0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. KENA BETANCUR / AFPFot. KENA BETANCUR /...

Dwa tygodnie temu polski sąd skazał Justynę Wydrzyńską za „pomoc” komuś w potrzebie poprzez podzielenie się tabletkami aborcyjnymi. Tabletki nigdy nie zostały użyte. Nie było aborcji. Przestępstwem był akt pomocy. Justyny zbrodnią było to, że jej zależało, a intencja pomocy w nie-przestępstwie stała się przestępstwem. Co więcej, Justyna argumentowała na sali sądowej wielokrotnie, że jej intencją nie było to, żeby Ania przerwała ciążę. Justyna po prostu chciała dać Ani narzędzie, aby ta miała wybór i mogła odzyskać sprawczość i kontrolę nad swoim życiem. I za to właśnie została ukarana. Nie było również żadnej szkody na skutek działań zarówno Justyny, jak i Ani. Jedyna szkoda, którą ta sprawa dobitnie pokazuje to szkoda wynikająca z porzucenia kobiet przez państwo i szkoda wynikająca z głupiego prawa.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Kto kontroluje aborcję?

To bardzo ważne, by dostrzegać wielopoziomowość prawa aborcyjnego i jego niebezpieczeństwa. Problemem nie jest bezpieczna aborcja, ale to, kto ją kontroluje. Prawo aborcyjne, nawet najbardziej liberalne, kieruje się logiką kontroli. Najczęściej zakazane są wszelkie działania pozostające poza tym, na co pozwala prawo, w tym przede wszystkim czyny opiekuńcze. Sędzia w trakcie uzasadnienia wyroku powiedziała Justynie, ale też każdej z nas: trzeba przestrzegać prawa bez względu na konsekwencje. Bez względu na okrucieństwo, które jest podwaliną tegoż prawa.

Światowe i krajowe media pisząc o sprawie Justyny, ​​podkreślają, że polskie prawo aborcyjne jest jednym z najbardziej restrykcyjnych w Europie. I nie jest to kłamstwo.

Ale prawdą jest również to, że

dokładnie taka sama sprawa sądowa mogłaby wydarzyć się w całej Europie i wielu krajach na świecie, które nie kojarzą nam się z zakazem aborcji.

Według badań opublikowanych przez Światową Organizację Zdrowia 159 krajów nakłada kary na osoby, które w ten czy inny sposób pomagają w aborcjach. Te przepisy karne obejmują osoby, które „powodują” aborcję lub „angażują się” w czyjąś aborcję. W 34 krajach obowiązują zakazy rozpowszechniania informacji o aborcji w pewnych okolicznościach, które potencjalnie obejmują wystąpienia publiczne, pokazywanie lub publikowanie w inny sposób materiałów na temat bezpiecznych metod aborcji.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Przeczytaj także:

Legalna aborcja i nielegalna pomoc

Do niedawna takie przepisy funkcjonowały w Niemczech. W czerwcu 2022 roku niemiecki Bundestag usunął z kodeksu karnego paragraf 219a mówiący o zakazie reklamowania zabiegów aborcji. Aborcja w Niemczech dalej pozostaje nielegalna, wtedy gdy dzieje się poza systemem ochrony zdrowia i nie jest poprzedzona przymusową konsultacją z pracownicą społeczną.

Justyna Wydrzyńska za przesłanie komuś tabletek aborcyjnych mogłaby usłyszeć takie same zarzuty nie tylko w Niemczech, ale też we Francji, Holandii czy w Irlandii. W tym ostatnim kraju pięć lat temu zalegalizowano aborcję, Irlandia często jest podawana jako przykład zwycięstwa w walce o prawa kobiet do decydowania.

Jak to możliwe? W Irlandii wraz z legalizacją aborcji stworzono nowe przestępstwo aborcyjne. Każda osoba, która dostarcza lub zapewnia jakiekolwiek środki do aborcji poza systemem, łamie prawo aborcyjne.

W Argentynie aborcja jest legalna od ponad dwóch lat. Jednak 21 grudnia 2022 roku pięć działaczek sieci Socorristas en Red (sieci wspierającej w aborcjach) zostało zatrzymanych za nielegalne praktykowanie medycyny. Spędziły trzy dni w areszcie. Jedną z zatrzymanych była pracująca z Socorristas lekarka. Co się kryje pod hasłem „nielegalne praktykowanie medycyny”? Przekazywanie leków bez wymaganych pozwoleń i licencji.

W skrócie mówiąc: jeśli coś jest legalne, to zazwyczaj znaczy, że coś pozostaje nielegalne.

Usunąć przestępstwa okołoaborcyjne

I tu dotykamy sedna sprawy. Prawa aborcyjne w krajach Europy Zachodniej powstawały w ostatnich dekadach XX wieku, kiedy tabletki aborcyjne nie były jeszcze sformalizowaną technologią. Celem prawa było wprowadzenie aborcji do systemu ochrony zdrowia – klinik czy szpitali. Fartuch i sterylne narzędzia w tamtych czasach były gwarancją bezpieczeństwa.

W obu Amerykach i całej Europie kryminalizacja aborcji, która rozpoczęła się w XIX wieku, skupia się na dostarczaniu, pomaganiu, reklamowaniu środków służących do aborcji. Początek profesjonalnej medycyny to początek kryminalizacji aborcji. Razem z medycznym monopolem nad aborcją przyszły zakazy wykonywania tego zabiegu nie tylko jako czegoś, co ludzie od zawsze robili w swoich domach, przy wsparciu położnych, sąsiadów, przyjaciółek, ale też jako praktyki komercyjnej.

Gdy spojrzymy na prawa aborcyjne w większości państw, zobaczymy, że aborcja jest legalna w zależności od tego, kto to robi, jak to robi, gdzie to robi, kiedy i dlaczego to robi. Są to przepisy oparte na zakazach, z wyjątkami dla certyfikowanych przez państwo osób, narzędzi, miejsc oraz usankcjonowanych przez system powodów. Niektóre z tych przepisów są bardziej restrykcyjne, inne bardziej liberalne, ale są to prawa kontroli państwowej. A każdy, kto działa poza nimi, bez zezwolenia państwa, może podlegać karze.

Dlatego pierwsze, czego potrzebujemy, to dekryminalizacja aborcji, czyli usunięcie z kodeksu karnego wszelkich przestępstw okołoaborcyjnych.

Prawo aborcyjne w większości krajów na coś zezwala, pewne czynności aborcyjne dopuszcza, innych zakazuje, a to w dużej mierze zależy od interpretacji tego prawa i kto tej interpretacji dokonuje. Czyli ponownie, mówiąc w skrócie, to zależy od tego, kto jest u władzy i zechce te przepisy wykorzystać tak, by ograniczać dostęp do aborcji.

Prawo powinno chronić dostęp do aborcji, a przepisy karne z ochroną dostępu nie mają nic wspólnego.

Prawa do aborcji, nawet te najbardziej liberalne są często abstrakcyjnymi ideałami. Nie ma idealnego prawa do aborcji, które odpowiadałoby na realne ludzkie potrzeby. Na całym świecie aktywistki pomagające w aborcjach mają do wypełnienia większe lub mniejsze luki w systemie. Wszystko, co robimy w zarządzanym przez siebie feministycznym ruchu aborcyjnym, archaiczny system prawa i kontroli może postrzegać jako nielegalne: zaczynając od nas jako dostarczycielek aborcji, przez samą praktykę samoobsługi aborcyjnej, po to, jak kupujemy, przemycamy, pakujemy i rozdajemy tabletki.

Wszystko to jest niemal całkowicie niezgodne ze spróchniałymi, patriarchalnymi i kapitalistycznymi regulacjami, a jednak całkowicie bezpieczne, poparte dowodami naukowymi, standardami praw człowieka i wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia. Dlaczego tak jest?

Lekarz czy strażnik substancji?

W większości krajów europejskich, w których dozwolona jest aborcja za pomocą tabletek, obowiązują kontrole kliniczne. Pierwszą tabletkę należy przyjąć w obecności lekarza i dopiero po połknięciu mifepristonu otrzymuje się parę tabletek mizoprostolu w blistrze, kopercie lub butelce do zabrania do domu. Paradoksalnie całe poronienie zaczyna się dopiero po zażyciu mizoprostolu, czyli 24 godziny po tym, jak lekarz spojrzy na nas podczas połykania pierwszej tabletki. Nie ma medycznych przesłanek, aby akt połykania mifepristonu odbywał się pod obserwacją. Powody, dlaczego tak się dzieje, są związane ze stygmatyzowaniem i kontrolowaniem aborcji oraz kapitalizmem i interesami firm farmaceutycznych, które produkują te substancje.

Prawo aborcyjne pilnuje tak naprawdę zysków wielkich koncernów. Mimo że lekarstwa generyczne są tanie, w większości krajów cena tabletek aborcyjnych dostępnych w oficjalnym systemie ochrony zdrowia została podniesiona do ceny zabiegu próżniowego, choć te procedury różnią się od siebie pod każdym względem.

W przypadku aborcji próżniowej osoba w ciąży zostaje znieczulona albo wprowadzona w narkozę, zajmuje łóżko w klinice na kilka godzin, opiekuje się nią zazwyczaj trzyosobowy personel. W przypadku aborcji farmakologicznej osoba w ciąży podczas wizyty otrzymuje zestaw leków i instrukcję. W obecności personelu medycznego przyjmuje mifepriston, a misoprostol dostaje na wynos. Całe poronienie przeprowadza samodzielnie w domu. Choć koszty obu zabiegów są różne, to cena dla pacjentki jest podobna, bo tam, gdzie jest popyt, niestety musi być też zarobek.

I tu powstaje pytanie: za co płaci pacjentka? Za kombinację zjawisk: stygmatyzację aborcji, przejawiającą się najczęściej jako odmowy lekarzy w publicznym systemie ochrony zdrowia, które zmuszają ją do skorzystania z prywatnych klinik plus za monopol potężnych firm farmaceutycznych, produkujących mifepriston i misoprostol, podczas gdy leki generyczne można kupić za 10 procent ceny leków w klinice.

WHO podkreśla: konsultacja lekarska nie jest konieczna ani przed, ani w trakcie, ani po aborcji farmakologicznej.

Prawa i regulacje aborcyjne w większości krajów pozostają na to głuche.

Kara za solidarność i empatię

Patrząc na przykład Argentyny, Irlandii czy nawet Holandii w dyskusji o przyszłości prawa aborcyjnego w Polsce musimy chcieć więcej niż tylko legalnej aborcji. Bo legalna aborcja to aborcja, na którą musimy zasłużyć i za którą ciągle możemy iść siedzieć, tylko dlatego, że nie mamy odpowiedniej licencji.

Na początku lat 90., gdy w Polsce posłowie debatowali nad zaostrzeniem ustawy aborcyjnej, na stole leżało kilka pomysłów. Wśród nich najradykalniejszy był ten karzący kobiety za przerwanie własnej ciąży. Ostatecznie politycy przegłosowali projekt nieco łagodniejszy, jak się wtedy wydawało – karane miały być tylko osoby, które w aborcji pomagały, podżegały do niej albo ją ułatwiały.

W latach 90., gdy tabletek aborcyjnych w Polsce jeszcze nie było, pomocnictwo w aborcji dotyczyło wyłącznie osób dosłownie wykonujących aborcje niezgodne z trzema przesłankami wymienionymi w ustawie. Sprawa Justyny pokazuje okrucieństwo polskich przepisów, które polega na izolacji osób potrzebujących aborcji od tych, które mogą im w tej aborcji pomoc. Artykuł 152 paragraf 2 kodeksu karnego zakazuje pomagania w aborcji, ale sąd, stosując bardzo wąską interpretację tego przepisu, mówi nam wszystkim: jesteś z tym sama, nikt ci nie może pomóc, radź sobie.

O ironio, na przekór prawu, dzięki tabletkom aborcyjnym, świetnie radzimy sobie same, a aborcyjna pomoc wzajemna staje się codzienną praktyką społeczną. Polska nie jest tu osamotniona. Każdego roku około 20 milionów osób na całym świecie omija prawo aborcyjne, pozyskując tabletki do wykonania samodzielnej aborcji.

Dziś, gdy około 95 proc. wszystkich aborcji w Polsce wykonywanych jest samodzielnie, pomocnictwo w aborcji trudno wytłumaczyć, a sprawa Justyny pokazuje absurd tych przepisów. Jeśli osoba w niechcianej ciąży może bezpiecznie i samodzielnie przerwać swoją ciążę i nie jest to przestępstwo, to dlaczego przestępstwem jest wspieranie kogoś w tym procesie?

Trudno nie nazwać tego karaniem za solidarność, empatię, troskę i produkowaniem przestępczyń z matek pomagających córkom, córkom pomagającym matkom, przyjaciółek pomagającym sobie nawzajem.

Sprawa taka jak Justyny mogłaby się wydarzyć w całej Europie i w wielu innych krajach na świecie, bo nie chodzi o legalną aborcję, ale o to, co pozostaje nielegalne i kto aborcje kontroluje.

Aborcja to zabieg medyczny? Tak, ale też coś znacznie więcej

Kiedy domagamy się kontroli nad swoimi ciałami i krzyczymy „moje ciało moja sprawa”, czy „aborcja prawem nie towarem”, to domagamy się odzyskania tej kontroli również od systemu medycznego. Krzyczymy nie tylko do polityków, ale też do koncernów farmaceutycznych. Aborcja musi być wolna nie tylko od prawa karnego, nie tylko od stygmy, ale też od polityk decydujących o tym, kto, do czego ma licencje, kto może aborcje wykonywać, gdzie ona ma się odbywać. Zwłaszcza dotyczy to aborcji w pierwszym trymestrze.

Skoro viagra (mniej bezpieczna niż misoprostol i mifepriston) w wielu krajach sprzedawana jest bez recepty, a wieczorne pasma reklamowe pełne są „leków” na zaburzenia erekcji, to dlaczego misoprostol – cudowny lek na wiele dolegliwości – ciągle jest tak reglamentowany, a mifepriston – tabletka poronna, jak też w mniejszej dawce najskuteczniejsza antykoncepcja awaryjna – jest niezarejestrowana w tak wielu krajach? Wskazówka, która pomaga odpowiedzieć na tę zagwozdkę, brzmi: kto potrzebuje tych leków? Kto zarabia na kontroli nad nimi? Kogo będzie stać na pokonanie tych wszystkich barier: recepty, licencje medyczne do dystrybucji?

Nie ma żadnego medycznego powodu, żeby misoprostol nie mógł być sprzedawany bez recepty i nie leżał na półkach razem z paracetamolem obok kas na stacjach benzynowych, kosztował tyle, ile kosztuje paczka gum do żucia, żeby każdą osobę było na niego stać, kiedy go potrzebuje. A jednocześnie był dostępny za pośrednictwem instytucji opieki zdrowia, jeśli ktoś z jakiegokolwiek powodu woli tę drogę. Powód jest polityczny i wynika z patriarchatu i kapitalizmu.

Jesteśmy w roku wyborczym, oficjalna kampania jeszcze się nie zaczęła, ale już widać, że aborcja będzie jednym z głównych wątków nadchodzących wyborów. Nie dajmy się zbałamucić niejasnymi obietnicami bez konkretów. Pytajmy polityków i polityczki o ich pomysły na karanie za pomoc w aborcji. Żądajmy od nich zniesienia paragrafu 152 kodeksu karnego.

Na zdjęciu: Aktywistka proaborcyjna pokazuje tabletki poronne podczas manifestacji 25 marca 2023 roku w Nowym Jorku.

Udostępnij:

Natalia Broniarczyk

Działaczka inicjatywy Aborcja Bez Granic i Aborcyjnego Dream Teamu

Joanna Erdman

profesorka i kierowniczka Katedry Prawa i Polityki Zdrowia w Schulich School of Law na Uniwersytecie Dalhousie w Halifax w Kanadzie. Przewodnicząca Globalnego Komitetu Doradczego ds. Zdrowia w Programie Zdrowia Publicznego. Była członkini Panelu Doradczego ds. Płci i Zdrowia reprodukcyjnego przy Światowej Organizacji Zdrowia. Edukację prawniczą zdobywała w Harvardzie oraz Yale Law School.

Kinga Jelińska

Działaczka inicjatywy Aborcja Bez Granic i Aborcyjnego Dream Teamu

Komentarze