Jedynym miejscem w Polsce, gdzie zima rzeczywiście wygląda zimowo, jest Zakopane. Pierwszy śnieg spadł na Podhalu dzień przed Wigilią i utrzymuje się do dziś. W pozostałych miejscach kraju styczeń przypomina końcówkę marca. Prognozy nie przewidują, żeby to się miało zmienić. Jest ciepło, a ziemia jest sucha, albo leży na niej błoto.
„Niedługo będziemy mogli podsumować pierwszy miesiąc 2020 roku i wszystko wskazuje, że będzie jednym z najcieplejszych w ostatnich kilkudziesięciu latach. Im wyższa jest temperatura, tym mniejsze szanse na opady śniegu. A będzie coraz gorzej. Scenariusze klimatyczne dla Polski przewidują, że śniegu będzie z roku na rok ubywać” – mówi OKO.press prof. Paweł Rowiński z Zakładu Hydrologii i Hydrodynamiki Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk
OKO.press sprawdza razem z pomocą prof. Rowińskiego co brak śniegu może oznaczać dla przyrody i dla nas wszystkich.
Więcej deszczu, mniej śniegu
Grudzień 2019 był jednym z najcieplejszych grudniów od 1951 roku. Średnia temperatura wyniosła 3,2 stopni Celsjusza i przewyższyła średnią wieloletnią (1981-2010) aż o 3,6 stopnia. W ostatnich latach cieplejszy grudzień zanotowano w 2006 roku ze średnią temperaturą 5,9 °C.
Cały ubiegły rok był najgorętszym od przynajmniej 60 lat. I nie tylko. Jak podaje Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, 2019 był „najprawdopodobniej najcieplejszym od połowy XIX wieku”.
Średnia temperatura wyniosła 9,91°C (w 2018 było to 9,46 °C).
Było także rekordowo sucho. Najmniej odpadów zanotowano w środkowej i północno-wschodniej części Polski.
„Naturalne dla naszego klimatu jest to, że w styczniu przynajmniej połowa kraju jest pokryta śniegiem” – mówi prof. Rowiński. „Tymczasem do 24 stycznia w Warszawie nie spadło ani trochę śniegu, co jest rekordem bezśnieżnej zimy. Niedługo będziemy mogli podsumować pierwszy miesiąc 2020 roku i wszystko wskazuje, że będzie jednym z najcieplejszych w ostatnich kilkudziesięciu latach. Im wyższa jest temperatura, tym mniejsze szanse na opady śniegu. A będzie coraz gorzej. Scenariusze klimatyczne dla Polski przewidują, że śniegu będzie z roku na rok ubywać” – tłumaczy.
(29 stycznia spadło jednak w Warszawie trochę mokrego śniegu przy temperaturze plus 3 stopnie C).
Już zeszła zima była bardzo łagodna z niewielkimi opadami. Poprzednie lata również nie były zbyt śnieżne – zimą 2015/2016 większa ilość śniegu spadła w styczniu. Opady w grudniu, lutym i marcu były znacznie mniejsze niż średnia z poprzednich 10 lat. Zimą 2013/2014 grudzień i pierwsza połowa stycznia były niemal bezśnieżne.
„Zimą rzadziej występują opady śniegu, za to częściej pojawiają się opady deszczu. Z kolei wiosną zmniejsza się zarówno wysokość opadów stałych, czyli śniegu, jak i opadów mieszanych – deszczu ze śniegiem” – mówiła klimatolożka, prof. Ewa Łupikasza z Uniwersytetu Śląskiego w rozmowie z Polską Agencją Prasową.
Pani profesor zajmuje się badaniem związku zmian klimatu ze zmianami w częstotliwości i rodzaju opadów. Z jej analizy danych z 50 stacji synoptycznych wynika, że opady coraz częściej przyjmują swoje ekstremalne formy – ulewy, śnieżyc, nawałnic czy gwałtownych opadów burzowych.
„Są to zmiany statystycznie istotne, czyli bardzo wyraźne, które potwierdzają, że wzrost temperatury silnie wpływa na to, w jakiej postaci występują opady atmosferyczne” – dodała.
Jak będzie dalej?
Tegoroczna zima do końca będzie łagodna, bezśnieżna i ciepła – tak wynika z przesłanej OKO.press długoterminowej prognozy IMGW.
„W lutym 2020 roku na przeważającym obszarze Polski prognozujemy temperaturę powyżej normy lub znacznie powyżej normy. Oznacza to, że luty będzie ciepłym miesiącem, z pojedynczymi epizodami chłodu. Suma opadów będzie na ogół poniżej normy, jedynie na Pomorzu, zachodzie i w górach lekko powyżej normy” – piszą eksperci.
Ciepło będzie także w marcu. Jedynie na południu Polski mogą wystąpić chłodniejsze dni, co może prowadzić do zamarzania rzek i – w efekcie – do lokalnych wzrostów poziomu wody.
Kwiecień również zapowiada się cieplejszy od normy. Przez wszystkie te miesiące będą przeważać opady deszczu.
„Anomalne ciepła, bezśnieżna i sucha zima przyczyni się do przedłużenia i pogłębienia się suszy hydrologicznej, hydrogeologicznej i rolniczej na znacznym obszarze naszego kraju”
– czytamy w opracowaniu.
„Obserwowane będą spadki stanu wód powierzchniowych – niski przepływ w rzekach, zanikanie jezior i oczek wodnych, czyli susza hydrologiczna. Przewidujemy również spadki wód podpowierzchniowych, czyli możliwość wysychania studni (susza hydrogeologiczna – od aut.)” – komentuje rzecznik prasowy IMGW Grzegorz Walijewski.
Dodaje, że przez suszę ucierpi nie tylko rolnictwo, ale także żegluga, przemysł i energetyka. Trudniejsze będzie też dostarczanie wody do domostw. W ubiegłym roku wyschły krany w Skierniewicach. Niewykluczone, że taki scenariusz może powtórzyć się w innych miastach. „Zaobserwujemy również niską wilgotność gleby, co jest bardzo istotne dla rolników i sadowników” – zaznacza rzecznik.
Susza rolnicza. Mniej wody, mniejsze plony
Dane opublikowane przez Wody Polskie wskazują, że przez brak opadów śniegu wilgotność gleby już teraz jest bardzo niska – poniżej 40 procent, czyli poniżej progu bezpieczeństwa. Mierzy się ją na głębokości około metra, czyli w tej strefie, gdzie korzenie pobierają wodę.
Najgorzej jest na obszarze Kujaw, województwa zachodniopomorskiego, pomorskiego, wielkopolskiego oraz na połowie regionu łódzkiego. Susza dotarła także w okolice Warmii i Mazur.
„Najzdrowszą sytuacją dla przyrody jest ta, kiedy w zimie pada śnieg, a potem zalega na ziemi, topniejąc powoli i zasilając stopniowo glebę i rzeki. Jeśli stopnieje szybko, nie wchłania się, tylko błyskawicznie spływa do rzek i wpada do morza. Również duży, ale krótki opad deszczu nie załatwia sprawy, bo nie ma szans nawodnić gleby w takim stopniu, jak zalegający śnieg” – tłumaczy prof. Paweł Rowiński.
„Susza rolnicza już teraz może nas niepokoić. Jeśli do końca zimy utrzyma się taka pogoda, jaką mamy obecnie, wilgotność będzie za mała, żeby zaspokoić potrzeby wodne roślin. To doprowadzi do kryzysu w rolnictwie, a w efekcie do wzrostu cen warzyw i owoców”
– dodaje.
W ubiegłym roku susza była dla polskich rolników bardzo dotkliwa. Zaczęła się dość szybko, zaraz po zakończeniu ciepłej zimy. Od 21 marca do 20 maja była problemem w województwach lubuskim, wielkopolskim, pomorskim i zachodniopomorskim. W czerwcu i lipcu wystąpiła w całym kraju. W aż 90 proc. gmin ucierpiały uprawy kukurydzy, krzewów owocowych oraz roślin strączkowych. W 75 proc. gmin – uprawy warzyw i zbóż jarych.
W dziewięciu gminach woj. lubuskiego susza zagrażająca przede wszystkim uprawom rzepaku i rzepiku utrzymała się aż do końca września. Brak opadów i wyschnięta ziemia sprzyjały również pożarom. Od stycznia do września polskie lasy płonęły ponad 9 tysięcy razy.
Susza hydrologiczna. Poziom rzek spada
Gdyby na ziemi zalegał topniejący śnieg, nie tylko nawadniałby glebę, ale również zasilał rzeki. Sucha i ciepła zima powoduje, że latem niektóre z nich mogą miejscami wysychać.
„Jeszcze z końcem grudnia 2019 roku stany wody na Odrze, Nysie Łużyckiej, a także na Bugu były bardzo niskie. Susza hydrologiczna obecnie wskazywana jest niskimi stanami wód na wodowskazach w zlewni Nysy Kłodzkiej, Łużyckiej, Odry, Warty, Czarnym Dunajcu” – informują Wody Polskie.
„Musimy zaakceptować fakt, że mamy w Polsce mało wody” – mówi prof. Rowiński.
„Nie jesteśmy obecnie na to przygotowani. Nie mamy żadnego sprawnego systemu, który w jakimkolwiek stopniu pozwalałby na zatrzymanie wody tam, gdzie występują opady. Trzeba pamiętać, że susza to nie tylko gorsze plony. To także brak wody w rzekach, a więc np. utrudnione chłodzenie bloków energetycznych. To również problemy z wodą w kranach i z obniżeniem poziomu wody gruntowej. Zagrożeń jest bardzo dużo, mogliśmy się już o tym przekonać w ubiegłym roku. Musimy być gotowi na powtórkę” – podkreśla.
Czy istnieje jakieś wyjście?
„Wśród wielu rozwiązań – wciąż kulejąca mała retencja” – odpowiada prof. Rowiński. „Oczka wodne wśród pól, zbiorniki deszczówki, tworzenie zielonych terenów w miastach – to wszystko pozwoli na zatrzymanie wody, która w obliczu zmian klimatu będzie nam coraz bardziej potrzebna”.
A ciemnota dalej swoje ,że klimat się nie zmienia i efekt cieplarniany to wymysł.Tak zwany suweren pisowski jest jakby genetycznie bezrefleksyjny.
Suweren pisowski powtarza bzdury i kłamstwa swoich guru: PAD-alca, Morawieckiego, kaczora i księdza.
Globalne ocieplenie zapewne dotknie cały świat, jednak Polska radykalnie pogorszyła swoją w nim pozycję rezygnując z CYRKULACJI PIONOWEJ WILGOCI – pędząc do Bałtyku wody opadowe.
A przecież jeden dekret, jedna konkretna decyzja nakazująca już teraz przegrodzić WSZYSTKIE cieki wodne, z rzeką Prosną włącznie, setkami jeśli nie tysiącami kamienno-gruntowych grobli podnoszących lustro wody o przynajmniej pół metra co mogłaby zatrzymać dziesiątki kilometrów sześciennych wody opadowej w gruncie – zamiast topić je w morzu.
No ale do tego trzeba i rozumu władzy.
Bezmyślne grodzenie rzek spowoduje katastrofę biologiczną – bo w ten sposób np. zatrzyma się naturalną migrację ryb. Poza tym, deszcz nie pada wybiórczo tylko nad rzekami, ale tak samo na stały grunt – a powierzchnia stałego gruntu jest wielokrotnie większa niż wód śródlądowych, czyli strumieni, rzek i jezior. Znaczna większość wody deszczowej będzie wsiąkać w grunt, zanim spłynie do rzek – chyba że będzie coraz mniej drobnego kapuśniaczku, a coraz więcej nawałnic, bo wtedy rzeczywiście nadmiar wody z powierzchni gruntu spływa do cieków, a nie zdąży wsiąknąć. Ale tego zjawiska nie powstrzymają groble na rzekach. No i najważniejsze – przecież woda w rzekach płynie do mórz od miliardów lat, a grunt wysycha dopiero dzięki Homo (podobno) sapiens, i to w ostatnich dziesięcioleciach. Zaś woda spływająca do morza nie przepada bezpowrotnie, tylko paruje i wraca do atmosfery. Tam zbiera się w postaci chmur i znów spada jako deszcz, śnieg albo i grad, a potem znów częściowo spływa do mórz, a częściowo wsiąka w grunt i zasila podziemne źródła, te zaś wypływają w postaci rzek. I tak dookoła Wojtek, od początku świata. To wszystko razem nazywa się obiegiem wody w przyrodzie i uczą się tego dzieci w szkołach podstawowych – tyle że niestety niektóre z nich dochodząc do wieku sędziwego zapominają tę wiedzę i zaczynają wymyślać grodzenie rzek, lewarowanie Morza Śródziemnego do Martwego i inne pomysły na miarę nawadniania wodami Syr-Darii i Amu-darii pól wodolubnej bawełny na pustyniach Uzbekistanu. Co zaowocowało wyschnięciem Morza Aralskiego… Tak się kończą próby ingerencji w naturalne cykle przyrody. Na szczęście władza ma przynajmniej tyle rozumu, żeby nie wydawać dekretu o bezsensownym grodzeniu rzek. Z Prosną włącznie.
Pełna zgoda, wiele rozwiniętych gospodarczo i demokratycznie krajów dostrzegło ten problem i likwiduje tamy,zapory,jazy i śluzy jeśli te nie posiadają sprawnych i wydajnych przepławek dla ryb migrujących.Zaznaczę tylko ,że bardzo często ze względów terenowych i technicznych zastosowanie odpowiednio efektywnych przepławek jest niemożliwe.
Rzeczywiście co tu mówić o nieudolności władzy gdy ręce opadają nawet tutaj, Syr-daria, Amu-daria, migracja ryb ? Gdzie my jesteśmy ? U Harry`ego Pottera ?
W moim powiecie jest kilkanaście cieków wodnych. Obecnie większość z nich ciurka sobie cienkim strumykiem (kilka centymetrów głębokości i kilkanaście centymetrów szerokości) po dnie głębokiego na półtora metra rowu i cichutko spływa do Bałtyku.
Gdyby je wszystkie poprzegradzać setką o ile nie więcej półmetrowych grobli to lustro wody podniosłoby się też o pół metra. Ciągnąc za sobą wody gruntowe. I co najważniejsze zatrzymując wilgoć w terenie.
No ale do tego trzeba mieć wiedzę i wyobraźnie a nie tylko chęć zabrania głosu.
Takie gatunki jak certa,troć,węgorz,łosoś,ciosa potrzebują otwartych rzek aby móc się rozmnażać i tego nie można zakwestionować bo po prostu tak jest u ryb dwuśrodowiskowych.
Wiedzą o tym i dbają o umożliwienie migracji w Ameryce Północnej gdzie na przykład tylko do Columbia River wpływa około 2,5 mln. osobników 5 gatunków łososia a dodatkowo minimum drugie tyle innych gatunków migrujących.Zniszczenie ryb migrujących w tym konkretnym przypadku spowodowało by wymarcie populacji wielu gatunków ssaków i ptaków jak niedźwiedzie czy orły.
Buduję się przepławki, ale to tylko szczegół wobec braku wizji walki z suszami i powodziami.
Większość potoków ciurka cienkim strumieniem, bo brakuje wody ze śniegu, między innymi. Ja jestem już 60+ i pamiętam ze szkoły podstawowej i jeszcze trochę później tu w Wielkopolsce zimy, kiedy śnieg leżał od grudnia do marca. Czasem trochę krócej, ale zim takich jak dziś, w ogóle bez śniegu i z kilkoma dniami mrozu koło -1°, w latach 70. – 80. nie kojarzę zupełnie. A to z roztopów wiosennych bierze się woda w gruncie, która potem zasila strumienie i rowy melioracyjne. Od bezmyślnego grodzenia nie przybędzie wody w ciekach. Jak masz kilo ziemniaków i chcesz je ugotować na obiad, to nieważne, czy weźmiesz garnek 3-litrowy, czy jednak 10-litrowy sagan – bo z tego 10-litrowego sagana i tak wyjdzie kilo ziemniaków, a nie pięć. Tak samo jest z wodami śródlądowymi.
A poza tym, jeśli poprzegradzasz jakąś rzekę wieloma groblami, zaś rzeka nie dostaje dostatecznego dopływu wody, to pierwsze dwie-trzy groble może jeszcze faktycznie podniosą poziom wody – ale do dalszych już dopłynie niewiele albo i nic, i cała ta budowa będzie funta kłaków warta.
A z tego, co pisałem o Syr-Darii, Amu-Darii i migracji ryb, ani na krok się nie wycofuję, bo to nie bajka o Harrym Potterze, tylko realia świata w którym żyjemy my, nasze dzieci i żyć będzie też moja wnuczka, która przyjdzie na świat już za parę tygodni 😀 . A ja chciałbym zostawić jej i innym Ziemię zdatną do zamieszkania…
Pomysłodawca – Lisiak nie ma pojęcia o zjawiskach hydrologicznych. Przykładowo o mechanizmie powstawania fali powodziowej. Jego groble mają piętrzyć rzeki o kilka (!) metrów i co dalej? Pokryć Polskę niekontrolowanymi polderami? Wisła zachowuje górski charakter rzeki niemal do Warszawy (vide praca nt redukcji fali powodziowej, Pol Gdańska, promotor prof Biernacki). Szkoda czasu poświęcanego postom tego starca, pana L.
Władza taka jaki naród, mysz lwa nie spłodzi.
Pan prof Rowiński to już jeden z nielicznych w Polsce hydrologów z dorobkiem naukowym. Ta gałęź wiedzy umiera.
Proponowana przez niego mała retencja to raczej problem samorządów. Od rządu można wymagać rozwiązania problemów wielkiej retencji. Budowy zbiorników na skalę Soliny, Włocławka. Nic z tego. W ciągu ostatnich 30 lat dwa, trzy przypadki bełkotu na temat stopnia Warszawa Północ i to wszystko. Mogę tylko pocieszyć rządowych tumanów, że rozważania o zaporze w Czorsztynie podjęto przed IIWŚ, zrealizowano po niemal 50 latach. Więc wiwat wizjonerzy z Polską dobrobytu, prawa i sprawiedliwości.