0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Pawel Malecki / Agencja Wyborcza.plFot. Pawel Malecki /...

Gdy słyszymy o cudzie edukacyjnym w Polsce, niezawodnie chodzi o przedszkola. Jeszcze w 2014 roku byliśmy na szarym końcu w Unii Europejskiej. Z raportu KE wynikało, że 37 proc. dzieci, które trafiają do zerówek, wcześniej pozostawały tylko pod opieką rodziców. Średnia uprzedszkolnienia dla czterolatków w UE wynosiła wówczas 93 proc., w Polsce — zaledwie 65 proc. Dopiero decyzja rządu PO-PSL, by objąć dzieci poniżej 5 roku życia obowiązkiem przygotowania przedszkolnego, zmieniła trendy. W ciągu niespełna dekady zasypaliśmy przepaść między nami a europejską średnią.

Z najnowszych danych GUS wynika, że w roku szkolnym 2022/2023 do przedszkoli chodziło 94,9 proc. dzieci w wieku 3-6 lat. W całym kraju działało też 22,5 tys. placówek. Ale na zmianach korzystają głównie miasta.

Tymczasem na polskiej wsi wciąż 1/3 dzieci nie chodzi do przedszkoli.

Jak wyliczyła Federacja Inicjatyw Oświatowych na podstawie danych GUS, system edukacji „gubi” tam ok. 120 tys. osób w wieku 3-6 lat.

„W systemie monitoringu usług publicznych widać też ogromne zróżnicowanie w nakładach gmin na edukację przedszkolną. To musi przekładać się na jakość usług — choćby dostępność zajęć dodatkowych” – mówi Alina Kozińska-Bałdyga, prezeska zarządu Federacji Inicjatyw Oświatowych. „To nie dotyczy tylko wsi. Także małe, czy średnie miasta oszczędzają na edukacji. Nieraz słyszmy, jak rodzice mówią, że w ich przedszkolu trzeba się składać na kredki czy papier”.

Przedszkole to nie przechowalnia

Te statystyki powinny nas martwić z kilku powodów.

Po pierwsze, edukacja wczesnoszkolna jest kluczowa dla wyrównywania szans. Przedszkole to nie przechowalnia dla dzieci, z którymi rodzic nie ma co zrobić, gdy idzie do pracy. To miejsce, w którym dzieciaki uczą się kluczowych kompetencji społecznych, rozwijają zdolności poznawcze i przygotowują się do kolejnych etapów edukacji.

Po drugie, na długofalowych inwestycjach w edukację wczesnoszkolną oszczędza też państwo. Dzieci, które chodziły do przedszkoli (i żłobków) rzadziej powtarzają klasy, rzadziej trafiają pod kosztowną kuratelę opieki społecznej i rzadziej lądują w domach poprawczych. Poprawia się za to ich stan zdrowia, status ekonomiczny, a w przyszłości — nastawienie do osobistych i pracowniczych sukcesów. Dzieci, które nie spędzały pierwszych lat w życia wyłącznie w domach, są też znacznie mniej narażone na życie w ubóstwie i poleganie na systemie zabezpieczenia społecznego (nawet jeśli pochodziły z rodzin defaworyzowanych). Zagadnienie badał m.in. noblista w dziedzinie ekonomii prof. James J. Heckman.

Na edukacji wczesnoszkolnej zyskują wszyscy

I w końcu przedszkola i żłobki pozwalają też rodzicom – szczególnie matkom – łączyć obowiązki opiekuńcze z aktywnością zawodową. Dostęp do edukacyjnych usług publicznych ma potrójną stopę zwrotu.

W pierwszej kolejności możemy mówić o korzyściach konkretnej rodziny, która ma szansę np. na wyjście z systemu pomocy społecznej.

Zwiększony udział matek w rynku pracy to też wyższe wpływy z podatków. Według dr Doroty Szelewy, wykładowczyni na University College Dublin, pięcioletnia przerwa w pracy związana z opieką na dzieckiem skutkuje 40 proc. spadkiem dochodu, a w efekcie – spadkiem przychodów państwa. "Szacunki Gosty Esping-Andersena dla Danii wykazują, że dodatkowe podatki odprowadzone od pracowników, którym umożliwiono godzenie ról zawodowych i opiekuńczych dzięki dostępowi do bardzo wysokiej jakości opieki, znacznie przewyższają wydatki budżetowe na tę opiekę.

W tym przypadku zwrot netto wyniósł 43 proc." – podaje Szelewa.

Nie sposób pominąć też demografii. Tam, gdzie sieć usług publicznych jest rozwinięta, tam kobiety chętniej decydują się na dziecko (choć współcześnie decyzja o rodzicielstwie ma znacznie więcej wymiarów, niekoniecznie związanych z zabezpieczeniem społeczno-ekonomicznym).

Przeczytaj także:

Biedne gminy nie dają rady

Dlaczego inwestycje w rozwój sieci przedszkolnej stanowią więc problem? Chodzi oczywiście o pieniądze. Większość kosztów utrzymania placówek, średnio 85 proc., ponoszą gminy. W 2022 roku dotacja z budżetu państwa na jednego dziecko w wieku 3-6 lat wyniosła 1506 zł. Samorządy musiały dołożyć z własnej kieszeni od 14 do 18 tys. zł.

Dorota Zmarzlak, wójt gminy Izabelin wylicza w rozmowie z OKO.press, że od państwa na rok dostaje tylko 0,5 mln zł w ramach subwencji na sześciolatków. „Na utrzymanie dwóch przedszkoli dla dzieci w wieku 3-5 lat wydajemy 5 mln zł. To najlepiej tłumaczy, dlaczego w części kraju nie ma przedszkoli” – mówi Zmarzlak.

„Już w ubiegłym roku Związek Gmin Wiejskich przekazał nam, że jeśli dzieci na wsiach mają chodzić do przedszkoli, państwo musi zwiększyć dotacje” — mówi Alina Kozińska-Bałdyga. I dodaje, że w toku uzgodnień z ZGW udało się ustalić, że centralna dotacja powinna się zwiększyć, i to sześciokrotnie.

"Chcemy walczyć o 10 tys. zł na dziecko z budżetu.

Najlepiej od 2024 roku. Zbliżają się wybory, mamy dwa miesiące wakacji, by wyjść z kampanią do ludzi" – dodaje.

Na razie rozwój sieci przedszkolnej zależy od majętności gmin, a dyskusja o sieci usług publicznych nie przebija się do debaty publicznej. „Łatwo rzucić polityczne hasło o 500 plus, czy 800 plus. Nam zależy na tym, żeby rozmawiać o przedszkolach, o konkretnych pomysłach na podnoszenie szans edukacyjnych wszystkich dzieci w Polsce” – podkreśla Kozińska-Bałdyga.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze