Kraje bałtyckie "liderują" UE w inflacji, za nimi mamy Polskę i naszych sąsiadów, a Zachód radzi sobie lepiej. Czy nasz region jest gorzej rządzony niż reszta kontynentu? Co decyduje o takim rozkładzie inflacji w Unii? Przebijamy się przez gąszcz danych, by to wytłumaczyć
Czechy – 17,2 proc., Polska – 15,6 proc., Węgry – 11,7 proc. W czerwcu już każdy kraj wschodniej Europy mierzył się z inflacją powyżej 10 proc. Ostatnia do tego grona dołączyła Słowenia. Z drugiej strony mamy 6,5 proc. we Francji, 8,1 proc. w Finlandii, czy 8,5 proc. we Włoszech. Wyraźnie widać, że to na wschodzie jest znacznie gorzej. Dlaczego tak się dzieje? Czy wschodnia Europa popełniła większe błędy, czy po trzech dekadach ciąży na nas wciąż widmo komunizmu?
Źródło mapy: najnowszy raport Komisji Europejskiej o sytuacji gospodarczej i prognozach na 2023 rok
Spójrzmy na kilka wybranych krajów od początku 2022 roku.
Na wykresie widzimy, że Polska, Węgry i Czechy startowały ze znacząco wyższego pułapu niż kraje Zachodu (na wykresie Holandia, Francja i Portugalia) na początku 2020 roku. Inną ścieżką podąża Estonia, o czym za chwilę. Z początkiem pandemii inflacja spada wszędzie, a gdzie przed nią była niska, często mamy do czynienia z deflacją. Na wykresie to przypadek Estonii i Niemiec. Przez większość 2020 roku i aż do połowy 2021 roku dzieje się niewiele. Później wszędzie zaczyna się marsz w górę, ale z różną intensywnością. Polska, Czechy i Węgry znów podążają wspólną ścieżką, a Estonia z dołu wyskakuje na czoło.
„Inflacja jest wyższa na wschodzie Europy przede wszystkim przez wyższą inflację bazową, co jest spowodowane wyższym wzrostem płac (ciaśniejsze rynki pracy) i tym samym utrzymującym się wyższym popytem niż w Europie Zachodniej”
– tłumaczy dla OKO.press Mateusz Urban, członek zespołu analitycznego Oxford Economics. Dodaje: „To pozwala firmom na przerzucanie rosnących kosztów — materiałów, energii — na klientów. Do tego dochodzi luźniejsza polityka fiskalna — przede wszystkim na Węgrzech (specjalne bonusy przed wyborami) i w Polsce (utrzymanie pełni programów socjalnych, tarcze antykryzysowe)”.
Spójrzmy też, jak wygląda ścieżka inflacji, jeśli podzielimy Europę na regiony.
Na początek założenie. Jako Wschód traktujemy tutaj kraje, które do Unii dołączyły w 2004 roku (bez Cypru i Malty) oraz te, które dołączyły później: Rumunię, Chorwację i Bułgarię. Osobną kategorią są trzy kraje bałtyckie, ponieważ ich ścieżka inflacji jest mocno odmienna od reszty „nowej” Europy. Zachód to Francja, Niemcy, Belgia, Holandia, Luksemburg i Austria; Północ to Szwecja, Finlandia, Dania i Irlandia a Południe to Grecja, Cypr, Malta, Włochy, Hiszpania i Portugalia.
Tam, gdzie mamy kraje poza strefą euro, nie uwzględniamy średniej dla czerwca 2022, ponieważ Eurostat nie uzupełnił jeszcze danych dla tych krajów.
Kraje bałtyckie najsilniej obrywają w kryzysie, a następnie najmocniej wyskakują w górę. Wschód Europy jest wyraźnie wyżej niż pozostałe trzy regiony, które idą mniej więcej jedną ścieżką.
Zajmijmy się teraz trójką bałtycką. Dlaczego Litwa, Łotwa i Estonia wybijają się aż tak bardzo? Najprostsza odpowiedź to sąsiedztwo w postaci Rosji. A w konsekwencji – wyjątkowo duże uzależnienie energetyczne od sąsiada.
W najnowszej, opublikowanej właśnie prognozie gospodarczej Komisji Europejskiej i towarzyszącym jej raporcie znajdziemy wiele mówiący wykres:
Pokazuje on zależność między ogólnym wskaźnikiem inflacji a wpływem cen żywności i energii. Wpływ energii w krajach bałtyckich jest ogromny.
W maju 2022 ceny energii najmocniej wzrosły w:
W Holandii, Belgii i Grecji mamy jednak do czynienia z ustabilizowaniem się lub nawet spadkiem dynamiki wzrostów, w krajach bałtyckich ceny energii wciąż idą w górę. Podobnie jest w przypadku żywności – tutaj w maju prowadzi Litwa (25 proc. wzrostu cen w skali roku), Estonia i Łotwa też są w czołówce. Wzrosty cen energii i spora zależność energetyczna od Rosji to również problem wschodnich krajów UE i tłumaczy to część różnic.
Dodatkowo Holandia, Belgia i Grecja mają jedną z najniższych inflacji bazowych – po wyłączeniu cen energii i żywności (4 proc. i mniej).
Spojrzenie na inflację bazową również pokazuje różnice między Zachodem a Wschodem. Trzeba tutaj zaznaczyć: są różne sposoby liczenia inflacji bazowej. To miara, która ma wykluczyć najbardziej chwiejne ceny, by sprawdzić, w jakim stopniu inflacja jest zakotwiczona i może zostać z nami na dłużej. Najczęściej odlicza się ceny właśnie energii i żywności, ale ośrodki statystyczne próbują mierzyć stałość, wyłączając jeszcze dodatkowe kategorie. Eurostat korzysta między innymi z odliczenia również cen alkoholu i wyrobów tytoniowych.
Ale żadna miara nie będzie tutaj doskonała, bo gdy mamy do czynienia z szybko rosnącymi cenami energii, to wpływają one również na przykład na ceny usług.
Główny ekonomista Europejskiego Banku Centralnego Philip R. Lane szacował w maju 2022, że pośrednio ceny energii mogły wpłynąć na około jedną trzecią wzrostu cen innych niż energia.
To więc wskaźnik niedoskonały, ale dalej przydatny, bo wciąż pokazuje pewne zależności w cenach poza energią i żywnością.
„Znaczną część inflacji bazowej w ostatnich miesiącach to efekt przerzucania wyższych cen energii na inne ceny przez firmy” – napisał na Twitterze ekonomista z zespołu analitycznego banku PKO Kamil Pastor. Tam więc, gdzie wpływ cen energii jest wyższy, mocniej podbija on też inflację bazową.
W inflacji bazowej kraje bałtyckie już się tak nie wybijają, na czele jest głównie Europa Wschodnia. Pierwsza spoza regionu (włączamy kraje bałtyckie) jest jedenasta Malta. Pierwsza piątka w maju 2022 to (wg Eurostatu):
Z kolei wg według NBP majowa inflacja w Polsce po wyłączeniu wzrostów cen energii i żywności wynosiła 8,5 proc. Wskaźnik inflacji wynosił 13,9 proc., więc inflacja bazowa odpowiadała za ponad 60 proc. całego wskaźnika. Ale przed pandemią było jeszcze gorzej. W lutym 2020 inflacja bazowa bez cen energii i żywności wynosiła 3,6 proc., ogólny wskaźnik: 4,7 proc. Czyli inflacja bazowa odpowiadała za ponad trzy czwarte wzrostu.
Tak jak mówił wcześniej Mateusz Urban – na wschodzie kontynentu płace rosną znacznie szybciej. Między innymi dlatego, że wciąż gonimy Zachód i nasze gospodarki rosną szybciej. Odbicie gospodarcze po kryzysie roku 2020 i najostrzejszych lockdownach było w naszej części kontynentu szybsze, co wpłynęło na szybsze windowanie cen. W niektórych miejscach, jak w Polsce, niekorzystnie wpłynęła niespójna komunikacja banku centralnego. Ale oczywiście nie jest tak, że spokojna i rzeczowa komunikacja pozwala zbić inflację do zera. Estonia, Litwa czy Słowacja są już w strefie euro, a inflacja również u nich szybuje.
Główne różnice między szeroko rozumianymi Wschodem i Zachodem to nie waluta euro czy system polityczny, który zmienił się już ponad trzy dekady temu.
To głównie większa zależność od rosyjskich surowców energetycznych i wyższy wzrost gospodarczy po kryzysie 2020 roku, a przez to szybszy wzrost pensji i większa łatwość w odkotwiczeniu się oczekiwań inflacyjnych.
Z dzisiejszej perspektywy widać, że nie miał aż takiego znaczenia moment, w którym rozpoczęły się podwyżki stóp procentowych. Czesi zaczęli wcześniej niż Polska, a dziś inflacja u naszego południowego sąsiada jest wyższa. Choć najpewniej bez podwyżek inflacja byłaby nieco wyższa. Ale trzeba pamiętać, że podwyżki stóp i zmniejszenie gotówki w obiegu ma obniżyć popyt i zmniejszyć ceny. Nie może natomiast wpłynąć na wzrosty cen energii. A te wciąż są wysokie.
Inflacja byłaby wyższa też na Węgrzech, gdyby tamtejszy rząd nie stosował silnej kontroli cen, szczególnie w przypadku paliwa. Benzyna dla samochodów z węgierskimi rejestracjami kosztuje tam dziś maksymalnie 480 forintów, a więc około 5,60 zł. Ale to kosztowna polityka, którą w pewnym momencie trzeba będzie odkręcić. A bez tych trików Węgry miałyby inflację bliższą Polsce.
Według Komisji Europejskiej i jej najnowszej prognozy sytuacja, w której wyższa inflacja utrzymuje się na wschodzie kontynentu, będzie nam towarzyszyć również w przyszłym roku, choć będą zmiany w hierarchii. A najgorzej ma być w Polsce – średnio 9 proc. w skali roku. Poza tym na czele Słowacja (8,2 proc.), Węgry (7,6 proc.), Rumunia (7,2 proc.) i Bułgaria (6,8 proc.).
To oznacza, że KE przewiduje duże spowolnienie gospodarcze i silne hamowanie inflacyjne. Z drugiej strony w części krajów – w tym w Polsce — to hamowanie będzie rozłożone w czasie. Według przewidywań KE w tym roku w Polsce osiągniemy średnio 12,2 proc., co też oznacza spowolnienie już w najbliższych miesiącach. Inne kraje mają natomiast hamować ostro. Estonia i Litwa mają dojść do średniego poziomu 17 proc. w tym roku, a w następny zakończyć już z tylko odpowiednio 4,7 proc. i 5,1 proc.
To jeden z przywilejów niewielkiej gospodarki. Szybszy wzrost, a następnie szybszy spadek. Mówił o tym dr Wojciech Paczos w wywiadzie z OKO.press w styczniu 2022:
„Małe – takie jak Litwa i Estonia – są zbyt często zależne od jednego sektora, w nich obserwuje się duże skoki we wszystkich wskaźnikach ekonomicznych. Mała gospodarka może łatwo wpaść w wysokie bezrobocie i równie szybko z niego wyjść”.
Polska do małych gospodarek nie należy, szczególnie w skali UE. A czeka nas przynajmniej jeszcze jedna zima z kryzysem energetycznym i wysokimi cenami ogrzewania. Musimy więc stawiać na uniezależnienie się od Rosji, ale też bardzo ważna jest rozsądna polityka fiskalna ze strony polskiego rządu. A to będzie trudne w roku wyborczym, szczególnie przy spadających realnie płacach.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze