko, co jest poza domem, łączy się z rolą ojca lub syna, czyli mężczyzny, a władza kobiety ogranicza się jedynie do ścian rodzinnego domostwa.
Kobieta może więc być królową domu, życia rodzinnego, ale co się z nią stanie, gdy jej pozycja zostanie zagrożona?
Do jakiej władzy czy instytucji wewnątrz rodziny może się odwołać, skoro jest ograniczona tylko do roli gospodyni domowej? Nic nie może zrobić. Pieniądze są w rękach mężczyzn, koniec końców to oni podejmują decyzje. Tymczasem to właśnie ekonomiczna niezależność daje prawdziwą wolność w społeczeństwie jak i władzę w domu.
Ta południowa, ludowa figura matki nie jest zdrowa dla naszego społeczeństwa. Jest zbyt apodyktyczna, zbyt obsesyjna i w efekcie kusi syna, by pozostał w domu.
Włoski fenomen opuszczania późno domowego gniazda jest znany w całej Europie.
Podobnie jak fenomen sportowców i celebrytów ślących całusy do swoich matek. Gdy to widzę, nie mam dobrych przeczuć. Wolę, żeby moi synowie bardziej kochali swoje żony i dzieci niż mnie. Wiesz, jakie to niesie przesłanie? Jestem lepsza od twojej żony, jestem od niej ważniejsza. Czy to jest zdrowe? Myślę, że odpowiedź jest oczywista.
Jak to się ma do przemocy wobec kobiet, o której wspomniałaś wcześniej?
Zarysowany tutaj model jest popularny od Rzymu po Sycylię i Sardynię. Włochy to kraj małych miasteczek, wiosek. A małe społeczności są znacznie silniej osadzone w starych, tradycyjnych strukturach. W dużych miastach, gdzie istnieje państwo opiekuńcze z jego instytucjami, sytuacja jest inna. Jednak tam, gdzie nie ma państwa opiekuńczego, funkcjonuje dawny model rodziny, zamkniętej i niechętnej do otwarcia się na nowe trendy, która czuje się jednocześnie opuszczona przez państwo. Instytucje publiczne wspierają kobiety, stwarzają im możliwości wychowywania dzieci poza domem, czyniąc tę tradycyjną postać matki mniej potrzebną i mniej popularną. Co więcej, pobudzają one aktywność ekonomiczną kobiet.
Na Południu państwo opiekuńcze jest mniej rozwinięte albo w ogóle nie funkcjonuje, co może sprawia, że sytuacja w domu jest toksyczna.
A ta rodzina z Południa – czy to nadal jest ogromna famiglia z mnóstwem wujków i cioć, którą znamy z włoskiego kina?
Nie. To już nie jest ten sam model, który obowiązywał 20 lat temu, kiedy zazwyczaj babcia i dziadek mieszkali z rodziną i byli jej nestorami, a reszta dalekich krewnych mieszkała gdzieś w pobliżu. Teraz mamy do czynienia z rodzinami nuklearnymi, najczęściej z jednym żywicielem, w tym przypadku ojcem i z matką, która zostaje w domu. Czasem kobiety też muszą pracować, zwykle w niepewnych, prekarnych warunkach.
W okresie pandemii wszystkie te czynniki się zintensyfikowały. W domu dzieci nie miały żadnych pozytywnych impulsów, żadnej stymulacji procesu wychowawczego, często z nadużywającymi przemocy lub alkoholu ojcami, zdesperowanymi z powodu złych warunków pracy i realiów walki ekonomicznej.
A czy popkultura pomaga Włoszkom w upodmiotowieniu? Każdy zna Chiarę Ferragni, blogerkę modową, influencerkę, kobietę biznesu, która odnosi sukcesy i jest obecna w mediach społecznościowych, jednocześnie będąc trendsetterką nowoczesnego feminizmu.
W tym kontekście umieśćmy również festiwal w San Remo, którego tradycją są monologi kobiet. Wszystkie odnoszą się do przemocy, walki o uznanie, docenienie, body shamingu, czy catcallingu. Te tematy są w naszej kulturze obecne. A w San Remo to jedyne kwestie, które kobiety mają prawo poruszyć.
W tym roku monolog wygłosiła właśnie Ferragni. Mówiła o „małej Chiarze”, która zmagała się z poczuciem braku własnej wartości przez całe swoje dzieciństwo.
Nie mogę sobie przypomnieć żadnego monologu, który opisywałby w sposób sarkastyczny, ironiczny włoską kulturę. Nie ma miejsca na historię sukcesu, kobiecego empowermentu. Mówi się tylko o smutnych losach dziewczynek lub kobiet zmagających się z rzeczywistością, ale bez uwzględnienia czynników strukturalnych. To pokazuje, co się naprawdę dzieje. Byłoby bardzo interesujące, gdyby Ferragni opisała, jak stała się bogata, jak odniosła sukces. Ale nie zrobiła tego. Mimo, że jest wzorem upodmiotowienia kobiet, nie zdecydowała się na przełamanie tego schematu. Potwierdziła tym samym uprzedzenia i stereotypy.
Nie ma miejsca na wezwania do mobilizacji na rzecz równouprawnienia kobiet, przeciwko przemocy czy szklanemu sufitowi, mimo że San Remo byłoby do tego idealnym miejscem. Ta narracja to wiktymizacja kobiet. Jesteśmy takie mądre, takie piękne, ale koniec końców jesteśmy w drugim szeregu..
Z danych instytutu statystycznego Istat wynika, że we Włoszech 31,5 proc. kobiet doświadczyło w swoim życiu jakiejś formy przemocy fizycznej lub seksualnej. Najpoważniejsze formy przemocy są stosowane przez partnerów lub byłych partnerów, krewnych lub przyjaciół. W 62,7 proc. przypadków gwałt został popełniony przez partnerów. W okresie od 1 stycznia do 20 listopada 2022 roku odnotowano 273 zabójstwa ( o 2 proc. więcej w porównaniu z tym samym okresem w 2021 roku), ofiarami 104 z nich były kobiety (5 proc. mniej w porównaniu z tym samym okresem w 2021 roku, kiedy zginęło 109 kobiet) – przytaczam dane ze strony internetowej ministerstwa zdrowia.
Abstrahując od tych danych można zaobserwować, że zmienia się język dotyczący wypadków przemocy wobec kobiet. Na przykład kilka lat temu normą były nagłówki: „Zabita z powodu zazdrości", co wskazuje, że kobieta, która była ofiarą, w jakiś sposób zasłużyła sobie na taki los. Dziś rzadko się coś takiego spotyka. A pięć lat temu to było normalne. Zmienia się więc język i dyskurs w mediach, ale nie w użyciu potocznym, codziennym. Na to musimy poczekać.
Czy rząd Meloni zajmuje się tą kwestią? W mniejszych miejscowościach, na południu i w środkowych Włoszech największym problemem może być tabu, które powstało wokół tematów rodzinnych. Ludzie nie chcą, żeby państwo ingerowało w ich życie rodzinne, nawet jeśli jest ono toksyczne.
Państwo jest tu odciążane przez organizacje pozarządowe lub kolektywy feministyczne. Problem w tym, że jeśli zapytasz mnie, jaki wpływ mają te ruchy, to powiem, że w zbyt mały, mimo że są bardzo aktywne. Mamy wiele grup na WhatsApp, czatów, gdzie kobiety mogą prosić o pomoc. Mamy też festiwale i konferencje, takie postacie jak pisarka Michela Murgia, która jest naprawdę zaangażowana w feministyczną zmianę. Mamy ludzi kultury, którzy wykorzystują podcasty, książki, kino, teatr i media społecznościowe, by szerzyć prokobiece przesłanie. Problem polega na tym, że wszystko to skierowane jest do osób, które już znają problem i są tego świadome.
Ten przekaz mie dociera do małych wiosek i miasteczek, społeczności peryferyjnych
A włoski Kościół? Wydaje się liberalny, otwarty na społeczność LGBT+, zaangażowany w wiele postępowych inicjatyw, w czym bardzo różni się od polskiego odpowiednika. Dla mnie pójście do kościoła we Włoszech było odkryciem zupełnie innej społeczności katolickiej. Bardziej otwartej, chętnej do zmiany na lepsze, a nie na gorsze, jak w Polsce.
To prawda, że kościół z papą Franciszkiem zmienił wiele rzeczy. Franciszek powiedział kiedyś: „Kim jestem, żeby oceniać. Kim my jesteśmy, żeby ich oceniać?” To był naprawdę punkt zwrotny dla katolików we Włoszech. Ale coraz mniej ludzi chodzi do kościoła. Nasz Kościół przeżywa kryzys. Nawet jeśli papież jest naprawdę popularny, to praktyka i etyka, która się z nim wiąże i instytucja Kościoła coraz mniej się liczą.
Kościół ma nikły wpływ na tworzenie publicznego dyskursu.
Zrobiliśmy pewne postępy z językiem, nawet z telewizją bez Berlusconiego i w kilku innych dziedzinach. Ale nie jestem pewna, czy z tym rządem trend może nadal się utrzymać. Pierwszym ruchem pani premier było nazwanie siebie il Presidente del Consiglio dei Ministri, nie la Presidente, co również jest poprawne. To jest dziecinne.
Jak odbierasz jej wypowiedzi krytyczne wobec aborcji, postulowanie praw nienarodzonych i wskazywanie ideologii gender jako źródła walki o prawo do aborcji?
Aborcja we Włoszech nie jest tak naprawdę problemem. Jeśli spojrzysz na statystyki, w 2020 roku dokonało aborcji 5,14 na 1000 kobiet, więc to nie jest wielka liczba. Antykoncepcja jest dostępna i ludzie z niej korzystają. Walka wokół praw nienarodzonych jest walką symboliczną. Bo problemu tak naprawdę nie ma.
Problemem kobiet w tej chwili jest niepłodność, a nie aborcja.
Problemy z dostępem do aborcji mają nastolatki bez wsparcia rodziny, imigrantki i osoby biedne, których na nią nie stać. Innym problemem jest klauzula sumienia. W niektórych regionach jest tylko jeden lub dwóch lekarzy, którzy nie podpisali klauzuli.
Jednak rząd Meloni stopniowo forsuje konserwatywną narrację w stylu Margaret Thatcher, która pytania o prawa kobiet i rolę kobiety wkłada w nawias. „Jestem chrześcijanką, sama bym tego nie zrobiła… Co więcej, sama idea aborcji wiąże się z ideologią gender” – powtarza Meloni. Nie mówi, że jest przeciwna, ale! I tu łączy ruch feministyczny z ideologią gender i całym tym skrajnie prawicowym imaginarium, które w pewnym momencie może eksplodować.
Podsumowując: era veliny i Berlusconiego minęła, ale na owoce tej zmiany musimy jeszcze trochę poczekać.
Jednak tuż za rogiem może kryć się większe zagrożenie: skrajnie prawicowa konserwatywna narracja Meloni i jej towarzyszy. Jeszcze nie wiemy, dokąd to zmierza i czy jest groźne.
*Francesca Sforza: absolwentka filozofii, pracuje dla turyńskiego dziennika „La Stampa” od 1999 roku. Cztery lata spędziła w Berlinie jako korespondentka, a następnie dwa lata w Moskwie. W tym okresie była kilkakrotnie wysyłana do Polski, Czech, Słowenii i kilkakrotnie na Kaukaz. Od 2007 do 2011 roku pracowała w Turynie jako szefowa działu zagranicznego gazety. Obecnie odpowiada za „Lo Specchio”, dodatek reportażowy „La Stampy” wychodzący co niedzielę. Pisze o polityce zagranicznej, kulturze, prawach kobiet i kwestiach społecznych.
ur. 1998, dziennikarz polityczny, tłumacz naukowy, studiujący filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i Università degli Studi Roma Tre oraz zarządzanie biznesem na grande école Ecole des Hautes Etudes Commerciales du Nord w Lille. Publikuje również w języku angielskim, włoskim, bułgarskim i hiszpańskim. Między innymi w: Left.it, Cross-Border Talks, Mundo Obrero.
ur. 1998, dziennikarz polityczny, tłumacz naukowy, studiujący filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i Università degli Studi Roma Tre oraz zarządzanie biznesem na grande école Ecole des Hautes Etudes Commerciales du Nord w Lille. Publikuje również w języku angielskim, włoskim, bułgarskim i hiszpańskim. Między innymi w: Left.it, Cross-Border Talks, Mundo Obrero.
Komentarze