Jeżeli jesteś kobietą i masz chorobę serca, prawdopodobieństwo, że umrzesz, jest większe niż gdy jesteś mężczyzną. Nie możemy już dłużej czekać, aż ktoś inny to za nas załatwi. Musimy to zrobić i musimy to zrobić teraz
– z Marthą Gulati*, amerykańską kardiolożką, autorką książki „Saving Women’s Hearts” rozmawia Maria Hawranek.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Maria Hawranek: Dlaczego zostałaś kardiolożką?
Martha Gulati: Kiedy byłam na studiach, na gościnnym wykładzie pojawiła się kardiolożka dr Nanette Wenger z Emory University, która opowiadała o kobietach i chorobach serca. Od niej dowiedziałam się, że kobiet nie włączano w kardiologiczne badania kliniczne. Byłam w szoku. Zdałam sobie wtedy sprawę, że w rodzinie od strony ojca, wszystkie kobiety zmarły przed 50. na atak serca lub udar. Pamiętam, ten moment wglądu: wyglądam jak mój tato, moja siostra wygląda jak mój tato, a wszystkie kobiety w rodzinie ojca nie żyją, bo chorowały na serce. I jak patrzę na tę kobietę na scenie i myślę „chce być taka jak ona”. Chcę uczyć się o kobiecych sercach.
Nie wiedziałam, że w USA głównym zabójcą kobiet są właśnie choroby serca.
W Polsce również. W USA zgodnie z najnowszymi danymi organizacji American Heart Association z 2023 roku, jedna na pięć kobiet umiera z powodu chorób układu krążenia. Przewyższają one wszystkie inne przyczyny zgonu. 50 proc. kobiet w Stanach o nie ma o tym pojęcia. U mężczyzn ten stosunek jest niewiele niższy: jeden zgon na cztery spowodowany jest chorobami układu krążenia. Choroby serca w ogóle zabijają najwięcej kobiet i mężczyzn na całym świecie. Wiemy natomiast, że jeżeli jesteś kobietą i masz chorobę serca, prawdopodobieństwo, że umrzesz, jest większe, niż gdy jesteś mężczyzną.
A dlaczego tak jest?
Z bardzo wielu powodów. Po pierwsze, nie leczymy kobiet tak, jak leczymy mężczyzn. Weźmy na przykład atak serca – wiemy, że czas reakcji w jego przypadku odgrywa kluczową rolę. Kiedy kobieta trafia na izbę przyjęć z atakiem serca, nie jest leczona ani tak szybko, ani tak agresywnie, jak mężczyzna.
Agresywnie?
Przez agresywną terapię mam na myśli leczenie trombolityczne lub angioplastykę wieńcową, zwaną też balonikowaniem. Obie terapie mają jak najszybciej przywrócić przepływ krwi. Jednym ze wskaźników używanych w badaniach kardiologicznych jest pomiar czasu od przybycia pacjenta do szpitala do balonikowania. Jak szybko otwieramy zablokowaną arterię? Od momentu, kiedy wchodzisz do izby przyjęć lub przyjeżdżasz karetką z objawami zawału, powinno upłynąć mniej niż 90 minut. Kobiety rzadziej mieszczą się w tym czasie.
Jeśli jesteś kobietą z zawałem serca, to mniej prawdopodobne, że lekarze wykonają ci badanie angiograficzne, czyli że podadzą ci środek kontrastowy, by zobaczyć twoje żyły i sprawdzić, czy nie są zablokowane. To również mniej prawdopodobne, że dostaniesz te same leki – zarówno na wczesnym etapie, czyli w pierwszych 24 godzinach, jak i przy wypisie.
Zatem jeśli jesteś kobietą, istnieje większe prawdopodobieństwo, że umrzesz na serce.
Szczególnie jeśli jesteś młodszą kobietą, czyli poniżej 55. roku życia.
Dlaczego?
Badanie pod kierunkiem Darcy’ego Banco z 2022 roku wykazało, że kobiety poniżej 55. roku życia zwykle zostają obsłużone 10 minut później niż mężczyźni od momentu, gdy przekroczą drzwi szpitala, do momentu, gdy spotkają się z lekarzem. Rzadziej robi się im EKG lub monitorowanie serca, rzadziej bada je kardiolog, rzadziej przyjmuje się je do szpitala lub na obserwację. Skoro nie traktujemy ich symptomów poważnie, nie możemy się dziwić, że kobiety umierają częściej.
Problemem jest ukryta stronniczość* w naszej medycznej społeczności, która dotyczy objawów kobiet i mężczyzn. Nawet jeśli kobiety opisują je tymi samymi słowami, co mężczyźni – ból w klatce piersiowej, ciśnienie lub dyskomfort w klatce – częściej są odsyłane do domu. Mężczyźnie w tej sytuacji zostanie zrobione EKG, a kobieta usłyszy pytanie: czy jest pani zestresowana? Czy są jakieś kłopoty w domu? Czuje się pani zaniepokojona?
Trudno mi to pojąć. W jednym z twoich artykułów przeczytałam, że wbrew temu, jakie mamy wyobrażenia, wcale nie jest tak, że symptomy zawału serca różnią się u kobiet i mężczyzn. Czyli powodem tej rażącej dysproporcji wcale nie są mylące symptomy.
W 2021 roku napisałam wspólnie z American College of Cardiology i American Heart Association artykuł, dotyczący diagnostyki i leczenia bólu w klatce piersiowej, gdzie szczegółowo omówiliśmy ten punkt. W przeszłości kardiolodzy podkreślali różnice między kobietami a mężczyznami, twierdząc, że syndromy u kobiet są inne i trudniejsze do rozpoznania. Ale bardziej współczesna literatura wykazuje, że to nieprawda.
W badaniu VIRGO (Variation in Recovery: Role of Gender on Outcomes of Young AMI Patients, Różnice w procesie zdrowienia: Wpływ płci na wyniki leczenia młodych pacjentów z AMI) dotyczącym młodych kobiet i mężczyzn z atakiem serca, zebrano dokumentację wszystkich ich symptomów. To bardzo ważne badanie, pierwsze, które gromadzi liczne dane o młodych kobietach, których do tamtej pory brakowało. I to badanie wykazało, że 90 proc. kobiet zgłaszało się z bólem lub ciśnieniem w klatce piersiowej, podobnie jak mężczyźni. Różnica polegała na tym, że kobiety oprócz tego miały jeszcze trzy lub cztery inne symptomy, a ból w klatce niekoniecznie był najważniejszym z nich.
W innym badaniu z Wielkiej Brytanii High-STEACS (High Sensitivity Troponin in the Evaluation of Patients with Acute Coronary Syndrome, Troponina o wysokiej czułości w diagnostyce pacjentów z ostrym zespołem wieńcowym) przyglądano się wszystkim, którzy zgłaszają się z zawałem serca. Okazało się, że kobiety w istocie częściej mają objawy, które powszechnie uważamy za typowe, więc lekarze powinni rozpoznać u nich atak serca. W innym bardzo ciekawym badaniu HERMES – jeszcze go nie opublikowano, ale jego wyniki zaprezentowano na konferencji European Society of Cardiology w 2019 roku w Kreastsoulas – użyto sztucznej inteligencji, która przysłuchiwała się rozmowom między pacjentami a lekarzami. I znowu, 90 proc. kobiet zgłosiło dyskomfort lub ból w klatce piersiowej.
Co to wszystko znaczy?
Moim zdaniem to znaczy, że kobiety są lepsze w opisywaniu tego, czego doświadczają. Co miesiąc dowiadują się czegoś o swoim ciele, więc nauczyły się je obserwować i go słuchać. Wiedzą, kiedy pojawi się miesiączka albo kiedy dzieje się coś niepokojącego. Jesteśmy bardzo dostrojone do naszych ciał. Natura uczyniła nas bardziej wrażliwymi na te zmiany, które wydarzają się przez całe nasze życie.
W social mediach często używam hasztagu #listentowomen, słuchaj kobiet. Słuchaj i nie lekceważ jej symptomów.
We wspomnianych już wytycznych napisaliśmy: nie używaj słowa „atypowy”, by opisać symptom, bo ono w społeczności kardiologicznej rozumiane jest jako: „niesercowy”. Uświadom sobie, że kobiety też są w grupie ryzyka chorób serca. Oraz zapamiętaj, że kobiety często zgłaszają symptomy towarzyszące i że musimy słuchać naszych pacjentek.
Te pytania, które wcześniej wymieniłaś – o niepokój, stres i sprawy domowe, przypominają mi starą historię z histerią.
Dokładnie tak! Jestem tylko skromną kardiolożką, ale pokusiłabym się o stwierdzenie, że we wszystkich dziedzinach medycyny symptomy kobiet są częściej umniejszane. Oczywiście historia medycyny jasno pokazuje, że kobiety były traktowane jak druga płeć. Spójrzmy jednak na to, czego nadal uczymy się na uniwersytetach medycznych. Są takie słynne rysunki dr. Franka Nettera z początku XX wieku. Był lekarzem i artystą jednocześnie. Te rysunki są piękne i naprawdę pokazują, jak może wyglądać pacjent cierpiący na daną chorobę. Jeden z klasyków to ilustracja bólu w klatce piersiowej. Jest na niej przedstawiony biały mężczyzna, który idzie przez burzę śnieżną późnym wieczorem. Wiemy, że pracuje w biurze, bo niesie aktówkę, i wiemy, że pali, bo na ziemi tli się papieros. Trzyma się za klatkę piersiową.
Stereotypowy obrazek.
A wszyscy się z nich uczymy. I podświadomie nabywamy przekonania, że zawałów doświadczają biali mężczyźni ze świata biznesu, którzy mają bardzo stresującą pracę i palą. To ostatnie to akurat dobrze, bo palenie jest czynnikiem ryzyka w chorobach serca. Takie ilustracje uwieczniają jednak ideę, że to choroba mężczyzn.
Chociaż od ponad dwóch dekad mówię o niewystarczającym rozpoznaniu chorób serca u kobiet, o ich niedoleczeniu, nie przebiło się to do szerszej świadomości. Częściowo również dlatego, że ten stereotyp jest tak głęboko osadzony zarówno wśród starszych, jak i młodszych lekarzy. Na uniwersytetach medycznych do dzisiaj nie uczy się o różnicach płciowych czy płciowych dysproporcjach albo poświęca się temu tematowi jeden wykład. Powinniśmy zadawać to pytanie we wszystkich obszarach medycyny: jakie są różnice w zaburzeniach układu trawiennego albo terapiach nowotworowych?
Przecież wiemy, że kobiety i mężczyźni nie są tacy sami. Kobiety nie są małymi mężczyznami!
Skoro mamy chromosomy XX, a nie XY, to oznacza, że ostatecznie każda komórka w naszym ciele ma płeć i wpływa na wszystkie substancje biochemiczne, które uwalniamy. Np. hormony.
Wyjaśnisz?
Twoja biologiczna odpowiedź na stres w pracy może być pod pewnymi względami inna niż u mężczyzny. Twoja odpowiedź na wysokie ciśnienie również. Również leki, jakie stosujesz, mogą być inaczej trawione ze względu na to, że jesteś biologiczną kobietą.
Ale chociaż nasza medyczna społeczność wie, że XX to kobieta, a XY to mężczyzna, i co to znaczy dla nas jako ludzi, jako systemu organów, to jakoś wciąż odsuwamy tę wiedzę na drugi plan. Prawdopodobnie we wszystkich obszarach medyny, a na pewno w kardiologii, nie uwzględnialiśmy kobiet w badaniach klinicznych.
A zatem: po pierwsze, nawet jeśli już mamy wytyczne, to nie podążamy za nimi tak samo w przypadku różnych płci. Po drugie, ignorujemy symptomy kobiet. A po trzecie, wykluczamy je z badań klinicznych dotyczących zabójcy numer jeden. I to potężny problem.
Naprawdę nadal kobiety nie są uwzględniane w badaniach na równi z mężczyznami? Byłam przekonana, że to jest już oczywiste.
W 2020 roku opublikowano badanie Xurui Jin, sprawdzające liczbę kobiet w badaniach klinicznych. Z wyjątkiem nadciśnienia płucnego, które występuje u kobiet znacznie częściej niż u mężczyzn, nie włączono wystarczającej liczby kobiet w próby badawcze. Czyli wszystkie powszechne choroby: zawał serca, choroba wieńcowa i nadciśnienie, nadal nie są wystarczająco przebadane pod kątem kobiet. I nie ma znaczenia, gdzie te badania są przeprowadzane – w Afryce, Azji, Europie czy Ameryce. Nie ma znaczenia, jak duże było to badanie. Wszędzie kobiet było za mało.
To mnie szokuje.
Nie dziwię się. Zwrócę ci uwagę jeszcze na fundatorów tych badań. Jeśli były finansowane przez rząd, kobiet było najmniej, co znaczy, że nikt nie sprawdza tego kryterium przy przyznawaniu państwowych grantów.
Nie wiemy nawet, czy leki, których na co dzień używamy w kardiologii, mają inny wpływ zależnie od płci. Jeśli się o tym dowiadujemy, to najczęściej już po tym, jak zostaną dopuszczone do obiegu. Na przykład niektóre leki przeciwzakrzepowe podawane w pracowni hemodynamiki powodują u kobiet większe krwawienie. Czy to kwestia dawki? Czy może powinniśmy zwracać uwagę na wagę pacjenta i pacjentki? A może chodzi o to, jak te leki są trawione przez kobietę? Nasze enzymy pracują przecież inaczej. Trzeba to ocenić.
Tymczasem nadal przeprowadzamy badania kliniczne leków bez sprawdzania, jak działają na kobiety i mężczyzn.
Kiedy w społeczności medycznej zaczęto sobie uświadamiać, że do tej pory badaliśmy tylko białych mężczyzn?
Moje wystąpienia zawsze zaczynam od poinformowania publiczności, kiedy zauważyliśmy spadek śmiertelności w chorobach sercowo-naczyniowych u mężczyzn. Było to w 1985 roku. Nagle mieliśmy statyny (leki hamujące wydzielanie cholesterolu – przyp. red.), otworzył się świat kardiologii interwencyjnej. W tym samym czasie śmiertelność kobiet rosła. Okazało się, że nie stosowaliśmy wytycznych dotyczących prewencji tak samo, nie leczyliśmy kobiet statynami. Skoro kobiety nie brały udziału w badaniach klinicznych, nie było pewności, czy u nich zadziałają. Ale skoro nadal nikt ich w te badania nie włączał…
W latach 90. dr Bernardine Healey, kardiolożka, pierwsza kobieta, która stanęła na czele The National Institute of Health, napisała piękny tekst w „Journal of Medicine”, w którym użyła analogii do historii o Yentl, bohaterce powieści Isaaca Singera. Yentl chciała uczyć się talmudu, ale nie mogła, bo w jej czasach kobietom nie wolno było tego robić. Przebrała się więc za mężczyznę. Healy zatytułowała swój artykuł „The Yentl Syndrome”, pokazując, że tylko jeśli kobiety będą zgłaszały takie same symptomy jak mężczyźni, będą traktowane poważnie. Upominała się o kobiety w kardiologicznych badaniach klinicznych.
Dostała grant od Women Health Initativie (to wielki projekt badawczy, który prowadzono w USA od początku lat 90. do 2005 roku, do tej pory ma swoją kontynuację – przyp. red.), by sprawdzić, czy hormonalna terapia zastępcza rzeczywiście zmniejsza ryzyko choroby serca, o czym wszyscy byli wówczas święcie przekonani. Okazało się, że absolutnie nie – że nie działa prewencyjnie w żaden sposób. W ciągu jednej nocy ta podstawowa w tamtym czasie rekomendacja medyczna przestała mieć umocowanie. To było krytycznie ważne badanie.
A kiedy Healy opublikowała artykuł o Yentl?
To był 1991 rok. W 2001 roku wyszło jej badanie ufundowane przez Women’s Health Initative. We wczesnych latach 2000 zaczęły się pojawiać specyficzne wytyczne prewencyjne dla kobiet. Jeśli spojrzysz na śmiertelność w USA i innych krajach, zobaczysz, że w końcu poskutkowało to spadkiem śmiertelności wśród kobiet. Poczyniliśmy więc jakiś postęp, ale w ostatniej dekadzie zarówno więcej kobiet, jak i mężczyzn umiera na serce. Prawdopodobnie młodsza populacja jest narażona na więcej czynników ryzyka i nie stosujemy odpowiedniej prewencji.
W latach 60. w Europie używano talidomidu. To lek, który miał zapobiegać porannym mdłościom. W efekcie rodziły się dzieci z niedorozwiniętymi kończynami. W USA nie tylko zakazano jego stosowania, ale FDA, Agencja Żywności i Leków, była tym tak przerażona, że postanowiła, że kobiety wieku płodnym nie będą uwzględniane w badaniach.
Bernardine Healey powiedziała, że trzeba te kobiety uwzględniać. Otworzyła też przed nami drzwi do prowadzenia badań. Jednak dopiero teraz, w 2022 roku, FDA wydała specyficzne wytyczne, które nakazują raportowanie wyników badań z uwzględnieniem płci.
To dotyczy tylko USA?
W moim odczuciu w USA zaczęliśmy rozmowę na ten temat, ale szybko podjęto ją również w innych krajach. W Kanadzie dopiero niedawno, w europejskich towarzystwach medycznych gdzieś w ostatniej dekadzie. Różnice płciowe do pewnego stopnia stały się specjalnością samą w sobie – mamy masę do nadrobienia, bo ignorowaliśmy kobiety przez tak wiele lat.
No dobra, to już wiemy, że nasze zdrowie sercowe będzie inaczej traktowane. I co teraz?
Mamy tzw. tradycyjne czynniki ryzyka dla chorób serca, ale nawet one różnią się pod względem płci. Większość ludzi wie, że palenie jest jednym z nich, ale nie wie, że jeśli jesteś kobietą, to ryzyko jest większe. Jeśli kobieta i mężczyzna palą po 5 papierosów dziennie, uszkodzenia naczyniowe u kobiet będą większe. Podobnie sprawa ma się z cukrzycą – ryzyko śmierci z powodu choroby serca w przypadku cukrzycy dla kobiet jest znacznie większe.
Przede wszystkim musimy wiedzieć, czy jesteśmy w grupie ryzyka. Aby to określić, lekarz powinien z nami porozmawiać m.in. o cholesterolu, poziomie cukru, czy paleniu. Ale nie tylko. Istnieją takie czynniki ryzyka, które są specyficzne dla płci. Np. ciąża, jej przebieg, ewentualne komplikacje, jak cukrzyca ciążowa, nadciśnienie ciążowe, rzucawka i stan przedrzucawkowy czy przedwczesny poród. Kobiety pamiętają każdy detal swojej ciąży, można je więc o to zapytać. Nawet poronienia mogą być znakiem zaburzeń sercowo-naczyniowych.
Inny czynnik ryzyka dla kobiet to zespół policystycznych jajników. Ryzyko rozwoju cukrzycy i chorób serca u kobiet, które go mają, jest większe.
Rutynowo lekarze nie pytają o te czynniki specyficzne dla płci, a powinni. Jak również o przedwczesną menopauzę albo zaburzenia miesiączkowania, które również zwiększają ryzyko chorób serca. Lekarz powinien pytać o stosowanie tabletek antykoncepcyjnych albo hormonalnej terapii zastępczej w czasie menopauzy. Wieloletnie stosowanie antykoncepcji doustnej wzmaga ryzyko nadciśnienia. Trzeba się temu przyjrzeć, kiedy szacujemy ryzyko.
Kolejny czynnik niespecyficzny dla płci, ale po prostu częściej przydarzający się kobietom, to toczeń rumieniowaty i reumatoidalne zapalenie stawów. One również stanowią czynnik ryzyka w chorobach serca.
Skoro lekarze o to nie pytają, to co kobiety mają robić?
Pytajmy lekarza rodzinnego, choćby i na każdej wizycie: czy jestem w grupie ryzyka? Poznajmy swoje liczby: cholesterol, ciśnienie krwi, poziom cukru we krwi. Wówczas można pytać lekarza: czy mam lepsze wyniki? Jakie powinny być? Co zrobić, by to osiągnąć? Nienawidzę, gdy moi koledzy po fachu mówią: twoje ciśnienie jest w normie. To nikogo nie uczy, nie wzmacnia pacjentów w samodzielnej kontroli ciśnienia w domu.
Zgodnie z rekomendacjami, każda dorosła kobieta powinna wiedzieć, czy jest w grupie ryzyka, jeśli chodzi o choroby serca.
Łatwo to sprawdzić, ale często jest to spychane na drugi plan przez medycynę bikini, skupioną na piersiach i organach reprodukcyjnych. To one wydają się priorytetem dla medycznej społeczności w opiece nad pacjentkami.
Kiedy przemawiam do kobiet, w pewnym momencie proszę, żeby wstały. Wstają. I wtedy mówię: jeśli miałaś termin na mammografię i jej nie zrobiłaś, usiądź. Niemal nikt nie siada. No może jedna, która o tym zapomniała.
Jeśli miałaś mieć badanie cytologiczne i nie poszłaś, siadaj. Nikt nie siada.
A potem pytam: czy miałaś badanie serca? Jeśli nie, siadaj. I za każdym razem niemal cały pokój siada, może z wyjątkiem trzech kobiet.
To bardzo wymowne.
Mamy dziesięciokrotnie większe ryzyko zachorowania na serce niż raka piersi, a kobiety o raku wiedzą, a o sercu – nie.
Ten przykład pokazuje też, że jesteśmy bardzo dobre w pilnowaniu mammogramów czy cytologii, bo rozumiemy, że to ważne. Wystarczy więc zadbać o to, by kobiety wiedziały.
Czyli nie czekamy na zmianę w medycynie, tylko same się jej domagamy?
Zdecydowanie musimy wspierać kobiety w dopytywaniu swoich lekarzy o ryzyko chorób serca, bo sądzę, że inaczej ta zmiana się nie wydarzy. Nie przypuszczam, by lekarze rodzinni zawsze myśleli o tym, żeby pytać o serce. Wspomniałam już o ukrytych założeniach, przekazywanych kolejnym pokoleniom studentów. Zresztą mężczyźni u lekarza rodzinnego są zwykle poinformowani o cholesterolu, wadze, czynnikach ryzyka. A kobiety – nie.
A o czym lekarz do nich mówi?
O ciąży i piersiach.
Jakbyśmy nie miały reszty ciała.
Dlatego nazywamy to medycyną bikini – na całym świecie jest tak, że jeśli jest sympozjum poświęcone zdrowiu kobiet albo jakieś centrum zdrowia kobiet, to dotyczy albo piersi, albo reprodukcji, albo obu. Rzadko ma jakikolwiek związek z sercem. Dlatego w USA stworzyliśmy Women’s Heart Centers.
To wszystko, co mówisz, dostarcza licznych i rażących dowodów na to, że patriarchat zabija kobiety również w medycynie.
Stanowimy 52 proc. populacji. Medycyna od zawsze była patriarchalna i dopiero od niedawna lekarki mogą być liderkami badań. Jednak wciąż rzadko w świecie akademickim kobieta ma przywódczą rolę, dlatego sądzę, że nadal jesteśmy drugą płcią. Simone de Beauvoir niestety wciąż jest aktualna.
Jesteśmy obywatelkami drugiej kategorii. Powinnyśmy domagać się zmiany.
Naprawdę tu chodzi o przywództwo. Mamy dane, które pokazują, że jeśli kobiety przewodzą badaniom klinicznym, to włączają w nie więcej kobiet oraz ludzi o różnorodnym pochodzeniu, niż gdy liderami są mężczyźni. A jednak w USA i, jak sądzę, wszędzie na świecie, nadal tych liderek jest za mało, bo nie jesteśmy tak postrzegane w naszej medycznej społeczności. Patriarchat wśród lekarzy ma się świetnie. To ma znaczenie, kto siedzi przy stole, gdzie zapadają decyzje. To ma znaczenie, kto przeprowadza badania. Jeśli nie będzie wystarczająco dużo kobiet w tych rolach, nic się nie zmieni.
W USA jest zdecydowanie mniej kardiolożek niż kardiologów. A w Polsce?
W Polsce wygląda na to, że liczby są niezłe – około 50 proc. praktykujących kardiologów to kobiety. W USA mamy z tym problem – stanowią zaledwie 14 proc. Kobiet rezydentów, czyli w trakcie specjalizacji, jest 24 proc., ale wiele z nich ostatecznie nie wykonuje zawodu.
Chcemy, by na świecie było więcej kardiolożek nie tylko ze względu na dbanie o równość, ale również o pacjentów. Mamy mnóstwo danych, które wykazują, że lekarki lepiej dbają o pacjentów i pacjentki niż lekarze. W interesie pacjentów jest domaganie się większej liczby kobiet kardiolożek i kardiolożek interwencyjnych. Nie osiągniemy równości w traktowaniu pacjentów, jeśli nie wywalczymy równości w medycznych biurach.
Czyli we własnym interesie powinniśmy walczyć o więcej lekarek w branży?
- Tak, bo generalnie kobiety trzymają się wytycznych, niezależnie od specjalności. W przypadku lekarek sercowo-naczyniowych wiemy, że lepiej zastosują się do wytycznych dotyczących zawału serca niż mężczyźni na izbie przyjęć. I mają lepsze wyniki z pacjentkami.
A dlaczego 24 proc. kardiolożek trenuje do zawodu, a ostatecznie tylko 14 proc. go wykonuje? Czy to jest związane z arcykrótkim urlopem macierzyńskim w USA?
Z pewnością. Do tego dochodzi nierówność płac, która stanowi ogromny problem. Wiem, że w Polsce lekarze są opłacani przez rząd, więc może płace są równe, choć prawdopodobnie – nie. W USA rozdźwięk między wynagrodzeniem kobiet i mężczyzn kardiologów rozszerza się w miarę, jak rośnie pensja. Między kobietami profesorami a mężczyznami profesorami przepaść jest większa niż na niższych szczeblach uczelni.
Powodów jest wiele, o niektórych już wspomniałam. Kiedy kobieta zgłasza jakiś pomysł, nikt nie słucha. Kiedy tymi samymi słowami opowiada o nim mężczyzna, nagle rozlegają się głosy zachwytu. Gdy prowadzi się badania i przychodzi do ich prezentacji, kto zwykle o nich opowiada? Prawdopodobnie: mężczyzna. W badaniach też więcej jest mężczyzn. Doskonałym przykładem są amerykańskie programy telewizyjne. Jeśli pojawia się w nich mężczyzna w medycznym uniformie, odbiorca z reguły myśli: to lekarz. Jeśli pojawia się w nich kobieta w tym uniformie: to pielęgniarka. Bardzo trudno jest zmienić społeczeństwo.
Jedną z największych bolączek lekarek, jest sytuacja, kiedy przychodzą do pacjenta, by z nim porozmawiać, a on pyta: kiedy przyjdzie lekarz? Nawet jeśli jesteś w otoczeniu stażystek i stażystów, to pacjent spojrzy na młodszego od ciebie mężczyznę i spyta: czy to pan jest lekarzem? Nie, ja jestem studentem, to ta pani jest lekarzem. Takie sytuacje powodują, że kobiety medyczki się buntują.
Przyszedł czas, by powiedzieć: dość.
Dlatego pojawił się ruch Women As One, którego celem jest zmniejszenie przepaści między kardiolożkami a kardiologami. Nie możemy już dłużej czekać, aż ktoś inny to za nas załatwi. Musimy to zrobić i musimy to zrobić teraz.
Czy często kobiety rezygnują z medycznej kariery z powodu mobbingu?
Tracimy kobiety na wielu etapach i z wielu powodów – od obraźliwej uwagi po emocjonalne rany. Obrazą może być wspomniane ignorowanie kobiety lekarki i jej odmienne traktowanie. A to, czego doświadczają kardiolożki w ciąży może je naprawdę wkurzyć. Dla wielu ciąża oznacza koniec kariery albo odejście od medycyny akademickiej. Ich pensja niejednokrotnie ulega zmniejszeniu. Mają poczucie, że ich zdrowie i zdrowie ich dzieci nie jest w ogóle ważne. Kardiolożki mają wysoki procent powikłań w czasie ciąży oraz poronień.
Ze stresu?
Z powodu pracy, jaką wykonujemy. Długie dni, dyżury, telefony w środku nocy. Nie traktujemy własnej ciąży tak, jak traktujemy ciąże naszych pacjentek, którym zalecamy odpoczynek i dbanie o siebie w tym ważnym czasie. W USA, jeśli pracodawca dowiaduje się, że kobieta jest w ciąży, obładowuje ją pracą, by odrobiła ją na zapas, bo wie, że zaraz pójdzie na urlop macierzyński. Zmusza ją więc do cięższej niż zwykle pracy i właściwie jest to sposób na wykupienie swojej ciąży. Takie praktyki w środowisku pracy sprawiają, że kobiety czują się rozżalone i dotknięte.
A to, co dzieje się później w karierze, wygląda podobnie – mężczyźni są szybciej awansowani na profesorów niż kobiety, które muszą sobie na awans bardziej i dłużej zasłużyć. Trudniej im pozyskać finansowanie na badania, które chciałyby prowadzić, i trudniej zostać liderką takich badań.
Kobiety odchodzą na każdym z tych etapów - do przemysłu medycznego, czy prywatnej praktyki. Bo poczuły, że mają już dość.
Tobie mimo wszystko udało się zostać liderką. Jakie z tych przeszkód musiałaś pokonać?
W czasie stażu trafiłam na dobrych ludzi i przyznam, że nawet się nie zastanawiałam nad tymi zagadnieniami. Chociaż na studiach zdarzały się sytuacje, które określiłabym jako molestowanie, niekoniecznie seksualne. Jako studentka nie chciałam pójść na randkę z rezydentem, który opiekował się naszą grupą. Gdy przyszło do wystawiania ocen, wystawił mi niższą niż ta, na którą zasługiwałam. Jestem pewna, że wtedy się wykazałam i wiem, że wiele studentek doświadcza czegoś podobnego.
Za „nie” trzeba zapłacić.
Jak za ciążę…
Kiedy zatrudniono mnie do pracy, z pewnością dostawałam mniej środków na badania i niższą pensję. Biorę to trochę na siebie, bo niespecjalnie umiałam wtedy negocjować, chociaż sądzę, że nieprzejrzystość zarobków to jest część problemu w amerykańskiej medycynie.
Zyskiwałam doświadczenie i stałam się adwokatką kobiet w medycynie. I wtedy przypadkiem dowiedziałam się o pensji jednego z moich młodszych kolegów. Na moją sugestię zatrudniono go do mojego zespołu. Powiedział mi, jaką pensję dostanie. Zaproponowano mu tyle, ile zarabiałam ja. A ja miałam 12 lat więcej doświadczenia.
Oburzające.
Wytrzymałam do końca roku, kiedy wystawia się opinie roczne. I kiedy powiedziano mi: świetnie się spisałaś, ja na to: to teraz chcę porozmawiać o mojej podwyżce. Dostaniesz awans na profesorkę i wówczas twoja pensja wzrośnie, usłyszałam. Powiedziałam, że nie będę na to czekać i że mój młodszy, świeżo zatrudniony kolega zarabia tyle, co ja. Tamten mężczyzna upierał się: dostaniesz awans. A ja: nie, nie, nie. Skoro jemu na wejściu dałeś taką pensję, to znaczy, że mnie od lat opłacacie poniżej moich kompetencji.
I co on na to?
Nie mam pieniędzy, by podnieść ci pensję. Powiedziałam mu więc: nie zdziw się, jeśli poszukam innej pracy. Myślę, że on uznał to za żarty. Trzy miesiące później wręczyłam mu rezygnację. Wydawał się zaskoczony. „Co możemy zrobić, by cię tu zatrzymać?” – spytał. Powiedziałam, że oczekuję, że nie tylko podniesie mi pensję, ale też jakoś zrekompensuje te lata, kiedy nie opłacał mnie niewystarczająco. I wiesz co? On nadal nie rozumiał, o co mi chodzi.
Przecież twój mąż dobrze zarabia, po co ci więcej pieniędzy?
O rety, serio? To niedorzeczne. Co mu odpowiedziałaś?
Że pensja mojego męża to nie jego sprawa. Ja chcę rekompensaty za moją pracę. To było zatrważające. Ale nikogo nie obwiniam za to i inne zdarzenia. Sądzę, że mój brak doświadczenia i umiejętności stanięcia we własnej obronie też odegrały tu rolę.
Później chciałam zajść w ciążę. Bardzo dokładnie pamiętam dzień, w którym poroniłam. Byłam w klinice, przyjmowałam pacjentów. Nagle poczułam, że coś jest nie tak i poszłam do łazienki. Wiedziałam wtedy, że jestem w ciąży. I nagle zobaczyłam krew. Doprowadziłam się do porządku i wróciłam do przyjmowania pacjentów.
Pamiętam to uczucie: chce mi się płakać, ale nie mogę płakać, bo mam jeszcze dziesięciu pacjentów do przyjęcia.
Musiałam jakoś dociągnąć do końca dnia.
O mój Boże. Przykro mi. Ja też miałam poronienia.
Dziękuję. Chcę powiedzieć, że kobiety są takie samotne, gdy przez to przechodzą, na pewno lekarki, na pewno karidolożki. Zapominamy zadbać o siebie. To zabawne, bo jeśli spojrzysz na serce, to serce najpierw karmi siebie – arterie są tak ułożone, że najbardziej natleniona krew idzie prosto do serca, zanim pójdzie dalej. Wszyscy powinniśmy najpierw nakarmić siebie. Ale na tamtym etapie kariery myślałam tylko o tym, że odpowiadam za pacjentów.
Jeśli kobieta doświadcza poronienia, powinna czuć, że może iść do domu i zaopiekować się sobą. Ale ponieważ w kardiologii jesteśmy tak niedoreprezentowane i uczymy się, że musimy być twarde, nie narzekać, robić swoje, być jak faceci, napierać, to kultura pracy na tym cierpi, a ja czuję się osobiście odpowiedzialna, by ją poprawić. Nikt mi nie kazał dalej przyjmować pacjentów. To kultura obowiązująca w kardiologii – nie chciałam wyjść na mięczaka.
Jest miejsce w pracy kardiolożek na to, by być kobietą i by nasze życie było ważne.
*ukryta stronniczość to forma uprzedzenia, która pojawia się automatycznie i nieumyślnie, a mimo to wpływa na osądy, decyzje i zachowania. Badania wykazały, że ukryte uprzedzenia mogą stanowić przeszkodę w rekrutacji i utrzymaniu zróżnicowanej kadry naukowej i medycznej (dr hab. Bartosz Hudzik, Śląskie Centrum Chorób Serca).
* Martha Gulati – amerykańska kardiolożka, dyrektorka i współprowadząca Barbra Streisand Women’s Heart Center. Prezydentka The American Society for Preventive Cardiology. Wspiera organizację pozarządową Women As One, dbającą o kobiety w medycynie. Autorka książki „Saving Women’s Hearts”. Jej profil na Twitterze śledzi 50 tys. osób.
Reporterka i podróżniczka. Pisze dla „Dużego Formatu”, „Wysokich Obcasów”, „Tygodnika Powszechnego” i „Przekroju”. Współtwórczyni reporterskiego projektu IntoAmericas.com. Autorka książki „Szkoły, do których chce się chodzić, są bliżej niż myślisz”. Razem z Szymonem Opryszkiem wydała książki „Wyhoduj sobie wolność”, „Tańczymy już tylko w Zaduszki”. Mama Gucia, ich trzyletniego syna.
Reporterka i podróżniczka. Pisze dla „Dużego Formatu”, „Wysokich Obcasów”, „Tygodnika Powszechnego” i „Przekroju”. Współtwórczyni reporterskiego projektu IntoAmericas.com. Autorka książki „Szkoły, do których chce się chodzić, są bliżej niż myślisz”. Razem z Szymonem Opryszkiem wydała książki „Wyhoduj sobie wolność”, „Tańczymy już tylko w Zaduszki”. Mama Gucia, ich trzyletniego syna.
Komentarze