0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Od razu przejdźmy do rzeczy. Co wiemy na pewno?

Ordynacja wyborcza do Sejmu, wielkość okręgów i przeliczanie głosów na mandaty metodą D'Hondta sprawiają, że rzeczywiście istnieje premia za jedność. Co to oznacza w praktyce?

  • Partie skupione na jednej liście uzyskają więcej mandatów, niż te same partie skupione na dwóch, czterech, sześciu listach wyborczych oddzielnie.

Te dwa założenia są jednak prawdziwe pod jednym warunkiem:

  • liczba głosów oddanych na jedną listę musi być taka sama (ew. nieznacznie mniejsza) jak suma głosów, które zostałyby oddane na kilka list startujących oddzielnie.

Przedstawmy to najpierw na schemacie, nie używając nazw istniejących ugrupowań.

Mamy więc partię prawicową A z 42 proc. poparcia, partię centroprawicową B z 25 proc., partię centrolewicową C również z 25 proc. oraz partię lewicową D, która może liczyć na 8 proc. głosów.

W hipotetycznym rozkładzie mandatów w polskich warunkach:

  • Partia A miałaby ich 212
  • Partia B - 112
  • Partia C - 112
  • Partia D - 24

Jednak gdyby centrowe partie B i C zawarły Koalicję BC, która uzyskałaby 50 proc., czyli tyle samo, ile obie partie oddzielnie, taka koalicja miałyby o 7 mandatów więcej i większość 231 posłów w parlamencie.

Ale... Gdyby część wyborców partii B oraz partii C nie zaakceptowała porozumienia, a Koalicja BC zyskała 48 proc. (czyli o 2 pkt. proc. mniej, z czego jeden przypadłby partii A, a drugi partii D), taki sojusz miałby tylko 219 mandatów, a więc o 5 mniej, niż startując oddzielnie.

Tyle schematu, przechodzimy teraz do praktyki.

Opozycja osobno dziś mogłaby rządzić

Za punkt wyjścia do rozważań przyjmujemy najnowszy sondaż IBRiS dla "Rzeczpospolitej" z 5-6 lutego 2021. Jego wynik jest następujący: PiS - 32 proc., KO - 19 proc., Polska 2050 - 18 proc., Lewica - 8 proc., Konfederacja - 6 proc., PSL - 5 proc., niezdecydowani - 12 proc. Rozkładając proporcjonalnie głosy niezdecydowanych i przeliczając głosy na mandaty w okręgach wg schematu analityka Leszka Kraszyny, dostajemy wynik:

  • PiS - 36,4 proc. wśród głosów na szóstkę partii co daje 199 mandatów,
  • KO - 21,6 proc. oraz 99 mandatów,
  • Polska 2050 - 20,5 proc. oraz 101 mandatów,
  • Lewica - 9,1 proc. oraz 34 mandaty,
  • Konfederacja - 6,8 proc. oraz 15 mandatów,
  • PSL - 5,7 proc. oraz 11 mandatów,
  • Mniejszość Niemiecka - 1 mandat.

Uwaga! Większa liczba mandatów Polski 2050 niż KO to nie pomyłka, różnica wynika z symulacji rozkładu mandatów w okręgach wyborczych.

Jak widać, w Sejmie niewielką większość miałby sojusz KO - Polska 2050 - Lewica: 235 mandatów (przy wsparciu Mniejszości Niemieckiej). Koalicja rozszerzona o PSL dysponowałaby 246 mandatami.

Taka liczba mandatów pozwalałaby rządzić, ale nie wystarczyłaby do odrzucenia weta do ustaw - do tego potrzeba 276 mandatów. Prezydent Duda aż do lata 2025 roku mógłby paraliżować poczynania nowego rządu.

Zjednoczona Opozycja - koalicją 276, gdyby nie uroniła ani jednego głosu

Według polityków Platformy Obywatelskiej, gdyby partie opozycyjne podjęły współpracę jeszcze przed wyborami, istniałaby szansa, by te 276 mandatów zdobyć i utworzyć właśnie "Koalicję 276".

Czy to prawda? W idealnej rzeczywistości - tak, jest to możliwe.

Gdyby Koalicja Obywatelska, Polska 2050, Lewica i PSL stworzyły jedną listę, a wyborcy wszystkich tych czterech partii opozycyjnych bez wyjątku oddali głos na listę Zjednoczonej Opozycji, wyniki przedstawiałyby się tak:

  • Zjednoczona Opozycja - 56,8 proc. oraz 274 mandaty,
  • PiS - 36,4 proc. oraz 172 mandaty,
  • Konfederacja - 6,8 proc. oraz 13 mandatów,
  • Mniejszość Niemiecka - 1

W praktyce opozycji brakowałoby więc tylko jednego posła do obalenia weta Dudy. Bardzo prawdopodobne, że - przy odrobinę korzystniejszym rozkładzie mandatów w okręgach - z Mniejszością Niemiecką mieliby to.

Podstawowe pytanie brzmi jednak następująco: czy możliwe jest, by głosy na opozycję zsumowały się w 100 proc. Wg analiz OKO.press to mało prawdopodobne.

Zwłaszcza, że motywacją części wyborców opozycji jest nie tylko przeciwstawienie się PiS, ale także konkurencja wewnętrzna:

  • niektórzy wyborcy lewicowi nie zagłosują na koalicję z udziałem "liberałów", nie mówiąc o Hołowni, który jest postrzegany jako oświecony katolicki konserwatysta;
  • część wyborców Polski 2050 głosuje na kontrze wobec duopolu PiS - PO;
  • część wyborców PSL nie zaakceptuje "liberałów" i "lewaków" itd.

Z drugiej strony, mogłaby wystąpić premia za zjednoczenie i tendencja do popierania przyszłych zwycięzców przez część niezdecydowanych wyborców, ale w silnie spolaryzowanym społeczeństwie ten efekt nie może być zbyt duży.

Ryzyko utraty głosów jest oczywiste

Wskazywaliśmy, że Koalicja Europejska uzyskała w eurowyborach 2019 o 1,8 mln głosów mniej niż rok wcześniej w wyborach samorządowych, a kandydaci jednej listy opozycji do Senatu uzyskali we wszystkich okręgach o 500 tys. głosów mniej, niż partie opozycyjne do Sejmu.

Krytycy takiego podejścia wskazują, że porównanie wyborów europejskich do samorządowych jest nieuprawnione. Po drugie argumentują, że w tych okręgach senackich, gdzie konkurowało tylko dwóch kandydatów, opozycji głosów przybywało.

W sposób oczywisty każda analiza próbująca z przeszłości wyciągać wnioski na temat przyszłych zdarzeń musi się opierać na założeniach w pewnym stopniu arbitralnych. Nie rozstrzygając teraz, które z nich są trafne, przyjmijmy najmniejszy wspólny mianownik:

ryzyko, że jedna lista opozycji odstraszy część wyborców istnieje, nie wiadomo jednak, jak jest wielkie. Spróbujmy się więc zastanowić, kiedy jedna lista zachowuje sens, a kiedy go traci.

Jak długo jedna lista się broni, czyli straty wyborców "do zaakceptowania"

IBRiS dla "Rzeczpospolitej" prognozuje frekwencję na poziomie 49,7 proc. Zaokrąglając przyjmijmy, że w najbliższą niedzielę zagłosowałoby 15 mln wyborców.

Wtedy:

  • PiS otrzymałby 5 mln 460 tys. głosów,
  • KO - 3 mln 240 tys.,
  • Polska 2050 - 3 mln 070 tys.,
  • Lewica - 1 mln 360 tys.,
  • Konfederacja - 1 mln 015 tys.,
  • PSL - 855 tys. głosów.

W wariancie koalicyjnym, przy założeniu, że głosy się sumują bez straty:

  • Zjednoczona Opozycja - ma 8 mln 525 tys. głosów,
  • PiS - 5 mln 460 tys.,
  • Konfederacja - 1 mln 015 tys.

Jak pokazywaliśmy wyżej, to daje opozycji w przybliżeniu 275 mandatów.

Ale głosy mogą uciec. Spróbujmy oszacować te straty na podstawie drugiej tury wyborów prezydenckich z 2020 roku.

Ucieczka Polski 2050

Z 2 mln 322 tys. 444 wyborców Szymona Hołowni, którzy zagłosowali w drugiej turze, wg szacunków "Gazety Wyborczej" na podstawie badania exit poll Ipsosu 351 tys. 322 z nich zagłosowało na Andrzeja Dudę. Czyli 15,1 proc. zwolenników Hołowni zagłosowało na Dudę, gdy postawiono ich przed wyborem zerojedynkowym.

Gdyby podobny odsetek zwolenników Polski 2050 odpłynął w wyborach parlamentarnych do PiS przy wariancie jednej listy opozycji, oznaczałoby to dla niej utratę 463,6 tys. głosów. Wynik w przybliżeniu byłby wtedy następujący:

  • Zjednoczona Opozycja - 53,7 proc. oraz 257 mandatów,
  • PiS - 39,5 proc. oraz 190 mandatów,
  • Konfederacja - 6,8 proc. 12 mandatów,
  • Mniejszość Niemiecka - 1 mandat.

Jak widać, perspektywa większości obalającej weto staje się wówczas nierealna, ale nawet przy odpływie części wyborców Hołowni do PiS, jedna lista zdobędzie więcej mandatów niż partie opozycyjne oddzielnie. Ryzyko w takim scenariuszu jest warte podjęcia.

Prześledźmy kolejny możliwy wariant.

Gdyby Razem poszło osobno

Do części wyborców Polski 2050 uciekających do PiS dodajmy hipotetyczny samodzielny start partii Razem, gdyby nie zgodziła się na przystąpienie do opozycyjnej koalicji. Załóżmy, że Razem oddzielnie uzyskałoby wynik będący średnią ich niezłego wyniku w wyborach parlamentarnych w 2015 roku i fatalnego w eurowyborach 2019 - to daje 359,5 tys. głosów.

Wynik w przybliżeniu byłby wtedy następujący:

  • Zjednoczona Opozycja - 51,3 proc. oraz 250 mandatów,
  • PiS - 39,5 proc. oraz 195 mandatów,
  • Konfederacja - 6,8 proc. oraz 14 mandatów,
  • Razem - 2,4 proc. oraz 0 mandatów.

W takim matematycznym wariancie partiom opozycyjnym mimo utraty aż 823,1 tys. głosów wciąż opłaca się utworzyć jedną listę - nie ma mowy o większości obalającej weto, ale wciąż jedna lista zdobywa o kilka mandatów więcej niż partie startujące oddzielnie. Ale różnica jest już bardzo mała.

Nawet jeśli odejdzie część PSL

Co się stanie jeśli dołożymy do tego 10 proc. wyborców PSL, którzy nie zaakceptują koalicji z PO czy SLD? Wiele się nie zmieni: jedna lista wciąż będzie mogła liczyć w przybliżeniu na 248 mandatów.

Tylko że polityka to nie matematyka

Z powyższych symulacji wynika, że jedna lista opozycji jest do rozważenia. Ale jej sens zależy już nie od matematyki, tylko od polityki.

Udałoby się, gdyby wyborcy czterech partii całą uwagę skupiali na wspólnych elementach programowych: przywróceniu demokracji, obaleniu PiS itp. Może to być jednak trudne:

Po pierwsze, sami liderzy musieliby wierzyć, że takie cele są w obecnej sytuacji najważniejsze, a inne wartości i programy można zostawić na później (mało prawdopodobne). Dla części elektoratów byłoby to trudne do zaakceptowania;

Po drugie, w kampanii wyborczej propaganda PiS wspomagana przez TVP dzień po dniu pokazywałaby sprzeczności programowe wśród partnerów:

  • w poniedziałek wysokość podatków,
  • we wtorek prawo do aborcji,
  • w środę małżeństwa jednopłciowe,
  • w czwartek programy socjalne,
  • w piątek umowy śmieciowe.

Po trzecie, liderzy partyjni musieliby powściągnąć ambicje. Jeśli negocjacje porozumienia skończyłyby się licytacją, kto na opozycji jest najważniejszy, potencjał zjednoczenia mógłby szybko ulecieć. Wymagana tu byłaby delikatność, cnota w polskiej polityce deficytowa.

Po czwarte, pozostaje kwestia list wyborczych i podziału funduszy na kampanię.

Wbrew idealistycznym zaklęciom polityków wygłaszanym w mediach, to jeden z najważniejszych problemów.

Bo jak sprawić, by kandydaci najbogatszego partnera w koalicji z gorszych miejsc nie przeskakiwali kandydatów pozostałych partii z miejsc teoretycznie biorących?

Reasumując, z naszej symulacji wynika, że:

  • zarówno opozycja startująca oddzielnie jak i w jednym bloku obecnie wygrywa z PiS i byłaby w stanie stworzyć rząd,
  • przy obecnym poziomie poparcia dla partii, osiągnięcie przez opozycję liczby 276 mandatów będzie ekstremalnie trudne,
  • jedna lista nawet przy odpływie ponad 800 tys. tys. głosów daje przy obecnym poziomie poparcia dla partii o kilka mandatów więcej niż w wariancie samodzielnego startu,
  • ale jest ryzyko katastrofy zjednoczonej opozycji na skutek fiaska negocjacji personalnych i programowych. Czy warto ponosić takie ryzyko, to już decyzja polityczna.

Tyle symulacji. Pamiętajmy jednak, że prawdziwy potencjał - lub jego brak - jednej listy opozycji poznamy dopiero analizując wyniki pogłębionych sondaży, testujących ten wariant. Do tego czasu skazani jesteśmy na spekulacje, arbitralne założenia i domysły.

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze