0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Getty Images via AFPGetty Images via AFP

Szkic dokumentu, do którego dotarli dziennikarze "Politico", zdaniem wielu, sygnalizuje, że w czerwcu Sąd Najwyższy USA uchyli swoje dwa historyczne orzeczenia - Roe vs. Wade z 1973 roku i Casey vs. Planned Parenthood z 1992. Jeśli tak się stanie, to prawo do aborcji przestanie być gwarantowane przez konstytucję i w wielu stanach po prostu zniknie.

Instytut Guttmachera szacuje, że w przypadku uchylenia Roe vs. Wade, co najmniej 22 stany zdelegalizują lub de facto uniemożliwią aborcję, natychmiast po wydaniu wyroku, lub w ciągu następnych 30 dni.

W przypadku dziewięciu stanów, m.in. Alabamy, Arizony, czy Wisconsin, podstawą prawną do tego będą ustawy sprzed kilkudziesięciu lat, "zamrożone" przez wyrok z 1973 roku. 13 innych stanów, m.in. Kentucky, Luizjana, Utah, czy Wyoming, przygotowały w ostatnich latach tzw. trigger laws, czyli ustawy niejako zawieszone: na obecną chwilę są niezgodne z konstytucją, ale wejdą w życie zaraz, gdy zmieni się jej sądowa interpretacja. Część z ustaw "w poczekalni" zakazuje aborcji od 8 lub 6 tygodnia ciąży, inne – na każdym jej etapie. Niektóre nie przewidują wyjątków nawet gdy ciąża jest wynikiem gwałtu.

Przeczytaj także:

14 maja w całych Stanach odbyło się ponad 300 protestów zwolenników i zwolenniczek prawa do aborcji. Na zdjęciu u góry - protest pod Sądem Najwyższym w USA. Widać na nim wycięte z tektury "głowy" sędziów SN, którzy wydadzą wyrok w sprawie Roe vs. Wade - Neil Gorsuch, Amy Coney Barrett, Brett Kavanaugh, Samuel Alito, John G. Roberts, Clarence Thomas (w sumie jest ich dziewięcioro).

Roe vs. Wade i Casey vs. Planned Parenthood

Przez ostatnie pół wieku prawo do legalnej aborcji w całym kraju zabezpieczał wyrok w sprawie Roe vs. Wade. Sąd Najwyższy orzekł w nim, że stanowe zakazy przerywania ciąży są sprzeczne z 14. poprawką do konstytucji, gwarantującą prawo do wolności i prywatności. Orzeczenie dopuszczało pewne ograniczenia w dostępie do aborcji w drugim trymestrze; a w trzecim – również jej zakaz, z wyjątkiem sytuacji, gdy ciąża zagraża zdrowiu lub życiu matki.

Dwie dekady później, aborcja powróciła na lawy sądowe w kolejnym głośnym procesie.

Pięć klinik Planned Parenthood i grupa lekarzy zaskarżyły w sądzie rejonowym Pensylwanii tamtejsze obostrzenia dotyczące przerywania ciąży, m.in. obowiązek złożenia przez kobiety oświadczenia, że o zamiarze aborcji powiadomiły swojego męża. Sąd uznał regulacje za niezgodne z konstytucją i nakazał ich wycofanie. Po kolejnych apelacjach władz Pensylwanii, sprawa trafiła do Sądu Najwyższego.

Sprawę Casey vs. Planned Parenthood uznaje się za przełomową i to nie tylko ze względu na wyrok, jaki w niej zapadł.

Była to pierwsza od lat 70. rozprawa, w której istniało realne ryzyko uchylenia Roe vs. Wade. Skład ławy sędziowskiej był dla sprawy niekorzystny – ośmiu na dziewięciu sędziów pochodziło z nominacji republikańskich, kilku nie ukrywało niechęci do orzeczenia z 1973 roku. W apelacje dodatkowo włączyło się państwo: prokurator generalny USA z administracji George'a H.W. Busha opiniował sprawę w charakterze przyjaciela sądu (amicus curiae), próbując skierować ja na konserwatywne tory.

Mimo to wyrok o konstytucyjnej gwarancji prawa do aborcji został nie tylko podtrzymany, ale i wzmocniony.

Sędziowie orzekli, że przerywanie ciąży musi być powszechnie dostępne, a "okna czasowego" nie powinny wyznaczać trymestry, ale "zdolność płodu do przeżycia poza organizmem matki", szacowana na ok. 24 tydzień. Dodatkowo nakazano usunięcie z lokalnych ustaw "nadmiernych przeszkód", czyli wymogów wyjątkowo utrudniających przerwanie ciąży. Za takowy sędziowie uznali przymus informowania o aborcji małżonka.

Sprzeciw wobec usunięcia tego zapisu wyraziło trzech sędziów - w tym Samuel Alito, znany z ostatniego przecieku do "Politico".

Zakazy aborcji w poczekalni

Walka z powszechnym prawem do aborcji przybierała w ostatnich dekadach różne oblicza: od prześladowań pracowników i pacjentek Planned Parenthood i innych placówek medycznych, przez cięcie funduszy i mnożenie biurokratycznych wymogów, do przepuszczania kobiet przez upokarzające procedury obowiązkowego USG i wysłuchania "bicia serca".

W regionach tradycyjnie "czerwonych" (które głosują na konserwatywnych polityków) co jakiś czas uchwalano projekt zaostrzający prawo, lub wpisujący zakaz aborcji do stanowej konstytucji (miało to miejsce np. w Luizjanie w 2006 roku), jednak prawdziwa batalia zaczęła się pod rządami administracji Donalda Trumpa.

Stany rządzone przez Republikanów zaczęły ogłaszać kolejne zakazy lub ograniczenia w dostępie do aborcji:

  • W 2018 roku Alabama wpisała do swojej konstytucji jej całkowitą delegalizację, rok później zaproponowała karę więzienia (do 99 lat) dla osób wykonujących lub pomagających w aborcji. W tym samym roku planowane restrykcje ogłosił stan Missisipi.
  • W 2019 roku Arkansas uchwaliło całkowity zakaz aborcji (bez wyjątku dla ofiar gwałtu);
  • Rok później o zaostrzeniu prawa poinformował stan Utah, robiąc jednak wyjątek dla ciąży będącej wynikiem przestępstwa lub w przypadku nieodwracalnego uszkodzeniu płodu.

Konserwatywna większość w SN doprowadziła do legislacyjnej gorączki

Niektóre z tych ustaw miały wejść w życie od razu, jednak były natychmiast zaskarżane na gruncie niezgody z konstytucją i najczęściej blokowane już przez sądy pierwszych instancji (Alabama, Arkansas). Inne ustawy zaprojektowane są "na przyszłość" - zawierają zapisy o odroczeniu momentu ich wejścia w życie: najczęściej sformułowane jako "w ciągu 30 dni po..." lub "niezwłocznie po wyroku Sądu Najwyższego, który uzna prawo stanowych władz do regulowania lub zakazania aborcji na wszystkich etapach ciąży".

Zdaniem analityków Instytutu Guttmachera, legislacyjną gorączkę uruchomiło obsadzenie Sądu Najwyższego konserwatywnymi sędziami przez Donalda Trumpa. Środowiska anti-choice zwęszyły szanse na pogrzebanie Roe vs. Wade i zawczasu się na to przygotowały.

Potwierdzają to wydarzenia ostatnich miesięcy: kolejne stany w pospiechu uchwalają prawa, które, obecnie są niezgodne z konstytucją, ale już po czerwcowym wyroku Sądu Najwyższego może się to zmienić.

  • W lipcu mają wejść w życie zakazy aborcji po 15 tygodniu ciąży na Florydzie (uchwalony w kwietniu)
  • i w Arizonie (uchwalony w marcu b.r.).
  • W Kansas głosowanie nad wpisaniem zakazu aborcji do stanowej konstytucji zaplanowano na sierpień.

Niektóre stany chcą delegalizacji aborcji po 6 tygodniu, czyli w momencie, gdy wiele kobiet dopiero odkrywa, że jest w ciąży.

  • Takie ustawy podpisali w marcu gubernator Idaho,
  • a w kwietniu – Oklahomy.

Ich wejście w życie nie zostało jednak zaplanowane na lipiec ani na nieokreślony moment "uznania praw stanowych władz do regulowania lub zakazania aborcji", ale miało nastąpić od razu, mimo ich jawnej niezgodności z konstytucją. I choć zostały natychmiast zaskarżone i tymczasowo zablokowane przez sądy, to taka strategia potwierdza to, o czym mówi się od dawna: legislatorzy testują i próbują przesuwać granice Roe vs. Wade. A te, jak pokazuje przypadek innego stanu, stały się całkiem elastyczne.

Serce płodu i łowcy głów w Teksasie

Gdy w marcu 2021 roku Teksas uchwalił "Heartbeat Act", czyli zakaz aborcji od momentu wykrycia akcji serca płodu (ok. 6 tygodnia), mogło się wydawać, że ustawa podzieli los innych podobnych projektów: zostanie zablokowana przez sąd. W maju ustawa została podpisana przez gubernatora stanu i natychmiast zaskarżona jako niezgodna z konstytucją. Wnioski do sądu złożyli zarówno przedstawiciele klinik, organizacje broniące praw kobiet, jak i sam Departament Sprawiedliwości USA. Tym razem zostały jednak odrzucone.

Choć sędziowie zgadzali się, że zakaz aborcji po 6. tygodniu jest sprzeczny z Roe i Casey, to przyznawali też, że nowa ustawa jest trudna do odrzucenia. Została bowiem napisana wyjątkowo sprytnie. W przeciwieństwie do innych, zablokowanych przed sąd ustaw, teksański "Heartbeat Act" nie tylko nie pozwala, ale dosłownie zabrania organom państwowym ścigania aborcji jako przestępstwa. Zachęca jednak do tego resztę obywateli:

Upoważnia mieszkańców i mieszkanki Teksasu do składania pozwów przeciwko osobom podejrzanym o przeprowadzenie zabiegu lub pomoc w nim (np. przez pożyczenie pieniędzy, albo podwiezienie do kliniki).

Jeśli sąd udowodni im winę, muszą wypłacić powodowi lub powódce "odszkodowanie" - w wysokości nie mniejszej niż 10 tys. dolarów, plus koszty sądowe. Ta sama lekarka czy mąż podwożący pacjentkę do kliniki, mogą być pozywani wielokrotnie przez różne osoby prywatne – w przypadku przegranej, wypłacają odszkodowanie wszystkim.

Wielu sędziów przebąkiwało coś o niezgodności "Heartbeat Act" z konstytucją, ale na żadnym etapie nie prawo to nie zostało zablokowane. Po wyczerpaniu wszystkich środków, dzień przed planowanym wejściem prawa w życie, Planned Parenthood złożyło w Sądzie Najwyższym wniosek o czasowe wstrzymanie, do momentu rozstrzygnięcia wątpliwości prawnych.

Wniosek odrzucono większością pięciu głosów. W swoim oświadczeniu sędziowie ci podkreślili, że ich decyzja nie wynika ze zgodności ustawy z konstytucją, ale z jej "bezprecedensowości" i "kompleksowości zagadnienia".

Sprzeciwiła się temu m.in. liberalna sędzina Sonia Sotomayor. W mowie końcowej nazwala Heartbeat Act "rażącym pogwałceniem konstytucji", postawę sędziów - "chowaniem głowy w piasek", i dodała, że "Teksas ustawił swoich obywateli w roli łowców głów, kusząc ich nagrodami pieniężnymi za donoszenie na sąsiadów".

1 września 2021 prawo weszło w życie. Kliniki w Teksasie przestały przyjmować na zabieg pacjentki po 6. tygodniu ciąży.

"Przywróćmy władzę obywatelom", czyli Missisipi vs. Konstytucja

"Nie chodzi tu o to, czy ktoś jest przeciwko, czy za aborcją. Chodzi o to, że w konstytucji nie ma zapisu o pozbawianiu władz stanowych możliwości zakazania aborcji wedle demokratycznych reguł (…) Demokratyczna tradycja, która istnieje w Stanach od kilkuset lat, mówi, że to obywatele powinni móc decydować, czy aborcja będzie, czy nie będzie legalna w ich stanach" - powiedział w listopadzie 2021 Phil Bryant, b. gubernator stanu Missisipi w wywiadzie dla National Public Radio.

Cztery miesiące po dopuszczeniu teksańskiego Heartbeat Act, Sąd Najwyższy ponownie zasiadł do rozstrzygania zgodności ustawy ograniczającej aborcję z konstytucją. Tym razem w Missisipi, gdzie w 2018 roku uchwalono zakaz przerywania ciąży po 15. tygodniu, nie przewidując wyjątków dla ofiar gwałtu i ciężkich uszkodzeń płodu. "Prawdopodobnie w ciągu pół godziny zostaniemy pozwani. W porządku, to gra warta świeczki" - powiedział gubernator Bryant po złożeniu podpisu pod ustawą.

Skarga wpłynęła do sądu następnego dnia i prawo zostało czasowo zablokowane. Apelacja Missisipi została odrzucona.

W międzyczasie stan spróbował pójść jeszcze dalej: uchwalił zakaz aborcji po 6. tygodniu. Kolejny pozew, blokada prawa, apelacje.

W 2020 roku, sprawa o zakaz aborcji po 15. tygodniu trafiła do Sądu Najwyższego. Choć skład ławy sędziowskiej nie był bardziej konserwatywny niż podczas "Casey vs. Planned Parenthood", to sprawa Missisipi od początku zapowiadała się źle. Wniosek sądowy był analizowany kilkanaście razy na sędziowskich konferencjach.

W międzyczasie przeformułowano jego treść, tak aby skupiał się na jednym pytaniu: "Czy wszystkie zakazy aborcji w okresie poprzedzającym zdolność płodu do przeżycia poza organizmem matki są sprzeczne z konstytucją?". Do sprawy dopuszczono rekordową liczbę "amici curiae" (ponad 140), m.in. z Amerykańskiego Stowarzyszenia Biskupów, Katolickiego Stowarzyszenia Medycznego czy Narodowego Zrzeszenia Katolickich Położnych w USA.

Podczas rozprawy w grudniu 2021 kilku sędziów skłaniało się ku poparciu ustawy z Missisipi. Prezes Sądu John Roberts wyraził przekonanie, że choć nie można zakazywać aborcji przed 24. tygodniem ciąży, to 15. tydzień niekoniecznie jest "dramatycznym odstępstwem od tej zasady".

Sędzia Clarence Thomas nazwał Roe vs. Wade "błędem" i prosił reprezentantów organizacji kobiecych o dowody, że aborcja jest gwarantowana przez amerykańską konstytucję.

Sędzia Brett Kavanaugh zauważył, że nawet jeśli wyrok z 1973 roku zostanie uchylony, to w wielu stanach aborcja wciąż pozostanie legalna. "Jeśli obie strony mają zasadne argumenty, to czemu sąd miałby być arbitrem?" - zapytał. W podobnym tonie wypowiadało się trzech innych sędziów, w tym Samuel Alito, autor szkicu większościowej opinii, która wyciekła do "Politico".

Nawet 40 milionów kobiet bez prawa do aborcji

Spodziewając się, że sprawa Missisipi może doprowadzić w czerwcu do uchylenia Roe vs. Wade, w 14 stanach rządzonych przez demokratów podpisano już ustawy gwarantujące prawo do aborcji. Liberalne władze zapowiedziały, że stworzą możliwości do przerywania ciąży mieszkankom "czerwonych" stanów.

Zdaniem analityków Instytutu Guttmachera, po uchyleniu Roe vs. Wade nawet 40 milionów kobiet straci prawo do legalnej aborcji w miejscu zamieszkania.

Oznacza to, że wiele z nich będzie szukać możliwości przeprowadzenia zabiegu w najbliższych liberalnych stanach. Już dziś robią to mieszkanki Teksasu: według danych Planned Parenthood w ciągu czterech miesięcy od wejścia w życie Heartbeat Act do klinik w sąsiednich stanach zgłosiło się 8 razy. więcej pacjentek z Teksasu niż w tym samym okresie w 2020 roku. Najwięcej, bo aż 25-krotnie, wzrosła liczba pacjentek z Teksasu w Oklahomie.

Jeśli jednak wyrok w sprawie Roe vs. Wade zostanie uchylone, to ten stan również zaostrzy prawo aborcyjne i jedynym kierunkiem pozostanie Nowy Meksyk.

Kobiety z Missisipi, Luizjany czy Alabamy, w poszukiwaniu bezpiecznej aborcji będą musiały przekroczyć granice kilku stanów i przejechać setki mil.

Oznacza to wielokrotny wzrost kosztów związanych z koniecznością wzięcia urlopu w pracy, zapewnienia opieki dla dzieci czy dojazdu. Napływ pacjentek z innych regionów może wpłynąć na dostępność zabiegów i przesuwanie ich na kolejne tygodnie ciąży, co dodatkowo zwiększa koszty i ryzyko komplikacji.

Podobnie jak w przypadku obostrzeń wprowadzanych wcześniej przez konserwatywne stany, zakaz aborcji najmocniej uderzy w kobiety niebiałe, o niskich dochodach i w trudnej sytuacji osobistej.

;
Na zdjęciu Małgorzata Tomczak
Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze