„Trzymanie małpki kapucynki, tamaryny czy papugi żako w mieszkaniu jest karygodnym eksploatowaniem szalenie inteligentnej, wrażliwej istoty dla pustej rozrywki” – mówi w OKO.press dr hab. Marcin Urbaniak
Mieszkaniec Czchowa w Małopolsce w swoim ogródku trzymał dwa lwy i tygrysa. Zwierzęta mieszkały w klatkach, zupełnie nieprzystosowanych do ich potrzeb. Sprawę nagłośniła stacja TVN24. „Inspekcja weterynaryjna nie widzi problemu, bo mężczyzna prowadził działalność cyrkową. Cyrkowcem był jednak tylko na papierze, bo żadnych pokazów nigdy nie zorganizował” – pisał dziennikarz TVN24, Bartłomiej Plewnia. Po interwencji w Czchowie mieszkaniec usłyszał zarzuty nielegalnego posiadania zwierząt i znęcania się nad nimi. Grozi mu do pięciu lat więzienia.
„Takich osób przetrzymujących egzotyczne zwierzęta w Polsce jest więcej, potrzebujemy rozwiązań, które zamkną luki w przepisach dotyczących nie tylko dużych ssaków drapieżnych, ale również ptaków, gadów, płazów i ryb” – postuluje w rozmowie z OKO.press dr hab. Marcin Urbaniak z Katedry Kognitywistyki Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, zoopsycholog i ekspert zajmujący się dobrostanem zwierząt.
Paweł Średziński: Dlaczego dzikie zwierzęta pochodzące niemal z całego świata mogą być wciąż przetrzymywane w Polsce i skąd ich niesłabnąca popularność?
Dr hab. Marcin Urbaniak: Zacznę od popularności przetrzymywania egzotycznych, nieoswojonych ssaków i ptaków, ale też innych kręgowców. Sądzę, że stoi za tym bardzo często finansowa motywacja. Ktoś hoduje sobie jakieś gatunki spektakularnie wyglądające, uznawane nierzadko za groźne, które przykuwają uwagę na przykład okolicznych mieszkańców. Zarabia na rozmnażaniu tych zwierząt albo ewentualnie na pokazywaniu ich w formie menażerii czy mini zoo, bo tak czasami nazywają się te miejsca.
Oczywiście pieniądze nie zawsze tłumaczą ten proceder. Być może ludzie chcą się pochwalić przed znajomymi, że mają jakiś budzący podziw lub wyjątkowo niebezpieczny i osobliwy gatunek. Hodowla południowoamerykańskich alpak, fermy strusi, lamy czy wielbłądy nie robią takiego wrażenia.
Sięga się po coraz bardziej egzotyczne gatunki, żeby wzbudzić wrażenie wyjątkowości.
Hodowca z Czchowa deklarował odmienną motywację. Twierdził, że dwa lwy i tygrys pochodzą z innych miejsc, skąd miały być w pewnym sensie uratowane. Tygrys z niemieckiego cyrku, a dwa kilkumiesięczne lwiątka zostały zabrane z ogrodu zoologicznego.
Oczywiście są osoby, które można określić po prostu pasjonatami – przeważnie skupione na tak zwanej terrarystyce, czyli domowej hodowli wybranych gadów, płazów, również bezkręgowców, zwłaszcza pajęczaków. To zdecydowanie hobbystyczne zajęcie, dotyczące – z wyjątkiem niektórych gatunków węży – raczej małych zwierząt i najczęściej dopuszczonych prawnie do obrotu handlowego w Polsce.
Polskie prawo zezwala na przetrzymywanie również tych dużych zwierząt?
W Polsce część przepisów została zmieniona, ale stosunkowo niedawno. Hodowca z Czchowa tłumaczył, że do września 2021 roku nasze prawodawstwo umożliwiało posiadanie niebezpiecznych zwierząt, ponieważ można było zarejestrować działalność cyrkową.
Dziś obowiązuje już inne prawo, zakazujące cyrkom posiadania zwierząt niebezpiecznych, co jest skutecznym narzędziem do eliminowania nielegalnego posiadania dużych drapieżników. Jednak wcześniej wystarczyło zarejestrować działalność cyrkową i pod przykrywką takiego pseudocyrku przetrzymywało się te ssaki.
W przypadku cyrków i zwierząt uznawanych za niebezpieczne mamy dziś ustawę, a jak jest w przypadku innych mniejszych gatunków? Biorąc pod uwagę popularność papugarni, ofiarami komercyjnych menażerii i hodowli stają się również ptaki. To wciąż jest legalne?
Tak, żeby posiadać papugarnię, należy ją zarejestrować jako wystawę zwierząt w urzędzie gminy, o ile zgodę wyrazi właściwy dla miejsca, w którym ma być zorganizowana, lekarz weterynarii. Jeżeli zgłoszenie spełnia wymogi dotyczące konkretnych gatunków chronionych, to też można taką wystawę otworzyć.
Istnieją odstępstwa od tego wymogu, bo mamy również gatunki papug, które nie wymagają specjalnej rejestracji. Są to na przykład papużki faliste czy nimfy, niestety dostępne w sklepach zoologicznych. Natomiast te większe, bardziej imponujące gatunki, jak żako czy ary, wymagają już specjalnych zezwoleń, ponieważ są chronione prawem. Wtedy trzeba zdobyć odpowiednią dokumentację od hodowcy. Ten ma z kolei zgodę lekarza weterynarii, żeby taką hodowlę prowadzić.
Podobnie jest w sytuacji, kiedy wwozimy papugi do Polski. Wtedy też trzeba uzyskać zezwolenie na możliwość posiadania i ewentualnie rozmnażania takich papug. Niestety otwarcie papugarni jest wciąż stosunkowo łatwe. Powstawało ich sporo kilkanaście lat temu na terenie całej Polski. Pandemiczny lockdown zmniejszył ich liczbę. Jednak wciąż funkcjonują i niestety nadal otwierają się nowe w całym kraju.
W sieci można zobaczyć wiele filmów z papugami w roli głównej, szczególnie tymi większymi gatunkami, które sprawiają wrażenie, że papuga dobrze się czuje w towarzystwie człowieka. Dlaczego twoim zdaniem jest inaczej?
Jeżeli mówimy konkretnie o inteligentnych arach czy kakadu, one nie nadają się do życia w domowej klatce czy wolierze. Mamy ten sam problem, co w przypadku barbarzyńskiego procederu przetrzymywania – jako towarzyszących zwierząt – małych małp w domu.
Mam tutaj na myśli małe, szerokonose małpki z Ameryki Południowej, czyli albo płaksowate, albo pazurkowce. Są wśród nich między innymi kapucynki, tamaryny i marmozety.
Traktowane są niestety jako domowe pupile i kwitnie internetowy handel tymi ssakami. A one mają bardzo wysokie wymagania, polegające na urozmaiceniach sensorycznych, poznawczych, społecznych, siedliskowych, żywieniowych, czy wreszcie na zapewnieniu im właściwej opieki weterynaryjnej.
Jest szereg wyśrubowanych warunków, których nigdy nie spełnimy w hodowli domowej. Dlatego trzymanie kapucynki, tamaryny czy papugi żako w mieszkaniu jest karygodnym eksploatowaniem szalenie inteligentnej, wrażliwej istoty dla pustej rozrywki, która pełni funkcję wyłącznie estetyczną.
Z moralnego punktu widzenia jest to absolutnie naganne wykorzystywanie zwierzęcia, które nigdy w mieszkaniu znaleźć się nie powinno. Co równie szkodliwe, takie zwierzę nigdy nie wychodzi poza kategorię ożywionej maskotki, którą się poniekąd bawimy, dopóki nam się nie znudzi albo nie zacznie stwarzać behawioralnych problemów.
Nie są to gatunki udomowione, lecz dzikie. Wymagają ogromnych przestrzeni i specyficznych ekosystemów do swobodnej realizacji repertuaru gatunkowych zachowań. Również niemożliwa do zaspokojenia jest ich potrzeba społecznych kontaktów z całą grupą, w wysoce zorganizowanych stadach, liczących po kilkadziesiąt osobników. Tam swobodnie współpracują, komunikują się, czasem rywalizują – człowiek nigdy tego nie zastąpi.
Papugi i małpki mają też zaawansowane zapotrzebowania poznawcze, dotyczące odpowiednich warunków ekologicznych. Oznacza to dostęp do rozległych, wielkohektarowych przestrzeni i stadne, swobodne przemieszczanie się po nich, w tym eksplorację koron drzew w tropikalnych lasach. Tego się nie da odtworzyć nawet w większości ogrodów zoologicznych, gdzie wspomniane standardy nierzadko są poniżej granicy akceptowalności.
Dlatego nie miejmy złudzeń. Ptaki i naczelne męczą się jako gatunki towarzyszące.
A co z mniejszymi drapieżnikami, takimi jak serwale, oceloty czy pumy? One też pojawiają się w Polsce i w doniesieniach medialnych, kiedy komuś uciekną z hodowli.
Dotyczy ich ten sam problem, co większych od nich lwów i całej rodziny dużych lampartów. Ponownie, nie jesteśmy w żaden sposób w stanie zaspokoić naturalnego katalogu potrzeb w warunkach gospodarstwa domowego.
To dzikie, nieudomowione gatunki, którym nie zapewnimy dziesiątek kilometrów rozległej, poznawczo i sensorycznie urozmaiconej przestrzeni, jak w miejscach ich faktycznego występowania. Nie zaspokoimy specyficznych potrzeb żywieniowych, bo ich dieta nie może być składnikowo uboga i pochodzić z jednego, powtarzalnego i często taniego źródła. Do tego dochodzi kwestia braku dostępu do specjalistów z zakresu weterynarii dzikich, egzotycznych ssaków.
Te wszystkie czynniki powinny wykluczać przetrzymywanie mniejszych i większych dzikich kotowatych w domach.
A jednak zgody są wydawane. Istnieją też różne rodzaje prywatnych ogrodów, czy – jak to wspomniałeś – menażerii.
O ile zakaz przetrzymywania gatunków, uznawanych za niebezpieczne, w ramach prowadzenia działalności cyrkowej, zamknął tę lukę w przepisach, to wciąż jako osoba prywatna mogę kupić papugę czy jeden z kilku gatunków małych małp. W gospodarstwach agroturystycznych można trzymać kangury i inne gatunki z różnych części świata. Co należy wówczas wykazać, to dokumenty, że zwierzęta są zdrowe i zostały sprowadzone z legalnej hodowli.
Oczywiście nadzór weterynaryjny powinien obiektywnie weryfikować właścicieli i zwracać uwagę na wszelkie wymagane wzbogacenia behawioralne czy urozmaicenia ekologiczne jak liczebność stada, specjalistyczna dieta i minimalna powierzchnia wybiegu co do wymogów danego gatunku.
Ale mam poważne wątpliwości, czy zawsze tak się dzieje.
Problemem jest rzetelne egzekwowanie wymagań oraz brak rygorystycznych kar za niedopełnienie tych wymogów. A brak surowych konsekwencji za łamanie przepisów prawa ośmiela kolejne osoby, żeby kupić do domu krokodyla, serwala czy kapucynkę.
W przypadku wspomnianych lwów i tygrysa z Czchowa, tam również mieliśmy poważne zaniedbanie wymagań dobrostanowych zwierząt. Były trzymane w systemie klatek i tuneli, a podczas chłodu – w zamkniętych pomieszczeniach. Oczywiście to je chroniło przed zmarznięciem, ale z drugiej strony sprawiało, że bytowały na dramatycznie małej przestrzeni.
W wielu podobnych przypadkach właściciele dzikich charyzmatycznych gatunków wykorzystują je w celach komercyjnych. W 2020 roku głośno było w mediach o pumie Nubii, która była wykorzystywana jako atrakcja do celów zarobkowych, wypożyczana do sesji zdjęciowych. Osoby z zewnątrz płacą za oglądanie takich zwierząt.
Takich menażerii mamy w naszym kraju niestety zbyt wiele i działają samodzielnie albo przy różnego rodzaju miejscach odpoczynku czy rozrywki, nawet przy większych restauracjach lub kawiarniach. Często reklamują się jako mini ogrody zoologiczne. W praktyce jest to grupa losowo dobranych na przykład ssaków i gadów, wziętych z kompletnie różnych miejsc świata i wymieszanych w jednej ekspozycji tak, żeby spektakularnie wyglądać i robić wrażenie na klientach, jedzących rodzinnie pizzę.
Te zwierzęta nierzadko są przegęszczone, mają całkowicie odmienne wymagania życiowe i absolutnie nie powinny być zamknięte razem. A jednak wciąż jest to legalna ekspozycja.
Aby zmienić taki stan rzeczy, należałoby prawnie uniemożliwić zbyt łatwe uzyskiwanie przez nieodpowiednie osoby zezwoleń na prowadzenie ogrodu zoologicznego. Spełnianie standardów powinno być na tyle wyśrubowane i egzekwowane, aby osoby, które kupią kilka kolorowych gatunków w celach komercyjnych, nie mogły sobie po prostu wpuścić tych zwierząt do klatek czy na wybieg, nie dysponując odpowiednio zaaranżowaną infrastrukturą, parametrami mikroklimatu, wykwalifikowanym personelem i fachowym nadzorem medycznym oraz wyspecjalizowaną bazą pokarmową.
Jednocześnie musiałyby być przeprowadzane obiektywne kontrole, które sprawdzałyby dalsze spełnianie tych warunków.
Tu dotykamy chyba jeszcze jednej kwestii. Zagrożenia dla życia i zdrowia ludzi, które wiąże się z obecnością niebezpiecznych gatunków.
Tak. I w przypadku Czchowa to chyba właśnie niepokój sąsiadów o własne zdrowie sprawił, że lokalne służby przyjrzały się przydomowej menażerii. Dopiero wówczas takimi przypadkami interesują się masowe media.
Można założyć, że bez sąsiedzkiego donosu albo bez zauważonej, spektakularnej ucieczki egzotycznego osobnika media nie nagłaśniają przypadków dzikich zwierząt na czyjejś posesji. Równocześnie wiele gatunków, które nie budzą medialnych sensacji ani obaw, a które często przetrzymywane są poza wzrokiem sąsiadów z racji niewielkich rozmiarów, nie doczeka się nigdy żadnej interwencji.
A bywają wśród nich gady czy bezkręgowce groźne również dla zdrowia człowieka. Kwestią czasu jest, kiedy znów usłyszymy o pająku ptaszniku czy nielegalnie trzymanym jadowitym wężu, który uciekł przez wentylację w kamienicy albo bloku.
Osobny problem nielegalnych hodowli to sprzedaż intrygujących, groźnych gatunków poza oficjalnymi kanałami, na internetowych forach specjalistycznych albo pocztą pantoflową na giełdach. Wreszcie są takie osoby, które wciąż wystawiają legalnie rozmnażane zwierzęta, ale nie nadające się do trzymania w domu, na oficjalnych platformach sprzedażowych.
Tymczasem wciąż brakuje specjalistów, którzy mogliby profesjonalnie zająć się przeciwdziałaniem takim procederom – brakuje biegłych sądowych, wyspecjalizowanych w tropikalnych i egzotycznych gatunkach, którzy na etapie interwencji oraz postępowania procesowego mogliby wesprzeć służby mundurowe i sądy fachową wiedzą.
Kolejnym problemem jest brak schronisk lub ośrodków rehabilitacji, przystosowanych do leczenia i azylowania odebranych, egzotycznych zwierząt.
Przed naszą rozmową przeglądałem oferty sklepów akwarystycznych. Można tam znaleźć ogłoszenia o dostawie nowych ryb prosto z Ameryki Południowej.
Ten problem dotyczy nie tylko ryb, ale i skorupiaków, płazów, gadów, szczególnie wyjątkowych, endemicznych gatunków. Odławia się je w naturze, w różnych miejscach i krajach globalnego południa, transportuje i wprowadza do obrotu. Tymczasem, żeby je odpowiednio długo utrzymać w najlepszym zdrowiu, należałoby zapewnić unikalne warunki środowiskowe, co często jest niemożliwe, więc szuka się brutalnych rozwiązań.
Niestety biznes biotopowej akwaterrarystyki gatunków endemicznych napędzany jest przez zysk z odławiania gatunków zagrożonych, aby klient pochwalił się niepowtarzalnymi, często efektownie wyglądającymi rybami, skorupiakami czy płazami.
Motywacją jest poczucie wyjątkowości samego klienta, a nie hodowla w celu na przykład reintrodukcji gatunków zagrożonych.
Warto zaznaczyć, że transport ryb i bezkręgowców z odległych krańców świata oraz masowa hodowla w basenach wiąże się z przetrzymywaniem zwierząt w wodzie naszpikowanej antybiotykami i substancjami sztucznie wzmacniającymi parametry, aby zwierzęta przetrwały do momentu znalezienia się w domu klienta. Są dosłownie na sterydach.
Nie mamy też nigdy żadnej pewności, że nie zostały bezpośrednio, brutalnie odłowione z natury, co ma znaczący wpływ na spadki liczebności poszczególnych gatunków. Im większa jest moda na rzadkie gatunki, zwłaszcza w ekonomicznie uboższych regionach globalnego południa, tym szybciej gatunki te znikają z naturalnych ekosystemów.
Są też gatunki, które mogą stać się inwazyjne.
Ten problem dotyczy zwierząt, które byłyby w stanie przetrwać w naszej strefie klimatycznej. Niektóre z nich, uznawane dziś za niebezpieczne, jak żółw czerwonolicy czy akwariowe raki z Ameryki Północnej, są już realnym zagrożeniem dla polskiej fauny wodnej. To tylko jeden z przykładów.
Kwestią czasu będzie odkrycie kolejnych obcych, wprowadzonych do środowiska z powodu mody lub fatalnego pomysłu na biznes.
Z tego, co mówisz, potrzebujemy więcej specjalistów, zmian w prawie i miejsc, gdzie te zwierzęta mogłyby dalej funkcjonować po odebraniu, i gdzie nie groziłaby im eutanazja.
Tak, i konieczny jest w Polsce całkowity zakaz rozmnażania oraz handlu przynajmniej gatunkami ssaków naczelnych przez osoby prywatne. Chociaż taki zakaz przydałby się też w przypadku wielu innych grup egzotycznych kręgowców.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych, „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej" i "Borsuk. Władca ciemności. Biografia nieautoryzowana".
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych, „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej" i "Borsuk. Władca ciemności. Biografia nieautoryzowana".
Komentarze