"Przyznajmy, że to trochę inaczej brzmi: „władza sfałszowała wybory prezydenckie” niż „władza mogła sfałszować wybory prezydenckie, więc je sobie odpuściliśmy” - pisze dla OKO.press Ryszard Wojtkowski, prezes Resource Partners i szef gabinetów 4 kolejnych premierów w czasach przełomu 1989 roku
Co zrobić z prezydenckim głosowaniem pocztowym, które PiS planuje na 10 maja? Wziąć udział w wyborach przeprowadzonych z pogwałceniem demokratycznych reguł, czy bojkotować to ułomne głosowanie? Takie pytanie zadaliśmy szanowanym uczestnikom i uczestniczkom polskiego życia publicznego. Poniżej publikujemy odpowiedź Ryszarda Wojtkowskiego*. Wcześniej zamieściliśmy głosy prezydenta Bronisława Komorowskiego, prof. Krystyny Skarżyńskiej, Tomasza Stawiszyńskiego, prof. Andrzeja Rycharda, Agnieszki Graff i Magdaleny Staroszczyk, sędziego Jerzego Stępnia, Adama Wajraka, Katarzyny Jagiełło, prof. Jerzego Zajadły
Elektorat kandydatów opozycyjnych jest mocno podzielony, a powszechne uznane i szanowane (także przeze mnie) autorytety już zawyrokowały: ponieważ wybory będą sfałszowane - udział w nich jest niemądry, a legitymizowanie swoim udziałem tego procesu jest niemoralne. Przeniesienie tej dyskusji na poziom etyki bardzo utrudnia racjonalną wymianę argumentów.
Wywołany do tablicy czuję się jednak w obowiązku wyjaśnić, także moim przyjaciołom i kolegom nawołującym do bojkotu, dlaczego nie jestem przekonany do tego pomysłu, a tak wczesne jego ogłoszenie uważam za poważny błąd.
Zacznę od tego, co nas łączy – władza chce przeprowadzić chaotycznie przygotowane wybory korespondencyjne (jak będzie ostatecznie przekonamy się dopiero 7 maja). W takiej formie wybory te rzeczywiście i w sposób oczywisty nie spełniają żadnych demokratycznych standardów, są nielegalne i nieuczciwe. Wszystkim nam powinno zależeć na zmuszeniu władzy do ich przełożenia i przywrócenia standardów.
Z niektórych sondaży opinii publicznej wynika, że w maju Andrzej Duda wygrywa w pierwszej turze, podczas gdy w przesuniętych na sierpień-wrzesień wyborach jest już prawdopodobna druga tura i możliwa przegrana urzędującego prezydenta. Ta zmiana przewidywanego werdyktu nie jest spowodowana tym, że respondenci zakładają zmianę swoich preferencji wyborczych.
Wyjaśnienie jest proste – w majowych wyborach do urn pójdą zwolennicy władzy, a spora część elektoratu opozycji zostanie w domach.
Stratedzy PiS widzą więc, że mają szansę wygrać te wybory bez fałszowania tylko, gdy tych wyborów nie przełożą. Sami sobie odpowiedzmy na pytanie – czy świadomość tego faktu skłoni ich do elastyczności, czy wręcz przeciwnie, do uporu w tej sprawie? I czy ogłaszając bojkot na pewno chcieliśmy taki efekt osiągnąć?
Pada pytanie – po co brać udział w wyborach, które zostaną sfałszowane? No właśnie po to, by musieli je sfałszować. Prawda zawsze w końcu wypłynie na wierzch. A przyznajmy, że to trochę inaczej brzmi: „władza sfałszowała wybory prezydenckie” niż „władza mogła sfałszować wybory prezydenckie, więc je sobie odpuściliśmy”.
Mocnym argumentem jest przekonanie, że tylko odmawiając udziału w tej farsie wyborczej możemy wywrzeć silny nacisk na władzę, która będzie musiała liczyć się ze swoją słabą legitymacją wyborczą i opinią świata.
Nie jestem w stanie pojąć, co stało się takiego w ciągu ostatnich pięciu lat, co pozwalałoby nam przypuszczać, że PiS przejmuje się siłą swojej legitymacji czy też opinią świata? I jaki fakt w naszej historii uzasadnia przekonanie, że świat zauważy nasz protest, że na tej podstawie będzie chciał nam przywrócić demokrację, a nawet jak zechce, to znajdzie narzędzia, by to przeprowadzić?
Jedyna rozsądna lekcja z historii jest taka, że o naszą demokrację musimy walczyć sami. Bo nikt nam jej nie przyniesie na tacy. I tu pojawia się pytanie, czy apelując o bojkot - bo przyzwoity człowiek nie powinien przecież bić się z chamem – zachęcamy społeczeństwo do działania, czy raczej je demobilizujemy? Częściową odpowiedź na to pytanie przynoszą nam spadające sondaże promotorów takiej postawy.
Konsekwencją bojkotu pseudo-wyborów, które jednak przyniosą jak najbardziej realny wybór prezydenta – musi być ulica. Czy po doświadczeniu ostatnich pięciu lat wierzymy, że uda się wyprowadzić na ulice wystarczającą ilość ludzi, by władza ustąpiła? I czy jest w ogóle taka ilość, która tę władzę wystraszy? Oni dzisiaj najbardziej boją się Kaczyńskiego, a jutro będą się bali rozliczenia swoich przestępstw.
Bojkot miałby jeszcze może sens, gdyby był powszechny. Dzisiaj widać wyraźnie, że kandydatka Platformy Obywatelskiej została z tym apelem sama. Przeciwnego zdania są wszyscy pozostali kandydaci.
Oczywiście można to próbować z wyższością tłumaczyć, że kandydaci nie dorośli, że kierują się wyrachowaniem, że brak im doświadczenia. Ale fakt pozostaje nieubłaganym faktem – do pomysłu bojkotu ogłaszanego w szczycie kampanii autorom nie udało się przekonać nikogo! A to oznacza, że efekt symboliczny tego aktu jest wątpliwy, za to osłabienie całej opozycji – jak najbardziej realne.
W sposób świadomy unikam aspektu zdrowotnego tych wyborów. Każdy z nas musi samodzielnie ocenić związane z tym ryzyko. I nie chcę go minimalizować przypominając nasze powszechne zachowania w trakcie epidemii.
Ale bojkot nie jest uzasadniany zarazą, tylko brakiem przyzwolenia na łamanie demokratycznych standardów. A więc wszystkie argumenty, te za i te przeciw bojkotowi, są adresowane tylko do osób, które szukają pozamedycznych argumentów dla wyrobienia sobie w tej sprawie zdania.
Jako ekonomista reaguję alergicznie na przykładanie do ekonomii z reguły fałszywie sformułowanych oczekiwań etycznych. Przykładem choćby oskarżanie prof. Leszka Balcerowicza o przysłowiowy brak empatii w czasie reformowania gospodarki, podczas gdy właściwie postawione pytanie dotyczyłoby społecznych skutków zaniechania reform.
Nie znam się na polityce, etyce czy socjologii – ale czy my przypadkiem nie stosujemy tej samej, fałszywej metody wobec polityki?
Bo dla mnie nie jest najważniejsze pytanie: „bojkotować czy nie, i jak zachować się przyzwoicie z poczuciem moralnej słuszności?”
Najważniejsze jest dla mnie inne pytanie:
„jak zmobilizować społeczeństwo, aby zechciało się zaangażować w przywrócenie porządku prawnego i ładu demokratycznego?”.
A droga do tego celu prowadzi przez wygranie wyborów, pseudo-wyborów czy wręcz łże-wyborów, jak zwał tak zwał – wygrania głosowania, które wyłoni nam prezydenta na następnych pięć lat.
*Ryszard Wojtkowski - Prezes Resource Partners. Przedsiębiorca i inwestor z doświadczeniem w służbie publicznej (szef gabinetu czterech premierów okresu przełomu 1989 roku) i korporacyjnym (m.in. prezes Novartis Consumer Health International). Pomagał w przygotowaniu tez programu gospodarczego kandydata na urząd prezydenta RP Szymona Hołowni. W niniejszym tekście prezentuje prywatną opinię.
Komentarze