0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Iga KucharskaIl. Iga Kucharska

„Świat zachodni miał się walić pod uderzeniami zwłaszcza inflacji czy kryzysu paliwowego, a przede wszystkim terroryzmu. Kraje socjalistyczne miały być stabilne, przewidywalne, rozwijać się gospodarczo. Myślę, że to jakoś przetrwało w micie o Polsce Ludowej. W drugiej połowie lat 70. ludzie doskonale rozumieją, że świat przedstawiony jest inny od realnego”, mówi prof. Marcin Zaremba*, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego, badacz życia społecznego w PRL.

Właśnie ukazała się jego nowa książka: „Wielkie rozczarowanie. Korzenie rewolucji »Solidarności«". To historia społeczna dekady Gierka (1970-1980). Historyk próbuje w niej m.in. odpowiedzieć na pytanie, skąd wzięła się rewolucja i ruch „Solidarności” w 1980 roku.

O epoce Gierka opowiada OKO.press prof. Marcin Zaremba, historyk*.

Adam Leszczyński: Epoka Gierka często jest przedstawiana jako czas stabilności i spokoju. Napisałeś książkę o tej dekadzie – po której wybuchła rewolucja „Solidarności”. Szukasz jej źródeł. I odkrywasz kraj, który się po prostu rozpadał, zwłaszcza pod koniec lat 70.

Prof. Marcin Zaremba: Z wówczas prowadzonych badań wynikało, że ludzie mieli ogromną potrzebę porządku: żeby wszystko działało normalnie, żeby PKS przyjeżdżał na przystanek i zabierał ludzi, żeby nie trzeba było stać w kolejce w aptece, żeby zakład pracy nie był zamknięty z powodu wyłączenia prądu bądź braku dostaw od kooperantów.

Pod koniec lat 70. Polacy mieli poczucie, że system się wali. To przede wszystkim było widoczne w codziennych sprawach. Ludzie wychodzą z domu i nagle się okazuje, że autobus nie przyjechał. Do sklepu czegoś nie dowieźli albo gdzieś coś „rzucili”, więc ludzie lecą do tego sklepu. W badaniach widać narastanie społecznego pesymizmu wobec przyszłości, lęku i strachu.

„Żaden z kawałków nie pasuje do obrazka”

Komunizm wydawał się bardzo stabilny.

Sam się tak przedstawiał w propagandzie. Świat zachodni miał się walić pod uderzeniami zwłaszcza inflacji czy kryzysu paliwowego, a przede wszystkim terroryzmu. Kraje socjalistyczne miały być stabilne, przewidywalne, rozwijać się gospodarczo. Myślę, to jakoś przetrwało w micie o Polsce Ludowej.

W drugiej połowie w drugiej połowie lat 70. ludzie doskonale rozumieją, że świat przedstawiony jest inny od realnego. Żeby użyć określenia z piosenki Wojciecha Młynarskiego – „żaden z tych kawałków nie pasuje do obrazka”. Na ulicach są pijani ludzie, mieszkania są oddawane w straszliwym stanie, zamiast wyjechać na urlop, trzeba gonić plan produkcji, ale i tak tego się nie da zrobić, bo wyłączyli prąd w zakładzie. Wszystko drożeje.

Przeczytaj także:

Dziś wielu osobom wydaje się, że w komunizmie nie było inflacji.

W drugiej połowie lat 70. cały czas ceny rosną, ale władze o tym nie informują. Jaka była stopa inflacji, trudno powiedzieć. Wszelkie dane z PRL są zakłamane, dotyczy to zresztą także danych Narodowego Banku Polskiego, Wydziału Ekonomicznego KC PZPR czy tego, co trafiało do Urzędu Rady Ministrów. W Polsce rzekomo w ogóle miało nie być inflacji. Często można było w gazetach przeczytać, że volkswagen drożeje w RFN. Inflacja była na Zachodzie, ale nie u nas. Służba Bezpieczeństwa raz podała, że inflacja waha się między 16-20 proc., ale to chyba było przesadzone. W każdym razie była inflacja i to dość wysoka, bardzo dotkliwie odczuwalna przez ludzi.

Została tylko charyzma

Twoja książka to historia porażki „gierkizmu” jako projektu i pomysłu na Polskę. Co się nie udało?

Mam wątpliwości, czy w ogóle taki projekt istniał. Oni podejmowali kluczowe decyzje w 1971-72 roku. Uważali, że gospodarka ma dużo zasobów, które są niewykorzystane. Tylko trzeba uruchomić społeczną energię i skorzystać z pomocy świata zachodniego, wykorzystując kontakty z Niemcami. W grudniu 1970 roku dochodzi do porozumienia z RFN. Można brać kredyty.

W sumie w latach 70. zakupiono ok. 600 nowych technologii. W praktyce to był cały pomysł na gospodarkę. Jej model na dobrą sprawę nadal jest stalinowski, centralnie sterowany i planowany. Wprowadza się nowe sposoby zarządzania w przedsiębiorstwach, nowe maszyny, nowe branże. Elektronika się rozwija. Elwro we Wrocławiu produkuje komputery, drukarki. Nie można jednak powiedzieć, żeby ta gospodarka została w jakikolwiek strukturalny sposób zmodernizowana.

Widać nawet powrót do metod stalinowskich w zarządzaniu: zachęca się ludzi do „czynów partyjnych”, mówi się o „ludziach dobrej roboty”, próbując ich motywować.

Jak jest z polityką?

Represyjna. Gierek mówi wyraźnie: „Nasza demokracja nie ma i nie może mieć nic wspólnego z burżuazyjno-liberalnym systemem wolnej gry sił politycznych”. Obiecuje większą rolę Sejmu. Rzeczywiście na początku lat 70. ludzie oglądają sejm, bo wydaje się, że tam coś się żywego się pojawiło, ale to bardzo szybko się kończy.

Jedynym nowym elementem poza wzrostem dochodów ludzi na początku lat 70. to charyzma Gierka. Rzeczywiście razem z premierem Piotrem Jaroszewiczem ciągnie ten system. Ludzie widzą, że jeździ po kraju, spotyka się, podaje ręce – jak zachodni przywódca. Wszyscy odczuwają różnicę w porównaniu z autystycznym w gruncie rzeczy Gomułką, który ma wyraźne deficyty emocjonalne.

Polska końca Gomułki to kraj równości – równej biedy

Za Gierka ludziom żyło się lepiej. Prawda?

Prawda, przez pierwsze kilka lat. Według szacunków Angusa Maddisona opartych w dużej mierze na danych CIA w pierwszej połowie lat 70. wzrost sięga 7 proc. PKB rocznie.

Trzeba pamiętać, że Polska za Gomułki w porównaniu nawet do krajów socjalistycznych, takich jak NRD, Czechosłowacja czy Węgry była krajem dużo biedniejszym. Modernizacja komunistyczna zatrzymała się w pół kroku. Ludzie rzeczywiście wyszli ze wsi do miast, ale trafili do zakładów, które już wówczas były przestarzałe.

Wiele krajów zresztą modernizowało swoje swojego gospodarki w podobny sposób – poprzez kupowanie technologii lub ich kradzież.

Z dokumentów i badań, które cytujesz, wynika, że Polska Gierka była przeżarta korupcją, a ludzie narzekali na rosnące nierówności. Nowe osiedla domów jednorodzinnych nazywano w wielu miejscach „złodziejówkami”. To znów nie zgadza się z obrazem przeszłości, który dziś ma wielu ludzi.

System gierkowski był uważany wówczas przez wielu Polaków i Polek za skorumpowany i taki, który sprzyja bogaceniu się nielicznych. Ludzie na to powszechnie narzekali. Widać to w badaniach, ale także w dokumentach SB, która monitorowała nastroje.

Bez wątpienia Polska końca Gomułki to kraj równości – równej biedy. Były wyspy nieco lepszego życia, takie jak Gdynia czy Zakopane.

Gierek obiecuje lepsze życie. Na początku jednak wzrost dochodów dotyczy głównie elit – nie tylko władzy, ale także inżynierów, aparatu technicznego przedsiębiorstw itd. Wzrost wymiany międzynarodowej powoduje, że wyspy względnego dobrobytu zaczynają się przekształcać w archipelagi.

Symbolem dobrobytu staje się samochód. One jednak w dużej mierze trafiają do tych, którzy mają na nie talony. Zwłaszcza więc grupy uprzywilejowanych zyskują na epoce Gierka. Modne stają się wyjazdy samochodem do Jugosławii czy do Bułgarii. Zdecydowana większość Polaków jednak takich możliwości konsumpcyjnych nie ma.

System mnoży też przywileje, np. zwalnia funkcjonariuszy państwa z opłat celnych. Mnoży dla nich różne bonifikaty, np. tzw. kopertowe.

Co to było?

Nieformalny rodzaj nagrody. Np. talon na garnitur albo na aparat telefoniczny, którego nie było tak łatwo dostać w sklepie.

Żeby dobrze żyć z władzą, trzeba jej coś dać

Rośnie korupcja. Dlaczego?

Ponieważ system cierpi na stałe niedobory. Żeby coś dostać, trzeba mieć dojścia, znajomości i coś dać. Staje się to chlebem powszednim. Są świetne reportaże, które to pokazują. Janusz Rolicki wcielił się raz w konduktora na kolei. Wszyscy dawali mu w łapę, żeby jechać bez biletu. W szpitalu, żeby dostać łóżko dla chorej matki, zwyczajowo daje się te 10, 50 lub 100 marek czy dolarów, w zależności od tego, kto co ma.

Podobnie bardzo często na styku prywatnego i państwowego. Rolnicy wiedzą, że żeby dobrze żyć z władzą, trzeba jej coś dać albo wziąć udział w wyborach, żeby była dobra frekwencja. Wtedy coś mu się właśnie przyspieszy, dostanie jakiś maszyny, przydział cegieł itd. Cały system opiera się na takich transakcjach i wymianach.

Ludzie to akceptują?

Są niezadowoleni, uważają, że to nie jest normalne, ale biorą w tym udział wszyscy. Nawet patrzy się krzywo na tych, którzy nie ułatwiają korupcji, np. na szefa jakiejś zmiany w sklepie, który nie potrafi wyciągnąć od kogoś jakiejś gratyfikacji, a potem podzielić się nią ze swoimi pracownikami.

To wiąże ludzi z systemem, bo równocześnie płacą i biorą. Tworzy się cała sieć powiązań i układów.

Już lepsza była wojna

W opowieściach weteranów „Solidarności” często powraca wątek, że w gierkowskiej Polsce było potwornie duszno. Już się nie dało wytrzymać.

Cytuję w książce prywatny list, który mówi: „już lepsza była wojna”. Rzeczywiście końcówka jest trudna. Gdzieś od wizyty papieża w 1979 roku do lipca 1980 roku socjologowie odnotowują gwałtowny spadek nastrojów społecznych. Ludzie mówią: „już nic się nie wydarzy dobrego, już nie liczymy na jakąkolwiek zmianę”.

Żeby doszło do zmiany, system musi długo szorować po dnie. Oczywiście nie wszyscy myśleli tymi kategoriami — zmiany całego systemu. To dopiero „S” i stan wojenny pokazały, że się go nie da naprawić.

W ostatnich 12 miesiącach rządów Gierka widać napięcie i lęk przed podwyżkami. Tzw. „operacja cenowa” nie udała się w czerwcu 1976 roku.

Wywołała masowe protesty w Radomiu i Ursusie. Władza musiała się cofnąć.

Dlatego podniesiono ceny na „mięso komercyjne”, często wstawiając np. „lady komercyjne” do istniejących sklepów. To wzmocniło doświadczenie nierówności. Nagle się okazało, że w jednym sklepie była lada z mięsem wołowym z kością i pasztetową po starych cenach, a obok polędwica po cenach „komercyjnych”. Jedni kupują polędwicę, innych nie stać. Istnieje dominujące przekonanie, że zaraz zostaną wprowadzone ceny komercyjne na wszystko.

Komercyjne, czyli rynkowe.

Władza zresztą o tym dyskutowała. Po cenach urzędowych miały zostać najtańsze, najbardziej podstawowe produkty, jak mleko bez tłuszczu.

Z drugiej strony władza nie potrafiła, jak to się dzisiaj mówi, zarządzać emocjami. Ludzie byli zmęczeni twarzami, ludźmi, językiem, hasłami.

W 1979 czy 1980 roku rządzący wymyślili pomysł regulacji Wisły. To miał być wielki projekt zmieniający Polskę. Ludzie stukali się w czoła: „po co regulować Wisłę, nie będzie od tego butów w sklepach”. Po Warszawie krążył dowcip: „Nurt będzie ten sam, tylko koryto szersze”.

Nie było żadnych gwiazd intelektu

Twoja książka to bardzo brutalna dekonstrukcja legendy gierkowskiej. Oglądałeś film „Gierek”?

Wolałbym o nim w ogóle nie wspominać… Polska przez cały XX wiek Polska nie miała szczęścia do elit, może poza okresem odbudowy i odzyskania niepodległości 1918-23. Wtedy w czołówce znaleźli się ludzie z doświadczeniem i jakoś udało im się kraj scalić przy gigantycznych trudnościach i wojnach. Później było gorzej. Ekipa sanacyjna miała już bardzo niski poziom.

Także ekipa gierkowska była po prostu słaba, źle przygotowana, mało wiedziała o świecie. Mówię o członkach Biura Politycznego, Sekretariatu KC, ale także dotyczy to premiera Piotra Jaroszewicza. Nie było żadnych gwiazd intelektu,

osób, które znały Zachód tak naprawdę, rozumiały coś ze światowej gospodarki. Udał się wicepremier Tadeusz Wrzaszczyk, który nadzorował modernizację przemysłu samochodowego. Pomysł był taki: kupimy technologię małego fiata i dzięki eksportowi to spłacimy. Podobnie myślano zresztą przy wielu innych innych technologiach, ale to się nie udało.

Nie mieli pomysłu i chęci do reform, przespali kryzys paliwowy, nie dostosowali polityki gospodarczej do tego, co się działo na Zachodzie, nie potrafili zarządzać i kredytami, i technologiami. Wyrzucili gigantyczne pieniądze w Hutę Katowice. To był największy plac budowy w ówczesnej Europie. Zamiast modernizować to, co było.

Licencję na traktor Massey-Fergusson kupiono bezmyślnie. Politycy byli np. nieświadomi, że projekty są w calach, a nie w centymetrach. Pierwszy traktor zjechał z linii produkcyjnej po 10 latach, już był przestarzały.

W jakiej gospodarce coś takiego jest możliwe? Tymczasem świat szedł do przodu, rozwijał się, był gigantyczny pęd informatyczny w Europie Zachodniej, w Stanach Zjednoczonych. Ekipa gierkowska była więc zwyczajnie słaba.

Sam Gierek miał charyzmę, umiał rozmawiać z ludźmi, ale to nie był facet, który rozumiał gospodarkę.

Pod koniec lat 70. ludzie to widzieli. Na YouTube można znaleźć materiały telewizyjne, pokazujące, jak Gierek jedzie na budowany wówczas Ursynów w Warszawie. Ogląda mieszkanie, bredzi przy tym zupełnie od rzeczy, telewizja to naturalnie emituje.

„Budapeszt w Warszawie”

Jak często myślałeś o PiS, kiedy pisałeś o ekipie Gierka? Rządzą już prawie tak długo, jak on.

Są pewne podobieństwa… Np. slogan „Budapeszt w Warszawie”. Pod koniec lat 60. wielu ekonomistów i dziennikarzy jeździ na Węgry, żeby patrzeć, co się tam dzieje – jakie reformy gospodarcze wprowadzają. Podobna jest propaganda sukcesu. To czasami aż uderzające. Opowieści o promach, które nigdy nie będą pływać… Niestety nie zachowały się nagrania Dziennika Telewizyjnego, ale zostały pisane wówczas analizy jego treści. Poziom zakłamania był przerażający.

Na Zachodzie terroryzm, kryzys, upadek. Propaganda gierkowska nie jest agresywna. Już nie ma w niej np. agresywnych ataków na Niemcy, które jeszcze w latach 60. są dopuszczalną formą nacjonalizmu w przekazie publicznym.

W Polsce cały czas wrzało

Oglądasz dziś „Wiadomości” TVP?

Na szczęście rzadko. Różnica między propagandą gierkowską i pisowską polega na tym, że gierkowska nie była tak agresywna w opisie świata, jak dzisiejsza.

Włożyłeś w tę książkę ogromną pracę. Napisałeś ją na podstawie bardzo różnorodnych źródeł: raportów SB, prasy, czasem bardzo niszowej, zachowanych listów prywatnych.

Siedziałem nad tym od 10 lat. Chciałem postawić w niej pytanie o źródło postaw i zachowań społecznych. Pisząc książkę starałem się też unikać badań czy wspomnień, które powstały po sierpniu 1980 roku. W kilku miejscach musiałem, bo nie było wyjścia, ale generalnie uważam, że źródła późniejsze dają obraz zniekształcony. Przede wszystkim rewolucja „Solidarności” była wielkim przełomem i przewartościowała radykalnie to, co ludzie myśleli o Gierku.

W latach 80. nikt już nie wierzy w system. Po stanie wojennym wszyscy wiedzą, że tego już nie ma co reformować. Trzeba sobie jakoś radzić, jeździć do Turcji, żeby przywieźć kożuchy na handel.

Co cię najbardziej zaskoczyło, kiedy to pisałeś?

W 1979 roku prowadzono na poważnie negocjacje o otwarciu restauracji McDonalds. Oczywiście okazało się, że się nie da. Wszystko było źle – ciśnienie gazu złe, jakość ziemniaków nie taka.

A na poważnie?

Poziom oddolnych protestów. Jeśli popatrzymy na liczbę strajków, różnego rodzaju protestów, to okazuje się, że w Polsce cały czas wrzało. W pierwszej połowie lat 70. mamy blisko 500 strajków. To wszystko było schowane pod warstwą lukru, opowieści o modernizacji i tak dalej. W ogóle zresztą w badaniach nad realnym socjalizmem zaczyna dziś dominować przekonanie, że był on znacznie bardziej negocjowalny, niż nam się wydawało. Można było go zmieniać i dostosowywać. Kiedy w zakładzie brakowało rękawic czy butów ochronnych, ludzie mówili „no to stajemy” i władza musiała się dostosować.

*Marcin Zaremba, historyk i socjolog, profesor WH UW, badacz dziejów najnowszej historii Polski. Autor książek, m.in. „Wielka trwoga: Polska 1944–1947” (2012), „Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm: nacjonalistyczna legitymizacja władzy komunistycznej w Polsce”(2005)

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze