0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

Anton Ambroziak, OKO.press: W czwartek 8 lutego 2024 kolejna tura negocjacji ZNP z kierownictwem MEN. O co będziecie walczyć?

Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego: Rozmawiamy jak zwiększyć dystans między pensją nauczyciela początkującego i mianowanego. Po podwyżkach wynagrodzenie na tych dwóch stopniach awansu zawodowego dzieli zaledwie 149 zł. Chcemy zwiększenia udziału wynagrodzenia zasadniczego w średnim wynagrodzeniu nauczyciela mianowanego, tak żeby nauczyciel mianowany zarabiał o 300 zł więcej niż nauczyciel początkujący.

Czyli buntujecie się przeciwko spłaszczeniu struktury wynagrodzeń?

Tak, ale chciałbym podkreślić, że zadaniem ZNP w tej sytuacji nie jest przeciąganie negocjacji, tylko jak najszybsze ich zakończenie. Ministra edukacji Barbara Nowacka wyznaczyła termin na renegocjację rozporządzenia dotyczącego płac i my się w nim z pewnością zmieścimy.

Chcemy, nie naruszając istniejącego poziomu wydatków na wzrost wynagrodzeń, dokonać takich przesunięć w obrębie parametrów płacowych, żeby zwiększyć wynagrodzenia zasadnicze nauczycieli mianowanych. Nie chodzi o zabieranie komukolwiek pieniędzy, tylko o alokację środków. Ale o szczegółach naszej propozycji najpierw dowie się ministra Nowacka.

I to wszystko, o co w kontekście płac ZNP zawalczy w 2024 roku?

Drugim elementem negocjacji jest maksymalne przyspieszenie wypłaty podwyżki należnej nauczycielom. Idziemy na spotkanie z hasłem: wyrzućmy kwiecień, wróćmy do marca. Chcemy przyspieszenia terminu wypłaty pieniędzy.

Ale największy ciężar gatunkowy mają nasze dyskusje o spadku po ministrze Handke (był ministrem edukacji w rządzie Jerzego Buzka w latach 1999-2000), czyli zawiłym systemie wynagrodzeń. Jak wytłumaczyć przeciętnemu obywatelowi, że płaca nauczyciela początkującego, podawana w kwotach średniego wynagrodzenia to fikcja? Mamy 13 dodatków, które szczególnie dla najmłodszych nauczycieli są dodatkami wirtualnymi. Podstawowym źródłem dochodu nauczyciela początkującego jest wynagrodzenie zasadnicze.

Średnie wynagrodzenia, wokół których wciąż się kręcimy, to arytmetyczna fikcja. Te liczby podnoszą np. koszty godzin ponadwymiarowych, ale to pieniądze za dodatkową pracę, a nie podstawowe uposażenie. Musimy o tym pamiętać.

Reforma systemu wynagrodzeń

Ministerstwo rozumie, dlaczego chcecie rozmawiać o wynagrodzeniach zasadniczych, a nie średnich?

Ministerstwo edukacji musimy potraktować w kategoriach urzędniczo-politycznych. Wydaje się, że część polityczna, czyli szefostwo, rozumie nasz problem. Ale szefostwo współpracuje z urzędnikami, którzy są w dużej mierze spuścizną po erze ministra Czarnka.

To nie ministra Nowacka chciała spłaszczenia wynagrodzeń w latach 2020-2023, tylko robił to Czarnek. I dlatego dziś mamy taki problem, że nauczyciel mianowany zarabia zaledwie 149 zł więcej niż początkujący.

Ale to nie urzędnicy komunikowali, że nauczyciele dostaną 1500 zł więcej od płacy zasadniczej, tylko Donald Tusk w kampanii wyborczej. Być może przez pomyłkę, ale nigdy nauczyciele nie usłyszeli, że to był błąd, przepraszamy, nie o to nam chodziło. Nic dziwnego, że nauczycielki są rozczarowane.

Być może faktycznie należało mówić i robić od początku to samo. Politycy mogli powiedzieć, że podnoszą wynagrodzenia zasadnicze o konkretną kwotę, zamiast wracać do średniej.

Tylko że dyskutując o kwotach, musimy opierać wciąż na konstrukcji, którą stworzył minister Handke. Wynagrodzenia są ustalane na podstawie kwoty bazowej, co jest zrozumiałe być może dla kilkudziesięciu osób w kraju, które pracują z tymi fikcyjnymi parametrami służącymi do wyliczania samorządowej subwencji na szkoły.

Nauczyciela interesuje, ile wynosi jego płaca zasadnicza. I dlatego widzimy tak ogromną potrzebę dyskusji nad naszym projektem obywatelskim „Godne płace i wysoki prestiż nauczycieli”. Chcemy, żeby wskaźnikiem, który determinuje wysokość płac nauczycieli, nie była wirtualna kwota ustalana co roku przez polityków.

Pensje powinny zależeć o od średnich zarobków w gospodarce narodowej.

I co na to ministerstwo edukacji? Popiera mechanizm waloryzacji, nad którym będzie pracował Sejm?

Ministra Nowacka mówiła nam, że projekt ZNP jest bardzo ważny. Ale nie popadamy w nadmierną euforię, bo ministerstwo podkreśla jednocześnie, że trzeba zadać pytanie o koszty zreformowania systemu wynagrodzeń nauczycieli.

ZNP uważa, że nie można bać się takich inwestycji. Płace muszą wzrosnąć, jeśli nie chcemy zapaści kadrowej. Płace muszą wzrosnąć, jeśli chcemy przyciągnąć do szkół młodych. Musimy też patrzeć do przodu, przed nami poważne wyzwania demograficzne i w kontekście uczniów, i osób na rynku pracy.

Likwidacja prac domowych? Mamy uwagi

ZNP zapowiedziało, że złoży poprawki do projektu rozporządzenia zmieniającego zasady zadawania prac domowych. Nauczycielom nie podoba się propozycja ministerstwa?

Nauczyciele podkreślają, że prace domowe to nie tylko oceny. Prace domowe mogą uczyć cierpliwości, systematyczności, odpowiedzialności, mogą rozwijać pasje albo podnosić kompetencje, które mamy wpisane w podstawy programowe.

Nikt nie ma wątpliwości, że trzeba dyskutować o pracach domowych. W niektórych szkołach ma to formę obciążającą, rygorystyczną. Ale chcemy wprowadzić kilka poprawek, które uwzględnią perspektywę edukacyjną, np. chcielibyśmy, żeby praca domowa w klasach 4-8 mogła być oceniona na wniosek ucznia. Słyszymy od uczniów i rodziców, że ocena z prac domowych jest pożądana, gdy chcą poprawić ocenę semestralną. Dlaczego mamy tego nie doceniać?

MEN chce rozmawiać o pracach domowych głównie w kontekście nadmiernego obciążenia uczniów. Ale przenoszenie nauki ze szkół do domów zaczęło się wraz z reformą Anny Zalewskiej. Nie przeszkadza wam, że ta dyskusja nie zaczęła się od innej strony, od zmian w podstawach programowych?

Bez wątpienia plaga prac domowych to efekt przeładowanych, encyklopedycznych podstaw programowych, ale też kumulacji roczników, czyli dużej liczby uczniów w klasach. To czasem ponad 30-osobowe oddziały.

Przeczytaj także:

Kto ma dziecko w szkole, dobrze wie, że jeden temat przypada dziś często na jedną lekcję. A jeśli lekcja wypadnie, z powodu wycieczki, święta, to tego czasu na omówienie nie ma. Nie mówiąc nawet o utrwaleniu materiału czy dostosowaniu tempa pracy do potrzeb konkretnych uczniów i klas.

O pracach domowych nie można rozmawiać w oderwaniu od szkolnej rzeczywistości.

W dyskusji pojawia się też wątek nierówności. Ministra Nowacka powtarza, że obowiązkowe, podlegające ocenie zadania domowe faworyzowały uczniów, którym pomagali rodzice — poświęcając własny czas albo pieniądze. Zgadzacie się z tym?

Nauczyciele mówią raczej, że dodatkowy czas na ćwiczenia w domu jest potrzebny szczególnie uczniom, którzy mają niższe kompetencje, gorsze oceny. To ważne w przypadku przedmiotów ścisłych, np. matematyki, oraz nauki języków obcych. Nie da się opanować materiału tylko na lekcjach, trzeba pracować w domu, między innymi odrabiając prace domowe.

W ocenie nauczycieli, całkowite zniesienie prac domowych spowodowałoby raczej pogłębianie się nierówności.

Mamy raport dotyczący zadań domowych, który ZNP stworzyło z pomocą Evidence Institute. On opierał się na wynikach polskich i międzynarodowych badań. Wnioski są takie, że w przypadku młodszych dzieci faktycznie nie ma korzyści edukacyjnych z odrabiania prac domowych. Ale im dzieci starsze, mam na myśli szczególnie uczniów ostatnich klas szkoły podstawowej i uczniów szkół ponadpodstawowych, tym wyraźniej widać korelację pomiędzy wynikami w nauce, umiejętnościami, a czasem poświęconym na odrabianie zadań domowych.

Ministra Nowacka w wywiadzie dla RMF FM powiedziała, że ma badania, z których wynika, że prace domowe niczego nie uczą.

Nie wiem, skąd takie twierdzenia. Jeśli ministra ma nowe badania, bardzo chętnie się z nimi zapoznamy.

Z naszego raportu wynika, że aby praca domowa przynosiła korzyści, trzeba jednak spełnić kilka warunków. Zadania powinny nawiązywać do tematu lekcji, uczniowie muszą znać jej cel, a praca powinna być potem sprawdzona i wspólnie omówiona.

Rodzice pytają, kiedy w końcu nie będzie prac domowych

Jak oceniacie komunikację resortu edukacji w tej sprawie?

Myślę, że nauczyciele wystawiliby ministerstwu trójkę z minusem. Do tej pory słyszeliśmy o likwidacji prac domowych, a rozporządzenie mówi przecież o likwidacji, ale tylko dla klas I-III i dobrowolności oraz braku oceniania dla klas IV-VIII szkół podstawowych.

Nauczyciele odebrali zapowiedź o wyrzuceniu prac domowych do kosza jako ingerencję w ich autonomię oraz podważenie kompetencji. Z drugiej strony, dziś w szkołach trwają gorące dyskusje z rodzicami, którzy komunikat ministerstwa wzięli sobie do serca. I pytają, kiedy w końcu nie będzie prac domowych, bo przecież ministerstwo je zlikwidowało. To rodzi niepotrzebne napięcia.

Aktualizacja: o wynikach rozmów można przeczytać tutaj.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze