0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto: serwis prasowy prezydenta Ukrainy/ AFPFoto: serwis prasowy...

Dominika Sitnicka, OKO.press: Wołodymyr Zełenski bardzo szybko pogratulował Donaldowi Trumpowi zwycięstwa, w dodatku dość wylewnie, pisząc o uznaniu dla jego strategii „pokoju przez siłę”. Putin na razie milczy. Jakie są konsekwencje wyboru Trumpa dla Ukrainy? Wszyscy spodziewają się, że pomoc wojskowa i finansowa będzie mocno ograniczona, jeżeli nie całkowicie wstrzymana. Czy taki rzeczywiście jest scenariusz?

Robert Pszczel*, Ośrodek Studiów Wschodnich: Obawy są zasadne, bo zarówno wybrany ponownie prezydent, jak i jego wiceprezydent wielokrotnie wyrażali podobne stanowisko. Po reakcjach propagandystów Kremla widać, że są zadowoleni z takiego obrotu spraw.

Ale ruch Zełenskiego jest bardzo ciekawy. Widać w tej wypowiedzi mniej paniki niż w reakcjach polityków i komentatorów europejskich. To świadczy dobrze o Zełenskim. Odniesienie się do hasła Trumpa o „pokoju przez siłę” wskazuje na to, że Ukraina ma nadzieję na współpracę i zamierza dotrzeć do nowej administracji argumentami, które do niej mogą przemawiać.

Jasne jest, że nie ma szans na kontynuację dotychczasowej polityki, ale to nie znaczy, że nie ma o co grać. I dotyczy to nie tylko bezpieczeństwa ukraińskiego.

Przeczytaj także:

Powszechna obawa jest taka, że Trump będzie chciał dogadywać ten „pokój przez siłę” ponad głową Ukrainy.

Myślę, że Trump przekona się dosyć szybko, że ze strony Rosji nie ma żadnej woli, ani ochoty osiągnięcia sensownego pokoju. Jego administracja zderzy się mocno z rzeczywistością administracji Kremla.

Pamiętajmy też, że to nie jest tak, że jeśli otoczenie Trumpa nie jest przychylnie nastawione do pomocy Ukrainie w tej wojnie, to znaczy, że są przychylnie nastawieni do zwycięstwa Rosji. W grę wchodzi tu jeszcze przecież reputacja Stanów Zjednoczonych.

Trump nie będzie chciał wypaść słabym przywódcą?

Świat nie może zobaczyć, że Rosjanie robią sobie, co chcą i dyktują warunki.

A ten scenariusz zaprowadzenia pokoju w 24 godziny nie zakłada właśnie takiej kapitulacji?

Nawet w tych najbardziej pesymistycznych scenariuszach, które zakładają ze strony Ukrainy przynajmniej czasowe terytorialne kompromisy, pojawiają się wątki tzw. dealu. To w słowniku Trumpa bardzo ważne słowo.

Ten słynny deal musi obejmować też pewne zobowiązania i naciski, nawet na Moskwę. Pamiętajmy też, że jeszcze przez kilka miesięcy prezydentem Stanów Zjednoczonych pozostaje Joe Biden. On nadal ma pewne instrumenty w swoim rękach, które mógłby wykorzystać w celu na przykład wysłania tego, co do tej pory nie zostało wysłane.

Ale mówimy cały czas o egzekucji złożonych już obietnic.

Istnieje jednak rozdźwięk między tym, co publicznie deklarowała administracja Bidena, a co zostało ostatecznie przekazane. Skarżyli się na to sami Ukraińcy. Pamiętajmy jednak, że w przypadku administracji Trumpa nadal pozostajemy w sferze dywagacji i gra się ciągle toczy. Stawka jest wysoka.

Wszyscy, którzy twierdzą, że amerykańską pomoc finansową i wojskową można zastąpić, prezentują niestety chciejstwo. Nawet przy największym możliwym wysiłku europejskim. Amerykanie dysponują zasobami, którymi państwa europejskie nie dysponują. Kropka.

I niestety jest na stole ten najczarniejszy scenariusz, w którym cała pomoc zostaje wstrzymana zaraz po objęciu urzędu przez Trumpa. J.D. Vance mówił przecież, że Ameryka i tak przekazała już więcej, niż powinna.

Dobrze, wyobraźmy sobie więc ten najbardziej katastroficzny scenariusz, w którym administracja Trumpa po prostu przerywa pomoc i idzie na rękę Rosji. Tylko w tym wypadku nie sama Ukraina ma podejmować tę grę, ale i cała Europa. To część relacji między UE i Stanami Zjednoczonymi.

Uważam, że dopóki ta gra się toczy, to trzeba docierać do Amerykanów przy pomocy argumentów. Przekonywać, że pomoc Stanów jest nie tylko w interesie Ukrainy i Europy, ale i samej Ameryki.

Jak?

Pokazywać, że istnieje iunctim między teatrem europejskim i rosyjskim a teatrem Indo-Pacyfiku. Chiny wspierają Rosję. Rosja wspiera Chiny. Do tego obrazka dołącza kilka innych krajów. Chociażby udział żołnierzy północnokoreańskich w wojnie w Ukrainie jest już zerwaniem pewnego tabu.

Nowa administracja może być, delikatnie mówiąc, wstrzemięźliwa wobec zobowiązań w teatrze europejskim. Ale jej priorytetem, przynajmniej według deklaracji, pozostaje bezpieczeństwo Indo-Pacyfiku. Ale ten związek można właśnie w ten sposób wykazać.

To jest tylko jeden przykład. Poza tym w grę wchodzą przecież także realia o charakterze komercyjnym, skoro już poruszamy się w sferze języka i wartości nowej administracji. Można wspomnieć o ogromnych zamówieniach, ogromnych zyskach firm amerykańskich, które wynikają z kontraktów państw europejskich.

Idąc tym tokiem rozumowania, można uznać, że Stanom opłacałoby się ograniczać liczbę wojsk w Europie, żeby w to miejsce państwa dozbrajały się na własny koszt.

Uważam, że to też by się Amerykanom nie opłacało. Wojska łatwo jest wyprowadzić, trudniej je sprowadzić z powrotem. Możemy się cofnąć do okresu po pierwszej wojnie światowej, żeby poszukać analogii.

W otoczeniu Donalda Trumpa jest bardzo silny nurt neoizolacjonistyczny. I tak jak USA zaangażowały się w pierwszą wojnę światową z racjonalnych powodów, tak później się wycofały. A później musieli wrócić, bo okazało się, że wymaga tego bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych.

Po drugiej wojnie światowej znowu pojawiła się ta tendencja izolacjonistyczna, od której Europejczycy zdołali ich odwieść. Jeśli w ruchu MAGA widać te tendencje, to Europa musi przekonać ich argumentami takimi jak ten, że przy stosunkowo niedużych nakładach, bo mówimy o ok. 1 proc. budżetu obronnego USA, udało się zdegradować dosyć istotne zdolności ofensywne Rosji.

Same sankcje nie powstrzymają Kremla od prowadzenia wojny.

Pamiętajmy też, że tworzona administracja Trumpa nie ma w tej chwili dostępu do dokumentów, do danych. Kiedy przejmą władzę, będą musieli usiąść, przeanalizować sprawy z punktu widzenia bezpieczeństwa.

I w tych rachunkach mogą się przekonać, że duże liczby, którymi operujemy, z punktu widzenia podatnika, nie są tak drastyczne, a mogą zapewnić ten odmieniany przez wszystkie przypadki pokój. Zwycięska Rosja, wzmocniona zdobytymi w Ukrainie zasobami ludzkimi, terytorium, zasobami naturalnymi, bardzo szybko się wzmocni i wzrośnie w niej gotowość do kolejnej fazy agresji. I w takim scenariuszu stawienie jej czoła będzie kosztowało amerykańskiego podatnika więcej pieniędzy i wysiłku.

I myślę, że takimi argumentami trzeba trafiać do tej administracji. Nie rozdzieraniem szat i odezwami, że my oto wespół w zespół walczymy o europejską demokrację przeciwko wschodniej tyranii.

Fakty są takie, że ze względu na oczywiste dysproporcje potencjału demograficznego, gospodarczego, przemysłowego Ukraina nie jest w stanie w nieskończoność stawiać czoła reżimowi, który tę wojnę po prostu chce kontynuować.

Innymi słowy, wsparcie ze strony świata zewnętrznego, Europejczyków, Amerykanów i innych krajów, jest dla Ukrainy niezbędne. Mamy pewność, że parametry tej pomocy ze strony Ameryki teraz się zmienią. Stawką jest więc tu to, by ta zmiana nie była drastyczna.

Kluczowy jest tu tzw. feedback mechanism, czyli sytuacja na froncie. Amerykanie, a już zwłaszcza ludzie Trumpa, po prostu lubią zwycięstwo. Im skuteczniej będzie można wykazać, że relatywnie nieobciążającym wysiłkiem można przekazać Ukrainie wsparcie, które przyniesie realne efekty, tym bardziej oddalamy się od tego najczarniejszego scenariusza.

Robert Pszczel analityk w Zespole Bezpieczeństwa i Obronności Ośrodka Studiów Wschodnich. Były dyplomata z wieloletnim stażem pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, w Warszawie i Brukseli. W latach 1999-2020 międzynarodowy urzędnik w Sekretariacie Kwatery Głównej NATO w Brukseli. W latach 2010-2015 Dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie.

;
Na zdjęciu Dominika Sitnicka
Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze