0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Celeje...

Warszawa, Mokotów. Połowa lipca 2024 roku. Albina z piątką córek od ponad dwóch tygodni nie ma gdzie mieszkać. Są z Pokrowska (obwód doniecki), miejscowości niedaleko linii frontu. W Polsce w ciągu dwóch lat zmieniły wiele miast, ośrodków i mieszkań. Mieszkały w prywatnych kwaterach w ramach programu 40 plus, zgodnie z którym właściciel mieszkania otrzymywał rekompensatę za przyjmowanie uchodźców. Miał zagwarantować zakwaterowanie i wyżywienie. Niektórzy właściciele o drugim punkcie zapominali.

JESTEŚMY TU RAZEM

Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].

МИ ТУТ РАЗОМ

Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].

Od lipca 2024 roku w związku ze zmianą ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy opcja zakwaterowania w domach prywatnych już nie jest możliwa. Potrzebujący uchodźcy mogą zostać przyjęci w ośrodkach zbiorowego zakwaterowania. Albina – jak mówi – nie wiedziała o zmianach.

Przeczytaj także:

Utracony status uchodźcy

1 lipca przyjechała właścicielka mieszkania i odwiozła rodzinę do ośrodka zakwaterowania zbiorowego w Święcicach, gdzie Albina wcześniej mieszkała. Nie została jednak przyjęta, ponieważ uznano, że skoro wszczęto wobec niej procedurę ochrony międzynarodowej, to nie ma ona statusu UKR – uchodźcy z Ukrainy.

Rok temu Albinie w pociągu skradziono torbę z paszportem i portfelem. Wtedy ktoś jej doradził, aby złożyła wniosek o udzielenie ochrony międzynarodowej. Albina nie wiedziała, że w związku z tym nie będzie mogła korzystać ze specustawy, utraci status UKR, a zatem możliwość zamieszkania w ośrodkach zbiorowego zakwaterowania, a także wypłaty 800+ na dzieci.

Tułanie się

Wróciła z dziećmi do Warszawy.

„Poszłam na Zachodnią, tam są dziewczyny z Ukrainy [punkt informacyjny dla osób z Ukrainy na Dworcu Zachodnim – red.]. Wyjaśniłam im naszą sytuację. Powiedziały, że w Polsce właścicielka nie miała prawa mnie wyrzucić na ulicę i że trzeba było iść na policję. Nie znam polskiego prawa. Bałam się zgłosić na policję – mogliby dzieci zabrać, dlatego nie poszłam” – mówi Albina.

Kilka dni rodzina nocowała na dworcu.

„Dziewczyny na Zachodniej dawały nam kanapki, wodę. Zadzwoniły do jakiegoś pana, który zajmuje się Ukraińcami, żeby wynajął nam hostel. Ale tam nie było miejsc. Następnego dnia w punkcie informacyjnym były inne wolontariuszki, którym nasz los był obojętny. Nie wpuszczały nas do środka, żeby dzieci tam spały, czy się bawiły. Mówiły, macie kanapki i wodę, idźcie na ulicę i żyjcie, jak wszyscy inni Ukraińcy. Tyle. Siedziałam na dworcu z dziećmi. Padało, było zimno. Nie miałyśmy swoich rzeczy. Zostawiłam je w ośrodku” – opowiada Albina.

Potem matka z córkami wróciła do bloku, w którym ostatnio mieszkały. Pamiętała kod do domofonu. Spały na korytarzu na ostatnim piętrze. Dzień spędzały w parku. Żeby kupić coś do jedzenia dzieciom, Albina zaniosła do lombardu ostatnie rzeczy, jakie jeszcze miała. Myły się i robiły pranie na stacji benzynowej.

„Znalazłam porzucony samochód – tam też spałyśmy. W parku spałyśmy. Kiedy dziewczynki spały, ja czuwałam. Byłam bardzo zmęczona, miałam spuchnięte nogi, czułam się źle. Dzieci wymiotowały, źle się odżywiałyśmy. Pożyczałam pieniądze, żeby kupić im jedzenie” – opowiada Albina.

Pomoc

Mąż Albiny został w Ukrainie, jest żołnierzem. Albina nie utrzymuje z nim kontaktu.

„Jestem tu dwa lata, ale nie wiedziałam, do kogo mam się zwrócić w takiej sytuacji” – mówi.

W poniedziałek 15 lipca w nocy, Albina przez vibera poprosiła o pomoc wolontariuszkę, którą poznała w centrum Global Expo na Modlińskiej, gdzie w 2022 roku przyjmowano uchodźców. Polka pomagała jej wcześniej wypełniać wnioski na przyznanie 800+.

„Zaproponowałam też jej możliwości zakwaterowania, jakie były wówczas dostępne. Ponieważ czy centrum PTAK, gdzie była wcześniej, czy Global Expo, to nie są miejsca na dłuższy okres, tylko tymczasowy. Zwłaszcza dla matki z czwórką dziewczynek” – mówi wolontariuszka. Piątą dziewczynkę, która kilka dni temu skończyła roczek, Albina urodziła w Polsce.

„Pani Albina się do mnie odzywała, kiedy potrzebowała jakiejś pomocy. W kolejnym roku też pomagałam jej złożyć wnioski na 800 plus, ponieważ trzeba je składać co roku, a ona nie mogła sobie z tym poradzić”.

Następnego dnia wolontariuszka ustala, że Albina z małymi dziećmi została na ulicy.

„Chodziła spać na samą górę, na korytarz, może są tam jakieś suszarnie na ostatnim piętrze niezamieszkanym. Pewnie dlatego udało się jej spędzić tam ten czas bez wzbudzania jakichś podejrzeń. Poza tym też pewnie mieszkańcy bloku znali ją z poprzednich miesięcy, wiedzieli, że tam mieszka, więc nikogo nie dziwiła jej obecność na klatce” – opowiada wolontariuszka.

„Zadzwoniłam do WOIK-u, Warszawskiego Ośrodka Interwencji Kryzysowej, ale wtedy nie mieli miejsc. Przekazali mi numery telefonów do centrum wojewódzkiego. Było to już po 21., więc tam nikt nie odbierał” – wspomina wolontariuszka. Następnego dnia w WOIK-u otrzymała numer, który miała przekazać Albinie. Uchodźczyni musiała zadzwonić i umówić się na konsultację, zanim by ją przyjęli.

„Mówiłam, że ona nie ma możliwości normalnego dzwonienia ze swojego telefonu – tylko przez jakiś komunikator – bo nie ma zrobionego doładowania. A oni nie mają komunikatorów, po prostu przyjmują telefony. Byłam poza Warszawą, więc nie mogłam przyjechać do niej” – mówi wolontariuszka.

„Niestety, w ciągu tych trzech dni w ubiegłym tygodniu nie udało się znaleźć dla niej miejsca. Nie wiedzieliśmy dokładnie, co z jej statusem UKR. A WOIK odmawiał zabrania jej, mimo że mówiłam, że jest na ulicy z piątką dzieci. Chcieli, żeby umówiła się na konsultacje.

Nie było odpowiedniej reakcji, działania. Musi być procedura na taką sytuację. Chociaż może dzwoniłam pod niewłaściwy numer”.

I dodaje:

„Potem dowiedziałam się, że jednak tam jest możliwość przyjęcia w trybie kryzysowym na siedem dni. To dlaczego nam odmówiono? W ciągu tego czasu mogliby wszystko z nią ustalić. Przede wszystkim dzieci byłyby już nakarmione i pod dachem. Albina mi pisała, że padał deszcz i prosiła, żeby przynajmniej na jedną noc, gdzieś ich zabrać”.

Mieszkanie znowu na chwilę

Wolontariuszka znalazła mieszkanie, którego właścicielka (opowiadała nam wcześniej o swoich próbach podpisania umowy z wojewodą, żeby nadal otrzymywać rekompensatę za przyjmowanie uchodźców) zgodziła się przyjąć rodzinę na kilka dni.

18 lipca (po raz pierwszy przyjechali po rodzinę dzień wcześniej późnym wieczorem, ale nie mogli ich znaleźć, Albina ze zmęczenia zasnęła na korytarzu, a telefon się rozładował) wolontariusze Fundacji Asymetryści, którzy pomagają uchodźcom z Ukrainy m.in. w relokacji do krajów zachodnich. Zawieźli matkę z córkami do tymczasowego mieszkania. W opłacie za wynajem wsparła ich siostra Małgorzata Chmielewska, która prowadzi dom dla potrzebujących przy ul. Foliałowej w Warszawie. Niestety nie było tam wolnych miejsc dla wielodzietnej rodziny.

Wolontariusze pomogli Albinie cofnąć procedurę ochrony międzynarodowej. W urzędzie okazało się zresztą, że na razie status UKR został zachowany, więc Albina podlega pod ustawę dla uchodźców z Ukrainy, m.in. ma prawo do zamieszkania w ośrodku.

„Teraz trzeba byłoby pomóc Albinie znaleźć miejsce, które ma podpisaną umowę o współpracy z wojewodą, pomóc jej ponownie złożyć wnioski na 800+, żeby ona miała jakiekolwiek pieniądze, pomóc z wyrobieniem paszportu, dzieci zapisać do szkoły i przedszkola” – mówi wolontariuszka. Dodaje, że Albinie przydałaby się pomoc w opiece nad dziećmi oraz ze względu na barierę językową – ktoś w rodzaju asystenta międzykulturowego dla cudzoziemców pomagający w załatwianiu spraw w urzędach. W Polsce często taką rolę wykonują wolontariusze, osoby prywatne.

Większość uchodźców już zaadaptowała do życia w Polsce, ale nadal od czasu do czasu zwracają się do osób, które kiedyś im pomogły, ponieważ nie wiedzą, jak załatwiać niektóre sprawy.

Według wolontariuszki w ośrodkach zazwyczaj są osoby, przedstawiciele organizacji humanitarnych, które mogą pomóc, doradzić, jak rozwiązać sprawę czy to z legalizacją pobytu, czy z otrzymaniem świadczeń.

„Mieszkając u prywatnej osoby, Albina mogła po prostu nie wiedzieć, do kogo ma się zwrócić. Jak przyjdzie do ZUS-u i będzie mówić po rosyjsku, to jej odpowiedzą, że tutaj nikt nie mówi w tym języku. O ile na początku wojny wszyscy bardzo się starali i przypominali sobie rosyjski z podstawówki, o tyle teraz jest dużo trudniej uzyskać życzliwą pomoc” – mówi wolontariuszka.

Bałam się, że zabiorą mi dzieci

„Wolontariusze dali mi pieniądze, jedzenie ciągle przywożą, dla dzieci słodycze, pampersy. Wszystko. Pomogą mi wyrobić paszport” – opowiada Albina. „Zanim wolontariusze nas zabrali, podeszła do nas w parku kobieta, która wychodziła z psami i codziennie nas widziała. Mówiła po angielsku. Powiedziałam, że nie znam angielskiego, może po polsku. Zapytała, czy potrzebujemy pomocy. Powiedziałam, że nie potrzebujemy. Mówiła, że zauważyła, że ciągle jestem z dziećmi na ulicy i że tak nie można. Powiedziałam jej, że dokumenty mi ukradli, pieniędzy nie mam i że jedna pani mi pomaga i wkrótce stąd odjedziemy. Odeszłam, bo pomyślałam, że mi dzieci zabiorą. Ona dzwoniła na policję, jak odchodziłyśmy”.

Dziecko wylane z kąpielą

„Trudno jest jednoznacznie źle albo jednoznacznie dobrze ocenić zmianę ustawy o uchodźcach z Ukrainy. Gdy była możliwość przyjmowania uchodźców w mieszkaniach prywatnych, to bardzo wiele osób, które potrzebują życia w odosobnieniu, z dala od tłumu, mogło sobie znaleźć takie mieszkanie.

Natomiast teraz w ośrodkach zarządzanych przez wojewodę często proponują zakwaterowanie wieloosobowe w dużych pokojach. Wiele osób nie może znieść takich warunków. Jak ma dwóch emerytów spać na piętrowym łóżku? Nie mówię, że tak jest wszędzie. Ale dzwoniąc do ośrodków zawsze pytam, jakie są łóżka” – opowiada wolontariuszka.

„Z drugiej strony to są miejsca, w których jest wyżywienie. Myślę, że największym zarzutem do mieszkań prywatnych było to, że często sprowadzało się to do udostępnienia mieszkania bez jedzenia. Oczywiście byli też właściciele, którzy dobrze karmili, pomagali w sprawach urzędowych i rozwiązywaniu różnych problemów. Ta zmiana to jak wylanie dziecka z kąpielą” – mówi wolontariuszka.

„Uniemożliwienie ludziom, którzy w prywatnym zakresie otaczali uchodźców dobrą opieką, wynajmowania im kwater sprawiło, że wiele osób, które nie mogą mieszkać w ośrodkach zbiorowego zakwaterowania, wraca na Ukrainę. Trzeba byłoby umożliwić osobom prywatnym w miejscach, gdzie to dobrze działało, podpisywanie umów z wojewodami. Żeby osoby, które potrzebują mieszkać osobno, miały taką możliwość”.

Po publikacji tekstu dowiedzieliśmy się, że udało się znaleźć zakwaterowanie dla Albiny z dziećmi w ośrodku zakwaterowania zbiorowego. W ukraińskim konsulacie, do którego Albina poszła, żeby wszcząć procedurę potwierdzenia tożsamości, okazało się, że ktoś przyniósł jej skradziony paszport.

;
Na zdjęciu Krystyna Garbicz
Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze