0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

O nominacji Mularczyka rzecznik MSZ Łukasz Jasina poinformował w poniedziałek 24 października 2022 roku w Jordanii, gdzie szefostwo MSZ przebywało z wizytą. To efekt zmian w rządzie związanych z odejściem Konrada Szymańskiego, bliskiego Mateuszowi Morawieckiemu ministra ds. europejskich. Arkadiusz Mularczyk robi krok na przód w politycznej karierze, bowiem do tej pory nie sprawował jeszcze ministerialnych stanowisk. To dla niego znaczący awans.

Zmiany w rządzie, rotacja stanowisk

Konrad Szymański, polityk dość doświadczony na forum UE (2004–2014 był posłem do europarlamentu, z MSZ związany od 2015 roku) zrezygnował ze swojej posady w związku z impasem w negocjacjach w sprawie odblokowania przez Komisję Europejską funduszy z KPO dla Polski. O problemach w sprawie funduszy z KPO piszemy w OKO.press regularnie.

Na forum Zjednoczonej Prawicy był krytykowany m.in. za zbyt szeroki zakres zobowiązań w zakresie reform niezbędnych do odblokowania środków z KPO, czyli tzw. kamieni milowych. To trochę zaskakuje, ponieważ decyzje w tej sprawie akceptował zarówno premier Mateusz Morawiecki, jak i prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Szymańskiego na stanowisku ministra ds. europejskich zastąpił dotychczasowy wiceminister spraw zagranicznych Szymon Szynkowski vel Sęk, stąd wakat w MSZ.

Wraz z rezygnacją Szymańskiego ogłoszono też dymisję Michała Dworczyka, skompromitowanego przez „aferę mailową” szefa kancelarii premiera, którego na tym stanowisku zastąpił dotychczasowy przewodniczący parlamentarnej komisji do spraw zagranicznych Marek Kuchciński. Wakat powstał więc także w sejmowej komisji. Te dymisje potwierdzają, że premier Mateusz Morawiecki traci w rządzie swoich ludzi.

Przeczytaj także:

Mularczyk marnotrawny, romans z Solidarną Polską

Arkadiusz Mularczyk związany jest z PiS od 2002 roku. W latach 2005-2011 trzykrotnie uzyskał mandat poselski z list Prawa i Sprawiedliwości, zaś w latach 2012–2016 miał krótki epizod jako członek Solidarnej Polski. Na łono PiS wrócił w 2017 roku przekonując, że „jako poseł będzie mógł znacznie więcej zdziałać, będzie skuteczniejszy, będąc w PiS”.

Mularczyk, który pełnił ostatnio funkcję wiceprzewodniczącego sejmowej komisji spraw zagranicznych, bardzo aktywnie realizuje antyniemiecką politykę rządu Zjednoczonej Prawicy.

W swoich wypowiedziach lub postach w mediach społecznościowych stale twierdzi, że

Polska z Niemcami walczy o „podmiotowość" i wyzwolenie się z pozycji państwa „drugiej kategorii", co jest zasługą „neokolonialnej polityki wobec Niemiec Donalda Tuska".

Mularczyk kwestionuje też fundamenty pojednania polsko-niemieckiego, na bazie których zbudowane są relacje między państwami, m.in. znaczenie symbolicznego gestu niemieckiego kanclerza Willy’ego Brandta, który w 1970 roku ukląkł przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie, by oddać hołd ofiarom nazizmu.

„Gest Brandta i jego komentarze nigdy nie były skierowane do Polski albo do Polaków. Co więcej, puste gesty nigdy nie zastąpią niezbędnego odszkodowania” – napisał Mularczyk 18 października 2022 roku na Twitterze. Prawdziwość tego twierdzenia weryfikowaliśmy w poniższym tekście:

Arkadiusz Mularczyk był w ostatnich latach najbardziej znany z pracy nad raportem dotyczącym strat Polski poniesionych w czasie II wojny światowej w wyniku okupacji niemieckiej.

Zespół pod jego kierownictwem, złożony z 30 osób – naukowców różnych specjalności – pracował nad raportem od 2017 roku. Wyliczono, że łączne straty Polski wynoszą ponad 6,2 mld złotych, czyli około 1,3 bln euro.

„Na tej podstawie rząd w Warszawie w oficjalnej nocie dyplomatycznej do Niemiec zażądał reparacji wojennych” – poinformowało Polskie Radio w dzień ogłoszenia awansu posła Mularczyka.

Do niczego takiego faktycznie nie doszło.

Mularczyk o reparacjach: „Daję Niemcom pięć lat i oni zapłacą"

Gdy 1 września 2022 roku na Zamku Królewskim szumnie prezentowany był „Raport o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej 1939-1945", jasnym było, że następnym krokiem dla rządu Prawa i Sprawiedliwości będzie przygotowanie i wysłanie do MSZ Niemiec noty dyplomatycznej w tej sprawie.

Mówił o tym prezes Jarosław Kaczyński podczas uroczystości:

„Koniec z kompleksem niższości i słabością (...). [Publikacja raportu] jest także decyzją, decyzją podjęcia tej sprawy na forum międzynarodowym (…). Można w długim i trudnym procesie uzyskać odszkodowania za to wszystko, co naród niemiecki, co państwo niemieckie, uczyniło Polsce w latach 1939–1945”.

Prezes PiS podkreślał, że "Niemcy muszą zapłacić", a kwota reparacji — 6 bln 200 mld złotych — „to suma z punktu widzenia Niemiec całkowicie możliwa do udźwignięcia i nie obciążająca ich gospodarki w żaden nadmierny sposób”.

Wielokrotnie powtarzał to też poseł Mularczyk, m.in. w rozmowie z Agnieszką Burzyńską, dziennikarką „Faktu", 5 września 2022 roku:

„Daję Niemcom pięć lat i oni te reparacje zapłacą, bo nie wytrzymają ciśnienia, że oni jako praworządny, demokratyczny kraj, mocarstwo moralne, które opiera się na eksporcie zasad i wartości, (...) odmawia wypłacenia słusznych reparacji Polsce".

Jeszcze 17 października TVP World, skierowany do zagranicznej publiczności anglojęzyczny kanał mediów rządowych, szumnie oznajmiał:

„1 września rząd polski ogłosił, że Polska będzie oficjalnie ubiegała się reparacji za straty poniesione podczas II wojny światowej spowodowane przez Niemcy. Te straty oszacowano na 6,2 biliona złotych, czyli 1,32 bln euro”.

Nota dyplomatyczna, szumne zapowiedzi i nic

Wezwaniem Niemiec do zapłaty reparacji miała być przekazana 3 października 2022 r. oficjalna nota dyplomatyczna w tej sprawie.

„Parafowana dziś przeze mnie nota, skierowana do [niemieckiego – red.] MSZ, to wyraz dążenia do kompleksowego uregulowania kwestii następstw niemieckiej agresji i okupacji czasów II wojny światowej” – napisał na Twitterze minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau. Ten sam wpis pojawił się także w języku angielskim.

O tym, że dla Niemiec sprawa jest zamknięta, dowiedzieliśmy się już następnego dnia podczas wizyty szefowej niemieckiego MSZ Annaleny Baerbock w Warszawie.

„Niemcy poczuwają się do swojej odpowiedzialności historycznej, bez jakichkolwiek ograniczeń. Naszym wiecznym zadaniem pozostanie przypominanie o cierpieniu milionów, które Polsce zadały Niemcy.

Jednocześnie kwestia reparacji z punktu widzenia rządu federalnego jest kwestią zamkniętą” – powiedziała Baerbock na konferencji prasowej po spotkaniu ze Zbigniewem Rauem.

O przekazaniu noty oraz o tym, że to "bardzo dobrze napisany dokument" Jarosław Kaczyński mówił wielokrotnie. Mówił o tym także Mularczyk. Treść noty nie była jednak znana, na jej ujawnienie nie zgodził się ani polski, ani niemiecki MSZ pomimo pytań dziennikarzy (także OKO.press).

Niemiecki dziennik „FAZ” ujawnia, co jest w nocie do Berlina

Do treści noty dyplomatycznej, na której ujawnienie nie zgodził się ani polski, ani niemiecki MSZ, dotarł korespondent niemieckiego dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung" Gerhard Gnauck. Jak poinformował,

w dokumencie nie pojawia się słowo „reparacje" (rozumiane dosłownie jako roszczenia w relacji państwo - państwo) ani żadna konkretna suma, jakiej Polska miałaby domagać się od Niemiec za straty wojenne. Zamiast tego mowa jest o oczekiwaniu odszkodowań, takich jak np. otrzymały ofiary pracy przymusowej w Niemczech.

Debunking

"Z raportu zespołu Mularczyka wynika, że łączne straty Polski podczas II WŚ wynoszą ponad 6,2 mld złotych. Na tej podstawie rząd w Warszawie w oficjalnej nocie dyplomatycznej do Niemiec zażądał reparacji wojennych."
W nocie dyplomatycznej, do której dotarł niemiecki dziennik FAZ, nie pojawia się słowo "reparacje" ani żadna konkretna suma, jakiej Polska miałaby domagać się od Niemiec za straty poniesione podczas II wojny światowej.

FAZ nie opublikował treści noty, ale zdał sprawozdanie z tego, co znajduje się w dokumencie dyplomatycznym. Pismo ma mieć dwie strony i składać się z dziewięciu akapitów. Z relacji FAZ wynika, że strona polska nie przedstawia żadnych twardych danych (np. tych wynikających z raportu Mularczyka), lecz ogólnikowo wymienia różne problemy – nierozwiązane kwestie, które mają zostać "ostatecznie i całościowo uregulowane".

Te kwestie to:

  • niedostateczne zdaniem strony polskiej miejsce w niemieckich podręcznikach historii dla zagadnienia skali i brutalności niemieckiej okupacji Polski podczas II wojny światowej, która – jak podkreślają autorzy noty – była dużo bardziej brutalna niż hitlerowska okupacja Francji,
  • brak współpracy między polskimi i niemieckimi instytucjami przy organizacji wydarzeń upamiętniających dramat II wojny światowej (z relacji FAZ wynika, że strona polska rozumie to jako udział polskich instytucji kulturalnych w tego rodzaju wydarzeniach organizowanych w Niemczech),
  • kwestia skradzionych, zniszczonych lub wywiezionych dóbr kultury, które wciąż czekają na zwrot,
  • sprawa sytuacji Polaków żyjących w Niemczech, tzn. zaniedbywanie nauczania języka polskiego w Niemczech oraz niewypełnianie przez Berlin zapisów traktatu dobrosąsiedzkiego z 1991 roku.

W ramach tego traktatu obie strony zobowiązały się do zapewnienia warunków rozwoju dla "etnicznej, kulturowej, lingwistycznej i religijnej tożsamości" Polaków mieszkających w Niemczech i Niemców mieszkających w Polsce.

Ponadto państwa zobowiązały się do zapewnienia funkcjonowania organizacji edukacyjnych, kulturalnych i religijnych, a także wspieranie tych instytucji zgodnie z lokalnym prawem. W tej kwestii strona polska domaga się przede wszystkim zwiększenia dostępności i częstotliwości lekcji w języku polskim dla polskich uczniów w Niemczech. Tymczasem jak na razie to Polska łamie prawo, dyskryminując mniejszość niemiecką w Polsce.

Ograniczenie lekcji niemieckiego

Lekcje języka polskiego dla polskich dzieci w Niemczech są organizowane dobrowolnie przez szkoły, organizacje polonijne lub misje katolickie na zasadzie lekcji dodatkowych. Nie ma żadnej federalnej regulacji, która zobowiązywałaby szkoły do zapewnienia polskim dzieciom nauki języka polskiego.

Wynika to z tego, że Polacy w Niemczech nie mają statusu mniejszości narodowej. Niemcy posługują się dość wąską definicją mniejszości narodowych i za takie uznają tylko grupy etniczne, które żyją na terenie Niemiec od wielu stuleci. Taki status mają Duńczycy, Serbowie Łużyccy, Fryzowie oraz niemieccy Romowie i Sinti. Polacy mieszkający w tym kraju to ludność napływowa, głównie migranci ekonomiczni, którzy przybyli do Niemiec w XX wieku, więc nie spełniają tego kryterium.

W Polsce jest inaczej. Niemcy mają u nas status mniejszości narodowej, w związku z czym szkoły mają ustawowy obowiązek zapewniania finansowanych z subwencji oświatowej lekcji języka niemieckiego. Jeszcze w zeszłym roku były to trzy godziny języka w tygodniu. Jednak w lutym 2022 roku weszło w życie rozporządzenie ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka zmniejszające wymiar dodatkowego nauczania języka niemieckiego dla uczniów należących do mniejszości niemieckiej z trzech godzin tygodniowo do jednej.

Autor poprawki Janusz Kowalski stwierdził, że gwarantuje ona „przywracanie symetrii w polsko-niemieckich relacjach".

Rozporządzenie ma jawnie dyskryminacyjny charakter, ponieważ zmniejsza liczbę godzin języka ojczystego tylko dla mniejszości niemieckiej, dla pozostałych grup narodowościowych i etnicznych ilość tych godzin pozostaje bez zmian. A więc uczniowie i uczennice należący do mniejszości ukraińskiej, białoruskiej czy kaszubskiej nadal będą mieli trzy godziny nauki swojego języka w szkole, a uczniowie i uczennice należący do mniejszości niemieckiej – godzinę. Takie rozróżnienie to dyskryminacja, co sprawia, że rozporządzenie jest niezgodne z Konstytucją.

W Niemczech obowiązuje nazistowskie prawo?

Status Polaków w Niemczech bywa dość często eksploatowany przez polską prawicę jako element antyniemieckiej dezinformacji.

Często powtarzanym mitem jest to, że Polacy nie mają statusu mniejszości narodowej, bo został im on odebrany przez nazistowski dekret Göringa. Wielu uważa, że ten dekret wciąż obowiązuje, a to nieprawda.

Debunking

W Niemczech wciąż obowiązuje hitlerowskie rozporządzenie, tzw. dekret Goeringa z 27 lutego 1940 roku, które pozbawia Polaków statusu mniejszości narodowej, a tym samym dyskryminuje nas wobec innych grup, które są za mniejszości narodowe uznawane.
Tzw. dekret Goeringa nie był rozporządzeniem, które pozbawiało Polaków praw mniejszości w III Rzeszy, bo takich praw Polacy w Niemczech nigdy nie mieli. Poza tym nie jest prawdą, że rozporządzenie to wciąż obowiązuje.

Dekret Goeringa to wydane 27 lutego 1940 roku rozporządzenie Rady Ministerialnej ds. Obrony Rzeszy o zakazie działalności polskich organizacji w Niemczech. Dekret zakazywał działalności i zakładał rozwiązanie organizacji polskich, ale nie odbierał Polakom w Niemczech statusu mniejszości narodowej, bo Polacy nigdy go nie mieli. Zgodnie z konstytucją Republiki Weimarskiej (art. 113) posiadali status »obcojęzycznej części narodu« – z niem. fremdsprachige Volksteile.

Poza tym nie jest prawdą, że dekret Göringa wciąż obowiązuje. Po pierwsze, tuż po wojnie władze okupacyjne wydawały rozporządzenia likwidujące stan prawny z okresu III Rzeszy, a ponadto, w niemieckiej ustawie zasadniczej z 1949 roku pojawił się art. 123, który uznaje wszystkie dotychczas wydane rozporządzenia, które stoją w sprzeczności z zapisami ustawy zasadniczej, za nieobowiązujące. A w tym przypadku zachodzi sprzeczność choćby z prawem do tworzenia stowarzyszeń oraz z zasadą równości.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Paulina Pacuła

Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.

Komentarze