Za swoją działalność trafił do więzienia. Grożono mu śmiercią, podkładano bomby pod jego klinikę, do pracy chodził w kamizelce kuloodpornej. Henry Morgentaler przez 20 lat toczył walkę z kanadyjskimi władzami o prawo do aborcji i ją wygrał. Urodził się sto lat temu w Łodzi
Jakie jest najlepsze prawo aborcyjne? „Czysta kartka papieru, zero zapisów, punktów, regulacji” – mówią aktywistki. W Polsce to hasło popularyzuje m.in. Aborcyjny Dream Team. Powoływała się też na nie w 2021 roku Rada Konsultacyjna Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, pisząc w swoich postulatach: „Żądamy całkowitego usunięcia przepisów ograniczających dostęp do aborcji oraz przewidujących kary za jej przeprowadzenie”.
Natalia Broniarczyk z ADT argumentuje, że „czysta kartka papieru” jest najlepsza, bo sprawia, że aborcja traktowana jest jak każda inna interwencja medyczna, bez dodatkowych wymagań (spotkań z psychologiem czy obowiązku odczekania po podjęciu decyzji). W takiej sytuacji znikają przestępstwa aborcyjne, a przerywanie ciąży jest regulowane zgodnie z prawem o zdrowiu publicznym, tak jak w przypadku operacji żylaków czy transplantacji narządów.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Przeciwnicy tego typu rozwiązania próbują stawiać chochoła, alarmując, że przy braku ograniczeń kobiety będą decydowały się na aborcje tuż przed porodem, w ósmym lub dziewiątym miesiącu ciąży. Jednak zarówno statystyki kanadyjskie, jak i amerykańskie badania (przeprowadzone przed obaleniem wyroku Roe v. Wade) potwierdzają, że takie przypadki zdarzają się niezwykle rzadko. Ponad 90 proc. aborcji ma miejsce w pierwszym trymestrze, a mniej niż 1 proc. odbywa się po 21. tygodniu ciąży.
Aktywistki podkreślają, że za założeniem, że kobiety będą decydowały się na przerwanie ciąży tuż przed porodem, stoi przekonanie, że nie mają uczuć, emocji i empatii i nie potrafią logicznie myśleć. Oczywiste wydaje się, że osoba w niechcianej ciąży będzie chciała jak najszybciej ją przerwać, a nie ponosić wszystkie konsekwencje związane ze swoim stanem przez wiele miesięcy.
Obecnie tylko w Kanadzie mamy do czynienia z „czystą kartką”. Nie ma żadnych ustaw i paragrafów karnych, aborcja jest refundowanym świadczeniem medycznym, dostępnym na każdym etapie ciąży. Przynajmniej taka jest teoria, bo w praktyce dostęp do aborcji jest trudniejszy na terenach słabo zaludnionych. Niektóre prowincje nie finansują przerywania ciąży wykonanego poza szpitalem, inne zaś zmuszają pacjentki do płacenia za usługi w prywatnych klinikach. Mimo to
Kanadę uważa się za jeden z krajów z najlepszym prawem aborcyjnym na świecie, najlepszym – bo nieistniejącym.
Tak jest od 35 lat, od wyroku w sprawie „Korona przeciwko Morgentalerowi”, w efekcie którego Sąd Najwyższy Kanady uznał dotychczas obowiązujące przepisy federalne za niekonstytucyjne, tym samym dekryminalizując aborcję w całym kraju. Wyrok był ukoronowaniem dwóch dekad walki, którą z kanadyjskim państwem stoczył Henry Morgentaler. Imigrant, lekarz, Żyd urodzony w Polsce. Człowiek, który do dziś nazywany jest w Kanadzie „ojcem praw reprodukcyjnych” albo „mordercą”.
Henry Morgentaler urodził się 19 marca 1923 roku w robotniczej rodzinie jako środkowe dziecko Goldy i Józefa. Jego ojciec był aktywnym członkiem Bundu. „Moi rodzice byli socjalistami, wychowałem się w domu bez religii, ale w duchu sprawiedliwości i równości społecznej” – mówił o swoim dzieciństwie. Kiedy wybuchła wojna Henry, a wtedy raczej Henryk, miał szesnaście lat. Ojca zabiło gestapo, siostra zginęła w Treblince. Reszta rodziny najpierw trafiła do łódzkiego getta, a potem została wywieziona do Auschwitz, gdzie matka zmarła, a chłopcy trafili do Dachau.
W chwili wyzwolenia Henryk ważył 32 kg.
Z Niemiec udał się do Brukseli, aby studiować medycynę. Tam spotkał swoją ukochaną z dzieciństwa Chavę Rosenfarb (pisarkę i poetkę tworzącą w jidisz; Rada Miasta Łodzi ogłosiła rok 2023 rokiem jej imienia). Pobrali się i popłynęli do Kanady w 1950 roku na statku SS Samaria. Osiedlili się w Montrealu, Chava urodziła dwójkę dzieci, a Henry kontynuował studia medyczne. Tak się złożyło, że dyplom wręczał mu znany montrealski kardynał Paul-Émile Léger („Gdyby wtedy wiedział, że stanę się taką czarną owcą!”). Henry otworzył prywatną praktykę, był jednym z pierwszych kanadyjskich lekarzy, wykonujących wazektomię, zakładających spirale wewnątrzmaciczne oraz zaopatrujących niezamężne kobiety w środki antykoncepcyjne.
W tym czasie w Kanadzie na mocy pierwszego kodeksu karnego z 1869 roku obowiązywał całkowity zakaz przerywania ciąży. Oczywiście, nielegalne aborcje były powszechne. Bogatych było stać na usługi sprawdzonych lekarzy. Ale kilkaset kobiet rocznie traciło życie w wyniku powikłań po niebezpiecznych dla życia procedurach (na przykład płukance z lizolu). Morton Shulman, koroner i polityk zaangażowany w liberalizację prawa wspominał, że w latach 60. w samym Ontario „miał nieprzyjemne doświadczenie oglądania ciał kilkudziesięciu młodych kobiet, które zmarły w wyniku amatorskich aborcji”.
W 1967 roku kanadyjski minister sprawiedliwości Pierre Trudeau, późniejszy premier (i ojciec obecnego premiera), przedstawił projekt nowelizacji ustawy, który utrzymywał podstawowy zakaz aborcji, ale dopuszczał przerwanie ciąży w przypadku przesłanki o zagrożeniu zdrowia i życia kobiety. Propozycja zakładała, że na zabieg musi się zgodzić trzyosobowy komitet lekarski, co w praktyce oznaczało, że nowe prawo byłoby bezużyteczne dla większości kanadyjskich kobiet, ponieważ takie komitety działały zaledwie w co trzecim szpitalu.
Przepisy znane dziś pod nazwą „Ustawa o zmianie prawa karnego z lat 1968–69” oprócz regulacji dotyczących aborcji dopuszczały m.in. sprzedaż środków antykoncepcyjnych i częściowo dekryminalizowały kontakty seksualne między osobami tej samej płci. Do historii przeszły słowa Trudeau:
„Państwo nie ma nic do roboty w sypialniach narodu”.
Kiedy Trudeau wypowiadał to zdanie 21 grudnia 1967 roku, Henry Morgentaler jeszcze nie przeprowadzał aborcji, ale zmieniło się to zaledwie w miesiąc. Poszło tak szybko, że kiedy „Ustawa o zmianie prawa karnego z lat 1968–69” wchodziła w życie, Morgentaler właśnie otwierał w Montrealu swoją pierwszą klinikę. Aborcje przeprowadzał w niej bez zgody trzyosobowych komisji, zatem otwarcie łamał prawo.
Morgentaler po studiach miał wielkie ambicje („Chciałem być jak Pasteur”). Wstąpił do Stowarzyszenia Humanistów Kanady, czyli organizacji, która działała na rzecz świeckiego państwa i praw człowieka. Stowarzyszenie zajmuje się tym do dziś, a jego członkowie mają uprawnienia do udzielania ślubów i prowadzenia pogrzebów humanistycznych. Szybko awansował na prezesa.
W 1967 roku w imieniu Humanistów zeznawał przed Izbą Gmin, która wtedy przyglądała się sprawie nielegalnych aborcji. Stwierdził, że kobiety powinny mieć prawo do bezpiecznego przerywania ciąży. Wtedy telefon Morgentalera zaczął się urywać. Dzwoniły kobiety, które usłyszały w mediach o wystąpieniu i błagały o pomoc.
Początkowo odmawiał, jak sam mówił, ze strachu. Mógł stracić pozwolenie na wykonywanie zawodu i dostać wyrok więzienia (a za aborcję groziło nawet dożywocie). Zmienił jednak zdanie i pierwszy zabieg wykonał 9 stycznia 1968 roku. Osiemnastolatkę do niego przyprowadziła matka. Po latach wspominał: „Zdecydowałem się złamać prawo, aby zapewnić niezbędną pomoc medyczną, ponieważ kobiety ginęły z rąk rzeźników i niekompetentnych szarlatanów, a nie było nikogo innego, kto by im pomógł.
Prawo było barbarzyńskie, okrutne i niesprawiedliwe”.
Aborcje Morgentalera nie były darmowe, ale opłata była na tyle niska, by mieć pewność, że kobiety nie poszukają innych, tańszych i bardziej ryzykownych opcji. Morgentaler był pierwszym lekarzem w Kanadzie, który przerywał ciąże metodą próżniową – dużo bezpieczniejszą niż dotychczas powszechnie stosowane łyżeczkowanie. Nauczył się tego w Europie. Jego syn Abraham Morgentaler (też lekarz) wspomina w rozmowie ze mną, że przed otwarciem pierwszej kliniki po sprzęt i wiedzę poleciał do Wielkiej Brytanii, bo tam aborcja już była legalna.
Działalność kliniki była tajemnicą poliszynela. Wśród pacjentek Morgentalera były żony, córki i partnerki polityków, policjantów i wielu prominentów. („To była służba publiczna poza prawem” – opowiada jego syn). Pierwszy nalot odbył się w czerwcu 1970 roku. Kiedy policjanci robili kipisz, przesłuchiwali personel i zdenerwowane kobiety, Morgentaler sięgnął do lodówki i spokojnie zaczął jeść drugie śniadanie. Wiedział, że zaraz zostanie zatrzymany, a doświadczenie dwóch obozów koncentracyjnych nauczyło go, że lepiej w takiej sytuacji mieć pełny żołądek.
Zaraz po aresztowaniu wyszedł za kaucją, a sprawa bardzo szybko została umorzona. Morgentaler wrócił do wykonywania aborcji w swojej klinice i być może wcale nie zostałby symbolicznym przywódcą ruchu na rzecz zmiany aborcyjnego prawa, gdyby nie wyrok Sądu Najwyższego USA w sprawie Roe v. Wade w 1973 roku. To był punkt zwrotny. Morgentaler uznał, że skoro w Stanach udało się zagwarantować prawo do aborcji, teraz przyszedł czas na Kanadę.
Dlatego najpierw publicznie oświadczył, że w ciągu ostatnich lat przeprowadził około pięciu tysięcy aborcji poza szpitalnym systemem. A potem zaprosił telewizyjne kamery do swojej kliniki, żeby sfilmowały zabieg, pokazując, że jest bezpieczny, oraz wyjaśniając, dlaczego jego zdaniem aborcja powinna być legalna i łatwo dostępna. Materiał został wyemitowany w prime time w Dzień Matki.
To było jak wypowiedzenie wojny.
Nie trzeba było długo czekać, aby policja ponownie odwiedziła klinikę Morgentalera i znów go aresztowała. Raz jeszcze został oskarżony, a podczas procesu wielokrotnie przyznawał się do „winy”. Jego obrońca przekonywał, że przerywając ciąże, działał w stanie wyższej konieczności i przestrzegał obowiązku ochrony życia i zdrowia swoich pacjentek, co jest ważniejsze niż prawo ograniczające dostęp do aborcji. Opinia publiczna od początku była po stronie Morgentalera, tak jak ława przysięgłych, która oczyściła go ze wszystkich zarzutów.
Jednak w 1974 roku Sąd Apelacyjny w Quebecu bez powtarzania procesu obalił werdykt ławy przysięgłych i nakazał uwięzienie lekarza. Zdarzyło się to po raz pierwszy w historii Kanady i wywołało ogromne kontrowersje. Morgentaler na sali sądowej już nie tylko kwestionował prawo aborcyjne, ale i walczył o zachowanie norm praworządności. Rok później parlament zmienił prawo, tak by sądy apelacyjne nie mogły już zmieniać orzeczeń ławników, a jedynie zarządzać ponowne rozpatrzenie sprawy.
Zanim jednak to przełomowe orzeczenie wpisano do kanadyjskiego kodeksu karnego jako „poprawkę Morgentalera”, lekarz już odsiadywał wyrok. W tym czasie prokuratura wytoczyła przeciwko niemu kolejne dwa oskarżenia o nielegalne aborcje, z których przysięgli go konsekwentnie uniewinniali. A Morgentaler dalej siedział za kratkami. Absurd tej sytuacji oddawał satyryczny rysunek z gazety „The Globe and Mail”, na którym strażnik więzienny, podając tacę ze śniadaniem, mówi: „Doktorze Morgentaler, znowu został pan uniewinniony”.
Wyszedł po 10 miesiącach.
Dla ocalonego z Holokaustu nie był to łatwy czas – trafił do izolatki, miał zawał, zrujnował zdrowie. Znów mocno schudł.
Po wyjściu z więzienia Morgentaler wraz z innymi lekarzami otworzył kliniki aborcyjne w całym kraju, między innymi w Ontario, Toronto, Manitobie i Winnipeg. Wszystkie działały w kolizji z obowiązującym prawem, ale w zgodzie z nastrojami społecznymi. W 1983 roku w sondażu Gallupa aż 72 proc. Kanadyjczyków przyznało, że decyzja o aborcji powinna należeć wyłącznie do kobiety i jej lekarza. Morgentalera wspierały organizacje pro-choice, feministki, powstała grupa CARAL, która zajmowała się pozyskiwaniem funduszy na wsparcie prawne w kolejnych procesach. Wokół doktora z Polski powstał ogólnokrajowy ruch na rzecz zreformowania kanadyjskiego prawa aborcyjnego.
Morgentaler był popularny i publicznie rozpoznawany, również przez swoich przeciwników, którzy porównali go m.in. do Josefa Mengele. Dość okrutny żart z człowieka, którego matka zginęła w Auschwitz. Regularnie dostawał groźby śmierci, a w 1983 roku udało się powstrzymać mężczyznę, który chciał dźgnąć Morgentalera nożycami ogrodowymi. W klinice w Toronto dwukrotnie podłożono bombę. Kiedy jego przyjaciel, lekarz Garson Romalis został postrzelony w nogę w swoim własnym domu, Morgentaler wynajął firmę ochroniarską i wymienił szyby na kulodporne.
Po serii kolejnych oskarżeń, uniewinnień i odwołań, Morgentaler postanowił zwrócić się do Sądu Najwyższego. W 1988 roku ruszył proces „Korona przeciwko Morgentalerowi”. Lekarz chciał udowodnić, że przepisy dotyczące aborcji naruszają sekcję 7. Kanadyjskiej Karty Praw i Swobód, która gwarantuje obywatelom „życie, wolność i bezpieczeństwo”. Przed Sądem Najwyższym mówił o tym, że obowiązek posiadania zgody trzyosobowego komitetu łamie prawo do integralności cielesnej i autonomii pacjentki oraz znacząco opóźnia aborcję. Poza tym zwracał uwagę, że komitety składają się właściwie wyłącznie z mężczyzn, więc są stronnicze.
W rezultacie 28 stycznia 1988 roku Sąd Najwyższy przyjął jego argumenty i zdekryminalizował przerywanie ciąży w Kanadzie. Wyrok uchylił wszystkie ograniczenia karne dotyczące aborcji. Od tamtej pory dostęp do niej reguluje ustawa o ochronie zdrowia oraz lokalne przepisy dotyczące świadczeń medycznych i ubezpieczeń. Część prowincji próbowała wprowadzić obostrzenia, ale ostatecznie zawsze przepadały w sądach.
Jak to się stało, że lekarz w średnim wieku zaryzykował, porzucił wygodne i stabilne życie na rzecz kariery aktywisty-przestępcy, a potem został bohaterem, który obalił kanadyjskie prawo aborcyjne? W filmie dokumentalnym z 1984 roku autorstwa Paula Cowana pojawia się interpretacja, że zajmowanie się tematem aborcji pomogło Morgentalerowi wyjść z depresji – walka o prawa reprodukcyjne ponownie nadała sens jego życiu.
Jak on postrzegał swoją rolę? „Uważał się za wojownika, walczącego w imieniu ludzkości” – mówi mi jego syn, Abraham. „Był humanistą, wierzył w ludzką godność, w to, że kobieta ma prawo do kontrolowania swojego ciała, a każde dziecko powinno być dzieckiem chcianym”.
Sam lekarz mawiał, że doświadczenia z obozów w Dachau i Auschwitz wyostrzyły jego poczucie sprawiedliwości. Jako mieszkaniec okupowanej Polski rozumiał, że jeśli aktualne prawo jest złe, to obowiązkiem moralnym jest jego nieprzestrzeganie. Uważał też, że społeczeństwo, w którym rodzą się chciane i kochane dzieci, jest mniej podatne na przemoc:„Jestem dumny, że pochodząc z rozdartej wojną Europy, dostałem tę szansę, aby zrealizować swój potencjał i swoje marzenie oraz stworzyć lepsze i bardziej humanitarne społeczeństwo” – mówił.
Wspominał też często o swojej matce – poświęcił życie ratowaniu kobiet, bo tej najważniejszej nie udało się ocalić.
Morgentaler był też egocentrykiem, który uwielbiał sławę. Catherine Dunphy, autorka książki biograficznej „Morgentaler: Trudny bohater” zarzucała mu arogancję i megalomanię. Podobno kiedy zapadł wyrok Sądu Najwyższego, Morgentaler przechwalał się: „Wyobraź sobie, prawie w pojedynkę zniosłem restrykcyjne, okrutne, barbarzyńskie prawo”. Swoją popularność wśród kobiet przekuł na trzy małżeństwa oraz liczne romanse.
Po wyroku w 1988 roku Morgentaler nie odpuszczał. Nadal jeździł po kraju i zbierał fundusze, szkolił lekarzy, otwierał kolejne kliniki, a od czasu do czasu pozywał lokalne władze w prowincjach, które próbowały ograniczać dostęp do aborcji. Ciągle wzbudzał wiele emocji, choć twierdził, że w latach 90. groźby śmierci przychodziły znacznie rzadziej. Ostatnią aborcję zrobił w 2006 roku, dwa lata później został uhonorowany „Orderem Kanady”, najwyższym cywilnym odznaczeniem państwowym. Zmarł w 2013 roku na zawał serca, miał 90 lat.
Abraham Morgentaler, syn Henry’ego, z żalem w głosie stwierdza w rozmowie ze mną, że coraz rzadziej ludzie wiedzą, kim był jego ojciec i co dla Kanady zrobił („Kiedyś, gdy wracałem do kraju, wszyscy mnie pytali, czy jestem z tych Morgentalerów, teraz to się już nie zdarza”). Chyba trochę przesadza, bo niecały rok temu jednemu z montrealskich parków, niedaleko miejsca, w którym mieściła się pierwsza klinika Henry’ego Morgentalera, zostało nadane jego imię.
Faktem jest jednak to, że w Kanadzie dziś prawo do przerywania ciąży traktowane jest jak pewnik. Ale choć Morgentaler junior jest przekonany, że na razie dostępowi do aborcji w Kanadzie nic i nikt nie zagraża, to jako mieszkaniec Bostonu w USA przypomina, że Amerykanie też do niedawna tak myśleli, dopóki Sąd Najwyższy nie unieważnił wyroku Roe v. Wade.
Przed 1988 rokiem to Kanadyjki jeździły do Stanów po legalną aborcję, teraz Amerykanki przejeżdżają po to samo na drugą stronę granicy.
Postawa Morgentalera to przykład tego, jak lekarze, angażując się po stronie pacjentek, są w stanie wywrzeć wpływ na prawodawstwo aborcyjne. Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu, zapytana, czy potrzebujemy ginekologów w polskiej debacie o prawie do przerywania ciąży, jest jednak sceptyczna. Uważa, że przede wszystkim lekarze w Polsce nie potrafią robić aborcji.
„Zakaz funkcjonujący od 1993 roku w Polsce spowodował, że ginekolodzy nie znają nowoczesnych metod przeprowadzania zabiegu.
Przez ostatnie 30 lat wiedza na temat bezpiecznej aborcji, ale też sama aborcja uległy przemianom. W tym samym czasie, gdy opieka okołoaborcyjna przeszła rewolucję, zabiegi łyżeczkowania zastąpiono metodą próżniową czy farmakologiczną, polscy lekarze zostali odcięci od teorii, ale też praktyki. W podręcznikach używanych na uczelniach medycznych nie ma ani słowa o aborcji, w szpitalach aborcji się praktycznie nie robi – młodzi lekarze nawet nie mają jak zdobyć w tym doświadczenia. Nie wysyła się też ich na konferencje ginekologiczne, by mogli uczyć się od zagranicznych kolegów i koleżanek.
Co dwa lata członkinie Aborcji Bez Granic jeżdżą na międzynarodową konferencję FIAPAC. Jeśli spotykamy tam polskich lekarzy, to pracujących w zagranicznych klinikach, najczęściej w Anglii” – mówi Broniarczyk i dodaje, że polscy lekarze są do aborcji negatywnie nastawieni jako środowisko (widzą ją tylko przez pryzmat ryzyka i dramatu kobiety). I to odróżnia ich od Morgentalera.
„On był wizjonerem, bo 50 lat temu nie mówił o aborcji źle. Odpowiednio wykorzystywał swój przywilej, władzę i pozycję”.
Broniarczyk podaje pozytywny przykład brytyjskich lekarek ze stowarzyszenia Doctors for Choice, które kwestionują obowiązujące w Wielkiej Brytanii prawo, żądają zniesienia obowiązkowych konsultacji przed aborcją oraz domagają się powrotu reguł wprowadzonych podczas pandemii COVID-19, które pozwoliły kobietom na przyjmowanie tabletek bez wizyty w przychodni czy szpitalu.
Kiedy poszukamy analogii do postawy Henryego Morgentalera wśród polskich lekarzy i lekarek ginekologii – robi się pusto. O wykonywaniu aborcji w akceptowanych przez prawo przypadkach mówi zaledwie kilku medyków w Polsce. O tych nielegalnych, pozaszpitalnych – tylko grupa Lekarki Pro Abo, wspierająca aktywistki aborcyjne. Polscy ginekolodzy niechętnie zajmują stanowisko w walce o liberalizację prawa aborcyjnego, w wielu przypadkach zasłaniają się klauzulą sumienia.
Wystarczy jednak spojrzeć z innej perspektywy na Morgentalera – nie jako na przedstawiciela środowiska medycznego, ale jako na aktywistę. On sam był wyrozumiały dla tych kolegów, którzy nie mieli w sobie heroizmu. „Uznałem, że to mój obowiązek jako lekarza i humanisty, ale nigdy nie zamierzałem nawoływać innych do poświęcenia. Ofiarą musiałem być ja”.
Człowiek, który przetrwał szereg procesów, więzienie i wygrał z państwem w Sądzie Najwyższym, wyszedł daleko poza rolę lekarza. Działał nie tylko w interesie medycznym, ale i społecznym, był rzecznikiem praw kobiet. Na sali sądowej nie zaprzeczał, że robił aborcje, tylko to podkreślał. Zwracał uwagę na konieczność swoich działań.
Podobnie zachowała się podczas swojego procesu Justyna Wydrzyńska, aktywistka Aborcyjnego Dream Teamu, nieprawomocnie skazana za udzielenie pomocy w przerywaniu ciąży. Wydrzyńska mówiła, że gdyby jeszcze raz stanęła przed decyzją, czy wysłać tabletki kobiecie, która ich potrzebowała – nie wahałaby się ani chwili. I tak jak Morgentaler, niezwłocznie po procesie wróciła do pomagania w aborcjach.
Z Morgentalerem łączy ją też to, że ma wysokie poparcie społeczne dla swoich działań. W lutym 2023 roku na zlecenie Amnesty International przeprowadzono badanie, w którym jedno z pytań brzmiało: czy pomógłbyś/pomogłabyś w sytuacji podobnej do tej znanej z historii Justyny i Ani (ofiary przemocy domowej, która zwróciła się do Wydrzyńskiej z prośbą o pomoc w aborcji)? 47 proc. odpowiedziało twierdząco. Niespełna 19 proc. zadeklarowało, że nie pomogłoby w takiej sytuacji.
Zatem na wezwanie – potrzebujemy polskiego Morgentalera, można dziś spokojnie odpowiedzieć – mamy całkiem niezłego, a właściwie niezłą, w domu.
Dziennikarka radiowa, socjolożka, publikowała m.in. w Krytyce Politycznej, Tygodniku Powszechnym i Oko.press. W Radiu TOK FM prowadzi „Niedzielny Poranek", „Biuletyn Rewolucyjny” i „Szkoda czasu na złe seriale”
Dziennikarka radiowa, socjolożka, publikowała m.in. w Krytyce Politycznej, Tygodniku Powszechnym i Oko.press. W Radiu TOK FM prowadzi „Niedzielny Poranek", „Biuletyn Rewolucyjny” i „Szkoda czasu na złe seriale”
Komentarze