"To, co stało się Kamilowi przed śmiercią, to było dla sądu za mało. Mamy zgadywać, czego oczekiwał? To niepoważne. Pracownicy socjalni, kuratorzy, policjanci, którzy byli przy rodzinie chłopca, jutro idą do pracy. Tak niczego nie zmienimy" - mówi adw. Grzegorz Wrona
Julia Theus, OKO.press: Przemarzniętego 8-letniego Kamila na przystanku autobusowym znajduje rano kobieta przechodząca ulicą na jednym z osiedli w Olkuszu. Jest 22 listopada 2022 roku. Chłopiec nie ma skarpetek, tylko pidżamę. Pogotowie zabiera go do szpitala, a szpital informuje o tym sąd rodzinny. To trzecia ucieczka chłopca z domu. Kolejny sygnał dla służb, że dzieje się coś złego. Rok później ojczym katuje chłopca. Bije, przypala papierosami, wylewa na niego wrzątek. Ani asystent rodziny, kurator, ani złożone wnioski o zabranie dziecka nie zadziałały. Jak to możliwe?
Dr Grzegorz Wrona*, adwokat, specjalista z zakresu przeciwdziałania przemocy w rodzinie: To tragiczny przypadek, który pokazuje, że sąd rodzinny, szpital, policja, pomoc społeczna i szkoła nie współpracują.
Wyobraźmy sobie, że zgłaszam przypadek chłopca do sądu. Sąd takie zgłoszenie dotyczące przemocy traktuje na zasadach ogólnych. Co to oznacza w praktyce? Nie jestem stroną postępowania, więc nie dostaję informacji, co dalej z moim zgłoszeniem. Nie wiem, czy sąd czyta moje pismo i wysyła kuratora do domu chłopca, a może uznaje je za niezasadne.
Nie wiem nawet, czy moja informacja do sądu dotarła. Znam mnóstwo przypadków, w których ktoś powiadamia sąd przez kuratora albo pisze pismo o przemocy.
A potem nie dzieje się nic. Jest wielka tajemnicza dziura.
I nic nie wiadomo. Powinniśmy natychmiast doprowadzić do zmiany relacji sądu rodzinnego z opieką społeczną i kuratorami.
JT: W tajemniczą dziurę wpada siostra przyrodnia chłopca, Magdalena Mazurek. Dzwoni do kuratora cztery miesiące przed śmiercią brata, bo widzi na jego ciele ślady przypalania papierosem. I nic się nie dzieje. Sąd nie wydaje zarządzeń opiekuńczych wobec dziecka, twierdzi, że nie ma do tego podstaw. To nie były wystarczające podstawy?
GW: To bulwersujące. Jeżeli wszystko, co zrobił dziecku ojczym przed interwencją ojca, to było za mało, to czego oczekuje sąd rodzinny? Jakie informacji byłyby wystarczającego dla sędziego?
Mamy zgadywać? To niepoważne.
W dyskusji po śmierci chłopca z Częstochowy mówi się, że pracownicy socjalni, sędziowie, powinni być szkoleni z przeciwdziałania przemocy. Tylko, że ja od lat prowadzę takie szkolenia i wiem, że one nie zmienią komunikacji między sądem i pozostałymi służbami.
Bo błąd jest w systemie.
Wyobraźmy sobie, że jest pani pracownikiem socjalnym. Pisze pani do sądu rodzinnego w wielu sprawach. Ale nawet nie wie, czy sąd czyta pani pisma. A sędzia nie wie, na czym polega pani praca. Ludzie, którzy zajmują się tą samą rodziną, nie współpracują i nie informują się nawzajem.
A sąd jest nieufny, nie dopuszcza do swojego świata opinii innych osób, które zajmują się rodzina. Bo taka jest tradycja. To powinno się zmienić. Jeżeli pracownik ośrodka pomocy społecznej mógłby spotkać się z przewodniczącym wydziału sądu rodzinnego, sytuacja by się odwróciła. Mogliby uzgodnić, jak ma wyglądać ich komunikacja, ich pisma. Praca szłaby sprawnie. I nie byłoby takich "numerów" - że ktoś coś napisał, ale do sądu to "nie dotarło".
JT: Pracownik socjalny, który ma pod opieką rodzinę Kamila, uznaje, że sytuacja jest na tyle trudna, że trzeba zabrać dziecko do rodziny zastępczej. Występuje do sądu rodzinnego. To wyraźny sygnał, że jest potrzebna zewnętrzna interwencja. Ale znowu nic się nie dzieje. Chłopiec jest dalej maltretowany. Czy pracownik socjalny nie powinien mieć więc większej decyzyjności?
GW: Pracownik socjalny nie potrzebuje zgody sądu i może to zrobić we współpracy z policją i przedstawicielem ochrony zdrowia.
Mówi o tym art. 12a ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, który obowiązuje od 2010 roku. "W razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia dziecka, pracownik socjalny wykonujący obowiązki służbowe może odebrać dziecko z rodziny".
JT: Czyli można było zabrać Kamila z tej rodziny i pomóc mu od razu. Dlaczego pracownik socjalny tego nie robi?
GW: Mógł mieć wątpliwości w obecnym stanie prawnym. Problemem jest niejasny zapis „bezpośredniego zagrożenia życia”.
Jeżeli dziecko - mówiąc kolokwialnie - "nie umiera" w konkretnej chwili,
to sędziowie interpretują, że „bezpośredniego" zagrożenia życia nie ma. A pracownikom wydaje się, że nie ma podstaw, by dziecko zabrać.
W nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, która wchodzi w życie 22 czerwca 2023, w art. 12a wykreślono wyraz „bezpośredni”. Po tej zmianie prawa pracownik socjalny będzie mógł interweniować natychmiast. Bez czekania na sąd. To pozwoli w zdecydowanie większej liczbie przypadków reagować w odpowiednim czasie.
Dziwi mnie jednak, że nikt o tym nie mówi. Ale pierwsze, co można było w tej sytuacji zrobić, to eksmitować ojczyma z pomocą policji. Na podstawie art. 15aa ustawy o policji. Przepis ten pozwala na wyprowadzenie przez policję sprawcy przemocy - w tym wypadku ojczyma Kamila - z domu.
A w przyszłości też zakazanie mu kontaktu z dzieckiem. Od razu, na miejscu.
Ta procedura obowiązuje od listopada 2020 roku i 15 sierpnia 2023 roku zostanie rozszerzona.
JT: Policja też może zareagować, ale tego nie robi. A o tym, że Kamil jest katowany, wiedzą też sąsiedzi. Nauczycielki widzą, że chłopiec przychodzi do szkoły po urazie ręki, z sinym policzkiem i rozciętą wargą. Piszą do matki, która tłumaczy, że dziecko potknęło się o próg i przewróciło przed wyjściem do szkoły, że wylało herbatę i poparzyło buzię.
GW: Czy nauczycielki pisząc do matki oczekiwały odpowiedzi: "Tak, mój partner pobił dziecko”? Tego nie wiem. Trudno uwierzyć, że dziecko potknęło się o próg i samo złamało rękę.
A my rozmawiamy o jego sytuacji dopiero teraz, kiedy już nie żyje.
Czy gdyby chłopiec nie zmarł, tej dyskusji by nie było?
Mówię o tym, bo reakcja pracownika socjalnego, sądu, kuratora, nauczycielek jest taka sama jak reszty społeczeństwa. Pojawia się dopiero wtedy, jak dziecko umrze. A jak jest pobite i poparzone, to już nas nie rusza.
JT: A czy nie chodzi o przekonanie, że najważniejsze jest to, żeby dziecko nie zostało odebrane rodzinie? Tak wynika z wypowiedzi Rafała Ziętka, wiceprezesa sądu rejonowego w Olkuszu, który w programie "Uwaga" TVN uznał zabranie dziecka z rodziny za "najtrudniejszą decyzję sądu".
GW: Przecież sąd rodzinny nigdy nie podejmuje łatwych decyzji! To najtrudniejszy wydział. A decyzje, które podejmuje sąd mają bezpośredni wpływ na życie dziecka.
JT: Ale sprzyja temu klimat polityczny. Minister edukacji Przemysław Czarnek po śmierci Kamila mówił w Radiu Zet, że "trzeba zadbać o powrót do wartości rodziny". Bo trwają na nią ataki. Nie mówiąc o Rzeczniku Praw Dziecka Mikołaju Pawlaku, który opowiadał, że trzeba odróżnić "czym jest klaps, a czym jest bicie".
GW: Przeciwdziałanie przemocy wobec dzieci nie spędza snu z powiek rządzących. W strukturze administracji rządowej jest traktowane marginalnie. Osoby, które zajmują się zawodowo w organach centralnych przemocą, można policzyć na palcach jednej ręki.
Nie ma nawet osobnego departamentu w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej, który by się tym zajmował. Trudno mówić więc o koordynacji na szczeblach centralnych, a co dopiero niżej. To nigdy nie był priorytet dla rządu.
JT: Ale inaczej było w przypadku Angeliki Domańskiej i jej 4-letniego synka Bruna. Bruna Angelika wychowuje sama. Chłopiec ma wadę serca i głęboki autyzm. Po tym jak jego mama skomentowała na Facebooku wpis dotyczący samobójstwa w warszawskim metrze i wspomniała, że rozważała samobójstwo rozszerzone, policja od razu odwiozła ją na badanie psychiatryczne w Szpitalu Bielańskim. A Bruno trafił po kilku godzinach do domu dziecka na warszawskiej Ochocie. Skąd ta błyskawiczna reakcja służb?
GW: Ta reakcja była potrzebna. Chociaż być może była nadmiarowa. Co jednak ważne, w dyskusji o sprawie Kamila media podkreślały, że
policja oddała kobiecie dziecko, bo „matka była trzeźwa”.
To bardzo stereotypowe i nieaktualne myślenie, które pokazuje podejście do tematu przemocy. Błędne przekonanie, że trzeźwość zapewnia bezpieczeństwo. Rozumiem, że jeżeli kobieta byłaby pijana, dziecko by jej odebrano?
Jak dziecko ucieka z domu, jest bez opieki i jest małe, to trzeba się zastanowić dlaczego tak się dzieje. A nie sprawdzać trzeźwość.
Niestety nadal górę bierze błędne przekonanie, że kwit z izby wytrzeźwień jest często silniejszym dowodem niż obdukcja. A tylko ci co piją, to biją.
Każdy, kto zajmuje się przeciwdziałaniem przemocy, wie, że pojawiają się różnego rodzaju uzależnienia. Jednak to nie jest przyczyna przemocy ani główna rzecz, którą się sprawdza. A przepis, który uzależniał stwierdzenie przemocy od alkoholu, został wycofany w latach 50.
JT: Tylko że od lat nic się nie zmienia. Rząd miał badać przypadki maltretowania dzieci. Petycję żądającą przyjęcia ustawy o analizowaniu przypadków śmierci dzieci (ang. Serious Case Review lub Child Death Review) podpisało ponad 22 tys. osób. Ale nie wywołała rekacji w kancelarii prezydenta, a potem utknęła w biurze Rzecznika Praw Dziecka.
GW: Tymczasem to zmiana konieczna, bo nie uczymy się na własnych błędach. Gdybyśmy byli dostatecznie świadomi, to sami na szczeblu centralnym moglibyśmy przeanalizować, co nie zadziałało. A tylko szukamy winnych.
Nikt nie stanie przecież przed kamerą i nie powie „tak, to moja wina”. Jak widać potrzebujemy ustawy, dzięki której ustalimy, co wymaga poprawy i pomoże bardziej chronić dzieci.
JT: Co jeszcze powinno się zmienić?
GW: Musimy pomyśleć o statusie materialnym nie tylko pracowników socjalnych, ale w ogóle służb. Mamy problemy kadrowe w policji, ośrodkach pomocy społecznej, wśród kuratorów sądowych.
Wysokość wynagrodzenia to jeden z elementów decydujących o tym, czy ktoś chce wykonywać dany zawód. Teraz znaleźć pracownika socjalnego na etat wolny w Warszawie graniczy z cudem. Każdy ośrodek pomocy społecznej ma wakaty.
To wielka dziura w systemie. Robi się niebezpieczne.
Przede wszystkim jednak, po śmierci Kamila z Częstochowy, potrzebna jest superwizja. Ci sami pracownicy socjalni, kuratorzy, policjanci, którzy brali udział w sprawie Kamila, jutro pójdą do pracy. Powinni dostać natychmiastowe wsparcie superwizyjne. Profesjonalne, podczas którego mogliby omówić ten przypadek i zastanowić się nad tym, co się wydarzyło. Bez tego nie unikniemy kolejnej tragicznej śmierci dziecka.
*Grzegorz Wrona – adwokat, certyfikowany specjalista i superwizor z zakresu przeciwdziałania przemocy w rodzinie, autor komentarza do procedury Niebieskie Karty, konsultant Warszawskiego Ośrodka Interwencji kryzysowej, ekspert GREVIO (ciało, które ocenia wdrażanie Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej w krajach, które przyjęły konwencję).
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Komentarze