Najgorszy możliwy scenariusz po wyborach 26 października? Sfałszowanie przez Gruzińskie Marzenie wyników wyborów i powtórzenie tego, co wydarzyło się w 2020 roku na Białorusi. Dojdzie do protestów, władza może użyć siły i strzelać do ludzi – mówi Walery Czeczełaszwili
„Za opozycją zagłosują młodzi. Ci, którzy po raz pierwszy pójdą na wybory, 18 – 22-latki. Sondaże pokazują, że wśród nich Gruzińskie Marzenie jest mało popularne, bo niszczy proces eurointegracji. A to bije najbardziej właśnie w tę grupę. Poza tym to pokolenie zupełnie nie jest zainteresowane Rosją. Nie mają z nią żadnego związku, nie znają rosyjskiego i wcale nie chcą go poznać. Dla nich Rosja to barbarzyński kraj, który napadł na sąsiednią Ukrainę, z którą przecież Gruzja do 2022 roku miała ciepłe stosunki”.
Z dyplomatą i byłym ambasadorem Gruzji w Rosji i Ukrainie oraz byłym ministrem finansów, Walerym Czeczelaszwilim, rozmawia Stasia Budzisz
Stasia Budzisz: W Gruzji w najlepsze trwa kampania wyborcza. 26 października Gruzini i Gruzinki pójdą do urn. O najbliższych wyborach mówi się jak o referendum. Opozycja mówi, że to wybór między Zachodem a Rosją, a rządzące od dwunastu lat Gruzińskie Marzenie uważa, że między wojną a pokojem. Rzeczywiście tak to wygląda?
Walery Czeczelaszwili: Niestety tak. To dla nas najważniejsze wybory od dwudziestu lat i one zdecydują, co będzie z Gruzją i w ogóle Kaukazem Południowym.
Do konsekwencji dla regionu jeszcze wrócimy. Zacznijmy od opozycji – jakie ma szanse na wygraną?
Patrząc na sondaże, wychodzi na to, że realne. Nie ulega jednak wątpliwości, że to rządzące Gruzińskie Marzenie zdobędzie największą liczbę głosów. Zdecydowanie więcej niż jakakolwiek opozycyjna partia.
W ostatecznym rozrachunku myślę, że mogą liczyć maksimum na 35 procent. W poprzednich wyborach, w 2020 roku, zdobyli większość parlamentarną, ale musimy pamiętać, że to była zupełnie inna, proeuropejska partia. Przynajmniej tak siebie pozycjonowała. Wtedy numerem jeden na ich liście był ówczesny premier Giorgi Gacharia, który dziś jest liderem opozycyjnej partii Dla Gruzji.
Jak wygląda opozycja i kto do niej należy?
Prezydentce Salome Zurabiszwili udało się skonsolidować opozycję pod jednym parasolem. Partie podpisały tzw. Gruzińską Kartę, która jest swego rodzaju frontem sprzeciwu przeciwko Gruzińskiemu Marzeniu i opiera się na zachodnich wartościach.
Startuje w czterech blokach, które przejdą do parlamentu, jeśli przekroczą pięcioprocentowy próg. Mamy więc Jedność. Ratujmy Gruzję, czyli założony przez Saakaszwilego Zjednoczony Ruch Narodowy oraz partię Strategia Agmaszenebeli.
Drugi blok to Koalicja na rzecz zmian, złożona z partii, którą założyli byli członkowie ZRN, z partii Achali oraz dwóch innych: Girczi i Droa.
Trzeci blok to Silna Gruzja, a w nim Lelo, której fundatorem jest biznesmen Mamuka Chazaradze.
No i czwarta to partia Dla Gruzji Giorgiego Gacharii.
Kto z nich ma największe szanse na wejście do parlamentu?
Moim zdaniem oprócz Gruzińskiego Marzenia i Zjednoczonego Ruchu Narodowego, które mają twardy elektorat, wejdą jeszcze dwie siły opozycyjne. Wydaje mi się, że największe szanse ma Gacharia i Lelo.
W takim układzie opozycja będzie miała szansę na większość.
Gacharia nie ma dobrej przeszłości. Po pierwsze, prócz gruzińskiego ma też rosyjski paszport, a po drugie w 2019 roku, kiedy pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych przy rządzie Gruzińskiego Marzenia, rozgromił pokojową antyrosyjską demonstrację, która do historii przeszła jako Noc Gawriłowa.
Tłum atakowano gazem i strzelano do ludzi gumowymi kulami. Cztery osoby straciły oczy. Po tym wszystkim Gruzińskie Marzenie awansowało go na stanowisko premiera. Dopiero potem przeszedł do opozycji. Z taką przeszłością można mieć szanse?
Sondaże pokazują, że zdobędzie nawet 10 procent. Odda na niego głos elektorat Gruzińskiego Marzenia, który jest rozczarowany ich rządami i prorosyjskim kursem.
Mam na myśli przede wszystkim sektor administracyjny, który teoretycznie powinien zagłosować na rządzącą partię, bo zależy od niej finansowo [chodzi m.in. o nauczycieli i urzędników – przyp. red.] Owszem, jeśli ich zapytać, zapewne odpowiedzą, że zagłosują na Gruzińskie Marzenie, bo inaczej nie mogą. Boją się, że stracą pracę nawet za sam pomysł, by zrobić inaczej.
Muszą tak mówić. Chcę jednak wierzyć, że to grupa ludzi, którzy wiele lat pracowali na eurointegrację i nie poddadzą się teraz manipulacjom ze strony rządu, ani obawie przed utratą pracy. Mam nadzieję, że widzą, dokąd Gruzińskie Marzenie prowadzi nasz kraj.
Kto jeszcze odda głos na opozycję?
Młodzi ludzie. Ci, którzy po raz pierwszy pójdą na wybory, 18 – 22-latki. Sondaże pokazują, że wśród nich Gruzińskie Marzenie jest mało popularne, bo niszczy proces eurointegracji. A to bije najbardziej właśnie w tę grupę.
Dla dwóch trzecich z nich normą jest możliwość latania tanimi liniami do Europy i bezwizowy ruch, a teraz stoją przed realną utratą tych możliwości. To nie jest pokolenie urodzone w końcówce ZSRR, dla których podróż do Paryża była spełnieniem marzeń, dla nich wycieczki do Europy są swego rodzaju oczywistością.
Poza tym to pokolenie zupełnie nie jest zainteresowane Rosją. Nie mają z nią żadnego związku, nie znają rosyjskiego i wcale nie chcą go poznać. Dla nich Rosja to barbarzyński kraj, który napadł na sąsiednią Ukrainę, z którą przecież Gruzja do 2022 roku miała ciepłe stosunki.
To też ta grupa, która była najaktywniejsza podczas majowych protestów przeciwko wprowadzeniu prawa o tzw. zagranicznych agentach. Mam nadzieję, że to też przełoży się na wynik wyborów. Tbilisi liczy milion dwieście tysięcy mieszkańców, podczas największego protestu, 12 maja, było nas na ulicach 300 tysięcy. Nigdy coś takiego się nie wydarzyło.
W tak aktywnie protestującej stolicy, moim zdaniem, Gruzińskie Marzenie nie ma szans na wygraną.
A jak wygląda z reguły frekwencja na gruzińskich wyborach?
Różnie. Średnio to jednak 60 procent. Szacuje się, że jeśli na wybory przyjdzie 2 mln ludzi, na trochę ponad 3,5-milionową populację Gruzji, to opozycja ma wielkie szanse, a rządząca partia może zacząć się obawiać.
A co z głosowaniem na emigracji? Statystyki pokazują, że Gruzinów i Gruzinek za granicą jest prawie milion. Na kogo oddadzą swoje głosy?
To w większości elektorat negatywny Gruzińskiego Marzenia i to też daje nadzieję. W poprzednich wyborach w zagranicznych punktach wyborczych zarejestrowało się i wzięło udział około 20 tys. osób. W tym roku zarejestrowanych jest 150 tys. Dziesięć razy więcej.
Kłopot polega na tym, że Gruzja ma bardzo mało punktów wyborczych. Znajdują się w ambasadach i placówkach konsularnych. W Stanach Zjednoczonych mamy tylko trzy takie miejsca. To mało ze względu na olbrzymie odległości. Emigranci zaczęli się jednak skrzykiwać i nawzajem sobie pomagać. Jadą jednym samochodem, zapraszają do siebie do domu tych, którzy nie mają się gdzie zatrzymać.
Gruzińskie Marzenie kombinuje jak może, żeby zminimalizować aktywność emigrantów. Niedawno podano do wiadomości, że w izraelskiej placówce nie odbędą się wybory ze względu na bezpieczeństwo.
Boją się?
Tak. Mają obawy, że powtórzy się taka historia, jak z Marią Sandu, która w dużej mierze dzięki emigracji zwyciężyła w Mołdawii.
Po czyjej stronie stoją policja, służby specjalne i armia?
Teoretycznie, tak jak cały sektor administracyjny, to i siłowy powinien być na stronie partii rządzącej, bo po ewentualnej zmianie władzy i tam zaczną się czystki. Nie wiem, jak będzie podczas tych wyborów, ale pamiętam 2012 rok, kiedy Gruzińskie Marzenie pokonało Zjednoczony Ruch Narodowy, partię Micheila Saakaszwilego.
Misza też myślał, że armia, służby i policja będą po jego stronie, ale okazało się, że wśród nich przegrał z kretesem. I teraz też może tak być. Owszem, istnieją specjalne grupy siłowików, które są całkowicie oddane rządzącej partii i są w stanie wypełnić każdy rozkaz, więc te na pewno zagłosują na Marzenie.
Mam jednak nadzieję, że reszta zagłosuje zgodnie z własnym sumieniem. Co do armii, to w tym sektorze ona jest rzeczywiście najbardziej prozachodnia i składa się przecież głównie z młodych ludzi, więc jest nadzieja.
A kim są ci, którzy oddadzą głos na Gruzińskie Marzenie?
To przede wszystkim prowincja, czyli mieszkańcy regionów, konserwatywna część społeczeństwa oraz odchodzące starsze pokolenie, które pamięta czasy ZSRR i ma wobec niego jakieś sentymenty. No i prominenci Gruzińskiego Marzenia oraz ci, którzy nienawidzą Saakaszwilego.
Saakaszwili siedzi w odosobnieniu, ale nadal robi za straszydło polityczne. Prezydentce Salome Zurabsziszwili w połowie grudnia 2024 roku kończy się kadencja. Teraz kiedy jawnie przeszła na stronę opozycji, mogłaby ułaskawić byłego prezydenta. Dlaczego tego nie robi?
Tak naprawdę nie może tego zrobić do wyborów, bo to byłby koniec opozycji. Saakaszwili by ją skłócił. Poza tym prawnie nie ma to sensu. Prezydentka może ułaskawiać tylko za wyroki, które już zapadły, a wobec Saakaszwilego toczy się jeszcze kilka spraw. Gdyby go ułaskawiła za to, co już ma, to i tak od razu trafiłby do aresztu.
Z drugiej strony wydaje mi się, że jest na niego zła. Kiedyś ktoś ją zapytał, czy go ułaskawi. Odpowiedziała „nie i nigdy”. Takich słów nie używa się w dyplomacji, bo nigdy nie wiadomo co się wydarzy i jaka będzie sytuacja.
Moim zdaniem Saakaszwili nie powinien siedzieć.
Oprócz Saakaszwilego Gruzińskie Marzenie ma jeszcze jedno straszydło – Globalną Partię Wojny. To spiskowa teoria dziejów, dzięki której Gruzja na pewno przejdzie do historii. Mówi o tym, że owo tajemnicze ugrupowanie chce wciągnąć Gruzję w wojnę z Rosją i otworzyć na Kaukazie drugi front. Patrząc na narrację w kampanii wyborczej, już chyba możemy się domyślić, że w skład tej organizacji wchodzą wszystkie opozycyjne partie. Kto w to wierzy?
No właśnie: kto? Ale jednak epatowanie strachem działa. Marzenie wywiesiło obrzydliwe plakaty, na których z jednej strony widnieją zdjęcia zniszczonej wojną Ukrainy a z drugiej rozkwitająca Gruzja. Na stronie ruin są zamieszczone numery opozycyjnych bloków, a po stronie pokoju numer listy Gruzińskiego Marzenia – 41. Jest mi strasznie wstyd przed Ukraińcami za ten ruch. Już w kilku ukraińskich programach ich przepraszałem.
Przejrzałam wyborczy program socjalny Gruzińskiego Marzenia. Pojawił się dopiero na dniach, wcześniej można było zapoznać się tylko dalekosiężnymi planami powyborczymi. Dlaczego pojawił się tak późno?
Bo to nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Nikt się w Gruzji w to specjalnie nie zagłębia. Iwaniszwili w 2012 roku, kiedy przychodził do władzy, obiecywał góry złota, fabryki, miejsca pracy, emerytury i godne życie. A mamy biedę, inflację i emigrację.
Teraz zaczęli mówić o wzroście ekonomicznym, który de facto jest sztuczny, nieinkluzywny, bo dotyczy zaledwie 3-5 procent społeczeństwa. A emerytury to jakiś dramat. Wynoszą 300 lari (110 dolarów) i są takie same dla każdego obywatela. Nikt w te obietnice nie wierzy.
A tych w kampanii wiele. Zacznijmy może od tego, że Gruzińskie Marzenie chciałoby uzyskać większość konstytucyjną. Mają na to jakiekolwiek szanse?
Praktycznie żadnych.
Gdyby jednak ją zdobyli, obiecują, że odzyskają separatystyczne republiki Abchazji i tzw. Osetii Południowej. Owszem, w Gruzji gra się tym tematem przed każdymi wyborami i za każdym razem politycy obiecują wewnętrznie przesiedlonym (230 tys. osób z Abchazji i około 100 tys. z regionu cchinwalskiego) powrót do swoich domów. Jak to wygląda teraz? Jest na to choćby cień realnej szansy?
To kiełbasa wyborcza. Gruzińskie Marzenie twierdzi, że potrzebuje większości konstytucyjnej, by bez problemów móc przywrócić integralność terytorialną kraju i co za tym idzie – przeprowadzić konieczne zmiany w konstytucji.
Lider tej partii, Bidzina Iwaniszwili, mówi nawet o tym, że powinniśmy przeprosić za wojnę w 2008 roku. To niedorzeczne. W sprawie przywrócenia integralności terytorialnej zabrał głos Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych Rosji, który powiedział, że suwerenność Abchazji i tzw. Osetii Południowej nie podlega dyskusji. Kropka. Nikogo chyba nie dziwi, że skoro Rosjanie gdzieś już weszli, to tak po prostu nie wyjdą.
Z Karabachu wyszli, ale do tego za chwilę wrócimy. Zostańmy jeszcze chwilę przy tym temacie. Mówi się też o konfederacji między Gruzją a separatystycznymi republikami. To już trochę inny scenariusz, w którym Rosja potencjalnie mogłaby pomóc Gruzji.
To podobna sytuacja do tej, którą Rosja zaproponowała Ukrainie. Dotyczyła reintegracji tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych. Chodziło o to, by one obie miały osobne prawa w ramach ukraińskiego państwa i tym samym mogły blokować wewnętrzne i zewnętrzne polityczne decyzje Kijowa.
Dla Ukrainy oznaczałoby to, że nigdy nie stanie się członkiem NATO i UE, bo te republiki by to blokowały. Ukraina na to nie poszła, bo jasne było, że była próba stworzenia dźwigni politycznego wpływu Rosji na decyzje Ukrainy.
To samo może wydarzyć się tutaj. Konfederacja jest dla Gruzji katastrofalnym rozwiązaniem, bo niesie za sobą konieczność uznania niepodległości separatystycznych republik i to stworzyłoby właśnie możliwość Rosji, by blokować Tbilisi. Możliwe też, że po jakimś czasie władze Abchazji podjęłyby decyzję, że nie chcą już być w takim politycznym układzie i wyszłyby z konfederacji. I my nie mielibyśmy nic do powiedzenia, bo przecież uznaliśmy separatystów za niepodległych. Dla Gruzji to katastrofalna perspektywa.
Jak bardzo zbliżające się wybory są istotne dla całego Kaukazu Południowego?
Dla Armenii europejska Gruzja to okno na świat. Stara się manewrować między Zachodem a Rosją, chce od niej odejść, ale ma wiele czynników hamujących ten proces. Jeśli w Gruzji wygra Gruzińskie Marzenie i obierze kurs na Rosję, to Armenia nie będzie miała już żadnych perspektyw.
Dla Azerbejdżanu również opcja prozachodniej Gruzji jest interesująca. Ilham Alijew, prezydent tego kraju, jest zainteresowany dostępem do europejskiego rynku. Po pierwsze sprzedaje gaz do Europy, a po drugie planowane jest położenie kabla na dnie Morza Czarnego, który będzie przesyłał energię elektryczną do krajów Unii. Jeśli Gruzja będzie obecna na rynku europejskim, te projekty będą łatwiejsze do realizacji.
Azerbejdżan ma też dobre stosunki z Rosją. Wydaje się, że to dla niego ważniejsze niż UE.
Jest pragmatyczny. Teraz to Moskwa jest bardziej zainteresowana, by współpracować z Azerbejdżanem, niż odwrotnie. To już było widoczne w Karabachu, kiedy w zasadzie nie wtrącała się w działania Azerbejdżanu. Ten terytorium odzyskał, rosyjskie wojska pokojowe po prostu stamtąd odeszły i obyło się bez żadnych pretensji ze strony Moskwy.
Azerbejdżan wykorzystał sytuację, bo wie, że kiedy ta walczy w Ukrainie i jest obłożona sankcjami, potrzebuje go bardziej, niż on jej. Gruzja też ma dobre stosunki z Azerbejdżanem, 90 procent gazu pochodzi od nich. Przez nasze terytorium biegnie gazociąg do Europy, więc jest to dla nas bardzo korzystna sytuacja.
Ale rura z gazem biegnie blisko granicy z tzw. Południową Osetią, gdzie stoją rosyjskie wojska. Odkąd pamiętam, istnieje obawa, że Rosja może po raz kolejny przesunąć granicę i ją zająć, tak samo, jak oddzielić zachodnią Gruzję od wschodniej. W jakim stopniu to możliwe?
Tylko w wypadku, jeśli Rosja przejmie Gruzję.
A taki wariant się rozpatruje?
Wydaje mi się to mało realne. Rosja ugrzęzła w Ukrainie. To po pierwsze, a po drugie – potrzebowałaby choćby formalnej przyczyny do ataku.
Na ten moment Gruzja z Kremla otrzymuje tylko pochwały, ale przecież Ławrow powiedział, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to Rosja jest gotowa pomóc. Czy taki scenariusz jest możliwy w przypadku, kiedy Gruzińskie Marzenie przegra wybory, albo je sfałszuje i w kraju zaczną się protesty?
Wolałbym, by nas nie chwalili. Ale faktycznie, po 26 października może być różnie. Nie wiem, jakie plany ma Kreml, ale mam nadzieję, że nie mają zamiaru tu wkraczać i nam „pomagać”.
Jednak Gruzińskie Marzenie jest gotowe na wszystko, bo i do stracenia ma wszystko. I to jest najstraszniejsze w tej sytuacji. Z drogi, na którą weszli, nie ma już powrotu. W pierwszych tygodniach po wyborach będziemy potrzebować wsparcia Europy.
Europa chce wam pomóc?
Już pomaga. Szykuje sankcje, nie prowadzi spotkań z politykami Gruzińskiego Marzenia na wysokim szczeblu. I dobrze robi. Tak nie zachowuje się kraj ze statusem kandydata do UE, który powinien demonstrować wartości, do których chce dołączyć.
Jeden z europejskich ambasadorów opowiadał mi, że na spotkaniu głównych polityków Marzenia z przedstawicielami Unii Europejskiej nasz premier, Irakli Kobachidze, miał powiedzieć: „gruzińska władza jest proeuropejska. Co Unia może nam zaproponować?”. Tak się nie pracuje w dyplomacji.
Jednocześnie cały zachodni świat rozmawia i przyjmuje na wizytach prezydentkę Salome Zurabiszwili.
I to stoi kością w gardle Gruzińskiemu Marzeniu. Unia jawnie ich ignoruje i demonstracyjnie rozmawia z Zurabiszwili. Jakoś to muszą tłumaczyć elektoratowi. Twierdzą więc, że po wyborach wszystko się odwróci i naprawią relacje z Unią. Ten brak rozmów jest dla nich bardzo niebezpieczny, wybija ich z kolein, bo pokazuje, że ich narracja jest pseudoproeuropejska.
Zurabiszwili tak ich denerwuje, że po raz drugi w ciągu roku postanowili wobec niej rozpocząć procedurę impeachmentu.
Kadencja kończy się 16 grudnia, nawet jeśli Gruzińskie Marzenie wygra, przegłosują i uda im się odsunąć Zurabiszwili od władzy, to przecież zabiorą jej zaledwie dwa tygodnie prezydentury. Po co to robią?
Żeby pokazać jej miejsce w szeregu.
Wygląda na to, że ta decyzja może ją tylko wzmocnić. Salome Zurabiszwili może być liderką?
Jeśli nie liderką, to na pewno koordynatorką politycznych procesów. A to bardzo pozytywna rola. Jest naszym głosem na Zachodzie i dobrze jej to wychodzi. Działa w europejskim stylu, nikogo nie pomija w dyskusjach. Jest w tym naprawdę dobra.
A zna się na Rosji?
Nie. Nie rozumie jej i jej nie zna. Zresztą, ciężko powiedzieć, że ktoś się w ogóle zna na Rosji. Zajmuję się nią całe swoje zawodowe życie i nie mogę powiedzieć, że się na niej znam. Popełniam błędy i się mylę. Byłem w tej grupie, która nie dopuszczała nawet myśli, że Putin napadnie na Ukrainę. Bo to było nielogiczne. A jednak się stało.
Wróćmy jeszcze do relacji Gruzińskiego Marzenia z Zachodem. Niedawno w USA Gruzja stała się bohaterką swego rodzaju skandalu. Administracja prezydenta Bidena najpierw zaprosiła premiera Kobachidze na tradycyjne przyjęcie dla światowych przywódców, którzy uczestniczą w sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, ale potem go z tej listy wykreśliła. Trochę wstyd.
Nawet nie trochę. Od trzydziestu lat pracuję w dyplomacji i nigdy nie słyszałem o takim przypadku. To precedens, który wejdzie do historii dyplomacji, i przyszli jej adepci będą się o tym uczyć z podręczników. Można powiedzieć, że Kobachidze wszedł do historii.
Spiker gruzińskiego parlamentu, Szalwa Papuaszwili, skomentował, że Amerykanie powinni nauczyć się gościnności od Gruzinów.
Jeśli ktoś jawnie demonstruje brak szacunku dla zasad i systemu wartości swoich strategicznych partnerów, to się go w gości nie zaprasza. W tym nie ma nic osobistego, to polityczny akt.
Jaki jest najgorszy możliwy scenariusz po 26 października?
Sfałszowanie przez Gruzińskie Marzenie wyników wyborów i powtórzenie tego, co wydarzyło się w 2020 roku w Białorusi. Dojdzie wtedy do poważnych protestów, władza może nawet użyć siły i strzelać do ludzi. Jeśli to zrobią, to będzie ich koniec.
W takim wypadku Gruzję czeka rewolucja, a może przewrót?
Oba warianty są realne.
W takiej sytuacji możliwa jest pomoc Rosji?
To jeden z ekstremalnych scenariuszy, ale możliwy chyba tylko wtedy, kiedy Gruzja o taką pomoc poprosi. Owszem, Rosja może dokonywać prowokacji, jest ich u nas wystarczająco dużo. Tyle że na pewno nie damy sobą zarządzać. Nikt się im nie będzie ani poddawał, ani ich słuchał. To nie Białoruś.
Jeszcze nie wszystko stracone?
Nie. Jeszcze możemy odkręcić decyzje Gruzińskiego Marzenia. To od nas teraz zależy, co się stanie z tym krajem. Bidzina Iwaniszwili podchodzi go Gruzji jak do spółki akcyjnej, w której najwięcej akcji znajduje się w jego rękach.
Mamy szansę pokazać, że tak nie jest.
W sobotę 26 października każdy z nas będzie miał swoją akcję w ręku. I to od nas zależy, co z nią zrobimy. Możemy ją sprzedać za kilka lari łapówki od rządu, możemy ją zainwestować w przyszłość albo jej nie wykorzystać. Ta trzecia opcja jest najgorsza, podobnie zresztą jak sprzedaż.
Jest takie przysłowie „dzisiejsza kura jest ważniejsza od jutrzejszego jajka”. Proponuję je odwrócić „dzisiejsze jajko ważniejsze od jutrzejszej kury”. Jeśli tego nie zrozumiemy, przegramy.
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Komentarze