0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Krystian Maj/KPRMKrystian Maj/KPRM

Konfederacja Lewiatan zrzeszająca przedsiębiorców podała niepokojące dane. Z 800 firm zapytanych o skutki pandemii i sytuację pracowników:

  • 55 proc. odpowiedziało, że już dziś bardzo poważnie odczuwa skutki pandemii;
  • 69 proc. planuje zmniejszenie zatrudnienia;
  • 47 proc. może czekać na pomoc państwa maksymalnie 3 tygodnie, potem zacznie zwalniać.

A rządowy pakiet antykryzysowy? Zdaniem Anny Karaszewskiej to propagandowa fikcja, która zupełnie nie odpowiada potrzebom. Unikanie realnych działań ma polityczny cel: wybory w maju. Konsekwencje dla gospodarki mogą być katastrofalne.

O rządowej tarczy antykryzysowej rozmawiamy z Anną Karaszewską, socjolożką, prezeską zarządu stowarzyszenia Kongres Kobiet. Zawodowo związana z biznesem, zarządzała firmami, także w sytuacjach kryzysowych, zajmuje się przywracaniem do zatrudnienia osób, które utraciły pracę. Społecznie zaangażowana w walkę na rzecz równouprawnienia kobiet.

Marta K. Nowak, OKO.press: Epidemia koronawirusa trwa, kolejne państwa - w tym Polska, wprowadzają coraz ściślejszy lockdown. Poza rosnącą krzywą zachorowań i brakami sprzętu w szpitalach, mamy inny palący problem - konsekwencje gospodarcze. Co nas czeka?

Anna Karaszewska: Dzisiaj trudno robić prognozy, ale można mówić o scenariuszach. Pandemia i lockdown spowodują poważny kryzys, pewnie największy od czasów transformacji. Ale to, jak potoczy się sytuacja, zależy od reakcji państwa i tego, jakie wsparcie da gospodarce.

Jutro w sejmie rozpatrywany będzie rządowy projekt zaradczy - tzw. tarcza antykryzysowa. Uratuje nas?

Wciąż nie znamy całego projektu, ale sądząc po tym, co zapowiedział już rząd i minister Emilewicz, pakiet jest bardzo łagodnie mówiąc - niewystarczający. Przy takiej pomocy jesteśmy bez szans, czeka nas głęboki kryzys.

Przeczytaj także:

Rząd nie wie, co zrobić?

Jest gorzej.

Nawet gdyby rządzącym brakowało pomysłu, związki zawodowe i organizacje pracodawców stanęły na wysokości zadania. Pracują bez przerwy w stałym kontakcie z pracownikami i przedsiębiorcami. Wypracowują rozwiązania, propozycje i próbują dobić się z nimi do rządu. To na ich wniosek odbyło się poniedziałkowe posiedzenie Rady Dialogu Społecznego, które rząd zamroził na czas kryzysu. Konfederacja Lewiatan wysłała do minister Emilewicz ponad 100 stron propozycji i uwag.

Ten brak adekwatnych działań ze strony rządu nie wynika z niezrozumienia sytuacji ani z braku kompetencji.

W takim razie z czego?

Z wykalkulowanej strategii politycznej.

Jak to?

Ta propozycja ma charakter czysto propagandowy. Jeśli przeanalizujemy szczegóły, widać, że wsparcie jest pozorne i zupełnie nieprzystające do potrzeb. Rządowi wcale nie chodzi o to, żeby minimalizować konsekwencje gospodarcze.

Wystarczy porównać pakiety w innych krajach, to prawdziwa przepaść. I nie chodzi o to, że inne państwa mogą sobie na więcej pozwolić - rząd niemiecki zapowiedział, że zaciągnie dług w wysokości 356 mld euro, żeby sfinansować mechanizmy pomocowe.

Wiele innych państw zapowiedziało podobne kroki.

Wszyscy są zgodni, że w czasach poważnego kryzysu trzeba zrobić wszystko, żeby gospodarka nie stanęła całkowicie, bo ponowny rozruch jest bardzo długotrwały i kosztowny. Wiele kryzysów, począwszy od lat 30. pokazuje, że ci, którzy nie reagowali na czas, wpadali w głęboką recesję. Państwa, które wprowadzały odpowiednie instrumenty pomocowe, wychodziły z tego szybciej. Rynek sam sobie nie poradzi.

Kiedy kraje zachodnie odpowiedzialnie i adekwatnie do sytuacji zwiększają deficyt, nasz rząd chwali się 212 mld zł. Wystarczy się temu wszystkiemu przyjrzeć, żeby zobaczyć, że to czysta propaganda.

Przyjrzyjmy się.

Z tych 212 mld zł z budżetu państwa ma pochodzić 70 mld zł. Reszta będzie finansowana przez różne instytucje, m.in.: Bank Gospodarstwa Krajowego i Polski Fundusz Rozwoju. 70 mld zł pójdzie z Narodowego Banku Polskiego na wsparcie sektora finansowego, czyli na banki. Zgodnie z narracją rządu, ma je to zachęcić do oferowania tanich kredytów. Ale podejrzewam, że bardziej niż kredytami banki będą zainteresowane kupowaniem obligacji skarbu państwa, żeby się zabezpieczać.

Czyli nie ma żadnej gwarancji, że te pieniądze przyniosą jakiś wymierny skutek dla sytuacji pracowników i pracodawców?

Nie, rząd zachęca jedynie do udzielania kredytów, przeznacza na to 70 mld, ale pomija kwestię obniżenia podatku bankowego od uruchomienia akcji kredytowej, więc banki nie mają motywacji, żeby takie tanie kredyty oferować. Rząd co prawda zwiększa gwarancje, zapowiada, że w razie gdyby przedsiębiorca nie mógł kredytu spłacić to Bank Gospodarstwa Krajowego zwiększy pomoc de minimis z 60 do 80 proc.

Ale nie wiadomo, kto miałby się po takie kredyty zgłosić. Przy kredycie obrotowym, czyli takim, który można przeznaczyć na finansowanie bieżącej działalności wciąż obowiązują pewne kryteria. Bank to nie instytucja charytatywna, chce mieć pewność, że te pieniądze dostanie z powrotem, jeśli przychody firmy są zagrożone, trudno o kredyt.

Największe ułatwienia miałyby obowiązywać przy kredycie na innowacje technologiczne, ale kto się ich teraz podejmie?

Nie mówimy o spowolnieniu, tylko możliwym scenariuszu załamania gospodarczego. Kto będzie się w takiej sytuacji decydował na kredyt?

Innym propagandowym hasłem bez realnego przełożenia jest obniżenie stóp procentowych o 50 punktów bazowych. Przy kryzysie 2008 roku taki ruch pomógł nam się odbić, ożywił polski eksport. Złoty był słaby, więc nasze produkty były tańsze i bardziej konkurencyjne na zagranicznych rynkach. A teraz kryzys objął cały świat, eksport może nam nie pomóc.

Argument, że opłaty za kredyt będą mniejsze też nie ma takiego znaczenia, bo banki same zaproponowały kilkumiesięczne zawieszenie spłaty kredytów. Taki ruch ma o wiele większe znaczenie niż pompowane przez rząd obniżenie stopy procentowej. Oczywiście rząd ogłosił zaproponowane przez banki zawieszenie spłat jako swój sukces.

Liczymy dalej

Na finansowanie firm rząd chce przeznaczyć 73,2 mld zł. W tym roku ma wydać 4,3 mld zł, w 2021 0,6 mld. Pozostałych 68,2 mld to gwarancje dla sektora finansowego, 6 mld mają do tarczy dołożyć pracodawcy uczestnicząc w programie utrzymania miejsc pracy. Kolejnym elementem 212 mld jest 30 mld przeznaczonych na publiczne inwestycje infrastrukturalne. Dobrze to brzmi, ale nie wiadomo o co chodzi. To fikcja, bo nie wiadomo, kto w sytuacji kryzysu ma te inwestycje realizować i czego miałyby dotyczyć.

Czyli mamy 70 mld na banki z NBP, 73 mld na finansowanie firm i 30 mld na inwestycje publiczne. Z 212 mld zostaje nam 37,8 mld zł, które rząd chce przeznaczyć na przeciwdziałanie COVID-19. W ramach tej kwoty 7,5 mld zł ma iść na ochronę zdrowia, głównie na środki ochronne.

Reszta, ok. 30 mld, na wsparcie przedsiębiorców. To ledwie 2 proc. PKB! To minimalne środki, kompletnie nieprzystające do skali problemu.

Jeśli spojrzymy na wyliczenia rządu dotyczące dopłat do wynagrodzeń w razie ograniczenia czasu pracy i pomocy w przypadku braku pracy, i przyjmiemy założenie, że skorzysta z tego połowa uprawnionych przez 3 miesiące, wynika z tego, że w razie przestoju z pomocy skorzysta maksymalnie 87 tys. pracowników, a w przypadku ograniczenia czasu pracy, ok. 50 tys.

To dramatycznie mało. Według kalkulacji ekonomistów ta pomoc może trafić do 2 - 3 proc. zatrudnionych. A potrzeby będą znacznie większe.

Fundusz gwarantowanych świadczeń pracowniczych, z którego mają pochodzić środki, i tak będzie musiał pożyczać z funduszu pracy, który jest co prawda wyjątkowo zasobny - składek było więcej i były wyższe, ze względu na bardzo małe bezrobocie i wysokie zarobki - ale został już też nadwyrężony. Pieniądze z funduszu zamiast na politykę rynku pracy czy programy aktywizacji zawodowej były przeznaczane na cele polityczne - zasilano nimi fundusz solidarnościowy, z którego finansowano m.in. ustawę za życiem, 13. emeryturę...

Rząd ma świadomość skali problemu, to dlaczego środków jest tak mało?

Gdyby rząd wziął się za konieczne działania musiałby powiększyć dług publiczny, tak jak robią to inne państwa. I to nie o 2, 3 proc, tylko nawet kilkanaście proc. PKB.

Ustawa o finansach publicznych blokuje jednak zadłużanie powyżej określonego progu. Żeby tę zasadę złamać rząd musiałby się odwołać do zapisu istniejącego w ustawie o trudnych warunkach, czyli: ogłosić stan klęski żywiołowej lub stan wyjątkowy. A to oznacza przełożenie wyborów.

Właśnie dlatego rząd oferuje pozory, a nie realną pomoc. Wylicza ile robi, tylko po to, żeby nie robić nic co wiązałoby się z ryzykiem przesunięcia wyborów. Osoby, które firmują ten pakiet, muszą mieć tego świadomość, a mimo to stawiają cel polityczny ponad odpowiedzialność za gospodarkę i obywateli.

Patrzę na to z ogromnym niepokojem. To pokazuje, jak rządzący mogą być niebezpieczni dla społeczeństwa, nawet kiedy nie mają do dyspozycji systemu autorytarnego. Dzisiejsze zaniechania, brak odpowiednich działań ratujących gospodarkę, to narażanie życia i zdrowia obywateli i obywatelek.

Co nam grozi?

Na razie stają małe przedsiębiorstwa, a to 90 proc. naszej gospodarki. Za chwilę kryzys dotknie wszystkich, bez wyjątku.

Do tej pory głównym motorem naszego dobrobytu i wzrostu gospodarczego była konsumpcja, a nie np. inwestycje. To niestety bardzo niestabilna podstawa, bo konsumpcja podlega wahaniom, w czasach kryzysu może spaść na łeb na szyję i nagle z 5 proc. wzrostu mogą się zrobić wartości ujemne.

Kiedy pieniędzy w obrocie będzie mniej, skończy się konsumpcja, ucierpią wszyscy. Konsekwencje będą dramatyczne.

Jakie rozwiązania proponują przedsiębiorcy?

Najważniejsze jest utrzymanie płynności finansowej i miejsc pracy. Najbardziej podstawowe postulaty, to:

  • Abolicja danin publicznych i odroczenie terminów składania deklaracji podatkowych do 1 lipca

Wydłużenie terminu płatności nic tu nie pomaga, problemy z płynnością finansową pozostaną długo po zdjęciu restrykcji.

  • Realne dofinansowanie wynagrodzeń w czasie przestoju lub zmniejszenia obrotów

Na razie podstawą, która uprawnia do otrzymania wsparcia ma być analiza ostatnich 6 miesięcy i spadku obrotów. To nierealne, albo wymyślił to ktoś kompletnie niekompetentny, albo miał inny cel - żeby pomoc była jak najbardziej ograniczona. Żeby pomoc w tej sytuacji miała sens odnotowanie spadku przychodów i porównywanie marca, kolejno kwietnia do tego samego miesiąca poprzedniego roku powinno być wystarczające - pomoc musi być szybka i przyznawana na bieżąco, wtedy jest skuteczna.

Powinna być też możliwość składania wniosków dotyczący przyszłych okresów- jeśli wiadomo już, że kontrahenci nie będą płacić albo firma poniesie straty związane z utratą kontraktów, zleceń.

  • Zapewnienie pracownikom objętym kwarantanną, którzy nie mogą pracować zdalnie zasiłku chorobowego wypłacanego przez ZUS, a nie wynagrodzenia wypłacanego przez pracodawcę.
  • Uwolnienie środków pieniężnych zgromadzonych na kontach z VAT.

Wprowadzenie tego postulatu nic nie kosztuje, a może bardzo szybko poprawić płynność finansową. Ważne jest też przyśpieszenie zwrotu podatków VAT z deklaracji maksymalnie w terminie 14 dni, a nie jak ma to miejsce obecnie 60 dni.

Kancelarie podatkowe od lat skarżą się, że rząd robi wszystko, żeby opóźnić terminy zwrotu. Znam przypadki dużych firm, które rezygnowały z tego zwrotu, bo wiązał się z tym, że urząd skarbowy wznawiał kontrole. To nie były nieuczciwe przedsiębiorstwa, ale cała obsługa kontroli kosztowała ich tyle czasu i pieniędzy, że wolały zrezygnować z otrzymania od skarbu państwa swoich należności.

  • Cała masa drobnych spraw, jak przedłużanie orzeczeń lekarskich i ważności badań medycyny pracy oraz w przypadku cudzoziemców konieczne wydłużenie okresu obowiązywania oświadczeń i zezwoleń na pracę.

Niepokojąca jest też myśl o wszystkich biurokratycznych procedurach, które mogą spowodować, że pomoc będzie zupełnie nieskuteczna, bo przyjdzie za późno. Zapotrzebowanie będzie ogromne, instytucje się zablokują. W Niemczech rozwiązano to w prosty sposób: pieniądze w zakresie przewidzianym przez ustawę przyznaje się każdemu, kto się o nie ubiega z góry, a potem będzie musiał się z nich rozliczyć.

Rząd cały czas ma złudne poczucie, że nawet jak zaproponuje pozorny pakiet pomocowy, to zachowa kontrolę nad sytuacją gospodarczą. A przedsiębiorcy i pracodawcy widzą co się dzieje - że muszą liczyć na siebie. Będą się ratować na własną rękę - zaczną zwalniać i przestaną płacić zobowiązania. Powstaną gigantyczne zatory płatniczne, a państwo straci kontrolę.

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze