0:00
0:00

0:00

Nasza planeta ociepliła się w 2019 roku średnio o 0,59°C względem lat 1981-2010, wynika z najnowszych danych unijnego programu obserwacji Ziemi Copernicus. Oznacza to, że miniony rok był drugim najcieplejszym w historii pomiarów - najcieplejszy był 2016.

To niewesołe, choć – niestety – spodziewane informacje. Wzrost temperatury będący skutkiem spowodowanych przez człowieka emisji gazów cieplarnianych jest niemal w pełni zgodny z wyliczeniami modeli - w istocie zaawansowanych programów komputerowych - zmian klimatycznych, z których korzystają naukowcy.

To kolejna lekcja dla polityków i biznesu - zwłaszcza sektora energetyki opartej na paliwach kopalnych – że dziś praktycznie nie ma żadnych wątpliwości nie tylko co do przyczyn globalnego ocieplenia, ale również co do przewidywanego tempa wzrostu temperatury.

Czym grozi coraz cieplejsza Ziemia przekonują się obecnie mieszkańcy – ludzie i zwierzęta – Australii. Ubiegły rok był najgorętszy w historii tego kontynentu – średnia temperatura była o 1,52°C wyższa niż w latach 1961-1990. Szczegółowo opisaliśmy australijski kryzys w tym artykule Magdaleny Chrzczonowicz.

Przeczytaj także:

Modele się sprawdzają

Niedawna analiza trafności modeli klimatycznych przeprowadzona przez naukowców z Berkeley University, Massachusetts Institute of Technology i NASA wykazała, że 14 z 17 modeli klimatycznych z lat 1970-2007 trafnie przewidziało wzrost temperatury na skutek emisji gazów cieplarnianych.

Również dane udostępnione przez program Copernicus są w zgodzie z wyliczeniami modeli (w istocie będącymi zaawansowanymi programami komputerowymi).

„Spójrz na ten wykres” – mówi Zeke Hausfather, jeden z autorów analizy, pracujący na uniwersytecie Berkeley w Kalifornii.

„Czarna linia to średnia temperatura powietrza przy gruncie obliczona z modeli klimatycznych. Szary obszar to zakres zmian temperatury podawany przez modele. Wreszcie niebieska linia to ERA5, czyli dane Copernicusa.”

Źródło wykresu: portal Carbon Brief, z którym współpracuje Hausfather.

Gorący Wschód

W Europie wzrost temperatury – fachowo nazywany anomalią, czyli odchyleniem od wybranego okresu z przeszłości - wyniósł 1,2°C, a więc dwa razy więcej niż na świecie (wszystkie zmiany o których mowa w tym tekście odnoszą się do okresu 1981-2010, chyba że zaznaczono inaczej).

Był to najcieplejszy rok w historii pomiarów na naszym kontynencie.

Natomiast grudzień zeszłego roku był – obok grudnia 2015 roku - jednym z dwóch najcieplejszych w historii pomiarów na świecie, z anomalią na poziomie +0,74°C.

W Europie ocieplenie było o wiele dotkliwsze: anomalia wyniosła rekordowe +3,2°C. W efekcie miniony grudzień był najcieplejszy w historii europejskich pomiarów temperatury, wyprzedzając – o prawie 0,1°C – grudzień 2015 roku.

Według danych udostępnionych przez program Copernicus, grudzień był szczególnie ciepły we wschodniej części naszego kontynentu. Na mapie anomalii temperatury wyraźnie widać, jak na wschód od Niemiec robi się cieplej – to ten coraz intensywniejszy czerwony kolor z najwyższymi wartościami w północno-wschodniej Rosji.

„Jesteśmy w obszarze, nad którym maleje wpływ Atlantyku i przy słabnącej cyrkulacji zachodniej [układ niżowej pogody nad Atlantykiem w kierunku wschodnim] wzrost temperatury nad naszą częścią Europy jest większy niż na zachodzie.

Jesienią i wczesną zimą coraz rzadziej też może dotrzeć do nas chłodne powietrze znad lodów Arktyki, bo jest ich o tej porze roku coraz mniej” – mówi OKO.press prof. Szymon Malinowski, fizyk atmosfery z Uniwersytetu Warszawskiego i współautor pierwszej polskiej książki o zmianach klimatycznych „Nauka o klimacie”.

„Konsekwencją są zmniejszające się opady śniegu. Wyższe temperatury nad gruntem – a co za tym idzie zwiększone parowanie - pogarszają bilans wodny. To ma i będzie mieć negatywny wpływ na ekosystemy, rolnictwo, przemysł itd. Już dwa ostatnie lata w Polsce były bardzo trudne” – mówi prof. Malinowski.

Coraz mniej wody

Według danych Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej – Państwowego Instytutu Badawczego (IMGW-PIB) zeszłoroczna suma opadów w Polsce wyniosła nie więcej niż 500 mm na większości powierzchni kraju.

Na znacznych obszarach województw kujawsko-pomorskiego, wielkopolskiego i łódzkiego suma opadów nie przekroczyła 400 mm. A w części województw łódzkiego i podlaskiego – 300 mm.

Dla porównania, wartości najniższych sum opadów w latach 1981-2010 zaczynały się od ok. 450 mm, a więc wyższych niż te, z którymi mieliśmy do czynienia na znacznej powierzchni kraju w roku 2019.

Emisje nadal rosną

W 2015 roku na szczycie klimatycznym COP21 w Paryżu świat zdecydował, że podejmie wysiłek zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych tak, by wzrost globalnej temperatury nie przekroczył 1,5°C-2°C (względem czasów sprzed rewolucji przemysłowej) do roku 2100.

Przedział 1,5°C-2°C uważa się za stosunkowo bezpieczny, chociaż „świat +2°C” i tak oznacza większą liczbę ekstremalnych zjawisk pogodowych, wyższy poziomem mórz, zwiększony zasięg chorób tropikalnych itd.

Takie są wnioski ze specjalnego raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) na temat skutków wzrostu temperatury o 2°C w porównaniu do ocieplenia o 1,5°C.

Żeby mieć szansę na zatrzymanie wzrostu temperatury na poziomie 1,5°C, świat musi zmniejszyć emisje o 45 proc. do roku 2030 (względem roku 2010). Niestety, od paryskiego szczytu emisje wzrosły o 4 proc.

A od roku 1990 – gdy ukazał się pierwszy raport IPCC – o 62 proc. W roku 2019 wzrost emisji spowolnił do 0,6 proc. względem 2,7 proc. rok wcześniej, ale to zdecydowanie za mało.

Przy aktualnych trajektoriach wzrostu poziomu emisji, cel ograniczenia wzrostu temperatury do 1,5°C jest już właściwie nierealny. Z tym że nie skupiałbym się na temperaturze jako celu. Lepszym, bo łatwiejszym do rozliczenia celem są konkretnie liczbowo określone ograniczenia emisji. Każde ograniczenie emisji - i wynikające z niego ograniczenie wzrostu temperatury - jest w aktualnej sytuacji czymś pozytywnym” – mówi prof. Malinowski.

Reakcja klimatu może być gwałtowniejsza

Niestety, dodaje prof. Malinowski, niewykluczone jest, że reakcja klimatu na wzrost emisji może być gwałtowniejsza niż uznawano do niedawna.

„Najnowsze badań wyniki pokazują, że czułość klimatu na wzrost emisji może być wyższa, niż wskazywała na to dotychczasowa wiedza. Jesteśmy też bliżej przekroczenia kolejnych punktów krytycznych.

Zmiany klimatyczne to bardzo poważne zagrożenie, ale więcej się o nich mówi, niż podejmuje skutecznych działań prowadzących do spadku emisji i ich spowolnienia” – martwi się prof. Malinowski.

„Jeśli temperatury będą rosnąć w dotychczasowym tempie, tzn. globalna emisja CO2 i innych gazów cieplarnianych pozostanie na obecnym poziomie, w roku 2100 świat będzie o około 3°C cieplejszy niż pod koniec XIX wieku. Czyli o 1,8°C cieplejszy niż dzisiaj. Europa byłaby o 4°C cieplejsza” – mówi Hausfather, jeden z autorów analizy trafności modeli klimatycznych.

„Ale jeśli emisje gazów cieplarnianych będą nadal rosły, świat prawdopodobnie będzie ocieplał się szybciej i nie możemy wykluczyć globalnego ocieplenia o 4°C lub więcej. Dla Europy oznacza to wzrost temperatury nawet o 6°C lub więcej” – ostrzega naukowiec z Berkeley.

;
Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze