Po podwyżkach posłowie będą zarabiać o tyle więcej od Polaków, co przed obniżką ich pensji w 2018 roku. Razem z dietą to trzy razy więcej niż średnia pensja, cztery razy więcej niż zarabia nauczycielka dyplomowana. 60 proc. podwyżki tylnymi drzwiami w czasach mrożenia pensji w budżetówce to czysta arogancja władzy
Na wstępie zastrzeżenie – nie chcemy przekonywać, że wszelkie podwyżki dla posłów i innych urzędników są niezasadne.
Urzędnicy państwowi powinni być dobrze wynagradzani, a pensje np. posłów rzeczywiście w 2018 roku spadły (ale warto też pamiętać, jak do tego doszło - o tym za chwilę). Posłowie powinni jednak liczyć się z opinią publiczną i tym, że od zdecydowanej większości Polaków zarabiają więcej - nawet po obniżce z 2018 roku. Przyznawanie sobie podwyżek na szybko, ukradkiem i bez dyskusji na sali sejmowej - z wykorzystaniem posłusznego partii rządzącej prezydenta - to krok, który musi bulwersować. A to nie jedyne problematyczne okoliczności 60-procentowych podwyżek dla posłów.
Bo - przypomnijmy - uposażenie posła i senatora przed podwyżką wynosiło 8 017 zł., po podwyżce - prawie 12 827 zł. To wzrost o 60 proc. Razem z dietą mają oni zarabiać 16 033 złotych.
W 2018 roku Sejm obniżył posłom wynagrodzenia o 20 proc, ograniczył też pensje samorządowców. Była to wizerunkowa odpowiedź PiS na aferę z nagrodami dla ministrów. Opinii publicznej nie spodobało się, że w 2017 roku rząd przyznał wszystkim członkom gabinetu po kilkadziesiąt tysięcy złotych nagród. To wtedy padły słynne słowa premier Beaty Szydło, że „te pieniądze im się po prostu należały”. Po aferze z nagrodami notowania PiS spadły z poziomu 43-44 proc. do 38-39 proc. Ostatecznie nagrody oddano, a rykoszetem dostało się posłom i prezydentom miast.
W sierpniu 2020 roku 386 parlamentarzystów w nadzwyczajnej zgodzie, od PiS-u, przez PSL i Koalicję Obywatelską po Lewicę dało podwyżki sobie, ministrom, samorządowcom, uchwaliło nieistniejącą dotąd pensję Pierwszej Damy oraz podniosło subwencje partyjne. Przeciwko były zaledwie 33 osoby: posłowie i posłanki Razem, Konfederacji, Kukiza, Zielonych i kilkoro niezrzeszonych.
Po oburzeniu opinii publicznej posłowie wycofali się rakiem. Dziś, na dwa lata przed wyborami, podejmują kolejną próbę, tym razem tylnymi drzwiami.
W ten sposób zamiast stabilnego systemu wynagrodzeń dla posłów mamy miotanie się ze skrajności w skrajność. Trzy lata temu chodziło o wizerunek, teraz ma to być sposób na utrzymanie dyscypliny w klubie PiS.
Żadne z tych rozwiązań nie ma nic wspólnego z rozsądną legislacją. To za każdym razem doraźność. Inne rozwiązania istnieją: posłowie mogliby choćby uchwalić podwyżki od kolejnej kadencji, by nie sprawiać wrażenia, że głosują w sprawie pieniędzy dla siebie. Najwyraźniej jednak potrzebują tych pieniędzy już teraz.
Przypomnijmy. „Plan jest taki: Duda ma rozporządzeniem podwyższyć pensję urzędników rządowych w randze podsekretarzy stanu. Dzięki temu wzrosną też uposażenia posłów, bo ich wynagrodzenia są powiązane z wynagrodzeniami wiceministrów, co wynika z zapisów ustawy o wykonywaniu obowiązków posła i senatora” – pisaliśmy w lipcu.
Przyjrzyjmy się, jak podwyżki uzasadnia PiS — bo robi to w nieco demagogiczny sposób.
Wicerzecznik i poseł PiS Radosław Fogiel mówił 2 sierpnia w Polskim Radiu 24:
„Jeśli chodzi zaś o wysokość, to mówił o tym też pan prezydent, poza cofnięciem tego obniżenia o 20 proc., bo posłowie, samorządowcy byli jedyną grupą, która w przy ogólnym wzroście wynagrodzeń w Polsce miała obniżone zarobki, to jest to wzrost mniej więcej trochę mniej niż wzrost wynagrodzeń w poszczególnych segmentach gospodarki, czy to handel i usługi, czy przemysł ogólnie. Od 42 do 48 proc. zarobki w Polsce wzrosły w przeciągu ostatnich 6 lat, ten wzrost dla polityków jest nieco niższy”.
Co do danych, poseł Fogiel ma w zasadzie rację. Gdyby porównać I kwartał 2015 i 2021 – przeciętne wynagrodzenie wzrosło o ok. 40 proc.
W tym czasie sektor przedsiębiorstw wzrósł ogółem o prawie 41 proc. Ale np. sektor „transport i gospodarka” to wzrost o 30 proc. „Zakwaterowanie i gastronomia – 39 proc. Przetwórstwo przemysłowe rzeczywiście rosło dynamicznie, i tutaj mamy wzrost o 45 proc. Prawie wszystkie sektory rosną więc rzeczywiście wolniej, niż poselskie 30 proc. od 2015 roku.
Problem w tym, że posłowie nie dostaną podwyżki w stosunku do tego, co zarabiali w 2015 roku, bo pensję podnosi się wobec obecnych zarobków, a te zostały w 2018 roku obniżone. Więc gdy ustawa zostanie prawem, posłowie nie dostaną 30 proc., a 60 proc. podwyżki.
Bo w 2015 roku podstawą ich zarobków była pensja w wysokości 9 892,30 złotych Po obniżce w 2018 roku było to 8 016,71 złotych. A według najnowszej propozycji, w 2021 roku będzie to 12 827 złotych. Zdecydowana większość z nas takiej podwyżki nie zobaczy nigdy w życiu.
Ostatecznie, w wyniku takiej podwyżki, posłowie ponownie zyskają taki dystans do reszty społeczeństwa co sześć lat temu, na początku pierwszej kadencji PiS.
W przypadku 2021 roku bierzemy pod uwagę prognozę z rozporządzenia ministra Pracy i Polityki Społecznej z 18 listopada 2020, według której średnia pensja w 2021 roku wyniesie 5 259 złotych. Wynik ostatecznie może być nieco wyższy, ale nie zmieni to ostatecznych wniosków. Nawet gdyby było to np. o 300 złotych więcej, pensja posła byłaby o 231 proc. wyższa od średniej.
Spójrzmy na podobne zestawienie w przypadku nauczycielek:
A w stosunku do płacy minimalnej?
Nie można zapominać o kontekście. Taka podwyżka dzieje się w momencie, gdy ci sami posłowie zdecydowali już wcześniej o zamrożeniu podwyżek w budżetówce na kolejny rok, mimo wcześniejszej obietnicy, że w 2022 roku pensje wzrosną o sześć proc. Ponad pół miliona urzędników nie będzie miało pensji większej nawet o kilka procent, nie mówiąc o sześćdziesięciu.
„Na przestrzeni ostatniej dekady zaledwie dwa razy zdarzyło się, aby podwyżki w państwowej sferze budżetowej odmrożono” – mówił w rozmowie z OKO.press wiceprzewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Piotr Ostrowski.
A mówimy o podstawie, ponieważ mówią o tym sami posłowie. Tymczasem jest to dla nich wygodne, bo sami posłowie mają też spore diety.
Razem z dietą pensja posła wzrośnie do 16 033 złotych. To prawie trzykrotnie więcej niż średnia krajowa, czterokrotnie więcej niż pensja nauczycielki dyplomowanej, blisko sześciokrotnie więcej niż płaca minimalna.
Jeszcze raz – trzy razy więcej niż średnie wynagrodzenie. A jak wynika z danych GUS, dwie trzecie Polaków zarabia mniej niż średnia pensja w gospodarce narodowej.
Więc, gdy premier Morawiecki mówi: „Ten wzrost zakładany wynagrodzeń (…) jest taki, jak w ostatnich 5 latach średni wzrost wynagrodzeń w gospodarce narodowej, średni wzrost wynagrodzeń w przedsiębiorstwach, usługach, w różnych sektorach gospodarki.
Nie ma tutaj niczego nadzwyczajnego – tylko potraktowanie parlamentarzystów tak, jak każdej innej grupy zawodowej” – brzmi to jak żart z polskich pracowników.
Po pierwsze, parlamentarzyści nie są normalną grupą zawodową. Są wybrani przez Polaków do pełnienia funkcji publicznej.
Żadna inna grupa zawodowa – która i tak zarabia znacząco powyżej średniej pensji i wszystkich innych wskaźników – nie może liczyć na błyskawiczną podwyżkę o 60 proc.
I nie jest istotne, że formalnie podwyżki daje prezydent Duda. Wszyscy wiedzą, że to nie on tutaj o wszystkim decydował.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze