Trzaskowski: “Weto podatkowe na podnoszenie wszystkich obciążeń dla Polek i Polaków”. Morawiecki: “Jedynym gwarantem tego, że podatki (...) nie będą podnoszone, jest prezydent Andrzej Duda”. Duda: "My obniżamy podatki!" Znamy już zwycięzcę II tury - jest nim Janusz Korwin-Mikke i jego antypodatkowa demagogia. Skutki będą opłakane dla stanu usług publicznych
Wynik II tury wyborów będzie kluczowy dla zachowania w Polsce resztek konstytucyjnej demokracji i zatrzymania staczania się kraju w oligarchiczną ultrakatolicką demokraturę. Różnica między kandydatami jest pod tym względem oczywista. Ale po deklaracjach Trzaskowskiego i Dudy widać, że przynajmniej jedno się nie zmieni: Polska pozostanie "państwem z tektury", cierpiącym na wieczne deficyty w usługach publicznych i skazującym pracowników budżetówki na nie kończącą się walkę o ograniczone zasoby.
Dlaczego? Jak powiedział duński historyk i pisarz Rutger Bregmen w głośnym wystąpieniu podczas szczytu w Davos: "Podatki, podatki, podatki. Cała reszta to zawracanie głowy".
Oddajmy głos kandydatom i ich obozom.
Zaczął Trzaskowski w ogłoszonym na dobę przed ciszą wyborczą programie:
“Trzeba dążyć do tego, żeby osoby zarabiające do 30 tys. zł rocznie nie płaciły PIT-u w ogóle. Dla osoby zarabiającej między 30 tys. zł a 65 tys. zł rocznie kwota wolna wyniesie 8 tys. zł. Dla osób z najwyższymi pensjami wysokość PIT i obowiązkowych składek jest relatywnie mniejszym obciążeniem, w ich przypadku obecne zasady nie uległyby zmianie”.
Jednocześnie zadeklarował: “Zaproponuję uszczelnienie ram fiskalnych i umocnienie zasad budżetowych, tak aby finanse państwa, czyli finanse wszystkich Polek i Polaków, były w pełni przejrzyste, a rząd musiał respektować polskie i unijne reguły fiskalne”.
We wtorek, dwa dni po pierwszej turze, na spotkaniu wyborczym w Kartuzach (14,6 tys. mieszkańców), Trzaskowski nie pozostawił wątpliwości - zagwarantował
“weto podatkowe na podnoszenie wszystkich obciążeń dla Polek i Polaków”.
Tę deklarację powtarzał na kolejnych wiecach.
PiS włączył się do wyścigu tego samego dnia.
“Jedynym gwarantem tego, że podatki będą służyły Polakom i nie będą podnoszone, jest prezydent Andrzej Duda”
- oświadczył premier Mateusz Morawiecki na spotkaniu w Opolu Lubelskim (8,6 tys. mieszkańców).
W środę Morawiecki opublikował porównanie “podatków podnoszonych za rządów PO” z podatkami “obniżonymi za rządów PiS”. Do tych pierwszych zapisał nawet oskładkowanie umów zlecenia - zmiany korzystnej dla pracowników i ważnej dla ograniczenia plagi śmieciówek na polskim rynku pracy.
"My obniżamy podatki!"
- potwierdził Andrzej Duda na spotkaniu z mieszkańcami Drawska Pomorskiego (11,6 tys. mieszkańców; w roku wyborczym małe miasta ledwo mieszczą wszystkich warszawskich polityków, którzy chcą je odwiedzić).
Kontekst tych deklaracji jest oczywisty - w II turze kluczową rolę mogą odegrać wyborcy, którzy 28 czerwca poparli kandydata skrajnej prawicy Krzysztofa Bosaka (wynik 6,78 proc., 1 mln 317 tys. głosów). Ogromna część z nich to ultrawolnorynkowcy, sympatycy kolejnych partii Janusza Korwin-Mikkego, dla których walka z obciążeniami podatkowymi jest istotą tożsamości politycznej.
Głos propaństwowej lewicy został całkiem zmarginalizowany przez słabiutki wynik Roberta Biedronia. Wyborcy lewicy to zresztą najbardziej antypisowski elektorat, ogromna cześć z nich poparła najsilniejszego kandydata opozycji już w pierwszej turze, reszta, z bardzo nielicznymi wyjątkami, zrobi to teraz.
Na stole pozostają więc głosy nacjonalistów i skrajnych wolnorynkowców. I nawet trudno dziwić się kandydatom - uczestnikom tak wyrównanego wyścigu - że walczą o poparcie tam, gdzie jeszcze mogą je ugrać.
Jeśli jednak poważnie potraktować kampanijne deklaracje, konsekwencje dla państwa - zwłaszcza teraz, gdy zmaga się ono z koronakryzysem - mogą być bardzo złe.
Czy w Polsce podatki są zbyt wysokie? Na tak zadane pytanie istnieje jedna krótka odpowiedź: zależy dla kogo.
Przede wszystkim bowiem podatki w Polsce są regresywne. Stosunkowo silnie obciążają niezamożnych, są łagodne dla osób o wysokich dochodach.
Pokazują to m.in. tabele porównawcze Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju.
Według danych OECD, wśród 21 krajów Unii, jesteśmy na 20. miejscu pod względem liniowości systemu podatkowego. Za nami są tylko Węgrzy z idealnie płaskim opodatkowaniem. W tych porównaniach znikają jednak ekstrema, które jeszcze dodają wyjątkowości polskiemu systemowi.
“W Polsce nierówności praktycznie się nie zmieniają po opodatkowaniu lub wręcz minimalnie rosną – to ewenement w skali świata” - mówił w rozmowie z Michałem Sutowskim dr Paweł Bukowski, ekonomista z London School of Economics zajmujący się badaniem nierówności dochodowych i majątkowych.
W OKO.press już od lat wskazujemy na trzy główne składowe tego absurdu.
Pierwszy absurd, może najważniejszy: możliwość liniowego opodatkowania działalności gospodarczej. 19-procentowy podatek liniowy dla przedsiębiorców został wprowadzony przez rząd Leszka Millera. Ogromna część osób o wysokich dochodach nie musi więc płacić podatku wg skali. Przejście na „liniowiec” opłaca się samozatrudnionym już od ok. 100 tys. zł dochodu rocznie. Liniowo rozlicza się dziś około 630 tys. podatników - najzamożniejszy segment społeczeństwa. Widać to na poniższym wykresie przedstawiającym sposób rozliczania podatków przez 10 proc. najzamożniejszych podatników. Po prawej stronie górny centyl - 1 proc. osób o najwyższych dochodach.
PIT-37 to deklaracja dla pracowników opodatkowanych wg skali podatkowej, PIT-36L - dla przedsiębiorców, którzy korzystają z przywileju liniowca. Widać jak liniowiec króluje w górnym centylu. I nic dziwnego - to swego rodzaju "ulga za bycie bogatym".
Po drugie - limit 30-krotności składek na ZUS. W polskim systemie emerytalnym (systemie zdefiniowanej składki) limit ma zapobiec zbyt wysokim emeryturom, które – wypłacane w przyszłości – mogłyby doprowadzić do trwałej nierównowagi finansów publicznych. Zamożnym etatowcom od pewnego pułapu dochodów klin składkowo-podatkowy drastycznie spada. Widać to na tym wykresie z podziałem na centyle dochodowe:
Z kolei polscy przedsiębiorcy płacą w praktyce ryczałt - składkę od podstawy 60 proc. prognozowanego przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia (wyjątkiem są samozatrudnieni z małym przychodem, którzy mogą skorzystać z preferencyjnych zasad). Przedsiębiorcy mogą oprowadzać wyższe składki, jeśli chcą, ale właściwe nikt tego nie robi. Regresywny efekt widać na tym wykresie:
Trzeci czynnik: podatek VAT również jest w praktyce regresywny. Mocniej obciąża niezamożnych, ponieważ przeznaczają oni względnie większą część swoich zarobków na konsumpcję.
„Podatki pośrednie działają jak cep, obciążają każdego dzień po dniu, godzina po godzinie, idzie się do sklepu i płaci podatek. Niby to sprawiedliwe, bo każdy tyle samo zapłaci. Tyle że osoby mniej zamożne w sklepach co miesiąc zostawiają wszystko. Im większą część dochodów ktoś musi wydawać na życie, tym bardziej te podatki go obciążają” – mówiła w wywiadzie dla gazeta.pl, profesor Hanna Kuzińska, ekonomistka z Akademii Leona Koźmińskiego.
VAT w połączeniu z niemal liniowym opodatkowaniem pracy sprawia, że w całym systemie biedniejsi mają nałożone większe obciążenia podatkowe, a bogatsi – mniejsze. Idzie za tym jeszcze jedna logiczna konsekwencja: dochody budżetu państwa są mniejsze niż mogłyby być.
"Zlikwidowanie liniówki, wprowadzenie jakiejś sensownej progresji w dochodzie, zwiększenie kwoty wolnej od podatków i naprawienie składek zusowskich byłoby krokiem w stronę zwiększenia zdolności państwa do zbierania dochodu w przyszłości" - mówił OKO.press dr Paweł Bukowski.
To żadna rewolucja - chodzi o system podatkowy zbliżony do tego, który funkcojnuje w wielu krajach Zachodu.
O niesprawiedliwości systemu podatkowego wspomniał w swoim programie Rafał Trzaskowski: "Dziś w Polsce najbardziej obciążone podatkami i obowiązkowymi składkami są te osoby, które zarabiają najmniej". Dlatego Trzaskowski postuluje zdecydowanie wyższą kwotę wolną (w 2015 roku obiecywał to też Andrzej Duda, obietnicy dotrzymał tylko częściowo - dla ogromnej większości podatników kwota wolna od podatku wciąż jest żałośnie niska). Na wiecach obiecuje też obniżkę VAT z 23 do 22 proc.
To nie najgorsze postulaty, ale Trzaskowski nie napomknął o drugiej stronie równania - niższych wpływach budżetowych. Nic dziwnego: w polskiej debacie publicznej prawie nikt takiej refleksji nie oczekuje, tak jakby podatki nie miały nic wspólnego z możliwościami finansowymi państwa i stanem usług publicznych.
Ministerstwo Finansów szacowało, że obniżka VAT o jeden punkt kosztowałaby budżet ok. 9 mld zł (dla porównania: zakładane dochody budżetu państwa w tym roku to ok 435 mld zł, ostatecznie będą oczywiście niższe ze względu na kryzys). Wyższsza kwota wolna w wersji zaproponowanej przez Trzaskowskiego? Trudno powiedzieć, ale co najmniej dwa razy tyle (koszt kwoty wolnej 8 tys. dla wszystkich podatników był szacowany na ponad 17 mld zł).
Gospodarstwa domowe zyskałyby na obniżce podatków, ale duszona oszczędnościami budżetówka zostałaby stłamszona jeszcze bardziej, tym bardziej, że Trzaskowski proponuje "uszczelnienie ram fiskalnych i umocnienie zasad budżetowych". Tymczasem budżetówka już jest w kiepskim stanie, w OKO.press piszemy o tym regularnie.
Kilka z wielu przykładów z ostatnich miesięcy, czasów pisowskiego "budżetu bez deficytu":
Wszystkim tym pracownikom należą się znaczące podwyżki. Choć Polska ostatnich dekad była krajem wielkiego sukcesu rozwojowego bez względu na to, kto akurat rządził, budżetówka i świadczone przez nią usługi publiczne niezmiennie były traktowane jak zło konieczne.
Szanse na zmianę są niewielkie, gdy politycy w kampanii puszczają się poręczy w licytacji na to, kto gwarantuje niższe podatki. Z "Nową Solidarnością" zapowiadaną przez Trzaskowskiego, czy "Solidarnym państwem" tradycyjnie reklamowanym przez Dudę, nie ma to nic wspólnego.
Solidarność niestety kosztuje.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Komentarze