0:000:00

0:00

"Bardzo się cieszę, że jadę do Brukseli" - mówi Justynie Dobrosz-Oracz z "Wyborczej"Anna Zalewska.

OKO.press analizuje wypowiedzi już byłej minister, jak zwykle pełne zdumiewających stwierdzeń, przekłamań i szalonych wręcz rachunków. Zalewskiej nie opuszcza świetny humor. Zapytana, czy nie ucieka do Brukseli przed problemami, jakie stworzyła jej reforma odpowiada:

"Rzeczywiście dzisiaj jest dobry dzień. Cieszymy się z faktu, że tak duża reprezentacja wyjeżdża do Brukseli, by bronić polskich interesów. Ja również się cieszę, że zostawiam system edukacji w dobrych rękach".

Dziennikarka przyciska powołując się na swoją rozmowę z Zalewską w 2018 roku:

[Pytanie: Rok temu mówiła pani, że umówiła się z rodzicami, że dokończy reformę. Nazwała to pani zobowiązaniem. A teraz pani wyjeżdża] Ja nie tylko podtrzymuję tę deklarację, ale właśnie to się wydarzyło. Dlatego że reforma jest zamknięta
Reforma Zalewskiej jest właśnie w najtrudniejszej dla szkół fazie. Dwa roczniki idą jednocześnie do szkół
Wywiad w Wyborczej,31 maja 2019

Zalewska głosi koniec reformy, tymczasem trwa ona w najlepsze, czy raczej najgorsze. Jest ogromne zamieszanie związane z tzw. kumulacją roczników - do szkół średnich szturmują jednocześnie absolwenci nowych, ośmioletnich podstawówek i starsi od nich o rok ostatni absolwenci właśnie zlikwidowanych gimnazjów. Licea i technika czeka los podstawówek, które musiały przyjąć dwa dodatkowe roczniki.

Według majowego raportu NIK w wyniku reformy w ponad 1/3 szkół warunki pogorszyły się, podstawówki pracują od 07:15 do 18:30. Szczególnie utrudniony jest dostęp do pracowni przedmiotowych, świetlic i sal gimnastycznych.

Przeładowane podstawy programowe sprawiają, że uczniowie i nauczyciele pracują ponad siły. Autorzy tych podstaw tylko w 20 proc. byli rekomendowani przez instytucje związane z systemem oświaty. Resztę – 80 proc. – minister wybrała sama, własnym kluczem. NIK uważa, że odbyło się to w sposób nieprzejrzysty.

Jak wynika z majowego sondażu OKO.press oceny reformy są gorsze niż kiedykolwiek: tylko 36 proc. ocenia ją dobrze (12 proc. zdecydowanie dobrze), a 53 proc. - źle (aż 38 proc. zdecydowanie źle).

Wyborcy PiS są jak zwykle entuzjastami tego, co robią ich władze (75 proc. ocen pozytywnych i 9 proc. negatywnych), ale wśród wszystkich pozostałych badanych proporcje są odwrotne: 73 proc. ocen negatywnych i 18 proc. pozytywnych.

Rząd przeczekał - nie idąc na ustępstwa - bezprecedensowy strajk nauczycieli o wyższe zarobki, ale także przeciw "deformie oświaty". Postrajkowe nastroje wśród pedagogów są złe, nie wiadomo, czy nie dojdzie do odchodzenia z zawodu.

Ilu jest uczniów w szkołach średnich? Zalewska nie wie

Pytana o trudności w pracy dla nauczycieli w wyniku reformy, Zalewska stwierdza, że "ta praca jest. Przypominam, że pracę miało stracić 100 tys. nauczycieli, jest 28 tys. dodatkowych etatów. Czasami będzie to praca nie w tej szkole, ale w innej".

To "czasami" jest typowym dla Zalewskiej zagadywaniem problemu. Według raportu NIK w wyniku reformy o 55 proc. wzrosła liczba tzw. nauczycieli wędrujących, czyli takich, którzy muszą uzupełniać etat w więcej niż jednej szkole.

Zalewska uzasadnia, że nie będzie tak źle:

Przecież mamy 720 tys. uczniów w szkołach średnich - tam potrzebują nauczycieli. Gwarantuję pani, że ci nauczyciele [z likwidowanych gimnazjów] właśnie tam znajdą pracę. 
Czy znajdą, zobaczymy. Ale uczniów w szkołach średnich (liceach i technikach) w roku szkolnym 2017/2018 jest 1 120 tys. W 2019/2020 będzie ok. 1,4 mln
wywiad w Wyborczej,31 maja 2019

Wystarczy zajrzeć do rocznika statystycznego, by przekonać się, że eks-minister mylą się liczby. W roku szkolnym 2017/2018 uczyło się w szkołach średnich 1121 tys. uczniów, w tym: 618 tys. w liceach i 503 tys. w technikach. Obecnie liczba uczniów wynosi ok. 1,1 mln (nowszych danych GUS jeszcze nie ma). Zalewska myli się o ok. 400 tys.

Dojście ogromnej fali 730 tys. podwójnego rocznika, znacząco zwiększy liczbę uczniów szkół średnich, do poziomu ok. 1,5 mln.

Podwójny rocznik? Żaden problem, "dwa najwyższe niże"

Minister Zalewska lekceważy problem podwójnego rocznika. Pytana, czy nie dostrzega, że w szkołach średnich zapanuje chaos, a rekrutacja przebiega w ogromnym napięciu, żongluje liczbami:

"Jeżeli chodzi o tzw. podwójny rocznik, przypomnę, że on w 2016 roku został policzony. To jest kumulacja dwóch najwyższych niżów demograficznych z 2003 i 2004 roku. Od 2000 roku 35 proc. uczniów ubyło z systemu. A w 2010 roku, czyli dziewięć lat temu, w szkołach było więcej młodzieży niż będzie w 2019 roku".

Te wszystkie liczby nie mają nic do rzeczy, bo problem nie dotyczy "liczby uczniów w systemie", ale konkretnego roku szkolnego 2019/2020 w szkołach średnich, w którym liczba uczniów będzie podwojona.

Ta fala przetoczy się przez kolejne trzy lata (licea) i cztery lata (technika), stanowiąc ciężkie wyzwanie dla szkół średnich.

Zalewska zaprzecza, że jest z tym problem.

"Sprawdziliśmy szkoła po szkole we wszystkich miastach. W większości to są dokładnie podwójne liczby klas przygotowane na przyjęcie dzieci. Jest kilkadziesiąt szkół średnich, gdzie rok temu, dwa lata temu, dziesięć lat temu, było dziesięć osób na jedno miejsce. Teraz będzie podobnie. Wszystkie samorządy, nawet te, które nie sprzyjają rządowi, podkreślają, że są gotowe na przyjęcie tzw. podwójnego rocznika".

Taka wypowiedź musi zaboleć uczniów starających się o miejsce w wymarzonym liceum. W bazie jednego z warszawskich liceów figuruje liczba 6 tys. kandydatów, a miejsc jest tylko 300.

Przewodnicząca Komisji Edukacji Rady Warszawy i jedna z liderek ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji, Dorota Łoboda opowiadała OKO.press, jak wyglądają rozpaczliwe starania dyrekcji stołecznych szkół średnich:

"Każdy dyrektor szkoły musiał policzyć, ile klas jest w stanie pomieścić, które przestrzenie może zaadaptować, ile nadgodzin może zaoferować nauczycielom, a ci musieli zadeklarować, czy są gotowi pociągnąć dodatkowe klasy. Każdy burmistrz [dzielnicy] musiał rozmawiać ze swoimi szkołami i nierzadko narzucić utworzenie dodatkowych klas. Warunki w szkołach będą gorsze. Mówimy o poziomie nauczania, ale chodzi też o prozaiczny ścisk. Uczniowie będą tłoczyć się w szatniach, stać w kolejkach do toalet.

Znam szkoły, które już dziś ćwiczą ruch jednokierunkowy w łącznikach, bo obawiają się, że gdy liczba uczniów w szkole się podwoi – np. z 500 do 1 tys. osób – to będzie niebezpiecznie.

Jak w podstawówkach, które musiały pomieścić siódme i ósme klasy, wszystkie przestrzenie, które do tej pory służyły jako miejsca do odpoczynku, biblioteki, jadalnie, staną się salami lekcyjnymi. Uda nam się uniknąć zmianowości w liceach, ale szkoły będą pracować dłużej. Kolejne etapy reformy Anny Zalewskiej będą ten stan dodatkowo pogarszać".

Zalewska od lat specjalizuje się w uzasadnianiu, że reforma jest świetnie przygotowana, wszystko jest policzone, a "uczniowie nie zauważą zmiany". Już we wrześniu 2016 OKO.press sprawdzało takie np. zapowiedzi reformy:

Jestem państwu winna wyjaśnienie tzw. kumulacji roczników. Rodzi się pytanie, czy w szkołach [ponadgimnazjalnych w roku 2019/2020] starczy miejsc? Starczy. Rocznik rzędu 700 tys. to taki rocznik, który był oczywisty jeszcze kilka lat temu
Fałsz. Takie roczniki były oczywiste 50 lat temu
Prezentacja w Sejmie,15 września 2016

Tymczasem liczba 720-730 uczniów podwójnego rocznika 2019/2020 jest największa w ostatnim półwieczu (za wyjątkiem roku 1983). Roczniki o liczebności ponad 700 tysięcy były powszechne – owszem, w latach '50.

Samorządy są winne, bo oszczędzają na uczniach

Czuje pani odpowiedzialność za to, co się dzieje? - pyta "Wyborcza". Zalewska zrzuca winę na samorządy:

Subwencja oświatowa jest liczona na ucznia, dlatego samorządy od zawsze - szczególnie w Warszawie - mają pokusę, by dzieci nie były w dwóch budynkach, tylko w jednym, bo to oszczędność. [Pyt.: Czyli uczenie na dwie zmiany to będzie wina samorządów?] Tak.
Samorządy wykonują ogromny wysiłek, by uniknąć dwuzmianowości mimo podwójnego rocznika. Problem stworzyła reforma
wywiad w Wyborczej,31 maja 2019

"A za tę reformę kto odpowiada? Nie pani?!" - dopytuje dziennikarka. Zalewska jak zwykle obok problemu:

"Samorządy utrzymują nieruchomości, odpowiadają za pracowników niepedagogicznych. W związku z tym przed nami też rozmowa z samorządowcami, w jaki sposób powinna być finansowana oświata. Subwencja oświatowa jest jednym z elementów wsparcia samorządów. Dlatego że otrzymują udział w podatkach, w Picie między innymi. Tu wzrosły te wszystkie dochody o prawie 20 mld przez ostatnie trzy lata.

To jest zadanie własne samorządów".

Demagogia tego stwierdzenia polega na tym, że zgodnie z art. 167 Konstytucji „jednostkom samorządu terytorialnego zapewnia się udział w dochodach publicznych odpowiednio do przypadających im zadań”.

Tymczasem koszty edukacji rosną bez porównania szybciej niż środki przekazywane z budżetu państwa. Z wyliczeń Związku Miast Polskich wynika, że w 2018 roku różnica pomiędzy wydatkami na edukację (70,5 mld zł), a wysokością subwencji z budżetu centralnego wyliczanych "na ucznia" (47 mld zł) sięgnęła aż 23 mld zł. Ta tzw. „luka edukacyjna” rosła już wcześniej - do 2016 roku w tempie kilku procent z roku na rok, ale za reformy Zalewskiej w 2017 skoczyła o 15 proc., a w 2018 nawet o 17 proc.

Jak mówi OKO.press dr Mikołaj Herbst, badacz ekonomii edukacji z Uniwersytetu Warszawskiego, zachwiana została niepisana zasada, że pieniądze z budżetu państwa pokrywają mniej więcej zarobki nauczycieli, całą resztę finansuje samorząd z innych dochodów (przede wszystkim udziału w podatkach PIT i CIT). Teraz nauczyciele przechodzą na garnuszek samorządów.

Przeczytaj także:

Jak pisaliśmy, 21 maja, 10 największych miast złożyło w Ministerstwie Finansów przedsądowe wezwanie do zapłaty za możliwe do udokumentowania dodatkowe koszty, jakie poniosły samorządy z powodu „reformy edukacji”. Łącznie to ponad 103 mln zł, najwięcej dołożyła Warszawa, w ciągu dwóch lat - 56,5 mln zł.

Reszta miast domaga się zwrotu:

  • Wrocław – 10,78 mln zł;
  • Poznań – 9,5 mln zł;
  • Rzeszów – 8,4 mln zł;
  • Kraków – 4,3 mln zł;
  • Bydgoszcz – 3,48 mln zł;
  • Lublin – 2,75 mln zł;
  • Łódź – 2,34 mln zł;
  • Białystok – 2,1 mln zł.

Gigantyczne dodatkowe koszty "reformy Zalewskiej" ograniczają możliwości rozwojowe miast, bo prowadzą do wzrostu tzw. wydatków sztywnych i tym samym ograniczają inwestycje i rozwój miast. Może zabraknąć nawet na wkład własny niezbędny do korzystania z funduszy UE.

"Cieszę się, że zostawiam system edukacji w dobrych rękach"

Aby osłabić zarzut, że porzuca popsuty przez siebie system edukacji w trudnym momencie, Zalewska podkreśla, że "bardzo się cieszy", nie tylko z wyjazdu, ale także "dlatego że zostawia cały system edukacji w dobrych rękach". Bo będzie nowy minister i:

To jeden z najbardziej zdecentralizowanych systemów. Są wiceministrowie, są kuratorzy, są samorządy, nauczyciele, dyrektorzy
Ogólnie - raczej tak. Ale za "reformę" odpowiada wyłącznie PiS i MEN. Samorządy próbują minimalizować jej skutki i płacą koszty (także finansowe)
Wywiad dla Wyborczej,31 maja 2019

Faktycznie system edukacji w Polsce nie jest scentralizowany (jak w PRL), dużą rolę odgrywają samorządy, które są organem prowadzącym szkół publicznych, są też szkoły prywatne i społeczne. Obecne władze dążą jednak do kontroli przez centrum m.in. zwiększając swój wpływ na powoływanie dyrektorów szkół.

Próba dzielenia się odpowiedzialnością za reformę i jej skutki z samorządami, dyrektorami czy nauczycielami jest nieuzasadniona. Reforma edukacji została wymyślona, przygotowana i przeprowadzona jako inicjatywa polityczna PiS, nikt nie słuchał protestów samorządów, ZNP, nauczycieli i rodziców.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze