0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja GazetaAgnieszka Sadowska /...

Podczas sobotniej inauguracji ruchu „Wspólna Polska” Trzaskowski zapowiedział założenie związku zawodowego „Nowa Solidarność”.

Związek miałby reprezentować samozatrudnionych i pracujących na śmieciówkach. „To są bardzo często osoby, które najciężej w Polsce pracują, to są często najbardziej kreatywni Polacy i Polki" – mówił 17 października Trzaskowski.

Jego zdaniem, osoby te nie mają dziś swojej reprezentacji, a „rządzący chcą sięgać do ich kieszeni". „Widać, jakie mają non stop pomysły, zaraz nie będzie liniowego podatku, widać, że chcą opodatkowywać wielokrotnie tych, którzy pracują ciężko za granicą" – mówił prezydent Warszawy.

Związek ma reprezentować „tych wszystkich, którzy mają poczucie, że państwo tylko od nich bierze i każe płacić”.

W tej krótkiej zapowiedzi jest całe spektrum wątków: od dobrych chęci, przez niewiedzę, po demagogię. Opiszemy je po kolei.

Związki nie takie najgorsze

„Nikt nie troszczy się zwłaszcza o samozatrudnionych” – mówił Rafał Trzaskowski.

Henryka Krzywonos, z którą prezydent Warszawy połączył się zdalnie, sprecyzowała, że nie troszczy się o nich w szczególności NSZZ „Solidarność”, związek-przystawka partii rządzącej.

„Osoby pracujące na umowę o pracę mają swój związek zawodowy. A co z samozatrudnionymi, co z ludźmi na umowach śmieciowych, co z ludźmi na zleceniach?” - pytał retorycznie prezydent stolicy.

Trzaskowski i Krzywonos plączą tutaj wątki i fakty.

W Polsce jest ok 1,3 mln samozatrudnionych i drugie tyle osób pracujących na podstawie umowy zlecenie lub umowy o dzieło. (Dla porównania liczba zatrudnionych na podstawie stosunku pracy to ponad 13 mln). To różnorodna grupa o zróżnicowanych interesach – od zamożnych wielkomiejskich specjalistów, których często nieźle reprezentują organizacje branżowe, po ludzi skazanych na najciemniejsze zaułki polskiego rynku pracy, gdzie każdy dodatkowy grosz stawki godzinowej jest na wagę przetrwania.

To nieprawda, że tych ostatnich nikt nie reprezentuje. Związki zawodowe próbują to robić - to dzięki ich zabiegom takie osoby w ogóle mają możliwość zrzeszania się w związkach.

Jest tak dopiero od niedawna. Trybunał Konstytucyjny w czerwcu 2015 roku orzekł, że osoby samozatrudnione, na zleceniach i umowach o dzieło mogą się zrzeszać w związkach zawodowych. Sejm dostosował przepisy do wyroku TK dopiero w 2018 roku.

„Możliwość zorganizowania samozatrudnionych i osoby zatrudnione na umowach cywilnoprawne została wywalczona m.in. przez NSZZ »Solidarność«”

– przypomina Dominik Owczarek, dyrektor programu polityki społecznej w Instytucie Spraw Publicznych, badacz stosunków pracy.

„Wbrew interpretacji prawa, która była stosowana przed decyzją Trybunału Konstytucyjnego. To dopiero interwencja NSZZ »Solidarność«, później również OPZZ doprowadziła do tej interpretacji, którą mamy obecnie”.

Związki zawodowe, korzystając z wywalczonego przez siebie prawa, próbują więc organizować takie osoby. Jest z tym jednak problem. Dlaczego?

„Każdy związek zawodowy funkcjonujący w Polsce powie, że to jest zadanie niemal niewykonalne” – mówi OKO.press Owczarek. „To są osoby, które są nietrwale zatrudnione: szybko tracą pracę lub zmieniają pracodawcę. Często pracują w firmach, które nie spełniają ustawowego progu zatrudniania 10 pracowników, co umożliwia założenie zakładowej organizacji związkowej”.

Zresztą nie tylko w Polsce są takie trudności.

„To jest wyzwanie także w krajach, gdzie jest większa stabilność zatrudnienia. Organizowanie freelancerów i pracowników zatrudnionych na tzw. zero hours contracts jest skrajnie ciężkie – mówi Owczarek. – Więc jeśli Rafał Trzaskowski lub Henryka Krzywonos znajdą sposób na dotarcie do tych pracowników, to – mówię zupełnie bez ironii – trzymam kciuki".

Czy jednak Trzaskowskiemu na pewno chodzi o reprezentowanie ludzi, którzy na rynku pracy mają najsłabszą pozycję? Tematy, którymi miałby się zajmować związek wskazują, że niekoniecznie.

Gdzie ta solidarność?

„Widać jakie mają non stop pomysły” – mówił o rządzących Rafał Trzaskowski – „zaraz nie będzie liniowego podatku, widać, że chcą opodatkowywać wielokrotnie tych, którzy pracują ciężko za granicą".

Podatek, którego chce bronić Trzaskowski, to wprowadzony przez rząd Leszka Millera 19-procentowy liniowy podatek dla samozatrudnionych. Mogą oni, jeśli chcą, uniknąć w ten sposób płacenia podatku dochodowego według skali.

To jeden z absurdów polskiego systemu podatkowego. Dzięki temu przywilejowi ogromna część osób o wysokich dochodach płaci bardzo niski podatek dochodowy. Przejście na „liniowiec” opłaca się samozatrudnionym już od ok. 100 tys. zł dochodu rocznie. Liniowo rozlicza się dziś około 630 tys. podatników – najzamożniejszy segment społeczeństwa.

Kto korzysta z liniowca, widać na poniższym wykresie, przedstawiającym sposób rozliczania podatków przez 10 proc. najzamożniejszych podatników. Po prawej stronie górny centyl – 1 proc. osób o najwyższych dochodach. PIT-37 to deklaracja dla pracowników opodatkowanych według skali podatkowej, PIT 36 to działalność gospodarcza opodatkowana na ogólnych zasadach przy zastosowaniu skali podatkowej, oznaczony granatowym kolorem PIT-36L – formularz dla przedsiębiorców, którzy korzystają z przywileju liniowca. Widać, że „liniowiec" króluje w górnym centylu dochodowym. I nic dziwnego – pozwala on najzamożniejszym płacić niższy podatek.

Żródło: P. Chrostek, J. Klejdysz, D. Korniluk, M. Skawiński: Wybrane aspekty systemu podatkowo-składkowego na podstawie danych PIT i ZUS 2016

Opcja podatku liniowego dla samozatrudnionych to jeden kluczowych z czynników regresywności polskiego systemu podatkowego. Eksperci od lat zwracają uwagę, że taka konstrukcja jest niesprawiedliwa - dodatkowo uprzywilejowuje ludzi, którzy i tak już są w dobrej sytuacji.

Do tego budżet państwa traci przez to miliardy złotych, których potem brakuje na usługi publiczne. Tracą też tak bliskie Trzaskowskiemu samorządy, do których trafia ogromna część odprowadzanych przez nas podatków dochodowych. W 2016 roku „Dziennik Gazeta Prawna" szacował, że finanse publiczne na zlikwidowaniu liniowca zyskałyby od 10 do 16 mld zł. Zapewne część samozatrudnionych o podjęłaby próby alternatywnej „optymalizacji", np. przez sztuczne zawyżanie kosztów działalności, ale warto podkreślić – i tak bylibyśmy bardzo daleko od maksymalnego poziomu, na jaki można podnieść podatek dochodowy bez negatywnego wpływu na budżet.

Mówiąc wprost: na likwidacji przywileju podatkowego, jakim jest liniowiec, zyskałoby całe społeczeństwo, straciła doraźnie jedynie wąska grupa bardzo zamożnych podatników. Trzaskowski sięga tu więc po podatkowy populizm godny Konfederacji – tym bardziej, że rząd PiS nie planuje w tej chwili likwidacji liniowca.

Przeczytaj także:

„Jeśli interes samozatrudnionych ma się wyrażać tym, że mają utrzymywać podatek liniowy i niski poziom składek na ubezpieczenie społeczne w porównaniu do pracowników etatowych, to nie są postulaty, które idą w parze z troską o państwo dobrobytu” – komentuje Owczarek.

Na stronie ruchu Wspólna Polska czytamy, że ruchowi chodzi o Polskę, „w której silniejsi pomagają słabszym (...), a bogatsi tym, którzy potrzebują wsparcia”. Obrona samozatrudnionych przed likwidacją podatku liniowego jest krokiem w przeciwnym kierunku.

NSZZ „Przesiębiorczość"?

W krótkim segmencie o związku zawodowym podczas inauguracji „Wspólnej Polski” padło jeszcze kilka frapujących stwierdzeń. „Samozatrudnieni nie mogą liczyć na emeryturę czy rentę” - mówiła Henryka Krzywonos, a Rafał Trzaskowski przytakiwał.

To nieprawda – samozatrudnieni odprowadzają składki i mają prawo do świadczeń tak samo jak pracownicy etatowi. Ich emerytury często są niższe, bo ogromna większość samozatrudnionych odprowadza składki minimalnej wysokości (podstawą wymiaru składek 60 proc. prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego w gospodarce narodowej), nawet przy wysokich dochodach – pracownicy nie mają takiej możliwości.

„Tę propozycję należy traktować w kategoriach politycznych, a nie w kategoriach obrony praw pracowniczych” – podsumowuje pomysł na nowy związek Dominik Owczarek. – Polska scena polityczna jest organizowana przez oś sporu między dwiema formacjami postsolidarnościowymi. Jedna z nich jest wspierana przez NSZZ »Solidarność«, a druga nie ma tego symbolicznego kapitału – ta luka ma być wypełniona przez nowy związek zawodowy, który nazwą też nawiązuje wprost do tradycji solidarności z lat 80”.

Samozatrudnienie ma w Polsce różne oblicza, a problemy osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą zasługują na uwagę polityków – zaczynając od tego, że ok 10 proc. jest samozatrudniona fikcyjnie (osoby te często w ogóle nie chcą prowadzić działalności gospodarczej, a są zmuszane do tego przez faktycznych pracodawców).

Ale w wystąpieniu Trzaskowskiego i Krzywonos rozpoznania faktycznych problemów właściwie nie było: zamiast tego etos solidarności skleił się z internetowymi memami o ciężkiej doli przedsiębiorców.

;

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze