0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dominik Gajda / Agencja Wyborcza.plFot. Dominik Gajda /...

Te dwie historie działy się niemal równocześnie. Bizon Forest został zastrzelony 20 sierpnia 2024 r., po miesiącu poszukiwań i prób znalezienia miejsca, które zdecydowałoby się go przyjąć. Zwierzę pochodziło z nielegalnej hodowli, z której uciekło jesienią 2023 roku. Co się działo z nim przez niemal rok? Tego nie wiemy, ale w czerwcu pojawiły się doniesienia o dwóch bizonach z młodym, widzianych na pograniczu województw śląskiego i łódzkiego. W lipcu udało się je złapać, samiec jednak szybko wydostał się na wolność.

„Niestety, katalog możliwości postępowania w tym konkretnym przypadku uległ wyczerpaniu. Próby umieszczenia bizona w odpowiednim do potrzeb azylu czy ogrodzie zoologicznym, nie powiodły się. Sprawę utrudniał fakt, że bizon uciekł z hodowli nielegalnej, nie był nigdzie zarejestrowany i nie posiadał żadnych dokumentów. Nieznany był jego stan zdrowia” – wyjaśniała Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, uzasadniając konieczność zabicia bizona.

Dzień po tym, jak dowiedzieliśmy się o śmierci Foresta, w mediach wybuchła kolejna sprawa ze zwierzętami w roli głównej. Tym razem chodzi o nutrie mieszkające na Śląsku – a najbardziej licznie w Rybniku (jedną z rybnickich nutrii widać na zdjęciu okładkowym tego artykułu). Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska (RDOŚ) w Katowicach wydała decyzję o likwidacji stada. Wyjaśnia, że działa zgodnie z ustawą działania w sprawie gatunków takich, jak nutrie muszą być „podjęte nie później niż w terminie 3 miesięcy od stwierdzenia obecności gatunku w środowisku”. Dyrekcja uważa, że eliminacja nutrii jest niezbędna dla ochrony lokalnego ekosystemu przed „nieodwracalnymi zmianami”. „Przewidziane przez prawo działania zaradcze obejmują jedynie dwa rozwiązania — odłów nutrii oraz ich eliminację lub przekazanie do azylu” – przekazał RDOŚ mediom, wyjaśniając, dlaczego nutrii nie można wysterylizować i zostawić w środowisku.

Mieszkańcy się na to nie godzą, na miejscu działają również obrońcy praw zwierząt, próbując odłowić nutrie i znaleźć im azyl.

Obie te historie, choć z pozoru się nie łączą, mają wspólny mianownik – chodzi o inwazyjne gatunki obce. Na liście takich gatunków znajdują się zarówno nutrie, jak i bizony amerykańskie. „Są to gatunki niebędące częścią naturalną naszej fauny, czyli takie, które zostały przez człowieka sprowadzone do Polski, czy do Europy i dosyć eksplozywnie rozprzestrzeniają swój zasięg” – wyjaśnia w rozmowie z OKO.press dr Robert Maślak, biolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, ekspert Państwowej Rady Ochrony Przyrody. Pytamy naukowca, jakie zagrożenia niosą ze sobą inwazyjne gatunki obce, czy dla Foresta był alternatywny scenariusz i co stanie się z nutriami z Rybnika.

Ucieczka bizona Foresta

Katarzyna Kojzar, OKO.press: Czy bizon Forest musiał zginąć?

Dr Robert Maślak: Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Mówiąc ogólnie: czy dało się to zrobić inaczej? Być może, gdybyśmy mieli gdzie umieścić tego bizona. Natomiast z tych informacji, którymi ja dysponuję i którymi dysponuje Państwowa Rada Ochrony Przyrody, takiego miejsca nie ma. Dlatego PROP rekomendował odstrzał.

Przeczytaj także:

Bizon pochodził z nielegalnej hodowli utworzonej w okolicy Częstochowy. Przed laty zmysł był taki, że powstanie tam ogród zoologiczny. To się nie powiodło, właściciel ma zresztą kłopoty z prawem. Hodowli czy ogrodu już praktycznie nie ma, a los żyjących tam bizonów nie jest znany. Wiemy, że część z nich uciekła. W tym ten, o którego pani pyta. Raz udało się go odłowić i przewieźć do hodowli w Kurozwękach pod Staszowem. To jedyna legalna hodowla bizonów w Polsce.

Która nie jest jednak azylem – bizony hoduje na mięso, które właściciel hodowli sprzedaje w swojej restauracji.

Tak, z tą hodowlą wiążą się kontrowersje. PROP zalecała jej likwidację już dawno temu – sterylizację wszystkich żyjących w niej zwierząt. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska zdecydowała wówczas, że hodowla ma być wygaszona do 2019 roku. W 2015 pojawił się protest w obronie tej hodowli, pisano petycje, posłowie składali interpelacje. Już wtedy krytykowałem Kurozwęki nie tylko za sam fakt trzymania gatunku zagrażającego żubrom, ale też za traktowanie bizonów jako zasobu mięsa do restauracji.

Ludzie tam jeżdżą, myśląc, że to jest miejsce przyjazne zwierzętom. Sam ośrodek właśnie tak się reklamował. A tutaj nie chodzi o żadne dobro tych zwierząt. Po protestach rząd podpisał porozumienie z właścicielem. Ma on 15 lat na zmianę profilu działalności. W przyszłości hodowlę bizonów ma zastąpić hodowlą żubrów. Jednak właściciel w 2020 roku sprowadził kolejne 22 bizony. Uważam, że tę umowę trzeba zweryfikować. Bizony powinny zniknąć z Polski. Tam jednak trafił bizon, o którym rozmawiamy. To był duży samiec, silny, który takie typowe ogrodzenie potrafił z łatwością zniszczyć i się wydostać. Gdyby zamiast tego trafił pod opiekę osób, które potrafiłyby go zabezpieczyć i prowadziłyby azyl, gdzie nie groziłoby mu zabicie na mięso, sprawa wyglądałaby inaczej. Takiego miejsca, jak powiedziałem, nie ma. To jest ściana, od której odbijamy się za każdym razem, kiedy konfiskowane są zwierzęta na granicy, odławiane są gatunki obce inwazyjne albo kiedy służby ujawniają nielegalne hodowle.

Zagrożenie dla żubrów

Czym groziło pozostawienie bizona Foresta na wolności?

Po pierwsze, w tej chwili trwa okres godowy bizonów i żubrów. Po drugie, ten osobnik zbliżał się do hodowli żubrów w Bałtowie. Ona jest zamknięta, ale nie wiadomo, czy nie udałoby mu się dostać za zagrodę. Zbliżał się też do stada w Lasach Janowskich, gdzie żyją żubry wolne. Ta bliskość była najbardziej decydująca, nie było czasu na inne działania niż odstrzał, bo w ciągu nawet kilkunastu godzin bizon mógł dotrzeć do któregoś ze stad żubrów. To miałoby dalsze konsekwencje. Mogłoby dojść do walk z samcami żubrów, powodując ryzyko zranienia, a nawet śmierci. Bizon to zwierzę trochę potężniejsze od naszych żubrów, mógłby być więc poważnym zagrożeniem.

Ale przede wszystkim pojawiałoby się ryzyko hybrydyzacji, powstania mieszańców żubrów z bizonami. Wtedy stanęlibyśmy przed jeszcze trudniejszą decyzją. Trudno byłoby powiedzieć, które samice zostały przez niego zapłodnione. Jedyną szansą na uratowanie populacji żubrów byłby odstrzał tych samic. Nie mogę sobie tego nawet wyobrazić. Polska jest ostoją żubrów, to nasz symbol ochrony przyrody, gatunek specjalnej troski, więc nie możemy pozwolić, żeby groziła mu hybrydyzacja z gatunkiem obcym. Odstrzał był w tym momencie jedynym rozwiązaniem. Bez powstania azylu nie mamy szans na rozwiązania humanitarne, ale też odpowiadające na postulaty społeczne. Ludzie się do bizona przywiązali, nadali mu imię, cała sprawa ich oburza. Ja się temu nie dziwię, ale czasem nie ma dobrego rozwiązania.

Bizon to IGO. Czyli co?

Emocje podsycali też myśliwi. Ogłosili zbiórkę na budowę wzmocnionej zagrody w Kurozwękach, protestowali przeciwko odstrzałowi.

To jest przejaw jakiejś piramidalnej hipokryzji, żeby ludzie, którzy zabijają w Polsce pół miliona zwierząt rocznie, teraz ratowali jednego bizona. Wiadomo, że nie chodzi tutaj o jego życie, bo gdyby się tak przejmowali życiem zwierząt, to by poszli w ślady swojego patrona, św. Huberta i zaprzestali polowań. Natomiast bronią jak niepodległości każdej próby ograniczenia polowań. Obserwuję to z pierwszego rzędu, bo jestem członkiem zespołu ds. reformy łowiectwa. Podczas drugiego zebrania myśliwi się obrazili i zrezygnowali z udziału w rozmowach. Jednocześnie z doniesień medialnych, wynika, że nie chcą ustąpić, a wręcz odwrotnie: chcieliby listę gatunków łownych jeszcze poszerzyć. Dlatego obronę tego bizona uważam za przejaw ogromnej hipokryzji. Rozumiem, że wobec negatywnego społecznego odbioru myślistwa, chwytają się wszelkich sposobów, żeby tę opinię poprawić.

Bizony są na liście IGO, czyli tej, na której znajdziemy inwazyjne gatunki obce. Co to oznacza?

Są to gatunki niebędące częścią naturalną naszej fauny, czyli takie, które zostały przez człowieka sprowadzone do Polski, czy do Europy i dosyć eksplozywnie rozprzestrzeniają swój zasięg. To niesie ze sobą różne skutki, głównie negatywne. Zupełnie inaczej, jeśli mamy do czynienia z ekspansją naturalną – wszyscy znają sierpówki, czyli takie gołębie z charakterystycznym czarnym sierpem na szyi. One się pojawiły i rozprzestrzeniły naturalnie. Podobnie jak szakal złocisty. Z taką ekspansją nikt walczyć nie będzie. Natomiast gatunki obce z innych kontynentów niosą ze sobą ryzyko drapieżnictwa, przenoszenia pasożytów, krzyżowania się z naszymi gatunkami. Za ich pojawienie się odpowiada w stu procentach człowiek.

Inwazyjne gatunki obce zagrażają ptakom

W 2021 roku przyjęto ustawę, wyliczając inwazyjne gatunki obce i określając sposoby postępowania z nimi. Czy dzięki temu coś się zmieniło? Łatwiej jest radzić sobie z problemem ekspansji takich gatunków?

Przede wszystkim trudniej jest sprowadzać i hodować zwierzęta z gatunków, które znalazły się na liście IGO. Trzeba mieć na to zezwolenie i zapewnić odpowiednie, określone ustawą warunki. Problem w tym, że lista IGO jest dość dyskusyjna. Kiedy ją ustalano, zrobiono przysługę właścicielom ferm futerkowych, którzy hodują norki amerykańskie. Norki na liście nie ma, bo gdyby była, o wiele trudniej byłoby utrzymać fermy. A wiemy i jest na to wiele naukowych dowodów, że norka stanowi duże zagrożenie dla ekosystemu. Norki łatwo pokonują zabezpieczenia na fermach, jeśli te w ogóle istnieją i uciekają na wolność. Badania wskazują, że znaczący procent norek żyjących wolno to niedawni uciekinierzy z ferm lub ich potomstwo. W Polsce to aż 17 proc. odłowionych norek. Umieszczono na liście za to nutrie – których hodowli już praktycznie nie ma, więc nikt przeciwko uznaniu ich za IGO nie protestował.

O norkach mówił mi przyrodnik i fotograf Piotr Chara, który buduje na rozlewiskach Odry sztuczne wyspy życia, gdzie rybitwy czarne mogą wić swoje gniazda. Norki zjadały ich pisklęta, więc rybitwy nie mogły już budować gniazd blisko brzegu. Potrzebowały bezpiecznego miejsca na wodzie, tam, gdzie norka nie dotrze.

Norka stosunkowo łatwo się adaptuje i skutecznie poluje. Dlatego w Polsce zagrożenie związane z norkami to polowanie na rodzime gatunki, przede wszystkim ptaków, ale też płazów. Norki zjadają pisklęta, płoszą dorosłe ptaki, mają wpływ na populacje wielu gatunków. Brytyjskie badania wykazały, że populacja łyski w ciągu 30 lat spadła o 90 proc. Około 30 proc. spadku tej populacji to skutek działań norki amerykańskiej. W Polsce były robione badania nad Biebrzą. Sprawdzano wpływ norki na trzy gatunki: czajkę, rycyka i krwawodzioba. Sukces lęgowy, kiedy przystąpiono do badań, wynosił około 10 proc. To znaczy, że tylko 10 proc. lęgów się udawało. Natomiast po zabiciu części populacji norek, sukces lęgowy wzrósł do 70 proc. Na południu Europy, na przykład w Hiszpanii, do problemu z drapieżnictwem, dochodzi jeszcze konkurencja z norką europejską. W Polsce ten rodzimy gatunek wymarł, zanim w ogóle norka amerykańska się pojawiła.

Azyl dla szopa

Na liście określającej inwazyjne gatunki obce znalazły się za to szopy pracze, które powodują przecież podobne szkody, jak norka.

O szopach z jakiegoś powodu powstało mniej badań. Ale wiemy, że jest to gatunek, który doskonale wspina się po drzewach, ma chwytne kończyny przednie, pływa, więc dostaje się na wyspy. Z łatwością może polować na ptaki gniazdujące, w tym te, które gniazdują w dziuplach – przede wszystkim na nurogęsi i gągoły. Podobnie jak norka jest związany ze środowiskiem wodnym, woli przebywać w pobliżu wody. Wiemy o tym, że w tych parkach narodowych na zachodzie Polski populacja łyski czy rybitw zmniejszyła się wraz z pojawieniem się szopów. Szopy zagrażają też populacji żółwi błotnych. Dostały się do nas przede wszystkim z ferm za zachodnią granicą, a w mniejszym stopniu z Białorusi. W Polsce dawno zrezygnowano z jego hodowli.

Zakwalifikowanie ich jako IGO pomaga w zwalczaniu szopów?

Przepisy w sprawie wszystkich IGO są dość ścisłe – nie można ich wypuszczać, trzeba je izolować, nawet azyle muszą spełniać bardzo ścisłe wytyczne. W przypadku norki nie mamy takich przepisów – gdyby istniały, trzeba by było zamknąć fermy futerkowe. I chociaż to absurdalne, że one wciąż istnieją, to taka jest niestety nasza rzeczywistość. Nawet jeśli wpiszemy je kiedyś na listę IGO, trudno będzie je całkowicie wyeliminować, bo ich ekspansja poszła za daleko.

To jest kolejny problem, radzenie sobie z gatunkami, które już są bardzo liczne i szeroko rozprzestrzenione. Można je odławiać i umieszczać w azylach. O ile azylu dla bizona nie ma, to istnieje Szopowisko w woj. dolnośląskim, które ma uprawnienia do trzymania szopów. Ale ono nie jest z gumy, nie pomieści wszystkich szopów z całej Polski. Nawet jakby powstał centralny azyl, to szopów i norek jest tak dużo, że nie dałoby się ich tam umieścić. Nie ma innego wyjścia niż fizyczna eliminacja części populacji. Ale to ostateczność. Jak wspominałem, nie ma tu dobrych wyborów. Są tylko mniej złe.

Inwazyjne gatunki obce na Śląsku

Szopowisko, o którym pan wspomniał, przyjęło właśnie kilka odłowionych na Śląsku nutrii. Jest w tym momencie jedynym miejscem, które ma pozwolenie na przyjmowanie tych zwierząt. Kilka kolejnych ma przygarnąć dr Ewa Zgrabczyńska, która właśnie złożyła wniosek w tej sprawie do GDOŚ. Nutrie, zakwalifikowane jako IGO, w Rybniku i innych miastach na Śląsku stały się atrakcją turystyczną. Rybnik chwalił się nutriami, mieszkańcy je dokarmiali, aż populacja rozrosła się do ponad 200 osobników i RDOŚ zarządził likwidację stada. Miasto rozkłada ręce, mieszkańcy protestują. Co powinno się stać z tymi nutriami?

W Rybniku problemem zajęto się zdecydowanie za późno. Pozwalamy, tak jak to się dzieje w przypadku norki, żeby gatunek się rozmnażał, to po jakimś czasie staje się wielkim problemem. W azylu można umieścić pięćdziesiąt osobników, ale trudno jest umieścić tam tysiące. Nutria faktycznie jest zakwalifikowana jako inwazyjny gatunek obcy. Jednak pomijając przepisy, to w porównaniu do tych gatunków, o których do tej pory mówiliśmy, z biologicznego punktu widzenia, w polskich warunkach, nutrie nie są szczególnie szkodliwe. Są roślinożerne. Zdarza się, że jedzą jaja albo pisklęta, ale w przeciwieństwie do szopów i norek, nie szukają ich aktywnie. Korzystają z takiego pokarmu okazjonalnie. Na południu Europy nutrie powodują znacznie więcej szkód – potrafią zlikwidować roślinność wodną, oczyścić z niej całe zbiorniki. U nas tego ryzyka na razie nie ma, ale możliwe, że się pojawi razem ze zmianą klimatu i powstawaniem takich populacji, jak w Rybniku.

Boom na futra

Skąd się wzięły w Polsce?

Nutrie w Polsce pojawiły się w latach 80., razem z boomem na futra. Ludzie masowo nosili płaszcze, kołnierze i czapki z nutrii. W szczytowym momencie rocznie w naszym kraju zabijano około 3 miliony tych zwierząt. Pamiętam hodowle nutrii z dzieciństwa – to nie były jedynie hodowle klatkowe, ale też na wolnym powietrzu. Ludzie kupowali po 10, 20 osobników, stawiali basen, ogradzali teren i tak je hodowali. Mimo tego one się nie rozprzestrzeniały w środowisku. Dlaczego? Bo nutria jest gatunkiem południowoamerykańskim, przyzwyczajonym do ciepłego klimatu. Dawna polska, mroźna zima, była dla nich nie do przeżycia. Nutrie są zwierzętami ziemnowodnymi, a woda w zimie stawała się dla nich za zimna. Drastycznie szybko traciły zapasowy tłuszcz i po prostu ginęły.

Teraz zimy są łagodniejsze, więc nutriom będzie coraz łatwiej je przetrwać. Ułatwiają im to również ludzie, dokarmiając je – tak, jak stało się to na Śląsku. Przyznam, że nie rozumiem, jak to się stało, że przez tyle lat nutrie żyły i rozmnażały się w Rybniku i nikt nie reagował. Co więcej, miasto było zadowolone, że ma taką atrakcję. Pyta pani, co powinno się z nimi teraz stać. Przede wszystkim powinny zostać wysterylizowane, żeby grupa się nie powiększała. Miasto na polecenie RDOŚ już rozpisało przetarg na odłowienie i uśpienie zwierząt. Liczyło, że nikt się do niego nie zgłosi – oferty na uśpienie nutrii jednak wpłynęły. Gdyby ich nie było, Rybnik zyskałby trochę czasu na poszukiwanie alternatyw.

Miliony norek giną dla futer

Nutrie nie mogłyby trafić do ogrodów zoologicznych?

W teorii mogłyby – na przykład we wrocławskim zoo mieszkały nutrie. Jednak ogrody zoologiczne mają trochę inną rolę niż azyle i schroniska, więc myślę, że to nie jest ten kierunek. Historia nutrii z Rybnika jest doskonałym przykładem tego, jak państwo budzi się, dopiero kiedy sytuacja staje się dramatyczna. Wydaje mi się, że skoro nutrie nie stanowią ogromnego zagrożenia dla ekosystemu, takiego, jakie stwarzał bizon dla żubrów, decyzja o likwidacji nie musiała zapaść tak szybko. Przydałby się czas, żeby poszukać alternatywnych rozwiązań i dodatkowych miejsc, które uratowałyby te zwierzęta. Być może znalazłyby się środki na stworzenie im warunków, w których mogłyby być bezpieczne i nie zagrażałyby ekosystemowi.

W ten sposób wracamy do początku naszej rozmowy i braku centralnego azylu, który miałby finansowanie, możliwości i miejsce do przyjmowania zwierząt. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: uwaga społeczna jest skierowana na te zwierzęta, z którymi ludzie mają kontakt. Karmią je, obserwują w internecie, protestują w sprawie nutrii – i dobrze. Ale miejmy świadomość, że w Polsce zabija się na fermach rocznie 3,5 do 4 milionów norek. Rozumiem emocjonalną walkę o pojedyncze zwierzę, ale nie chciałbym, żebyśmy zapominali o tym, że co roku ginie ogromna liczba zwierząt. Ich śmierci nie da się w żaden racjonalny sposób uzasadnić.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze