Czy odrzucenie nowelizacji ustawy o SN oznaczałoby koniec KPO? Być może tutaj jest najpoważniejszy błąd myślowy opozycji. To nie byłby koniec, lecz początek procesu politycznego, w którym opozycja mogłaby nareszcie dyktować warunki, a nie tańczyć, jak Kaczyński zagra
Czy opozycja nie miała innego wyjścia, niż wstrzymać się od głosu nad „poselskim projektem”* nowelizacji ustawy o SN? Czy głosowanie przeciw 13 posłów i posłanek było wyrazem nadmiernego przywiązania do Konstytucji, idealizmu w duchu protestów Wolnych Sądów z lat 2016-2018 roku? Czy przegrana głosowania przez PiS oznaczałaby koniec szans na pieniądze z KPO i kompromitację opozycji? Czy wyborcy nie zrozumieliby innego głosowania opozycji niż wstrzymanie się od głosu? I najważniejsze, co by było, gdyby cała demokratyczna opozycja zagłosowała w piątek 13 stycznia przeciw nowelizacji?
Jedno możemy powiedzieć na pewno, wynik głosowania wyświetlony w Sejmie wyglądałby wtedy tak:
Opozycja prodemokratyczna mogła doprowadzić do odrzucenia ustawy tak znaczną większością głosów, korzystając z wewnętrznej opozycji w PiS Zbigniewa Ziobry (22 głosy przeciw) i sprzeciwu Konfederacji (11 głosów; wszyscy obecni). Założyliśmy, że pozostałe osoby ("plankton sejmowy") głosowałyby bez zmian, co oznaczałoby, że wstrzymaliby się od głosu tylko przedstawiciele Porozumienia (5 osób), Kukiz'15 (2), PPS (1) i niezależni (2) razem 10 głosów.
Opieram się na tym, jak wyglądały wyniki głosowania:
Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości
Liderzy i liderki opozycji przedstawiają sytuację decyzyjną jako bez wyjścia, a osoby, które uznały, że można inaczej, krytykują, dezawuują, podważają ich motywację, zarzucając albo oderwany od życia idealizm, albo wręcz przeciwnie - grę na swoje interesy kosztem jedności opozycji.
Nie chcę tu wchodzić w rolę obrońcy motywacji osób z Polski 2050, Kamili Gasiuk-Pihowicz, czy Krzysztofa Śmiszka (o czym dalej), ale warto - także z uwagi na przyszłe sytuacje, jakie mogą mieć miejsce u schyłku rządów PiS - postawić jasną tezę:
opozycja miała realny wybór, mogła postąpić inaczej, a jedność nie oznaczała koniecznie wstrzymania się od głosu.
Tymczasem wstrzymanie się od głosu toruje drogę PiS do przeprowadzenia nowelizacji ustawy o SN, bo poprawki Senatu zostaną tym razem odrzucone przez cały klub PiS. Zbigniew Ziobro uzna bowiem, że - cytując jego język - choć nowelizacja była owocem "bezprawnego szantażu Komisji Europejskiej", to poprawki Senatu, gdzie większość ma opozycja, idą jeszcze dalej w tym kierunku.
Mimo to opozycja wybrała wariant wstrzymania się od głosu, choć - powtórzmy - nie był on jedyny możliwy i kto wie, czy był optymalny.
Donald Tusk jest przekonany, że gdyby opozycja zagłosowała przeciw, to "aż do wyborów PiS zrzucałby na nią pełną odpowiedzialność za brak środków z KPO". Lider KO podkreśla, że powrót rządów prawa możliwy będzie dopiero po wygranych wyborach 2023 roku i dlatego nie ma co rozpatrywać ustawy o SN w kategoriach naprawy praworządności.
Piotr Zgorzelski z PSL w „Kawie na ławę” TVN24 15 stycznia, powiedział o nowelizacji ustawy o SN wprost: "To nie była ustawa w sprawie praworządności, to była ustawa w sprawie KPO". Wtórował mu jeden z liderów Lewicy Włodzimierz Czarzasty: „Nadzieje, że udałoby się naprawić praworządność, albo że rząd by się zawalił, były naiwne”.
Opozycja panicznie bała się propagandowego triumfu PiS.
Zgorzelski: „Wyszedłby premier Morawiecki i powiedział, że owszem, mamy radykałów po prawej stronie, ale Polacy nie dostaną pieniędzy przez tych, którzy cały czas krzyczeli o tych pieniądzach. To przez nich tych pieniędzy nie będzie”.
Liderzy i liderki opozycji powtarzają, że elektorat opozycji oczekiwał takiej decyzji (co jest hipotezą) i że wątek pieniędzy dla Polski był ważnym elementem narracji opozycji (co jest prawdą). Ale elektorat nie jest bezmyślnym tworem reagującym wyłącznie na proste komunikaty.
Warto przypomnieć, że w sondażu Ipsos dla OKO.press 67 proc. osób badanych (w tym 51 proc. zdecydowanie) uznało, że „rząd PiS powinien podporządkować się zaleceniom Unii Europejskiej w sprawie przestrzegania praworządności i w ten sposób zakończyć spór z Unią Europejską, która blokuje wypłatę pieniędzy z Funduszu Odbudowy w wysokości 57 miliardów euro”.
Nawet w elektoracie PiS tak uznało 26 proc. (a 68 proc. powiedziało "nie"), w elektoratach opozycji demokratycznej innych odpowiedzi nie było. To oczywiście tylko pytanie sondażowe na zasadzie, co by Pan czy Pani wolała, ale pokazuje, że praworządność jest dla Polek i Polaków sporo warta, nawet w zestawieniu z 57 miliardami euro.
A wybór między miliardami i konstytucją to nie było aż takie albo-albo, jak to przedstawiał PiS.
Zarzuty Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i PSL wobec posłów i posłanek Polski 2050, którzy w komplecie głosowali przeciw brzmią następująco: kierowali się interesem partyjnym, chcieli się odróżnić od KO, grają w grę wyborczą (szczególnie w ustach Włodzimierza Czarzastego te zarzuty brzmią słabo, bo w głosowaniu Lewicy na 41 osób sześć było przeciw).
Odpowiedź Hołowni jest nie do końca wyraźna. Powołuje się na "swoich wyborców, którzy mówili wyraźnie: żadnych deali z Kaczyńskim. Kaczyński okłamuje Polaków mówiąc, że muszą wybierać między pieniędzmi z KPO a praworządnością".
Paulina Hennig-Kloska mówiła w TVN24, że "Polska zasługuje i na wolne sądy, i na pieniądze z KPO".
Z wypowiedzi polityków i polityczek opozycji nie jest przy tym do końca jasne, co było uzgodnione przez cztery kluby. Na pewno ustalono zgłoszenie wspólnych poprawek oraz złożono deklarację, że cała opozycja będzie głosować jednolicie. Czy było jednak jasne, że po odrzuceniu poprawek opozycja ma się wstrzymać od głosu?
Według relacji Justyny Dobrosz-Oracz - tak. I Hołownia wyłamał się z tego ustalenia zapowiadając to po południu 12 stycznia podczas spotkania z Włodzimierzami Kosiniak-Kamyszem i Czarzastym. Rozmawiał też z Donaldem Tuskiem. „Tłumaczył się, że ma duży opór w kole. Wstrzymanie się od głosu oznacza wyłom w kole. A on nie może na to pozwolić" - usłyszała dziennikarka "Wyborczej" od jednego ze współpracowników szefa PO (co sprawia, że trzeba patrzeć ostrożnie na tę informację).
Według informatorów "Wyborczej", Hołownia kryzys w szeregach postanowił przekuć w sukces. "Inny lider KO w kuluarach nie przebiera w słowach w ocenie postawy Szymona Hołowni. "To jest niewybaczalne. Jest niewiarygodny. Zamknął ideę wspólnej listy".
W relacji Agaty Szczęśniak w OKO.press w przeddzień głosowania, sprawa nie wyglądała tak jednoznacznie. "Im bliżej głosowania, tym bardziej zaczyna się kruszyć zarówno założenie, że ustawy nie należy blokować, jak i jedność. Politycy opozycji zastanawiają się, czy nie popełniają błędu. Przed każdym z posłów i każdą z posłanek stanął bowiem dosadny znak zapytania: co będzie po tym, jak nacisnę ten lub inny przycisk? Co się wydarzy chwilę po głosowaniu i jakie będą jego konsekwencje za miesiąc, za pół roku, jesienią, za dekadę?".
W dodatku Tusk wyszedł przed szereg, deklarując premierowi Morawieckiemu 11 stycznia, że „opozycja umożliwi wam bez żadnego problemu przyjęcie tej niedoskonałej ustawy. (…) Cała opozycja, na pewno nie będzie temu przeszkadzać i tego blokować”. Część opozycji uznała to za nielojalność i złamanie wspólnego frontu.
„Po co krzyczeć, że ta ustawa jest bezprawna, a potem wstrzymywać się od głosu i pozwalać PiS dalej niszczyć Polskę? Sprzedajemy wolność?!” — napisała 11 stycznia europosłanka Polski 2050 Róża Thun.
Szymon Hołownia zdecydował, by jego team wyłamał się z opozycyjnej orkiestry.
To trochę tak, jakby drugie skrzypce wyszły z sali koncertowej i zagrały walczyka na ulicy.
Można zasadnie zapytać, czemu tak późno zaczął przekonywać do swoich racji. I czy politycznej odwagi tej decyzji nie osłabia pewność, że pomimo jego sprzeciwu ustawa o SN nie będzie zagrożona? I nie spadną ewentualne gromy na opozycję za zablokowanie KPO.
Polityczne ryzyko decyzji Hołowni nie było zatem zbyt duże, a groźby, że w tej sytuacji koniec z jedną listą o czym piszą zarówno Agata Szczęśniak w OKO.press, jak Justyna Dobrosz-Oracz w "Wyborczej" nie robią wrażenia na liderze Polski 2050, który zajmując wciąż trzecie miejsce w sondażach wspólną listą z dominującą KO nie jest zainteresowany, bo wciąż stawia na przełamywanie duopolu PiS - PO.
Nie jest celem tego tekstu recenzować decyzji Polski 2050, ale raczej stwierdzić, że tak czy owak większość polityków i polityczek opozycji miała ugruntowane przekonanie, że nie można głosować przeciw pieniądzom z KPO. I że takie żelazne założenie zablokowało inne warianty działania.
Głosowanie opozycji zwiększyło szanse na uzyskanie pieniędzy z Funduszu Odbudowy, choć nie wiadomo, co zrobi Komisja Europejska oraz ile jeszcze warunków będzie musiał spełnić rząd, żeby dostać pieniądze. Jednak nie zmienia to faktu, że wynik głosowania nie będzie doceniony jako zasługa opozycji, zwłaszcza że PiS zrobi wszystko, żeby nie „podzielić się” sukcesem z politycznymi przeciwnikami.
Tuż przed głosowaniem minister ds. europejskich Szymon Szynkowski vel Sęk dał w Sejmie tego kolejną próbkę. W agresywnym wystąpieniu grzmiał na opozycję, że
„praprzyczyną konieczności zmiany w ustawie o SN jest 15 rezolucji Parlamentu Europejskiego, wymierzonych w Polskę, których byliście współautorami, inspiratorami.
To te rozpowszechniane przez was fake newsy są praprzyczyną, że musimy odpowiadać na wątpliwości Komisji Europejskiej. Współautorem pierwszej takiej rezolucji, w maju 2016 był Rafał Trzaskowski. To zainicjowało proces rozpowszechniania fałszywych informacji o Polsce itd., itp.”.
Decyzja opozycji pomogła władzy zachować jedność, nawet jeśli jest ona pozorowana i wyraża się w takich gestach, jak pełne hipokryzji podziękowanie Mateusza Morawieckiego już po głosowaniu nowelizacji ustawy o SN dla Zbigniewa Ziobry za "dyskusje z ostatnich trzech tygodni" oraz "słuszne uwagi".
W sytuacji - wydawałoby się - dramatycznego zagrożenia PiS odzyskał kontrolę nad sytuacją. Patrząc z perspektywy gry o władzę, opozycja uległa swego rodzaju szantażowi, że musi poprzeć niekonstytucyjną ustawę, bo inaczej środków dla Polski nie będzie.
Ten szantaż zresztą trwa w całej okazałości. Szynkowski vel Sęk, który wyrósł tu na głównego rozgrywającego, zwraca się do Senatu: „nie widzę powodów żeby Senat wprowadzał poprawki, skoro są jasne sygnały, że nasz projekt jest oceniany pozytywnie przez KE. Robienie jakiejś gry politycznej wokół tego byłoby nieodpowiedzialne.
Przestrzegam senatorów”.
Wstrzymując się od głosu (z wyjątkami siedmiorga posłów Polski 2050, sześciorga z Lewicy i dwóch posłanek z KO), opozycja pokazała, że nie stanowi spójnej całości, podzieliła się w sposób niekontrolowany. Przy okazji - "kontrolowany podział" na głosowanie przeciw i wstrzymanie się od głosu Lewicy i PSL nad Kodeksem Wyborczym wydaje się szczytem politycznej naiwności, żeby nie powiedzieć głupoty. Można było już 12 stycznia odrzucić w pierwszym czytaniu nowelizację, którą PiS przyjmuje tuż przed wyborami, łamiąc demokratyczny obyczaj, w dodatku bezczelnie wprowadzając przepisy, które mają zwiększyć frekwencję w mniejszych obwodach, gdzie spodziewa się dobrego wyniku i utrudnić głosowanie Polonii i osobom przebywającym za granicą, gdzie uzyska słaby wynik).
Wstrzymując się od głosu ws. nowelizacji ustawy o SN, a tym samym faktycznie przesądzając, że nowe prawo zostanie przyjęte przez parlament, opozycja wysłała też sygnał Komisji Europejskiej, o którym mówiła w OKO.press prof. Ewa Łętowska, że to „kunktatorstwo" opozycji zachęci KE do ustępstw, żeby mieć Polskę wreszcie z głowy: "Jeżeli polscy posłowie nie mają problemu z przymykaniem oka na własną konstytucję, z pewnością KE uzna, że mamy wystarczający stopień spełnienia kamieni milowych".
Z wielu sygnałów wiadomo, że KE chciałaby zakończyć spór z polskim rządem, pozostaje tylko kwestia, jak twarde warunki mu postawi. Decyzja opozycji może być czytana w Brukseli jako sygnał, że można PiS ustąpić, bo tak robią polskie elity polityczne. I trzeba uruchomić pieniądze z Funduszu Odbudowy dla Polski za wszelka cenę. Zwłaszcza, że jak już zwracaliśmy uwagę, zapis w rozporządzeniu wprowadzającym Fundusz Odbudowy pozwala na "elastyczność ", bo kilkakrotnie była mowa, że trzeba spełnić przedstawione warunki „w zadowalający sposób”, a warunkiem jest, że "działania i wartości docelowe (...) nie zostały odwrócone przez dane państwo członkowskie".
Głosowanie opozycji oznacza jeszcze jeden problem. Zachwianiu ulega determinacja w obronie praworządności - jednej z najważniejszych wartości, jednego z leitmotivów opozycyjnej narracji i spoiwa czterech partii. Zastosowanie "wyjątku od praworządności" podmywa konstrukcję ideową prodemokratycznej opozycji i dezorientuje znaczną część wyborców, a w tym wiele cennych środowisk, m.in. aktywistek i aktywistów, którzy za obronę tej wartości płacili cenę represji. Sprawa niekonstytucyjności nowelizacji nie budzi wątpliwości nigdzie poza biurem na Nowogrodzkiej i studiem TVP.
Konstytucja to było i jest wyznanie wiary wielu wyborców opozycji. Teraz okazuje się, że można ją naruszać czekając na lepsze czasy po wyborach.
Wróćmy do wariantu, że opozycja dogaduje się i wspólnie głosuje przeciw. Wygrywa głosowanie 231 do 203 głosów, przy 10 wstrzymujących się (wymagałoby to przekonania do głosowania przeciw 22 posłów i posłanek PSL, którzy baliby się demagogicznego zarzutu, że nie dbają o pieniądze z UE dla polskich chłopów i za chwilę stracimy też dotacje do rolnictwa. A także kilkorga osób z Partii Razem, dla których "interes ludu" jest absolutnym priorytetem. Albo przynajmniej części z nich).
Kluczowe pytanie brzmi, co by było dalej? Bo wydaje się, powtarzam kolejny raz, że liderzy opozycji nie postawili sobie tego pytania. A jeśli nawet, to odpowiedzieli na nie w sposób uproszczony.
Barbara Nowacka mówiła w cytowanej już „Kawie na ławę” 15 stycznia o tym, że trzeba myśleć strategicznie, na kilka kroków do przodu. Ale wydaje się, że opozycja myślała głównie o jednym kroku - bezpośredniej reakcji PiS, bojąc się wymowy ewentualnego "weta" i wykorzystania tego przez propagandę władzy. Mieliby to zresztą jak w banku.
Rzecz jednak w tym, że propaganda PiS będzie jechać po opozycji tak czy owak, a na oskarżenie Morawieckiego o zdradę polskich interesów, opozycja miałaby prostą odpowiedź:
"To przygotujcie lepszą ustawę, która nie łamie konstytucji. A jeśli nie jesteście w stanie, to znaczy, że nie potraficie rządzić, zwłaszcza że część waszego własnego obozu politycznego głosowała przeciw waszej własnej ustawie".
Głosując przeciw, opozycja wystąpiłaby w roli rozgrywającego. Po raz pierwszy bodaj od 2015 roku w kluczowym sporze mogłaby powiedzieć o sobie: to my dyktujemy warunki, a nie gramy w grze zaplanowanej przez Kaczyńskiego. PiS pokazałby swoją indolencję i - mówiąc językiem prezesa - imposybilizm w rządzeniu.
Jedno i drugie mogłoby być ważnym sygnałem w kontekście wyborczym. Obserwujemy obecnie stagnację postaw politycznych, a to mógłby być czynnik uruchamiający nową dynamikę, zwłaszcza że partie autorytarne takie jak PiS uzależnione są od przekonania wyborców, że liderzy sprawują kontrolę nad sytuacją i można mieć zaufanie, że będą bronić "naszych interesów". Nie ma tu miejsca na słabość.
Zmiana postaw wyborczych wymaga "wstrząsu", słabsze czynniki nie działają. Obserwując przy pomocy sondaży Ipsos popularność PiS, widziałem taki wstrząs i spadek notowań dwa razy. Pierwszy raz (na krótką metę) po kompromitacji delegacji Beaty Szydło na posiedzeniu Rady Europejskiej, która głosami 27 do 1 wybrała Donalda Tuska na II kadencję przewodniczącego. I drugi raz - z trwałym do dziś efektem - po wyroku tzw. Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej zakazującego aborcji nawet w przypadku śmiertelnej choroby czy uszkodzenia płodu.
Głosowanie przeciw postawiłoby PiS w sytuacji kryzysu wewnętrznego, który obecnie udaje się zaklajstrować komplementami Morawieckiego, na które Ziobro odpowiada inwektywami, ale spoiwo władzy działa dalej, a w odrzuceniu poprawek Senatu Morawiecki i Ziobro wystąpią w fałszywym, ale mocnym sojuszu.
Kaczyński i Morawiecki musieliby coś zrobić z tym fantem, że Ziobro doprowadził do wywrócenia sprawy kluczowej dla ich polityki. Zapewne nie doszłoby do szybkiego rozpadu koalicji i przyspieszonych wyborów, ale osłabienie obozu rządzącego mogłoby być dotkliwe. Być może obie strony uznałyby, że trzeba myśleć o osobnym starcie w wyborach 2023.
Głosowanie przeciw byłoby też istotnym sygnałem dla KE, że dyscyplinowanie polskiego rządu w kwestii praworządności, ale także w sprawie polityki ekologicznej (ustawa wiatrakowa), w sprawie sposobu rządzenia (eliminacja fikcyjnych projektów poselskich) i w wielu innych kamieniach i kamyczkach milowych powinno być prowadzone z większą determinacją. Na czym skorzystałby interes publiczny. I na czym PiS by politycznie tracił, bo musiałby rozmywać swoją konserwatywną tożsamość.
I teraz najważniejsze:
czy odrzucenie nowelizacji ustawy o SN oznaczałoby koniec pieniędzy z KPO?
Wydaje się, że tutaj jest najpoważniejszy błąd myślowy opozycji. Jeśli opozycja nie zagrałaby w grę Kaczyńskiego, to pojawiłaby się inna gra, bo władza uznała i słusznie, że nie może sobie pozwolić na rezygnację z europejskich środków, także w kontekście wyborczym. Tymczasem
opozycja dała sobie samej narzucić chomąto z napisem: teraz albo wcale.
PiS podjąłby dalsze starania o środki z KPO, odwracając kota swej klęski ogonem, ale w tej dalszej rozgrywce opozycja mogłaby już naprawdę stawiać swoje warunki, które słychać byłoby także w Brukseli.
Prawdę mówiąc, aż trudno uwierzyć, że doświadczeni politycy i polityczki mogli zakładać, że PiS pogodziłby się z utratą takich pieniędzy i poprzestał na obciążeniu tym opozycji.
Dominika Wielowieyska broniąc opozycji zwraca uwagę na ryzyko głosowania wspólnie z Solidarną Polską i Konfederacją, ale prawdę mówiąc nie sądzę, by ktoś serio dopatrzył się jakiejkolwiek wspólnoty czy podobieństwa między Tuskiem a Ziobrą, czy Hołownią i Bosakiem. Głosowanie radykalnej prawicy przeciw nowelizacji wyrażało postawę antyeuropejską, opozycja głosowałaby przeciw w interesie praworządnej Polski w bardziej zintegrowanej Unii. Oczywiście zawsze jest ryzyko dezorientacji wyborców, ale w tej sytuacji chyba niezbyt duże.
Opozycja liczyła na przykład na głosowanie Konfederacji przeciw Lex Czarnek m.in. w obronie dostępu do szkół organizacji społecznych, a gdy to się stało nikt się nie tłumaczył ze wspólnego głosowania. Problem miały z tym prawicowe media, pytając czemu Konfederacja broni lewackich organizacji.
Argumentacja opozycji może wskazywać na to, że popełniła ona błąd "prezentyzmu na odwrót", czyli myślenie nie tyle o przeszłości, co o przyszłości w kategoriach sytuacji obecnej.
Zabrakło wyobraźni, że decyzje polityczne mogą zmienić układ sił i uruchomić nowe procesy.
Niewykluczone, że zadziałało też poczucie wyuczonej bezradności, kształtowanej przez siedem lat rządów PiS i serię porażek wyborczych. Do tego przyzwyczajenie do występowania w roli krytyka władzy, a nie kreatora sytuacji politycznej.
Muszę na koniec dodać, że porzekadło o mądrym Polaku po szkodzie dotyczy także mnie samego. Zaproszony przez TOK FM do porannych komentarzy, powiedziałem w czwartek 12 stycznia, że o ile kunktatorskie głosowanie w sprawie kodeksu wyborczego było poważnym błędem, o tyle w kwestii pieniędzy z KPO argument "pieniędzy dla Polski" można uznać za równoważny "obronie konstytucji", zwłaszcza że (argumentowałem) PiS robi krok wstecz, nowelizacja wprowadza na przykład jakąś formę weryfikacji sędziów, zmniejsza dyscyplinującą kontrolę Ziobry nad polskimi sędziami itd.
Nie mam manii wielkości i wiem, że opinia dziennikarza nie miałaby tu znaczenia, odwołuję się do tej sytuacji tylko dlatego, żeby nie wyjść na zarozumialca. Mnie również zabrakło ewidentnie wyobraźni, nie pomyślałem na kilka kroków do przodu o tym, co by było, gdyby...
* Jest to tak jawna kpina z prawdziwego źródła ustawy, że w "Kawie na ławę" 14 grudnia prezydencki doradca Paweł Sałek był przekonany, że to projekt rządowy.
**Nie uzupełniamy o dopisek "i posłanek" aby zachować autentyzm.
Sądownictwo
Wybory
Krzysztof Bosak
Włodzimierz Czarzasty
Andrzej Duda
Szymon Hołownia
Jarosław Kaczyński
Władysław Kosiniak - Kamysz
Mateusz Morawiecki
Donald Tusk
Koalicja Obywatelska
Komisja Europejska
Konfederacja
Nowa Lewica
Polska 2050
Prawo i Sprawiedliwość
PSL
Rząd Mateusza Morawieckiego
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze