Beata Mazurek, opowiadając bzdury o „strefach szariatu”, dołączyła do długiej listy prawicowych demagogów, którzy budują swój elektorat na strachu przed imigrantami i uchodźcami. Dlaczego część wyborców wierzy im wbrew faktom i liczbom? Jedną z odpowiedzi są błędy poznawcze opisywane przez psychologię. Trzeba je poznać – XXI wiek jest epoką migrantów
Susze w Polsce, gigantyczne pożary lasów na Syberii, półtora metra gradu w meksykańskiej Guadalajarze i ponad 50-stopniowe upały w Indiach – to przykłady anomalii klimatycznych tylko z ostatnich miesięcy. Ich liczba wzbiera jak fala powodziowa.
Choć główny nurt opinii publicznej powoli – przede wszystkim pod wpływem powtarzających się upałów – powoli zdaje sobie sprawę z groźnych skutków kryzysu klimatycznego, to wciąż nie poświęca uwagi innej fali, która będzie konsekwencją tych zjawisk: uchodźstwa klimatycznego.
[tab tekst="Przeczytaj, kim są "uchodźcy klimatyczni""]
W prawie międzynarodowym osobna kategoria „uchodźcy klimatycznego” nie istnieje – nie znalazła się ani w Konwencji Dotyczącej Statusu Uchodźców z 1951 roku, ani w późniejszym Protokole Nowojorskim z 1967 roku. W tym drugim mówi się jednak o przesiedleńcach, których definiuje się jako „ludzi zmuszonych do opuszczenia swoich domów, czasowo lub na stałe, ze względu na skutki spowodowane przez zmiany klimatu, które narażają ich na niebezpieczeństwo lub poważnie wpływają na ich warunki życia”.
Niestety, nic nie wskazuje na to, byśmy byli na nią przygotowani bardziej niż na konieczność radykalnego ograniczenia emisji CO2. Kluczową rolę odgrywają tu politycy, którzy zamiast rozwiewać obawy przed nieznanym, uspokajać i przygotowywać społeczeństwo na zmiany, wolą dodatkowo je straszyć i jednocześnie pozować na siłaczy, którzy rozwiążą wszelkie problemy "twardą ręką". Haniebny antyuchodźczy klip wyborczy PiS z 2018 jest tu doskonałym przykładem.
Dlaczego jednak ludzie są skłonni wierzyć nawet najbardziej niedorzecznym opowieściom o migrantach?
Na to pytanie w dużym stopniu odpowiadają osiągnięcia psychologii społecznej, której udało się dostrzec i nazwać rozmaite błędy poznawcze wypaczające zjawisko uchodźstwa w ogóle.
Komunikat Amnesty International z końca 2016 roku wskazywał, że największą liczbę uchodźców z Syrii przyjęła Turcja. Trzy lata temu było to 2,7 mln. W przypadku Jordanii – 655 tys., czyli 10 proc. populacji. Setki tysięcy przyjęły także Irak i Egipt. W sumie prawie 5 mln uchodźców znajduje się w zaledwie pięciu krajach. Jednocześnie większość z nich żyła poniżej granicy ubóstwa (w Jordanii 93 proc., w Libanie 70 proc.).
W tym czasie Unia Europejska zadeklarowała przyjęcie niecałych 100 tys. uchodźców. Trudno uznać, że kryzys uchodźczy mógłby stanowić dla znacznie bogatszej Unii Europejskiej problem w porównaniu do tego, z czym zmagają się Turcja, Liban, Jordania, Irak i Egipt. W Polsce podsycana przez polityków histeria jednak trwała w najlepsze.
Choć liczby są najczęściej łatwe do zweryfikowania, mają one niewielki wpływ na poczucie zagrożenia i postawy wobec przyjmowania uchodźców. Te bowiem kształtują emocje, które obsługiwane są przez rozmaite narracje, także te udające logiczne, "naukowe" argumenty. Taką rolę spełnia np. straszenie przed chorobami w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego czy wspomniany już antyuchodźczy spot PiS-u w ostatnich wyborach samorządowych, po którym Rzecznik Praw Obywatelskich zarządzał śledztwa ws. „przestępstwa publicznego nawoływania do nienawiści ze względu na pochodzenie narodowe, etniczne lub wyznanie”.
U źródeł tych emocji często leżą uniwersalne błędy poznawcze, które może łatwo zidentyfikować każdy student i studentka psychologii.
Większość podręczników akademickich do psychologii społecznej zawiera rozdział pt. „Stereotypy, uprzedzenia, dyskryminacja”. Zwykle znajduje się w nich opis eksperymentu/ćwiczenia edukacyjnego z 1968 roku.
Nauczycielka Jane Elliott w dzień po zabójstwie Martina Luthera Kinga podczas lekcji podzieliła uczniów na dwie grupy: niebieskookich i brązowookich. Dzieciom o niebieskim kolorze oczu powiedziała, że są zdolniejsze i mądrzejsze, podczas gdy ich brązowookim rówieśnikom przypisała stygmat: „kołnierze”. Szybko okazało się, że niebieskookie dzieci zaczęły dyskryminować swoich kolegów i koleżanki z brązowymi oczami. Po pewnym czasie Elliott stwierdziła jednak, że doszło z jej strony do pomyłki: to brązowookie dzieci wykazują więcej mądrości i talentu. Kierunek dyskryminacji się odwrócił.
Dziś ten rodzaj eksperymentu byłby nieakceptowalny ze względów etycznych, ale wnioski z niego trwale weszły do kanonu psychologii i edukacji antydyskryminacyjnej.
Ćwiczenie Elliott pokazywało, że nawet nie mające żadnego pokrycia w faktach kryterium podziału staje się podstawą dla wykluczenia, jeśli jest wystarczająco proste w percepcji i spotka się z retoryką odwołującą się do rozumu i logiki.
Nie przypadkiem więc pseudoracjonalne narracje antyuchodźcze żywią się różnicami w wyglądzie fizycznym. Odmienność cech fizycznych np. syryjskich uchodźców w porównaniu z białymi Europejczykami jest zauważalna natychmiast. O sile oddziaływania fizycznych uwarunkowań świadczy zresztą sam język dyskryminacji, który często odnosi się do śniadej skóry Syryjczyków.
Historia z podziałem dzieci ze względu na kolor oczu pokazuje też inny znany błąd poznawczy związany z klasycznym podziałem na „my” i „oni”. To tzw. efekt jednorodności grupy obcej.
W przypadku uchodźców podział ten podsycany jest przez starą i wielokrotnie krytykowaną, lecz wciąż modną koncepcję Samuela Huntingtona o zderzeniu cywilizacji. Do odmiennych cech fizycznych syryjskich uchodźców dodaje się w ten sposób także ich odmienność kulturową – według tej narracji uchodźcy przychodzą z innego kręgu społecznego i mają być tak inni od Europejczyków, że dochodzi do „zderzenia”, które nieuchronnie wywołuje konflikty.
Takie ramy dyskusji, spotęgowane przez czynniki geograficzne, prowadzą do całkowitego wyodrębnienia uchodźców jako grupy obcej.
A grupa obca – jak pokazuje wiele badań – z perspektywy grupy własnej (Polaków, Europejczyków, chrześcijan itd.) postrzegana jest jako bardziej jednorodna niż w rzeczywistości.
Dzieje się tak, bo członkowie grupy własnej mają imiona, historie i rozmaite szczegóły, które dostrzegamy na co dzień i które różnicują grupę w naszym postrzeganiu. W przypadku grupy obcej jedyne, co wiemy o jej przedstawicielach, to ich pochodzenie. Kiedy więc dochodzi do jakiegoś wydarzenia (np. zamachu), którego sprawstwo przypisuje się członkowi grupy obcej, jedyną cechą tłumaczącą to zachowanie jest właśnie ta obcość. Dlatego właśnie zbrodni dokonuje z jednej strony Nowak, kolega lub młody mężczyzna, a z drugiej: uchodźca, muzułmanin, Arab.
Zbrodnia staje się cechą grupową, a różnice między jej członkami zostają naturalnie rozmyte. Muzułmanie stają się zbrodniarzami jako cała grupa.
Tymczasem zamachy dokonywane przez bliskowschodnich terrorystów nie są znaczącym zagrożeniem dla Europejczyków w porównaniu np. z wypadkami drogowymi czy śmiercią spowodowaną wieloletnim paleniem papierosów. Jakie jest źródło poczucia tego zagrożenia, mimo iż rzeczywistość go nie potwierdza?
To modelowy przykład działania tzw. heurystyki dostępności. Co to takiego?
Prawdopodobieństwa wystąpienia jakiegoś zjawiska nie oceniamy, sprawdzając jego rzeczywistą częstotliwość, lecz bazujemy na tym, z jaką łatwością przypominamy sobie potwierdzające to zjawisko przykłady.
To dlatego po katastrofie kolejowej w Szczekocinach przez pewien czas występował w Polsce strach przed jazdą pociągiem – poziom bezpieczeństwa się nie zmienił, ale wypadek z udziałem pociągów był łatwo dostępny dla naszej pamięci.
Przykłady przemocy ze strony osób z krajów Bliskiego Wschodu przypominamy sobie z łatwością – wjazd ciężarówki na promenadę w Nicei, sylwester w Kolonii, zamachy bombowe w Brukseli, 11 września czy bomby w londyńskim metrze. Ta łatwość kreuje złudzenie ich powszechności. Dlaczego pamiętamy właśnie te wydarzenia, a nie np. eksplozje we wschodnim Bagdadzie z czerwca 2018 roku, w których zginęło 16 osób?
Okazuje się, że zachodnie media o przemocy spowodowanej przez muzułmanów informują nieproporcjonalnie częściej niż w innych przypadkach.
Według badań George State Univeristy w latach 2011–2015 muzułmanie byli sprawcami 12 proc. ataków w Stanach Zjednoczonych, podczas gdy amerykańskie media pisały o zamachu aż o 449 proc. częściej, jeśli ich sprawcami byli muzułmanie.
Antyuchodźcze narracje przepełnione są też takimi słowami jak „fanatyzm” i „szaleństwo”, które mają kierować nielicznych terrorystów do dokonywania zbrodni. Łatwo zauważyć, że motywacje przedstawiane są za pomocą cech, a nie czynników sytuacyjnych. To zjawisko, które w psychologii nazywa się podstawowym błędem atrybucji.
Wyjaśniając zachowania ludzi, zwłaszcza tych, którzy są nam obcy, mamy tendencję do przeceniania ich wewnętrznych dyspozycji i niedoceniania sytuacji jako powodu danego działania.
Ilustracją tego błędu jest eksperyment Edwarda Jonesa i Victora Harrisa z lat 60. Badacze z Uniwersytetu Duke w Karolinie Północnej kazali uczestnikom obserwować osoby odczytujące krytyczną bądź pochwalną przemowę na temat Fidela Castro. Część z nich poinformowano, że ludzie robili to z własnej woli, zaś innym powiedziano, że odczyt był polecony przez kogoś innego. Wynik? Uczestnicy w ogóle nie brali tego czynnika pod uwagę – byli przekonani, że osoby odczytujące przemówienie wyrażały swoje własne opinie na temat Castro. Sytuacja zewnętrzna nie miała większego znaczenia.
Wiemy, że korzenie Państwa Islamskiego sięgają amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 roku. Pracownia Arab Youth Survey spytała młodych Arabów, dlaczego ludzie wstępują w szeregi ISIS. Za najczęstszą przyczynę wskazywali bezrobocie (według danych Banku Światowego w świecie arabskim bezrobotna jest co czwarta osoba w wieku 15–24 lat, co jest najwyższym wynikiem na świecie). To przyczyna strukturalna całkowicie zapomniana w świecie zachodnim – zastępuje ją przekonanie o fanatyzmie jednostek.
Dlaczego tak się dzieje? Nasze zasoby poznawcze mają swe limity – nie znamy osobistych historii, doświadczeń i motywacji terrorystów, a jednocześnie pragniemy zrozumieć ich zachowanie. Przypisanie cechy jest łatwiejsze niż analiza sytuacji i zaspokaja podstawową potrzebę zrozumienia rzeczywistości.
Dlatego uchodźców łatwiej określić jako chciwych na europejskie programy socjalne oraz tchórzliwie uciekających przed obroną własnego kraju (skądinąd tak jakby ucieczka przed ryzykiem śmierci swojej i swojej rodziny była czymś karygodnym) niż poddać analizie powody, dla których migrują do Europy.
W 2013 roku liczbę uchodźców klimatycznych na całym świecie szacowano na 22 miliony. Dziś pojawiają się szacunki, że w 2050 roku będzie ich ćwierć miliarda. Uchodźstwo klimatyczne będzie więc ogromnym wyzwaniem – nie tylko organizacyjnym, ale przede wszystkim mentalnym.
Błędy poznawcze popełniamy wszyscy i trudno obrażać się na to, jak funkcjonuje ludzki system percepcji.
Zadaniem organizacji pozarządowych i polityków sprzyjających przyjmowaniu uchodźców nie jest więc upominać za uproszczenia, lecz wypełnić te mechanizmy własnymi treściami, które pozwolą zaakceptować obecność uchodźców w innych niż ich macierzystych krajach.
Absolwent psychologii, doktorant nauk o polityce, Ślązak z rodziny górniczej. Rzecznik opolskich struktur Partii Razem.
Absolwent psychologii, doktorant nauk o polityce, Ślązak z rodziny górniczej. Rzecznik opolskich struktur Partii Razem.
Komentarze