Nowe dane na temat dzietności w Polsce wywołały wstrząs. Słusznie? Sprawdzamy, czy najlepsza polityka prorodzinna wystarczy, by dzieci było więcej. I czy faktycznie jedziemy na zderzenie czołowe z katastrofą demograficzną
Ze wstępnych danych GUS wynika, że w 2022 roku w Polsce urodziło się 305 tys. dzieci, najmniej od zakończenia drugiej wojny światowej. To spadek o 27 tys. żywych urodzeń licząc rok do roku.
Media pisały o demograficznym "załamaniu", publicyści o "klęsce polityki prorodzinnej PiS". W sieci popularne były komentarze o tym, że w tej sytuacji pokolenie współczesnych trzydziesto- i czterdziestolatków czeka uboga starość na bieda-emeryturach.
Co z tego jest prawdą? I czy podane przez GUS dane to faktycznie powód do paniki?
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
W 2021 roku w Polsce urodziło się 8,9 tys. dzieci cudzoziemskich. GUS szacuje, że w 2022 roku ta liczba była o 60 proc. wyższa, na co wpływ miało głównie uchodźstwo kobiet z terenów ogarniętych wojną.
Dzieci polskich rodziców urodziło więc nie 305, a 290 tys.
O tym, że Ukrainki będą ratować tegoroczne statystyki dzietności w Polsce mówiło się od miesięcy. Badaczki z warszawskiego centrum badań migracji policzyły, że do końca października na świat przyszło 10 380 ukraińskich dzieci. Zakładając, że przyrost urodzeń utrzymał swoje tempo, do końca roku ta liczba z pewnością przekroczyła 12 tys.
To 3,4 proc. spośród wszystkich urodzonych dzieci w całym kraju.
Zważywszy na skalę uchodźstwa z Ukrainy do Polski to i tak niski odsetek. Nie wiemy, ile z nich to dzieci z rodzin, które chcą zostać w Polsce, a ile czeka na bezpieczny powrót do kraju.
Podstawową pułapką w dzieleniu dzieci na polskich i niepolskich rodziców jest myślenie o cudzoziemcach jako kimś spoza wspólnoty. Część z nich zakłada rodziny z myślą o ułożeniu przyszłości nad Wisłą. Część z nich przyjechała tu już z dziećmi, co oznacza, że można też wliczać ich do potencjału demograficznego kraju. O ile państwo odpowie na ich potrzeby (o czym piszemy dalej).
To wszystko nie zmienia faktu, że Polki i Polacy coraz mniej chętnie podejmują decyzję o rodzicielstwie.
Czy jesteśmy w tym osamotnieni? Współczynnik dzietności, czyli liczba dzieci przypadająca na liczbę kobiet w wieku rozrodczym, w 2021 roku wyniósł 1,33. Musimy jednak pamiętać, że pula kobiet w wieku rozrodczym sukcesywnie się zmniejsza. Pokolenia wyżu demograficznego starzeją się, co ma bezpośredni wpływ na liczbę urodzeń.
Według prognoz World Bank Data w 2022 roku współczynnik dzietności w Polsce wyniesie 1,38. To o wiele mniej niż miara zastępowalności pokoleń, która wymaga, by na jedną kobietę w wieku rozrodczym rodziło się co najmniej 2,1 dziecka.
Do tego progu nie doskakuje żadne z zachodnich państw. Wpływ mają na to głębokie zmiany cywilizacyjne.
Bardziej konserwatywne interpretacje poprzestają na krzywdzących twierdzeniach, zgodnie z którymi młodzi ludzie z egoizmu nie decydują się na dzieci. Mają nie być zainteresowani rodzicielstwem, bo nad społeczny obowiązek przedkładają własne szczęście.
Tym przeświadczeniom przyjrzeli się demografowie ze Stanów Zjednoczonych, którzy zbadali postawy prokreacyjne pokolenia millenialsów. Wspólnym elementem dla całego Zachodu jest późniejsze podejmowanie decyzji o założeniu rodziny, co ma bezpośredni wpływ na liczbę urodzeń.
Od lat 70. średni wiek posiadania dziecka na Zachodzie przesunął się o dekadę. W Polsce w ciągu ostatnich 20 lat (2000-2020), statystyczny wiek matki, która urodziła pierwsze dziecko, wzrósł o 5 lat, z 26 do 31.
Kobiety mają więc zwyczajnie mniej czasu na to, żeby zajść w kolejne ciąże.
Skąd bierze się ta zwłoka? Demografowie zwracają uwagę na trzy kwestie:
Pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków nie doświadczyło tego, co ich rodzice i dziadkowie: spełnienia obietnicy nieskończonego wzrostu i rozwoju w gospodarce kapitalistycznej. Ich inicjacja na rynku pracy była rozczarowująca, część z nich nie mogła liczyć na dostęp do podstawowych usług publicznych.
Jak wyjaśniał prof. Zygmunt Bauman,
postęp nie kojarzy się już z oczekiwaniem lepszego jutra, ale z oczekiwaniem jeszcze większej niepewności.
Badacze zwracają też uwagę, że stosunek młodych do rodzicielstwa zmieniają dwa wielkie wstrząsy dla myślenia o przyszłości: globalna pandemia, a także świadomość nabierającej rozpędu na naszych oczach katastrofy klimatycznej.
Co nie znaczy, że wszystkie kraje mają tak złe statystyki dzietności jak Polska.
Gorzej od nas w Europie wypadają, m.in. Finlandia (1,37), Grecja (1,34), Hiszpania (1,23), Włochy (1,24) i Ukraina (1,22 - dane sprzed napaści Rosji).
Nasi unijni sąsiedzi z regionu radzą sobie jednak lepiej, czego najlepszym przykładem są Czechy, które odnotowują trzeci najwyższy wynik w całej Europie. Ze wskaźnikiem 1,71 miejsca ustępują tylko Francji i malutkiej Czarnogórze.
Dlaczego Polska nie może być na podobnej fali?
Są bariery obiektywne, które zniechęcają do podjęcia decyzji prokreacyjnych. Chodzi o wszystkie sytuacje, które do rodzicielskiego równania wprowadzają niepewność. Dziś najważniejsze dla Polski to wojna i sytuacja gospodarcza.
Ale to nie wszystko. Lepiej radzą sobie te państwa, które wychodzą naprzeciw oczekiwaniom kobiet. A kobiety dziś nie chcą dla dziecka poświęcać rozwoju zawodowego.
Kluczowe są więc rozwiązania, które pomagają łączyć obowiązki opiekuńcze z pracą zarobkową, takie jak gęsta sieć żłobków i przedszkoli. Chodzi też o wspieranie partnerstwa między rodzicami (urlopy dla ojców), a także regulacje rynku pracy, które zasypują nierówności płacowe.
Kluczowa w krajobrazie materialno-społecznym jest też dostępność mieszkania. Poza przyspieszeniem rozbudowy (dotychczas ubogiej) sieci żłobkowej, polski rząd nie może się pochwalić sukcesami. Choć i tu nie jest idealnie, bo 70 proc. polskich gmin wciąż nie ma dostępu do żłobków.
O tym wszystkim w rozmowie z Julią Theus mówiła w OKO.press demografka, prof. Irena Kotowska:
PiS prowadzi anachroniczną politykę demograficzną, której fundamentem miał być program 500 plus. Wprowadzając transfery pieniężne dla rodzin, rząd w najczarniejszym scenariuszu zakładał, że w 2022 roku urodzi się prawie 10 tys. dzieci więcej. Najbardziej optymistyczne prognozy mówiły o 341 tys. żywych urodzeń.
Tego celu nie udało się zrealizować także ze względu na klimat wokół macierzyństwa. Kobiety nie chcą rodzić dzieci w kraju, w którym polityka wtrąca się w medycynę.
Niemal całkowity zakaz aborcji, utrudniony dostęp do badań prenatalnych, klauzula sumienia lekarzy czy brak centralnego finansowania leczenia niepłodności i zabiegów in vitro. To wszystko sprawia, że kobiety nie czują się bezpiecznie. Wszystkie te zagadnienia mają też wspólny mianownik.
Jest nim brak zaufania do państwa.
Gdy w sondażu Ipsos dla OKO.press zapytaliśmy, dlaczego Polki nie chcą mieć dzieci, badani wskazywali głównie na kwestie materialne: strach przed utratą pracy i brak wystarczających środków do utrzymania potomstwa. Na trzecim miejscu znalazł się dostęp do aborcji, czyli bezpieczeństwo kobiet.
Zmiany mają też charakter kulturowy. Najlepiej widać to w danych ze Spisu Powszechnego opublikowanych przez GUS 30 stycznia. Od 2011 roku do 2021 roku w Polsce:
Małżeństwa z dziećmi stanowią dziś 41,8 proc. wszystkich rodzin, a jeszcze dziesięć lat temu była to połowa. Małżeństwa bez dzieci to już 30,2 proc. Kolejną ogromną grupę stanowią samodzielne matki z dziećmi 18,8 proc. Dalej są: samodzielni ojcowie (3,8 proc.), związki nieformalne z dziećmi (2,8 proc.), związki nieformalne bez dzieci (2,6 proc.).
W sumie liczba wszystkich rodzin w Polsce w ciągu ostatnich 10 lat spadła o 813 tys., czyli 7,4 proc.
Co ciekawe,
najbardziej dynamiczne zmiany w modelach rodzin obserwujemy na wsiach, a nie w wielkich miastach.
Dlaczego? Jedną z przyczyn są zmiany postaw, które obejmują cały kraj, niezależnie od preferencji wyborczych: ludzie dokonują dziś innych wyborów i mają też inne potrzeby niż ich rodzice, dziadkowie.
Różnią się one też radykalnie od fantazji rządzącej klasy politycznej.
Drugim wytłumaczeniem są nierówności. To na wsiach ludzie borykają się z wykluczeniem transportowym, czy brakiem dostępu do opieki żłobkowej.
Patrząc na dane Spisu Powszechnego nie sposób też pominąć szczególnych potrzeb dwumilionowej grupy tzw. niepełnych rodzin - samotna matka z dzieckiem, czy samotny ojciec z dzieckiem. Samodzielni rodzice nie mają dziś żadnego dedykowanego wsparcia ze strony rządu, wciąż problemem pozostają podstawy tj. egzekucja alimentów.
Tylko że nawet najlepsza polityka prorodzinna nie zasypie ubytku demograficznego, z którym mierzą się zachodnie państwa. Spadek liczby mieszkańców będzie dotyczyć też krajów, które jeszcze niedawno miały rozwijać się bez ograniczeń, tj. Chiny, czy Indie.
Pomóc może mądra polityka migracyjna, zachęcająca cudzoziemców do uzupełniania braków na rynku pracy.
W 2022 roku zatrudnienie cudzoziemców w Polsce spadło o ponad 562 tys.
"Do lutego ubiegłego roku mogliśmy mówić o stabilnym dopływie migrantów zarobkowych, szczególnie z Ukrainy. Jednak eskalacja wojny sprawiła, że wiele z nich, głównie mężczyzn, wróciło do kraju, by stanąć w obronie ojczyzny" - mówi OKO.press, Dominik Owczarek z Instytutu Spraw Publicznych.
Do Polski przypłynęły inne grupy: osoby starsze, kobiety z dziećmi i osoby z niepełnosprawnościami. Wśród uchodźców z Ukrainy tylko część może stać się pracownikami.
"Nie wiadomo, ile z nich i w jakim czasie odnajdzie się na rynku pracy. Część boryka się z traumą wojenną. W przypadku innych warunki życia nie pozwalają podjąć się żadnego stałego zajęcia zarobkowego. Nie wiemy też, jak długo potrwa wojna, i ile osób wytrzyma tam, w kraju, który już dziś w dużej mierze jest zrujnowany: od podstawowej infrastruktury, po dorobek kulturalny. Polska jest dla nich naturalnym krajem emigracji, o ile rząd zapewni im wsparcie, warunki do integracji, a także rozwoju zawodowego, w tym pracę zgodną z ich kwalifikacjami" - tłumaczy Owczarek.
Do tej pory największym problemem była nietransparentna polityka migracyjna PiS. "Mamy ultra konserwatywny rząd, który z jednej strony mówi, że nie chce migrantów, a drugą ręką ułatwia procedury legalizacji pracy i pobytu dla migrantów z krajów partnerstwa wschodniego.
Tyle że w Gruzji, Ukrainie, czy Białorusi również obserwujemy zjawisko labor shortage, czyli niewystarczającej liczby pracowników.
Mówiąc brzydko, zasoby naszych sąsiadów również się wyczerpią i to w perspektywie dekady, najpóźniej dwóch. Dlatego by ratować luki w zatrudnieniu trzeba patrzeć dalej" - mówi ekspert ISP.
Rząd uchyla więc furtkę dla migrantów z krajów azjatyckich, np. Nepalu, Bangladeszu, czy Filipin. Nie chce jednak pracowników z Bliskiego Wschodu i Afryki, zasłaniając się ksenofobicznymi przekonaniami.
Co jeszcze może wzmocnić odporność gospodarki na zmiany demograficzne?
"Często zapominamy, że system emerytalny i rynek pracy można zbilansować innowacjami. Polska gospodarka po '89 roku rozwija się najszybciej w Europie. Niektórzy ekonomiści, w tym Marcin Piątkowski z Banku Światowego, uważają, że przeżywamy najlepszy okres rozwoju społeczno-gospodarczego w całej historii. Oczywiście nie jest tylko różowo, bo nasza gospodarka podlega globalnym cyklom koniunkturalnym. Są lepsze i gorsze lata, ale wciąż udaje nam się uniknąć pułapki średniego rozwoju. Jak to utrzymać? Inwestując dalej w cyfryzację i poprawę produktywności" - mówi Owczarek.
Tu najlepszym przykładem jest Japonia. W latach 2009-2017 ubywało w niej rąk do pracy (i ludności ogółem), przybywało emerytów, a gospodarka rosła. I to szybciej niż w Stanach Zjednoczonych.
Wzrost gospodarczy mimo depopulacji jest nadal możliwy, o ile rośnie wydajność pracy.
Ta zaś zależy też od innowacji technologicznych.
Wygląda na to, że dla Polski punktem krytycznym wcale nie musi być rynek pracy, czy system emerytalny. Wąskim gardłem będą za to usługi opiekuńcze dla osób starszych.
"Dziś w zasadzie ich nie ma. Póki co, ratujemy się poza instytucjami, prywatnie. Wiele osób korzysta z pracy przysłowiowej «Ukrainki», która sprawuje opiekę nad osobą starszą. Jeśli szybko nie zainwestujemy w ten obszar, może okazać się, że nie mamy wystarczająco dużo ludzi, by pomóc osobom, które nie mogą samodzielnie funkcjonować" - dodaje.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze