0:00
0:00

0:00

W cyklu Miałam Aborcję publikujemy nadesłane przez czytelniczki historie przerwania ciąży. Chcemy w ten sposób przełamać tabu i pokazać doświadczenia, które są bardzo różne.

Dla jednych aborcja była dramatyczną decyzją, dla innych najgorsza była niechciana ciąża, decyzja o jej przerwaniu była oczywista. Niektóre kobiety przerwały ciążę w bezpiecznych warunkach zagranicznej kliniki albo w domu, inne w polskim podziemiu.

Pani Magda, emerytowana nauczycielka zdecydowała się na jedno dziecko, miała dwie aborcje. Bez żadnego problemu, bo wtedy była w Polsce legalna. „Jakież ja miałam szczęście, że urodziłam się w latach 50., a nie 90.!” - komentuje.

Przeczytaj także:

Pani Danuta również przerwała ciążę w Polsce, ale 12 lat temu. Musiała to robić w niepewnych i traumatyzujących warunkach aborcyjnego podziemia.

An Urbanek opowiedziała o swojej bezpiecznej aborcji w Holandii. Dziś zakłada kolektyw Ciocia Czesia, który będzie pomagał Polkom przerwać ciążę w czeskich klinikach.

Dla pani Agnieszki decyzja o przerwaniu ciąży z poważnymi wadami płodowymi była dramatem. A potem tego dramatu nie uszanował nikt, ani rodzina, ani Kościół, ani „obrońcy życia” i stał się koszmarem.

Anka zaszła w ciąże próbując dostosować się do „normalności”, która nie dopuszczała jej orientacji seksualnej. Jej historia opowiada o aborcji, ale też o świadomym i szczęśliwym macierzyństwie.

Dzisiaj publikujemy historię pani Justyny, która była zmuszona do nielegalnego zdobywania recepty, opierania się na wiedzy z forów internetowych, bo państwo „ocenzurowało” jej dostęp do wiedzy medycznej.

Pomyłka

Przyjmowałam tabletki antykoncepcyjne od wielu lat, ale pewnego wieczoru niekontrolowanie zasnęłam. Kiedy się przebudziłam, wydawało mi się, że wzięłam pigułkę. Dopiero rano zorientowałam się, że tego jednak nie zrobiłam i natychmiast przyjęłam pominiętą dawkę. Przez tych kilka lat zdarzały mi się już drobne przesunięcia czasowe w przyjmowaniu antykoncepcji, więc nie pomyślałabym, że tym razem tak drobna pomyłka w kilka godzin spowoduje owulację.

Mam stałego partnera, z którym mieszkam, a nasz związek jest bardzo udany. Zorientowałam się, że jestem w ciąży, kiedy od kilku dni nie byłam w stanie jeść potraw, które zwykle lubiłam. Ciągle miałam mdłości, wymioty i problemy z trawieniem. Początkowo myślałam, że to niestrawność, ale pewnego wieczoru mnie oświeciło. Następnego dnia rano: dwie kreski na teście.

Rozmowa

W pierwszym momencie była panika i płacz, a następnie spokojna i poważna rozmowa z partnerem. Przemyśleliśmy wszystkie opcje, zadaliśmy sobie pytania:

Czy chcemy już teraz zostawać rodzicami? Czy chcemy, aby nasze życie od teraz całkowicie się zmieniło? Czy chcemy porzucić parę swoich planów i marzeń i czy posiadamy aktualnie warunki do tego, żeby zapewnić dziecku wszystko, czego będzie potrzebowało?

Niestety na większość z tych pytań odpowiedź brzmiała „nie”, a ja sama im dłużej o tym myślałam, tym bardziej czułam z samego środka, że nie chcę teraz być w ciąży i nie chcę zostawać matką. Decyzja zapadła, przerywamy. Był to piąty-szósty tydzień ciąży.

Lekarka milczy

O aborcji nie wiedziałam prawie nic, ale miałam znajomą, która już to robiła. Zadzwoniłam do niej i dowiedziałam się, że są tabletki na stawy Arthrotec, które stosuje się w celu poronienia farmakologicznego. Powiedziała mi, że po wzięciu tabletek dostała krwawienia i że nie różniło się bardzo od miesiączki.

Poczytałam o tym w internecie, ale przecież nie można swojego problemu rozwiązywać za pomocą internetu, prawda? Każdy to wie. Wybrałam się więc na wizytę do swojej ginekolożki, aby zaczerpnąć fachowej porady. Przecież kiedy mamy jakiś problem dotyczący naszego ciała to konsultujemy się z lekarzem, który mówi co robić, jakie są opcje, dawki leków... Niestety, nie w Polsce.

Lekarka powiedziała, że nie może ze mną rozmawiać o przerywaniu ciąży, bo grożą jej za to konsekwencje prawne.

W tym momencie zostałam pozbawiona prawa do opieki medycznej, a ogólnoświatowa wiedza medyczna została przede mną ocenzurowana przez państwo. Straszne uczucie.

Koleżanki, internet i dealerzy

Po wyjściu się rozpłakałam. Czułam jakby system mnie przyciskał i przymuszał, żebym została matką wbrew swojej woli. Świadomość, że zostałam pozostawiona sama sobie, z internetem i opowieściami koleżanek, odbierał mi poczucie bezpieczeństwa jako obywatelki. Pierwszy raz coś takiego poczułam.

Po powrocie do domu zrobiłam to, co mi pozostało - zagłębiłam się w fora internetowe. Uznałam, że jeśli tabletki można legalnie kupić w aptece, potrzebuję jedynie recepty. Nie zdecydowałam się na zamówienie misoprostolu przez internet. Weszłam za to na stronę, gdzie wystawiano nielegalne oferty, sprzedawano narkotyki. Ogłaszali się tam też lekarze, którzy sprzedają recepty.

Napisałam do jednego z nich SMS-a, że potrzebuję Arthrotecu. W odpowiedzi dostałam trzy pytania - wiek, wzrost i waga. A że jestem młodą i szczupłą dziewczyną, zaoferował receptę w zamian za seks.

Pomyślałam: jak bardzo jeszcze jako kobieta i obywatelka, muszę zostać poniżona przez państwo, przez mężczyzn, żeby przejść prostą procedurę medyczną zgodnie z osobistą decyzją?

Odpowiedziałam, że w grę wchodzą tylko pieniądze. Dogadaliśmy się z tego co pamiętam na 300 zł. Następnego dnia spotkaliśmy się na przedmieściach. Zakapturzony mężczyzna przypominał dealera, a ja się czułam, jakbym kupowała narkotyki, a nie receptę na zwykły lek. Dostałam również poradę, aby tabletki wsadzić do pochwy, w żadnym wypadku nie przyjmować ich doustnie.

Przytaknęłam, ale wiedziałam, że dziewczyny w internecie piszą zupełnie co innego. Że jak przyjmiesz dopochwowo, to się nie uda. Miałam dylemat - zaufać temu mężczyźnie czy innym kobietom? Zaufałam kobietom.

Trzy dawki

Trzeba było przyjąć trzy dawki odpowiednio przygotowanego leku, a już po pierwszej rozpoczął się koszmar. Skurcze brzucha, jakich nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Do tego wymioty i biegunka. Godzina siedzenia na toalecie w ogromnych bólach, do czasu gdy byłam w stanie doczołgać się do łóżka, żeby tam zwijać się z bólu aż do następnej dawki.

Po drugiej dawce było jeszcze gorzej, a świadomość, że w razie wezwania karetki mogę mieć problemy, potęgowała jeszcze poczucie zagrożenia. Nie byłam już w stanie przyjąć trzeciej dawki, bałam się o swoje zdrowie.

Wiem, że jestem wyjątkiem i że większość kobiet nie przechodzi aborcji farmakologicznej tak ciężko jak ja. Przeczytałam setki postów i wypowiedzi innych kobiet i dla większości z nich było to uczucie intensywniejszej miesiączki.

Nie widziałam zarodka, płodu, nie było słychać płaczu „dziecka” tak jak starają się to przedstawić propagandziści. Była krew i skrzepy. Gdyby nie te bóle, wymioty i biegunka to naprawdę nie różniłoby się to od okresu.

Może zabrzmi to dla niektórych brutalnie, ale ten niechciany zarodek nie był dla mnie wtedy ani dzieckiem, ani życiem. Odczuwałam go bardziej jak narośl, torbiel, niezłośliwy nowotwór. Coś, co zaczęło się w moim ciele formować, narastać, a ja chciałam to przerwać, zanim będzie za późno.

Trzeba kłamać

Na następny dzień po przeprowadzeniu aborcji farmakologicznej poszłam na USG do lekarza, żeby sprawdzić, czy wszystko się powiodło. Oczywiście trzeba kłamać. „Zrobiłam test ciążowy, byłam w ciąży, ale wczoraj Panie doktorze dostałam krwawienia i chcę sprawdzić, czy, broń Boże, nie poroniłam”. Czy tak powinno być, że kiedy chcemy same decydować o swoim ciele i życiu, państwo musi robić z nas kłamczynie i kryminalistki?

Kiedy lekarz powiedział, że nie ma jaja płodowego, trudno było mi udawać smutek. Chciało mi się płakać ze szczęścia. Po wyjściu z wizyty miałam ochotę otwierać szampana, iść w miasto, cieszyć się. Miałam wrażenie, że odzyskałam swoje życie, kontrolę nad nim. W końcu mogłam wrócić do swoich spraw, dalej się rozwijać. Czułam wolność.

Nie da się odróżnić poronienia wywołanego farmakologicznie od poronienia samoistnego, tak więc festiwal obłudy w gabinetach ginekologicznych i w szpitalach położniczych trwa w najlepsze. Nie tak to powinno wyglądać. Państwo musi w końcu przestać ingerować w nasze intymne sprawy, cenzurować przed nami wiedzę medyczną, spychać nas do podziemia. Zawsze będę o to walczyć.

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze