Co zrobić z prezydenckim głosowaniem pocztowym, które PiS planuje na 10 maja? Wziąć udział w wyborach przeprowadzonych z pogwałceniem demokratycznych reguł, czy bojkotować to ułomne głosowanie? Takie pytanie zadaliśmy szanowanym uczestnikom i uczestniczkom polskiego życia publicznego. Poniżej publikujemy odpowiedź Ryszarda Wojtkowskiego*. Wcześniej zamieściliśmy głosy prezydenta Bronisława Komorowskiego, prof. Krystyny Skarżyńskiej, Tomasza Stawiszyńskiego, prof. Andrzeja Rycharda, Agnieszki Graff i Magdaleny Staroszczyk,sędziego Jerzego Stępnia,Adama Wajraka,Katarzyny Jagiełło,prof. Jerzego Zajadły
Elektorat kandydatów opozycyjnych jest mocno podzielony, a powszechne uznane i szanowane (także przeze mnie) autorytety już zawyrokowały: ponieważ wybory będą sfałszowane – udział w nich jest niemądry, a legitymizowanie swoim udziałem tego procesu jest niemoralne. Przeniesienie tej dyskusji na poziom etyki bardzo utrudnia racjonalną wymianę argumentów.
Wywołany do tablicy czuję się jednak w obowiązku wyjaśnić, także moim przyjaciołom i kolegom nawołującym do bojkotu, dlaczego nie jestem przekonany do tego pomysłu, a tak wczesne jego ogłoszenie uważam za poważny błąd.
Zacznę od tego, co nas łączy – władza chce przeprowadzić chaotycznie przygotowane wybory korespondencyjne (jak będzie ostatecznie przekonamy się dopiero 7 maja). W takiej formie wybory te rzeczywiście i w sposób oczywisty nie spełniają żadnych demokratycznych standardów, są nielegalne i nieuczciwe. Wszystkim nam powinno zależeć na zmuszeniu władzy do ich przełożenia i przywrócenia standardów.
Z niektórych sondaży opinii publicznej wynika, że w maju Andrzej Duda wygrywa w pierwszej turze, podczas gdy w przesuniętych na sierpień-wrzesień wyborach jest już prawdopodobna druga tura i możliwa przegrana urzędującego prezydenta. Ta zmiana przewidywanego werdyktu nie jest spowodowana tym, że respondenci zakładają zmianę swoich preferencji wyborczych.
Wyjaśnienie jest proste – w majowych wyborach do urn pójdą zwolennicy władzy, a spora część elektoratu opozycji zostanie w domach.
Stratedzy PiS widzą więc, że mają szansę wygrać te wybory bez fałszowania tylko, gdy tych wyborów nie przełożą. Sami sobie odpowiedzmy na pytanie – czy świadomość tego faktu skłoni ich do elastyczności, czy wręcz przeciwnie, do uporu w tej sprawie? I czy ogłaszając bojkot na pewno chcieliśmy taki efekt osiągnąć?
Musimy sami walczyć o demokrację
Pada pytanie – po co brać udział w wyborach, które zostaną sfałszowane? No właśnie po to, by musieli je sfałszować. Prawda zawsze w końcu wypłynie na wierzch. A przyznajmy, że to trochę inaczej brzmi: „władza sfałszowała wybory prezydenckie” niż „władza mogła sfałszować wybory prezydenckie, więc je sobie odpuściliśmy”.
Mocnym argumentem jest przekonanie, że tylko odmawiając udziału w tej farsie wyborczej możemy wywrzeć silny nacisk na władzę, która będzie musiała liczyć się ze swoją słabą legitymacją wyborczą i opinią świata.
Nie jestem w stanie pojąć, co stało się takiego w ciągu ostatnich pięciu lat, co pozwalałoby nam przypuszczać, że PiS przejmuje się siłą swojej legitymacji czy też opinią świata? I jaki fakt w naszej historii uzasadnia przekonanie, że świat zauważy nasz protest, że na tej podstawie będzie chciał nam przywrócić demokrację, a nawet jak zechce, to znajdzie narzędzia, by to przeprowadzić?
Jedyna rozsądna lekcja z historii jest taka, że o naszą demokrację musimy walczyć sami. Bo nikt nam jej nie przyniesie na tacy. I tu pojawia się pytanie, czy apelując o bojkot – bo przyzwoity człowiek nie powinien przecież bić się z chamem – zachęcamy społeczeństwo do działania, czy raczej je demobilizujemy? Częściową odpowiedź na to pytanie przynoszą nam spadające sondaże promotorów takiej postawy.
Czy władza ustąpi przed ulicą?
Konsekwencją bojkotu pseudo-wyborów, które jednak przyniosą jak najbardziej realny wybór prezydenta – musi być ulica. Czy po doświadczeniu ostatnich pięciu lat wierzymy, że uda się wyprowadzić na ulice wystarczającą ilość ludzi, by władza ustąpiła? I czy jest w ogóle taka ilość, która tę władzę wystraszy? Oni dzisiaj najbardziej boją się Kaczyńskiego, a jutro będą się bali rozliczenia swoich przestępstw.
Bojkot miałby jeszcze może sens, gdyby był powszechny. Dzisiaj widać wyraźnie, że kandydatka Platformy Obywatelskiej została z tym apelem sama. Przeciwnego zdania są wszyscy pozostali kandydaci.
Oczywiście można to próbować z wyższością tłumaczyć, że kandydaci nie dorośli, że kierują się wyrachowaniem, że brak im doświadczenia. Ale fakt pozostaje nieubłaganym faktem – do pomysłu bojkotu ogłaszanego w szczycie kampanii autorom nie udało się przekonać nikogo! A to oznacza, że efekt symboliczny tego aktu jest wątpliwy, za to osłabienie całej opozycji – jak najbardziej realne.
Żeby wygrać, trzeba wygrać wybory
W sposób świadomy unikam aspektu zdrowotnego tych wyborów. Każdy z nas musi samodzielnie ocenić związane z tym ryzyko. I nie chcę go minimalizować przypominając nasze powszechne zachowania w trakcie epidemii.
Ale bojkot nie jest uzasadniany zarazą, tylko brakiem przyzwolenia na łamanie demokratycznych standardów. A więc wszystkie argumenty, te za i te przeciw bojkotowi, są adresowane tylko do osób, które szukają pozamedycznych argumentów dla wyrobienia sobie w tej sprawie zdania.
Jako ekonomista reaguję alergicznie na przykładanie do ekonomii z reguły fałszywie sformułowanych oczekiwań etycznych. Przykładem choćby oskarżanie prof. Leszka Balcerowicza o przysłowiowy brak empatii w czasie reformowania gospodarki, podczas gdy właściwie postawione pytanie dotyczyłoby społecznych skutków zaniechania reform.
Nie znam się na polityce, etyce czy socjologii – ale czy my przypadkiem nie stosujemy tej samej, fałszywej metody wobec polityki?
Bo dla mnie nie jest najważniejsze pytanie: „bojkotować czy nie, i jak zachować się przyzwoicie z poczuciem moralnej słuszności?”
Najważniejsze jest dla mnie inne pytanie:
„jak zmobilizować społeczeństwo, aby zechciało się zaangażować w przywrócenie porządku prawnego i ładu demokratycznego?”.
A droga do tego celu prowadzi przez wygranie wyborów, pseudo-wyborów czy wręcz łże-wyborów, jak zwał tak zwał – wygrania głosowania, które wyłoni nam prezydenta na następnych pięć lat.
*Ryszard Wojtkowski – Prezes Resource Partners. Przedsiębiorca i inwestor z doświadczeniem w służbie publicznej (szef gabinetu czterech premierów okresu przełomu 1989 roku) i korporacyjnym (m.in. prezes Novartis Consumer Health International). Pomagał w przygotowaniu tez programu gospodarczego kandydata na urząd prezydenta RP Szymona Hołowni. W niniejszym tekście prezentuje prywatną opinię.
Świetny tytuł. Gratuluję Autorowi. Też tak uważam. Każde przestępstwo pozostawia jakiś ślad. Im więcej ludzi bierze w nim udział tym większa możliwość wpadki. Ktoś się może zbuntować z powodu małego udziału w zyskach. Najlepszym przykładem agent Tomek.
TAK! Zgadzam się z Autorem.
Zaczynam akcję linkowania artykułu na facebookowych stronach pani Kidawy-Błońskiej. Ciekawe czy będą wycinać?
Co do ostatniego akapitu – wygranie bezprawnych, nielegalnych wyborów, nie wyłoni prezydenta na następne pięć lat. Wyłoni bezprawnego uzurpatora. Zmobilizowanie społeczeństwa do udziału w tym przestępstwie oznacza ostateczne zdemolowanie wiary w rządy prawa i świadomości obywatelskiej, na której nadmiar i tak nie cierpimy.
Poza tym, liczenie na wygraną przeczy poprzednim akapitom, że wybory zostaną sfałszowane. Tak jak PiS nie przejmuje się zbytnio legitymacją frekwencyjną, tak samo nie przejmie się oskarżeniami o fałszerstwa, które przy tego typu pseudowyborach będą zresztą niemożliwe do wykazania i udowodnienia.
Zgadzam się z Panem, że „wybory Dudy” musi wygrać Duda. PiSi nie po to wkładają w nie tyle energii i pieniędzy, ryzykując nawet odpowiedzialność karną po zmianie rządu, żeby miał wygrać jakiś Hołownia, Kosiniak czy inna Kidawa! Ale jeżeli on je wygra, bo tylko jego zwolennicy wezmą udział w wyborach, to PiS będzie miał o wiele korzystniejszą sytuację, niż gdyby wygrał na skutek „cudu nad urną”:
Skrzynka pocztowa czyni dziś cuda:
Wrzucasz w nią „Hołownia” („Kosiniak”, „Kidawa”), a wychodzi „Duda”.
Ten „cud nad urną” wyjdzie prędzej czy później na jaw; poza tym sama świadomość że on się w końcu wyda będzie wisiała nad PiSimi jak miecz Damoklesa.
A gdyby na skutek nieudacznictwa PiSich macherów wygrał kandydat opozycji, to zawsze po epidemii i po zrobieniu porządku w procedurze wyborczej może on zrezygnować i poddać się testowi wyborów uczciwych.
Zdaje sobie sprawę, że polityka nie jest wzorem etycznej i moralnej działalnosci. Jednak stwierdzenie autora, że przeniesienie dyskusji na poziom etyki utrudnia racjonalną argumentację jest conajmniej szokujące. Może właśnie zaniedbanie dyskusji na poziomie etyki doprowadziło do władzy w Polsce mafię kłamców, hochsztaplerów i ignorantów?
Myślę, że autor powinien był uściślić swój pogląd jak następuje:
Przeniesienie tej dyskusji na poziom etyki W SYTUACJI, GDY TO POJĘCIE JEST RZĄDZĄCYM ZUPEŁNIE OBCE, bardzo utrudnia racjonalną wymianę argumentów.
Tak samo jak krzyk dużymi literami.
Przedstawioną w tym artykule argumentację całkowicie podzielam. Natomiast jestem bardzo zdziwiony tym, jak znaczna część społeczeństwa deklarująca wyjątkowe przywiązanie do demokracji jest gotowa zrealizować plan Jarosława Kaczyńskiego. Dlaczego tak uważam? Ludwik Dorn człowiek wiele lat związany z prezesem PiS, tak ostatnio ocenił sytuację cyt. „Jarosław Kaczyński mimo szalejącej epidemii koronawirusa za wszelką cenę dąży do przeprowadzenia wyborów 10 maja. Czym się kieruje? – Z punktu widzenia terrorysty politycznego, który zamiast samolotu porwał państwo, to racjonalne działanie. Choć narazi się na powszechne oburzenie, wybory da się przeprowadzić. Sondaże to odzwierciedlają, że choćby frekwencja byłaby bardzo niska, 20-30 proc., kandydat PiS, czyli Andrzej Duda by wygrał. A dla Kaczyńskiego liczy się tylko to, że władza będzie skonsolidowana i będzie miał spokój na trzy lata.” Rozumiem dylematy etyczne i moralne, ale czy to czas na moralne i etyczne dyskusje, kiedy się wali ustrój demokratyczny państwa? Jeszcze jest moim zdaniem duża szansa przerwać ten proces destrukcji kartką wyborczą i warto tej szansy nie zmarnować.
A ja się z Wami wszystkimi… nie zgodzę. I to z kilku powodów.
Raz- nie siada się do gry, gdy wiadomo, że przeciwnik to oszust, który przy okazji narzucił nam grę podrobionymi kartami, o czym wiemy.
Dwa- nie siada się do gry, gdy w jej trakcie zasady są zmieniane tak, jak oszustowi pasuje. Niby zaczyna się gra od pokera, a kończy, wraz ze wzrostem stawki na stole, Piotrusiem czy innym Memory.
Trzy- każdy oddany głos, obojętnie na jakiego kandydata i czy poprawnie czy też nie złożony, potwierdza, że "wybory" miały rację bytu i dawały jakąkolwiek możliwość wyboru. A patrząc na partyjny cyrk i jakość obsługi tego wydarzenia, im wyższa frekwencja, tym większa radość i duma szarego posła z kamarylą.
Cztery- choć to strzał w stopę, im mniej Polaków weźmie udział w tym "wydarzeniu", tym bardziej będzie widać, że to mecz do jednej bramki. Pointą będzie ostracyzm AD na arenie światowej polityki, czego Polacy skutki także odczują i podsycanie przez szarego posła nienawiści do Zachodu, ale… będzie można odpowiedzieć, że część naszych rodaków i PiS do takiej zagłady dążył.
Sytuacja opozycji w tych wyborach przypomina tragedię antyczną – każde wyjście jest złe. Można dla każdego znajdować argumenty za i przeciw. Ale „ostracyzm AD na arenie światowej polityki” – to akurat prezesowi zwisa i powiewa. A może jest mu nawet na rękę, bo im słabsza legitymacja Dudy, tym mniej będzie skłonny do braku uległości.
Jacek
"Ale „ostracyzm AD na arenie światowej polityki” – to akurat prezesowi zwisa i powiewa"
Szaremu posłowi poza własnym dobrym samopoczuciem wszystko zwisa i powiewa. A najlepsze ma zapewne wtedy, jak widzi ruinę i może marionetkami poruszać. Marionetki, siłą rzeczy, jego marzenia przekładają na życie normalnych ludzi. Takich, którzy mają dom, rodzinę, pracę, obowiązki, robią zakupy, chodzą do banku i wiele, wiele innych, które prezes zna tylko ze słyszenia i TV.
Mnóstwo ideologii, wielkich słów, ale brak realizmu. Bo niby dlaczego PIS miałby fałszować te pseudo wybory, skoro bez trudu "uczciwie" je wygra ? Ogromna część elektoratu opozycji zwyczajnie nie weźmie w nich udziału, więc wygraną w I turze Duda ma kieszeni. Wystarczy prześledzić głosy poprzedników w tej dyskusji. Niemal wszyscy jasno mówią że nie wezmą w nich udziału. A jest jeszcze sporo innych autorytetów dla wyborców opozycji, mówiących to samo.
Więc realia są takie:
1. Duża część wyborców opozycji w nich nie weźmie udziału
2. W rezultacie Duda wygra w I turze
3. Opozycyjni kandydaci przegrają z kretesem, a następnie zostaną wykorzystani do legitymizacji tych pseudo wyborów
OK, rozumiem argumentację: wielu wyborców opozycji nie weźmie i tak udziału w głosowaniu, więc sprawa jest i tak przegrana i zostaje nam tylko honorowy bojkot.
Dyskutowałbym natomiast ze stwierdzeniem, że kandydowanie pozbawia prawa do protestowania przeciwko wyborom. Jeżeli podtrzymuje swoją kandydaturę, ale jednocześnie głośno mówię o tym, że wybory są niedemokratyczne, to nie jest tak łatwo powiedzieć, że uznałem ważność wyborów.
A ja mimo wszystko uważam, że to nie są wybory zgodne z prawem. Są zwykłą hucpą polityczną organizowaną nie przez organa do tego powołane i nie wg przepisów Konstytucji tylko przez uzurpatora Kaczyńskiego i jego, nieudolnego z resztą pomagiera Sasina. I ja mam w czymś takim brać udział ? Czyli aprobować? Nie,nie i jeszcze raz nie.
Wreszcie głos pod którym mogę się podpisać. Jeszcze raz powtarzam, nie będę się bratał z wszystkimi obrażonymi idącymi bezwolnie na rzeź.
Dodam jeszcze, że bojkot utrudnia oprotestowanie wyborów. Przy protestach wyborczych SN bada, czy dana nieprawidłowość mogła zmienić wynik. Jeżeli nie, wybory są ważne. Jeżeli Duda wygra z milionową przewagą z powodu absencji wyborców KO, to będzie trudno argumentować, że wynik mógł być inny.
będę nudził- pisząc to samo wszędzie od 3 tygodni.
Do wyborów TRZEBA IŚĆ- Te antyPislamowe ,pozostałe 60 procent wybierze zwycięzcę wyborów w pierwszej turze, A wdrugiej to zatwierdzi – głosując przeciwko długopisowi. TO ARTYTMETYKA- żadna filozofia- tak się usuwa niechciane pionki z szachownicy.