0:000:00

0:00

16 lutego o świcie OMON-owcy wyważyli drzwi kilkunastu białoruskich mieszkań. Represje dotknęły jednocześnie co najmniej 27 przedstawicieli niezależnych mediów, obrońców praw człowieka i ich rodzin.

Funkcjonariusze struktur siłowych przeszukali siedzibę niezależnego Białoruskiego Zrzeszenia Dziennikarzy, Centrum Obrony Praw Człowieka „Viasna” i niezależnego Związku Zawodowego Radioelektroników. Każdemu zatrzymaniu i kipiszowi towarzyszyła konfiskata sprzętów, w tym osobistych telefonów i komputerów.

Tego samego dnia odbyła się druga rozprawa reporterek Biełsatu - Kaciaryny Andrejewej i Darii Czulcowej. Obu grozi do trzech lat więzienia za rzekomą organizację protestów i blokowanie ruchu drogowego.

Dostępne w sieci relacje prowadzone przez dziennikarki z Placu Przemian w centrum Mińska z łatwością podważają te zarzuty, ale wobec upolitycznienia sądów prawdopodobnie nie zdołają obronić ich przed skazującymi wyrokami. Dowodzące niewinności wideo z tych relacji prokuratura wykorzystuje do oskarżania kobiet.

Pokazowe procesy to tylko jeden z głośnych przykładów zaczerpniętych z nowego, brutalnego rozdziału opresyjnej polityki Łukaszenki, obliczonej na wyniszczenie wolnych mediów w Białorusi. Przez lata niezależne media były głównym wrogiem reżimu, ale w sierpniu 2020 roku siłowicy zdwoili wysiłki, by powstrzymać redakcje przed informowaniem o wydarzeniach w kraju. Nieskutecznie.

Przeczytaj także:

Obława, na wolne media obława

Kamizelki z napisem PRESS stały się dla OMON-owców odpowiednikiem płachty na byka; dziennikarzy bito i poniżano z wyjątkową zajadłością, a do dziennikarek z premedytacją strzelano, jak w przypadku Natalii Łubnieuskiej albo fotoreporterki Iryny Arakhouskiej. Niezależne dziennikarstwo stało się dla reżimu wrogiem numer jeden.

Po wybuchu masowych protestów władze rozpoczęły szeroko zakrojoną akcję ograniczania legalności głównych kanałów informacyjnych w kraju, nawet tych uchodzących dotychczas za apolityczne, albo wręcz proreżimowe. Zamaskowani siłowicy wielokrotnie przeszukiwali redakcje, rekwirując przy tym cały sprzęt. Wielu przedstawicieli mediów wrzucono, często dosłownie, do tymczasowych aresztów.

Portale informacyjne zablokowano. TUT.by, jednemu z największych dostawców informacji w kraju, odebrano licencję masowego nadawcy. Niektóre redakcje, jak skierowane do milenialsów kyky.org albo the-village.me zmuszone były przenieść swoją działalność poza granice Białorusi.

Posowieckiej „Komsomolskiej Prawdzie", jednemu z największych dzienników, czytanemu przede wszystkim przez pokolenia wychowane w ZSSR, najpierw odmówiono drukowania w kraju, a później zablokowano kolportaż wydań wydrukowanych w zaprzyjaźnionej rosyjskiej drukarni.

Dzisiaj funkcjonariusze MSW w cywilu wyprowadzają przedstawicieli mediów z mieszkań o świcie albo uprowadzają ich w nieoznakowanych busach prosto z ulicy. Regularnie okradane i przeszukiwane są wszystkie niezgodne z reżimem redakcje.

Funkcjonariusze grożą dziennikarzom nie tylko fizycznym uszczerbkiem na zdrowiu i więzieniem, ale też represjami wobec ich rodzin, w tym dzieci.

Przykład dziennikarek Biełsatu, Andrejewej i Czulcowej, pokazuje, że dotychczas to były tylko krótkofalowe przejawy nasilonych represji. Te długofalowe reżim dopiero planuje. W więzieniach i aresztach przebywają od tygodni, niekiedy miesięcy, dziesiątki przedstawicieli mediów, wszyscy zatrzymani za wykonywanie swojej dziennikarskiej pracy. Większość z nich jeszcze nie poznała nawet stawianych im zarzutów. 16 lutego to grono powiększyło się o kilkanaście nazwisk.

Lutowe nasilenie represji wobec niezależnych mediów jest wyprzedzającym atakiem reżimu przed nadchodzącymi w marcu protestami. Łukaszence zależy na wyeliminowaniu aktywistów będących w stanie dostarczać Białorusinom szczegółowych informacji o nadchodzących przypadkach oburzających nadużyć. Już teraz media, obrońcy praw człowieka i szeregowi działacze skutecznie spenetrowali system i nagłaśniają nowe metody szykanowania Białorusinów jeszcze przed ich wprowadzeniem.

Niedoszłe Ministerstwo Prawdy

Oprócz zastraszenia dziennikarzy władza chce zapewnić sobie monopol na decydowanie o prawdzie. Białoruskie MSW czyniło wszelkie starania, by jedynym źródłem informacji stały się publiczne, propagandowe media. W praktyce kraj ma pogrążyć się w medialnej ciszy przerywanej orędziami wodza, oklaskiwanymi przez smutnych i wystraszonych ludzi spędzanych groźbami do wielkich sal kongresowych.

Próbki takiej rzeczywistości dostarczyły obrady Wszechbiałoruskiego Zgromadzenia Ludowego. Łukaszenka zwołał je, by udowodnić światu, że wciąż sprawuje władzę w Białorusi. Chce dzięki temu zmusić Zachód do uwzględnienia go w negocjacjach o przyszłości regionu, a Rosję przekonać do dalszego dostarczania morfinowych zastrzyków z gotówką.

Podczas wielokrotnych wystąpień w trakcie Zgromadzenia Łukaszenka przyznawał się do kolejnych przestępczych czynów zarzucanych mu w przestrzeni publicznej. Otwarcie mówił, że podjął decyzję o „zdecydowanej” reakcji na protesty, omawiał sfałszowane wyniki wyborów oraz opisywał niewyobrażalną i trudną do ogarnięcia skalę nadużyć w trakcie liczenia głosów. („Nikt nie jest w stanie ocenić jakie były prawdziwe wyniki wyborów”), by w końcu wygrażać prywatnemu biznesowi. Powtórzył przy tym urosłe do gorzkiego mema zdanie: „ukochanej [władzy Białorusi] nie oddam”.

Karykaturalnego obrazu tej dyktatury dostarczyło głosowanie, mające nadać Zgromadzeniu uprawnienia do zmiany konstytucji.

Jedna z 2500 tysięcy osób, radna z Mińska, zagłosowała przeciwko, ale oficjalny wynik głosowania nie uwzględnił tego sprzeciwu. Relacja uchwyciła moment, w którym Łukaszenka się o tym dowiaduje, zapomina wyłączyć mikrofon i niedowierzaniem dopytuje jak to możliwe.

Głosowania nie powtórzono.

Najważniejsze jednak, że niepewnym głosem, przerywanym pokasływaniem, dyktator próbował przekonać obecnych na sali, w tym przede wszystkim siebie, że wypracowywane terrorem poparcie dla jego władzy jest w kraju większościowe. A przynajmniej, że może to bezkarnie powiedzieć.

Łukaszence bardzo zależy na tym, by to on decydował o tym, co będzie uznane za prawdę. Wierzy, że monopol na prawdę legitymizuje utrzymywaną przemocą władzę. Być może z tego powodu dziennikarzy z niepublicznych mediów zatrzymano przed wejściem do budynku na długo przed początkiem obrad Zgromadzenia.

Opiniotwórczy monopol

Przez lata Łukaszenka dokładał wszelkich starań, by powiązać niezależne dziennikarstwo z opozycją. W konsekwencji redakcje Svabody, Biełsatu czy Karty97 zwyczajni Białorusini odbierali jako upolitycznione i radykalne. Białoruskojęzyczne media z zasady uchodziły za opozycyjne, opłacane przez Zachód, albo skierowane do „kołchoźników” [polski odpowiednik obraźliwego określenia „wieśniaków”].

Inne redakcje musiały albo unikać polityki, albo uwzględniać reżimową wersję rzeczywistości. Ocena działań władz, również tych lokalnych, była domeną mediów publicznych, podobnie zresztą jak opiniowanie wydarzeń poza granicami kraju.

Ten monopol utrzymał się nawet wtedy, kiedy internet stał się dominującym środkiem medialnego przekazu. Portale informacyjne latami otwarcie unikały krytykowania władz. Doszło do tego, że wtłaczana od dziecka autocenzura powodowała, że pokolenie milenialsów unikało polityki, tworząc deklaratywnie apolityczne media skupione na przetwarzaniu kultury albo „postironicznej” problematyzacji codzienności.

Opiniotwórcze media, inne niż publiczne, nie miały w Białorusi racji bytu. Mogły istnieć wewnątrz kraju tylko jeśli nie poruszały opiniotwórczych i politycznych tematów.

Dlatego też zarzuty o finansowanie z Zachodu były ostatecznie zasadne – Svaboda, jako część Radia Wolna Europa jest finansowana z pieniędzy amerykańskiego Kongresu, a Biełsat utrzymuje polski podatnik, najpierw poprzez TVP, a po interwencjach ówczesnego szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, przez polskie MSZ. Propaganda wykorzystywała to zewnętrzne finansowanie, by podkopać zaufanie Białorusinów do niezależnych białoruskich redakcji i dziennikarzy-Białorusinów.

Jednocześnie, zewnętrznie finansowane były przecież główne kanały emitowane w telewizji rządowej – ze względu na jakość produkcji rosyjskie kanały były niejednokrotnie bardziej popularne od ich białoruskich odpowiedników, ale tych białoruskie władze nie przedstawiały w niekorzystnym świetlne, ani tym bardziej nie ograniczały ich zasięgów.

Przepraszam, gdzie tu dają prawdę?

Niezależna media opiniotwórcze wyrosły samoistnie – na Youtubie i w Telegramie. Białorusini w skrytości własnych mieszkań obserwowali jak liczni blogerzy pokazywali otaczającą ich przygnębiającą rzeczywistość. Ośrodkiem tej wymiany stały się liczne, telegramowe kanały, w tym Nexta, służący początkowo pokazywaniu takich materiałów szerszej publiczności bez własnych komentarzy.

Protesty po sfałszowaniu wyborów prezydenckich w sierpniu 2020 zmieniły charakter tych kanałów. W 2020 roku Nexta zyskał ponad pół miliona subskrybentów, a informacyjny kanał Nexta_live od zera zgromadził 1,5 miliona obserwujących. (Białoruś ma około 9 milionów obywateli). Kilkusettysięczne przyrosty zarejestrowały właściwie wszystkie blogi tego typu.

Teraz Nexta stała się kanałem, w który Białorusini oburzeni działaniami Łukaszenki mogą prezentować swoje opinie. Sciepan Puciło, założyciel kanału, prowadzi wraz ze współpracownikami własne wydanie wiadomości, by jakoś ustrukturyzować tę wzburzoną masę rewolucyjnych emocji. Trzeba jednak dodać, że pojawiają się na tym kanale także niezweryfikowane informacje.

Dla Białorusinów Nexta jest dzisiaj głównym dostarczycielem bieżących wiadomości, przekazuje i zbiera też oświadczenia liderów i liderek opozycji, ale mimo swojej wagi i niepodważalnego znaczenia, pozostaje blogiem.

Nawet po próbie wypchnięcia portali informacyjnych z internetu, Białorusini wolą czytać to, co piszą niezależni dziennikarze i analitycy na telegramowych kanałach, niż pozostać na niełasce publicznych i rosyjskich nadawców.

Uprzednio apolityczne portale informacyjne takie jak TUT.by stały się dla Białorusinów głównym dostarczycielem opinii. Na Telegramie roczny przyrost obserwujących TUT.by jest prawie porównywalny do Nexty, wynosi ponad 450 tysięcy subskrypcji. Z tą różnicą, że TUT.by startowało tam niemal od zera.

Przed wejściem na platformę Telegramu ta białoruska redakcja docierała do ponad 60 proc. Białorusinów – dzisiaj jest bez wątpienia w telefonach wszystkich obywateli tego kraju, również tych podtrzymujących działanie reżimu.

Dziennikarka, to brzmi dumnie

Reporterzy i reporterki wszystkich niezależnych mediów, również tych utożsamianych z opozycją, urośli do rangi bohaterów narodowych. Okazało się, że białoruskie niezależne media, zahartowane latami represji, były gotowe na rewolucję, mimo że w większości się jej nie spodziewały.

Niezależni dziennikarze są jedną z trzech dźwigni uruchamiania międzynarodowych sankcji wobec reżimu Łukaszenki. Dzięki obrazom dostarczanym przez białoruskie media, lokalne diaspory i media za białoruską granicą budują atmosferę wsparcia dla Białorusinów. Ta bezpośrednio przekłada się na działania polityków w wielu krajach, których rezultatem są kolejne fale sankcji i bezkompromisowa pozycja demokratycznych państw w rozmowach z Łukaszenką.

W kraju, dzięki nagłaśnianiu i wyszukiwaniu informacji o bohaterach i przykładach wyjątkowej solidarności, Białorusinom udaje się utrzymać wolę zmian nawet w momencie zimowego zwątpienia.

Dostęp do tych informacji przyczynił się do zmiany opinii Białorusinów o własnym społeczeństwie. Dzisiaj, po raz pierwszy w swojej historii, widzą je jako zdolne do samostanowienia.

Co więcej, pod wpływem dostarczanych relacji z tygodnia na tydzień uwierzyli w możliwość zwycięstwa z reżimem, bo zrozumieli, że są w przytłaczającej większości. Ostatecznie sianie dezinformacji i fałszu zemściło się na reżimie – Łukaszenka ocknął się w sierpniu 2020 ze świadomością, że od dłuższego czasu nie ma poparcia większości.

Kto i czym płaci za dostarczanie Białorusinom prawdziwych informacji?

Białoruscy dziennikarze od lat pokazują, że funkcjonowanie w państwie autorytarnym jest możliwe. Ciągłe represje, zagrożenie przeszukaniami, odbieraniem sprzętu czy aresztem zmusiło ich do wypracowania metod pracy adekwatnych do warunków, w których funkcjonują. Większość reporterów w przeddzień sierpniowych wyborów nie spała we własnych mieszkaniach, by uniknąć zatrzymań.

W ostatnich miesiącach niezależne media docierają do ludzi z informacjami o działaniach reżimu wobec nich - pobicia, postrzały, haniebne groźby czy wizja długoletniego więzienia uwiarygadniają ich pracę w oczach współobywateli, zamiast ich ograniczać.

Łukaszenka z właściwym sobie barbarzyństwem próbuje skorzystać z opracowanych w Rosji i na Węgrzech metod stygmatyzowania aktywistów. Reżim pracuje nad nowym prawem, które pozwala karać niezależnych dziennikarzy i działaczy jako obcych agentów. Jeśli władze uznają ich działalność za polityczną i wykażą jakiekolwiek zagraniczne finansowanie, to już niedługo będą mogły nałożyć na nich grzywnę (przy pierwszym oskarżeniu) lub zagrozić odpowiedzialnością karną (od drugiego oskarżenia).

W dzisiejszej Białorusi każde działanie może zostać uznane za polityczne, jak pokazuje przykład więzionych za wykonywanie dziennikarskiej pracy Andrejewej i Czulcowej.

Reżim każde opozycyjne działanie chce powiązać z Zachodem, bo sami Białorusini wpłat na portale informacyjne i fundusze samopomocowe dla bezpieczeństwa dokonują poza granicami kraju.

Jednak ta propaganda Łukaszenki o obcych agentach jest nieprzekonywająca, bo reżimowe media aplikują ją razem z imperialną narracją Kremla. W międzyczasie całe życie społeczno-polityczne odbywa się na niezawisłym, ale przecież zagranicznym (rosyjskim) Telegramie. Niezależność mediów oraz cena, którą za tę niezależność płacą swoim zdrowiem dziennikarze, przemawia do Białorusinów dużo dobitniej niż oskarżenia o "obce" źródła finansowania poszczególnych redakcji.

;

Udostępnij:

Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Komentarze