0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja GazetaAgnieszka Sadowska /...

Pani Renata (nazwisko do wiadomości redakcji): „11 grudnia w sobotę, dostałam wiadomość na Messengera od osoby, która mieszka na terenie naszej gminy. Pan Paweł (imię zmienione -red.) powołał się na osobę mi znaną. Napisał, że chodzi po lesie i znalazł Syryjczyka, który potrzebuje pomocy medycznej - ma guza pod kolanem. Pisał, że zawiózł mu zupę”.

OKO.press: A pani jako aktywistka pomaga migrantom w lesie?

„Nie jestem aktywistką, ale działam. Gdy widzę kogoś w lesie, kto prosi o jedzenie. Jestem człowiekiem”.

To ilu migrantom pani pomogła ?

(liczy -red.) „Około 30-stu, w tym część to były dzieci.

Ten pan Paweł przyjechał, zapakowaliśmy do jego auta wszystko, co uznaliśmy za słuszne. W lesie - między wsią Pręty i Pasieki w gminie Narewka - zaparkował przy drodze. Dotarliśmy do Syryjczyka. Śpiwór i folię medyczną mu przywiozłam, coś zjadł. I tak siedział w te kucki. Ciągle prosił, by nie dzwonić na policję. Nie znał angielskiego i trudno było z nim gadać. On pisał po arabsku w translatorze, a ja odpowiadałam.

Syryjczyk faktycznie wymagał pomocy medycznej. Kiedyś współpracowałam z Medykami na Granicy, a teraz PCPM (Polsce Centrum Pomocy Międzynarodowej – zastąpili MnG – red.) więc zadzwoniłam do nich. Mówią, że będą za 3-4 minuty – mają blisko.

Pan Paweł wyszedł po medyków na drogę.

Zrobiło się ciemno, tak, że nic nie było widać. A od strony drogi usłyszałam krzyki i hałasy . „Co się dzieje?” myślę. Padał mi telefon - miałam tylko 5-6 proc. baterii. Zadzwoniłam do medyków, a oni, że pan Paweł został zatrzymany przez policję. (...)

Przeczytaj także:

Długo tam czekałam. Syryjczyk położył się i telepał, ale ciągle miał ciepłe dłonie. Przykryłam go. Było już tak ciemno, że czy otwierałam oczy, czy je zamykałam to nie było różnicy. Poszłam w kierunku drogi. Od czasu do czasu trochę poświeciłam sobie telefonem, ale i tak wpadłam w bagienko. Spadły mi okulary. Wymacałam je na szczęście, bo gdybym je zgubiła, to nawet nie zadzwonię. W tym bagrzysku upadłam ze trzy razy. Cała byłam w błocie. Wiedziałam, w którą stronę muszę iść, bo słyszałam Pronar (firma z Narewski produkująca maszyny dla rolnictwa - red.) i pociąg z Siemianówki.

W którymś momencie spoza tych drzew widzę, że błyska coś na niebiesko. „Pomoc” pomyślałam. Byłam szczęśliwa. Przechodzę głęboki rów i naraz słyszę: „Kurwa! Kurwa! Stój! Kurwa! Kurwa!

Kim ty jesteś?! Gleba! Gleba! Stój kurwa!” - krzyczeli uzbrojeni funkcjonariusze.

Podbiegli do mnie, wykręcali mi ręce. Ale muszę przyznać, że profesjonalnie – prawą jak mi wykręcili to nawet nie bolało. I ciągle tylko „Kurwa! Kurwa!”

Krzyczałam do nich „Nie dotykajcie mnie! Dlaczego mnie dotykacie?!”

Byłam wściekła.

„Siadaj do radiowozu, kurwa! Bo jeśli nie, to użyjemy przemocy!”

Mówię im, by mnie nie dotykali, by zachowali dystans – pandemia jest. A oni krzyczeli w kilku naraz. „Masz pytanie to odpowiem, po kolei” mówię im. Któryś z nich zaczął do mnie gadać chyba po śląsku. „Ja też znam naszą gwarę. Jak zacznę ją używać, to zobaczymy, czy się dogadamy” odpowiadam. Siłą wsadzili mnie do suki. Tak, bo dla mnie to suka, a nie żaden „radiowóz”.

Grozili mi, że jeśli nie będę się słuchała, to użyją wobec mnie gazu. „To pryskaj! Tylko podaj paragraf na jakiej podstawie tak ze mną postępujecie”, mówiłam.

Wsadzili mnie do suki, przerażoną i całą w błocie. Myślę: do kogo by zadzwonić. I widzę, że samochód terenowy przejeżdża - medycy z PCPM. Nie zatrzymali się. Zostawili mnie. A ja siedzę w tej suce i trzymam telefon w dłoniach.

Podchodzą. Nie przedstawili się, nie podali powodów zatrzymania, ale powiedzieli, że są z Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Jeden mówi: „Ma włączony kurwa telefon. Nagrywała coś. Oddaj telefon!” krzyczy.

„To moja prywatna własność”.

„Oddajesz czy nie?” krzyczą jeden i drugi. „Kładź telefon, bo ci go siłą odbierzemy!” - grozili. To wyjęłam go z kurtki – bo już zdążyłam go schować - i oddałam im. Nie miałam ze sobą dokumentów, więc podałam im nazwisko. Chciałam zadzwonić do prawnika. Nie pozwolili mi.

„Co robiłaś w tym lesie?” pytał jeden.

„Spacerowałam”.

Nie wiedziałam, że pana Pawła trzymają w jego aucie i jednocześnie też go wypytują. Manipulowali mną i dzięki temu mnie złamali. Potem się dowiedziałam, że ponoć pan Paweł ich zwodził, że kupę chciał w lesie. Myślał, że go ukarzą za pomoc Syryjczykowi. Potem im powiedział, że zbiera ubrania i kurtki z lasów. Policjant podchodzi do mnie pyta, czy też chodzę i zbieram ubrania po lesie. A potem się pyta, czy byłam z mężczyzną w lesie. A ja cały czas ukrywam, że tam uchodźca jest.

Kolejny raz przychodzi i pyta czy na randce w lesie byłam i uprawiałam seks.

„Co?! Powtórz to kurwa jeszcze raz? Powtórz to, kurwa!” - wściekłam się.

Mówił, że będzie dzwonił do mojego męża. A ja męża nie mam. 54 lata, dzieci już dorosłe.

W końcu pękłam. Powiedziałam policjantom, że jest Syryjczyk w lesie i potrzebuje pomocy. Mówili, że posądzą mnie o przewożenie uchodźców. „Ja nic złego nie zrobiłam. Chciałam pomóc. Nie możecie mnie za to ukarać. Na jakiej podstawie mnie tutaj przetrzymujecie?” - pytałam.

Oni pod pachy pana Pawła i do lasu. Wyprowadzili Syryjczyka, okrytego folią NRC.

Przyszła jeszcze straż graniczna pytała się, co tu robiłam, choć już wiedzieli przecież co robiłam.

„A co, zabronicie mi udzielania pomocy?” odpowiedziałam. Potem się dowiedziałam, że panu Pawłowi wypisali mandat (za złe parkowanie – red.).

Wypuścili mnie po ok. dwóch godzinach z tej suki i powiedzieli, że mogę wracać do domu. A była już 23:00. Miałam 8 km do domu. Ciemna noc!

„To proszę mnie odwieźć” mówię.

„My nie możemy”.

„To mogliście mnie przetrzymywać, a teraz każecie mi iść?”.

„Trzymali mnie na kolanach, z rękami nad głową”

Docieramy też do pana Pawła. To co mówi, pokrywa się z tym, co powiedziała pani Renata.

Potwierdza, że chodzi po lasach i czasami zbiera porzucone tam przez migrantów rzeczy. „Dużo ludzi tak robi, nawet służby mundurowe. Niektórzy fajne rzeczy znajdują – ponoć elektronikę, złoto, pieniądze. Nawet się tym chwalą” przekonuje. On znalazł sobie m.in. dwa fajne śpiwory.

W lesie między Prętami a Pasiekami 11 grudnia spotkał Syryjczyka. „Nie potrafił chodzić. Miał takie rybaczki - wysokie buty gumowe. Zdjął je, podwinął dres i pokazał mi - pod prawym kolanem miał gulę” - opowiada pan Paweł.

Potem, gdy poszedł, by przyprowadzić medyków, na skraju lasu zobaczył niebieskie światła.

„Aż zamarłem. Krzyczeli: „Gleba! Ręce do góry!”. Kazali mi się położyć, ale tam przecież mokro, brud. Nie chciałem. To trzymali mnie na kolanach, z rękami nad głową. Byłem w szoku. Sami wyjmowali sobie dokumenty – pokazałem, w której kieszeni mam. Potem kazali wszystko wyjąć. Musiałem zostawić telefon w radiowozie. Kazali mi też zdjąć kurtkę, by ją przeszukać. Byłem w szoku. Cieszyłem się, gdy mi tę kurtkę oddali tak po 10-15 min, bo zimno było.

Gdy dwóch mnie pilnowało, to w las wbiegło 3-4. Pytali, co tam robiłem. Kryłem panią Renatę, więc mówiłem, że za potrzebą. Kiedy ona wyszła z lasu, to powiedziałem policjantom, że zbieram ciuchy, a ona też chciała, bym jej pokazał gdzie. Słyszałem, jak krzyczeli do niej, gdy wychodziła, a ona się zaczęła burzyć. Od razu ją wsadzili do radiowozu.

Wtedy zaczęli nas rozgrywać psychologicznie. Mnie w moim aucie pilnowało 1-2 policjantów. Gdy chciałem raz wyjść to usłyszałem: „Siedzieć!”.

Co innego mnie mówili, co innego pani Renacie – potem się dowiedzieliśmy, jak już nas rozegrali.

Gdy wracaliśmy, to obydwoje klęliśmy na policję. Pani Renata bardziej – widać było, że bardzo to przeżyła”.

OKO.press: Pan coś mówił policji, że uprawiał pan seks z panią Renatą w lesie?

Nie. Nic. Absolutnie.

„Środki działania były niewspółmierne do sytuacji”

Krótko po tych wydarzeniach panią Renatę spotkała kolejna interwencja policji. Ok. 23:30 była w domu. Umyła się, przebrała i dostała info z Fundacji Ocalenie, że są w okolicy Siemianówki i mogą się z nią spotkać. Wcześniej bowiem fundacja dostała informację od dziennikarki, że pani Renata w czasie akcji potrzebuje pomocy.

Spotkała się z czwórką aktywistów w wiosce na granicy strefy. Opowiedziała im, co się stało. „Trzęsłam się jak galareta. Pytają się czy potrzebuję śpiwory itp. A ja nie wiem, czy będę chciała jeszcze pomagać. Bo wszyscy mnie tam zostawili” - opisuje nam.

Aktywiści to potwierdzają. Karolina Szymańska z Fundacji Ocalenie: „Była strasznie rozemocjonowana. Mówiła nam, że nigdy tego nie zapomni, że dotychczas jej tak nie potraktowano - jak kryminalistkę. Bluźnili na nią, krzyczeli i zabrali jej telefon. Pytała, dlaczego służby w taki sposób ją traktują. Widać było, że strasznie ją to dotknęło. Ja jej wierzę”.

Tomek, wolontariusz:

„Widziałem tam kobietę, która wyszła z lasu, w którym ratowała człowieka, a teraz była w totalnym dygocie. Trzęsąca się i przeklinająca, na czym świat stoi”.

Michał Golec, prawnik Fundacji Ocalenie: „Wskazywała, że zachowywali się w sposób skandaliczny, że wykręcili jej ręce, że środki działania były niewspółmierne do sytuacji. Była zbulwersowana tą interwencją”.

Aktywiści wspierający migrantów w lesie dziesiątki razy już skarżyli się na brutalność i represje ze strony służb przy granicy. „Bywają bardzo agresywni” - dodaje teraz Tomasz.

Policjant najpierw zaprzecza, by chwilę później przyznać, że tak właśnie było

Do grupy rozmawiających podjechał radiowóz. „Dwóch tych, co mnie wcześniej „masakrowali” - zaznacza pani Renata. Chcą legitymować wszystkich. Powód? By „sprawdzić tożsamość”. Michał Golec: Legitymowano nas bez żadnego powodu, ale nie chcieliśmy wchodzić z nimi w dyskusję”.

Tomasz zaczął nagrywać interwencję. „Byli niemili, ale gdy zauważyli, że rejestrujemy, to ewidentnie zmienili ton”.

Od tego miejsca redakcja OKO.press dysponuje nagraniami interwencji policji. Relacja pani Renaty na temat tej sytuacji jest wręcz identyczna z tym, co słyszymy na uzyskanych nagraniach. Z nich spisujemy najistotniejsze fragmenty tej interwencji.

Pani Renata zapytała policjanta, w jakim celu zabrali jej telefon. Ten stwierdził, że miała go cały czas w dłoni.

„Taaaak? Czemu pan kłamie?! Kazaliście mi go położyć na siedzeniu!"

„To mnie wtedy nie było" – odpowiada policjant.

Gdy pani Renata wspomina, jak ją policjanci potraktowali, dodaje „kurwa”.

„Zaraz mi pan powie, że mam nie przeklinać, a ja słyszałam taki język. Jak wyszłam z bagna w błocie, to jak mnie zmasakrowaliście? (…) Jak krzyczeliście do mnie: „ku...a wyłaź z tego lasu” (…) to wam wolno było używać tych słów?”

- pyta mundurowego.

Ten twierdzi, że on tak nie krzyczał i poucza panią Renatę, gdy ta ponownie przeklina wracając do zdarzeń pod lasem. Kobieta powtarza, że wykręcali jej ręce, grozili użyciem gazu i na siłę wsadzili do „suki”. Policjant najpierw zaprzecza, by dosłownie kilkanaście sekund później przyznać, że tak właśnie było. „Pani została wezwana do zachowania zgodnego z prawem i wykonywania poleceń, to, że pani się nie stosowała (…) Jeżeli nie będzie się pani stosowała do poleceń, są użyte środki przymusu bezpośredniego”.

Gdy rozmowa schodzi na temat Syryjczyka - co z nim się stało – mundurowy mówi:

„Oświadczył, że nie chce pomocy medycznej. Oddaliśmy go służbom”.

„A w jakim języku rozmawialiście?” - dopytuje pani Renata.

„Po angielsku".

„On nie zna tego języka" - zaznacza kobieta. Pan Paweł w rozmowie z OKO.press potwierdza informacje pani Renaty: „Policjanci próbowali przy mnie rozmawiać z nim po angielsku, ale nie dali rady. On przecież tylko umiał: »friends« »hello« itp. - tyle co przedszkolak. Wcześniej, gdy rozmawialiśmy z nim w lesie, to przez translator z arabskiego na angielski wszystko nam tłumaczył”.

Policjant na nagraniu dodaje, że migrant trafił do strażnicy SG w Narewce. Karolina Szymańska z Ocalenia: „Dzwoniliśmy na dyspozytornię strażnicy w Narewce. Tam nic nie wiedzieli o tym, by Syryjczyk trafił do nich tego dnia”. Czyli nie trafił.

Zapytaliśmy więc rzeczniczkę prasową SG Oddział Podlasie, mjr Katarzynę Zdanowicz:

  • czy Syryjczyk trafił do SG w Narewce?
  • Jeśli tak, to na jak długo?
  • Czy udzielono mu pomocy medycznej?
  • Jeśli tak, to jakiej i gdzie?
  • Co z nim się dzieje obecnie?
„Tego wieczoru policjanci nie przekazywali Placówce SG w Narewce żadnych osób” - pisze mjr Zdanowicz. To by oznaczało, iż policjant kolejny raz minął się z prawdą.

Skoro mundurowi nie mogli od Syryjczyka uzyskać oświadczenia, że nie chce pomocy medycznej, bo ten nie znał angielskiego, to kto i w jaki sposób uznał, iż nie potrzebuje tejże pomocy? Abstrahujemy już od jego stanu i faktu, że wcześniej o to prosił.

Pan Paweł opisuje, jak policja przejęła migranta w lesie: „Kazali mu wstać. Wstał. Wyglądało to dobrze. Do mnie policjanci powiedzieli wtedy: „coś ty mówił, że on chodzić nie umie, jak on w dobrym stanie jest”. A potem, gdy szliśmy przez las, Syryjczyk mocno kuśtykał. I już nic nie mówili, że jest w dobrym stanie”.

Pani Renata mówi nam jeszcze, że gdy ok. wpół do pierwszej w nocy wróciła do domu, zadzwoniła do medyków z PCPM. Miała do nich ogromny żal, że się nie zatrzymali. Kilka razy poprosiliśmy PCPM, aby potwierdzili nam, iż 11 grudnia zostali wezwani przez nią do interwencji u Syryjczyka pod Narewką i do tejże nie doszło z powodu obecności policji. Odmówili, tłumacząc, że komunikują tylko o interwencjach, które doszły do skutku.

„Przez trzy dni nie chciałam wychodzić z pokoju”

Komendę Wojewódzką Policji w Katowicach i KWP w Białymstoku zapytaliśmy:

  • Czemu siłą zatrzymano panią Renatę na kilka godzin?
  • Dlaczego potraktowano ją brutalnie, jak potencjalnego przestępcę? (tu krótki opis)
  • Dlaczego zabrano jej telefon?
  • Czy ww. działania policji mają zastraszyć lokalnych aktywistów, którzy pomagają migrantom w lasach?

„Polskie prawo zabrania mi udzielenia informacji, by miał pan cały ogląd sytuacji do jakiej tam doszło” - rzecznik prasowy Policji Podlaskiej, podinsp. Tomasz Krupa tłumaczy tak odmowę odpowiedzi na pytania o interwencji. Powołuje się na ustawę o... dostępie do informacji publicznej (sic!), a potem na brak pozwolenia od pani Renaty na udostępnianie informacji o interwencji wobec niej. Rzecznik Krupa radzi pani Renacie, by udała się do „niezależnego” organu – prokuratury - i złożyła tam zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.

17 grudnia pani Renata wysłała do komendantów wojewódzkich komend policji w Katowicach i Białymstoku skargę na czynności funkcjonariusza.

„Wnoszę o przeprowadzenie postępowania w sprawie, wyciągnięcia odpowiedzialności wobec w/w funkcjonariuszy policji i poinformowanie mnie o wynikach postępowania na piśmie”.

„Jeśli były groźby użycia siły, przemocy, gazu to zaskarżenie funkcjonariuszy jest zasadne. Nie tak powinna wyglądać ta interwencja” ocenia Michał Golec, prawnik. Do skargi pani Renata dołączyła skrócony opis sytuacji – pokrywa się z tym, co powiedziała OKO.press.

„Przez trzy dni (po interwencji policji - red.) nie chciałam wychodzić z pokoju. Ciągle to przeżywam i opowiadam wszystkim znajomym. Odreagowuję” - kończy.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze