0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: ilu. Mateusz Mirys / OKO.pressilu. Mateusz Mirys /...

Na dworzec Warszawa Wschodnia przyjeżdżam wieczorem. Szukam punktu dla Ukraińców, którzy od dwóch lat uciekają tędy przed wojną. Błądzę wokół dworca, od ul. Kijowskiej do ul. Lubelskiej. Wypatruję jakichś informacji, wskazówek, dokąd powinna zwrócić się uchodźczyni, która po raz pierwszy przyjechała do Polski.

JESTEŚMY TU RAZEM

Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].

МИ ТУТ РАЗОМ

Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].

Chyba plakaty „Jesteśmy z Wami” przeniesiono już do muzeum.

Cykl OKO.press „Jesteśmy tu razem” o Ukraińcach i Ukrainkach w Polsce znajdziecie tutaj.

Te białe namioty, widzi pani?

– Czy wie pan, gdzie jest punkt dla uchodźców? – pytam ochroniarza z przydworcowego parkingu.

– Ej, wiesz coś o tym punkcie dla waszych? – woła do kolegi.

– Niech pani ich zapyta – pokazuje na dwóch mężczyzn, którzy pakują coś do samochodu.

– Tylko wykonujemy zadanie – odpowiadają po rosyjsku, nie przerywając pracy. Okazuję się, że likwidują resztki punktu. – W tym czerwonym samochodzie siedzi jakaś Amerykanka i pilnuje, żeby nic nie zostało.

– Czy panie wiedzą coś o punkcie dla uchodźców? – pytam w dworcowej piekarni.

– Te białe namioty, widzi pani?

– Byłam, nic tam nie ma.

– Już zamknęli – odzywa się druga pani.

Podbiegam do sprzątaczki.

– Pracuję tu trzy dni – pokazuje trzy palce. – Ledwo wyprosiłam koc – zaczyna po ukraińsku. – Nie chcieli mi niczego dać, bo dla nich nie jestem uchodźczynią. Przyjechałam jesienią przed wojną. W ostatnim dniu rozdawali chemię…

– A skąd pani przyjechała?

– Ze Lwowa.

– Może dlatego nie chcieli dać.

– A co, mi jest łatwo? Wojna jest w całym kraju.

Ochroniarz z dworca mówi, że teraz uchodźcy z Ukrainy powinni korzystać z punktu na Warszawie Zachodniej.

– A skąd mają o tym wiedzieć ludzie, którzy już są w drodze do Polski? – pytam, bo na dworcu nie widzę plakatów z informacją.

– Informacje zostały przekazane – odpowiada, obserwując przechodniów.

– Ale komu?

– Informacje na pewno zostały przekazane.

– A czy uchodźcy przyjeżdżają jeszcze?

– Szczerze? – ochroniarz odwraca się do mnie – codziennie, każdego dnia.

Infolinia: Poniała?

W przejściu pod peronami na tle niebiesko-żółtej flagi widzę trzy numery telefonu. Dzwonię. Odpowiada męski głos, że zadzwoniłam na infolinię pomocy dla obywateli Ukrainy w województwie mazowieckim. Mówi po polsku. A ja po ukraińsku mówię, że szukam informacji i jakiegoś punktu dla uchodźców. Tłumaczy po polsku, że na Wschodniej już punktu nie ma i muszę pociągiem jechać na Zachodnią. Tam jest punkt informacyjny.

Dobre, diakuju, ja budu pytaty na wokzali.

– Tak, proszę pytać na wakzale, na wakzale.

Za kilka minut pan z infolinii oddzwania. Mówi po polsku, że może mi podać numer Ukraińskiego Domu. No i przypomina, żeby jechać na Zachodnią.

Poniała? – dodaje po rosyjsku z lekkim śmiechem.

Cóż, teraz trzeba kupić bilet.

Dobryj deń, pereproszuju. Warszawa Zachodnia, odyn kwytok.

Pani w okienku mnie rozumie. Płacę cztery złote gotówką.

Na Zachodniej trwa remont. Na ogrodzeniu mapy po polsku, angielsku i ukraińsku. „Stacja jest niedostępna dla osób o ograniczonej możliwości poruszania się” – czytam.

Przy biletomacie WKD jakaś pani rozgląda się bezradnie.

Wy z Ukrainy może? – Podchodzi do mnie. – Nie mogę kupić biletu.

– Pani tu pierwszy raz?

– Nie, wróciliśmy z Ukrainy. Wcześniej kupowałam. Daj drobne – zwraca się do syna – pani nam kupi bilety.

Chcę zjechać z poczekalni do kas, ale winda nie działa. „Poslidka lifta” – informuje kartka. Tylko że w ukraińskim nie ma słowa „poslidka”. Jest „poswidka na prożywannia” – zezwolenie na pobyt. Albo „poslid” – odchody ptaków i małych zwierząt. Jeszcze nie wiem, że to tylko początek błędów.

Po ukraińsku mogę dowiedzieć się, że na dworcu nie wolno pozostawiać bagażu i jeździć skuterem. (Pewnie chodziło o hulajnogę – „samokat”, a napisano „skuter”). Są informacje o bezpłatnych autobusach, relokacji do Litwy (nieaktualne od ponad roku) i pracy w szpitalu. Jest też kod QR z ukraińskim herbem, ale strona nie otwiera się, próbuję kilka razy. Pod spodem resztki kartki ze słowem „całodobowo”.

Przeczytaj także:

Żółta strzałka w prawo

Idę w stronę dworca autobusowego. Duże plakaty sieci komórkowych informują, że można bezpłatnie otrzymać kartę SIM. W rogu gabloty na temat biznesu w Polsce błękitna kartka „Potrzebujecie informacji/pomocy? Przejdź do punktu obsługi pasażerów transportu publicznego (Kasa biletowa nr 2, hala dworcowa)”. Napisane po ukraińsku. Żółta strzałka w prawo. Pogubiłam się. A kasa nr 2 zamknięta.

Na dworcu autobusowym też kolorowo od plakatów i podświetlanych szyldów. „Mieszkaj i pracuj w Polsce”. „Dzwoń i nasz kierowca odbierze cię za 15 minut”. „Pakowanie obiadów 4500 zł na rękę”. Czytam po ukraińsku.

Pani z Plusa tłumaczy mi po ukraińsku, gdzie znajdę punkt informacyjny, dodając:

– Tam rozmawiają po naszemu.

– Ukraina? Ukraina? – wyskakuje przede mną młody Rom.

– Przepraszam, sama mam problem – mówię po ukraińsku.

Jaki problemy…

Na drzwiach punktu duży napis „INFORMACJA”. Po polsku i ukraińsku. Niżej kartka o tym, jak walczyć z HIV. I kilka jasnych komunikatów po ukraińsku: „Nie naładujemy telefonu”, „Nie przechowujemy bagażu”, „Nie mamy toalety”.

Przez szklane drzwi widzę mężczyznę siedzącego przy stole. Czekam, aż wyjdzie, żeby nie przeszkadzać. Chwilę później wchodzi starszy pan, więc ja za nim. Mówię, że zaczekam na sofie na swoją kolejkę.

– Tam nie wolno siadać – wypala pan, który wszedł przede mną. (Chyba też szuka pomocy).

– Niech pani mówi – zwraca się do mnie po ukraińsku jedna z pracownic.

– Szukam informacji dla osób z Ukrainy.

– Jakiej? – Wszyscy w punkcie patrzą na mnie.

– Co powinny zrobić, dokąd się zwrócić po przyjeździe. Może mają państwo ulotkę z informacjami, przekażę.

– Nie mamy. Kiedy przyjechały? Czy na pewno po raz pierwszy? Gdzie są?

Pani przedstawia mi program 40 plus. Osoby ratujące się przed wojną mogą przez 120 dni mieszkać bezpłatnie w ośrodkach wspólnego zakwaterowania. Ośrodki są 30, 40 km od Warszawy, nie wszystkie z wyżywieniem.

– Ale te osoby muszą przyjechać tutaj, wtedy będziemy dzwonić i szukać dla nich miejsca. Musimy sprawdzić dokumenty. Trochę źle, że przyjechali w piątek.

– Państwo jutro nie pracują?

– Pracujemy, ale te punkty nie. Może da się ich tu do góry? – panie zastanawiają się między sobą.

Mżawka. Nie mam parasola. Ale jestem wyspana, zjadłam śniadanie, w plecaku mam tylko „Zamieniam się w… Dziennik okupacji”, książka ukraińskiego pisarza Wołodymyra Wakułenki, którego zamordowała armia rosyjska wiosną 2022 roku na Charkowszczyźnie.

Ludzie, którzy wyjeżdżają z terenów zajętych przez Rosjan, jadą kilka dni przez wrogi kraj i wiozą prawdziwy ciężar okupacji.

Kobieta o siwych włosach w ciemnej kurtce idzie przejściem pod peronami, na ścianie tablice informacyjne po ukraińsku
Uchodźczyni z Chernihowa, której pomogli Asymetryści. Fot. Krystyna Garbicz.

Hub czy punkt informacyjny

Przez prawie dwa lata od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na pełną skalę przy dworcu Warszawa Wschodnia w białych namiotach działał całodobowy punkt recepcyjny dla uchodźców. Został utworzony przez Norwegian Refugee Council (NRC) we współpracy z miastem Warszawa i Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej.

Uchodźcy z Ukrainy (czasami mieli za sobą tydzień podróży) mogli tam chwilę odpocząć przed udaniem się do miejsca noclegu, zjeść, dostać kartę telefoniczną, pomoc medyczną i psychologiczną. Zaczekać na samolot czy autobus, jeśli decydowali się wyjechać z Polski.

Oprócz NRC przy białych namiotach pomagały organizacje pozarządowe. Fundacja Asymetryści zajmująca się m.in. relokacją międzynarodową uchodźców ukraińskich weszła w kontakt z największymi zagranicznymi NGO-sami ratującymi uchodźców z Ukrainy i jej okupowanych terytoriów. Rubikusem – zarejestrowanym w Niemczech oraz Helping to Leave – z siedzibą w Czechach. To sieć pomocy, w której działają wolontariusze z całego świata. W Rosji za taką działalność grozi im więzienie.

– Tak powstał dosyć logiczny system – mówi Kajetan Wróblewski, aktywista Asymetrystów, który zajmuje się migracją od 24 lat. – Fundacja Habitat for Humanity wynajęła w dwóch hostelach niedaleko Wschodniej prawie 200 miejsc. Tam uchodźcy też mogli zaczekać bez wyrabiania PESEL-u do dwóch tygodni. W tym czasie kupowano im bilety i wysyłaliśmy ich za granicę.

Zmiany zaczęły się w lipcu 2023 roku. NRC zdecydowało się zmniejszyć namioty i zlikwidować wyżywienie.

– Alarmowaliśmy, że jest wzrost uchodźców o 100 proc., bo w Nowej Kachowce rosyjskie wojsko wysadziło tamę.

– mówi Wróblewski.

Jesteśmy w mieszkaniu wolontariuszy Asymetrystów. W salonie siedzi ponad dziesięć osób, wchodzimy sobie w słowo.

– A wydatki na bilety dla tych ludzi to było już nie dwa razy więcej, a pięć razy. Ludzie tracili cały dobytek, większość nie mogła kupić nawet biletu do granicy – dodaje Agata Malec, koordynatorka Rubikusa w Polsce. Latem przyjeżdżało pięć, nawet siedem autobusów tygodniowo. W każdym z 50 osób.

– Przybyło też zgłoszeń medycznych – podkreśla wolontariusz Jacek Ostaś.

– A teraz słyszymy, że będzie tylko punkt informacyjny.

Ludzie stracili dom, dokumenty, karty płatnicze, jadą 5 dni, więc potrzebują jedzenia, odpoczynku i pomocy medycznej, a nie informacji

– mówi Agata.

budynek dworca oklejony reklamami w języku ukraińskim
Dworzec autobusowy. Warszawa Zachodnia. Fot. Krystyna Garbicz.

Co dwa tygodnie z Charkowa przez Dnipro i Kijów do Warszawy Wschodniej przyjeżdża medibus – autobus z miejscami leżącymi dla chorych lub osób z niepełnosprawnością. Wolontariusze wiedzą, ile osób jedzie i z jakimi chorobami. Muszą zadbać o wózki i inne potrzebne sprzęty.

– Jak masz na Zachodniej wjechać wózkiem tam na górę? Podnośnik dla wózków był ostatnio zepsuty. Zresztą tam jest miejsce dla kobiet z dziećmi na jedną noc, a nie schronienie dla wszystkich potrzebujących. Nie oferują ci żadnego transportu. Mogą cię skierować do jakiegoś ośrodka, ale weź się tam dostań. Za co i w jaki sposób? – mówi Kajetan Wróblewski.

Justyna Grabowska, prezeska Asymetrystów, mówi:

– Od lipca próbowali doprowadzić do tego, żeby ten nasz ośrodek stał się tylko punktem informacyjnym. Z dużego namiotu, w którym mogło spać 150 osób, przeskoczyliśmy na dwa nieduże namioty.

– Dzięki współpracy z Rubikusem i organizacjami z Zachodu udało się ze Wschodniej, która była traktowana przez NRC i przez miasto jako poczekalnia i punkt informacyjny, stworzyć największy hub przesiadkowy ze wszystkimi usługami dla uchodźców – mówi Kajetan.

– Jak patrzysz na Ukrainę i drogę do krajów północnych, to na tej mapie trudno ominąć Warszawę. Tutaj są dwa lotniska, pociągi i autobusy wyjeżdżające w każdą stronę – tłumaczy Jacek.

– Nawet żeby zadzwonić na tę infolinię, ludzie najpierw musieliby mieć karty telefoniczne. A dostawali je od nas w ośrodku. Przyjeżdżają z ukraińskimi lub rosyjskimi. Władze nie zdają sobie z tego sprawy – oburza się Kajetan.

Całe nieporozumienie polega na tym, że nie był to punkt informacyjny, tylko największy hub przesiadkowy dla uchodźców.
Dworzec autobusowy, ogłoszenia agencji pracy w języku ukraińskim
Reklamy agencji pracy dla osób z Ukrainy. Fot. Krystyna Garbicz.

Od końca marca 2022 roku z pomocy punktu tranzytowego na Wschodniej skorzystało ponad 100 tys. osób. Tylko w 2023 roku w oparciu o ośrodek przy Wschodniej NGO-sy relokowały na Zachód 40 tysięcy osób.

Z Rosji i terenów okupowanych przez Rosję ewakuują ludzi miejscowi wolontariusze. Rubikus pomaga zdalnie, a potem przejmuje ludzi od granicy z UE. W ten sposób w 2023 roku ewakuowano 10 tys. osób z terenów okupowanych, które do Polski docierają przez państwa bałtyckie lub Białoruś, oraz 14 tys. z terenów przyfrontowych pod kontrolą Ukrainy. Dalej Rubikus i Helping to Leave organizują dalsze przejazdy na Zachód.

Komunikat: NRC nie zastąpi państwa polskiego

NRC w odpowiedzi na pytania OKO.press w związku z zamknięciem punktu relokacyjnego podkreśla, że obecnie uchodźcy z Ukrainy przyjeżdżają głównie autobusami, a nie pociągami, i nie na taką skalę, jak wcześniej.

Ale nowych uchodźców „charakteryzują zwiększone potrzeby w zakresie ochrony zdrowia, gdyż uciekają z rozdartych wojną obszarów wschodnich. Osoby te, przyjeżdżające głównie autobusami ewakuacyjnymi organizowanymi przez organizację Rubikus, wymagają wsparcia wykraczającego poza zakres i zasoby dostępne w centrum tranzytowym”.

Stąd „decyzja o zamknięciu centrum tranzytowego i przekierowanie funkcji, którą do tej pory pełniło NRC, władzom wojewódzkim, zgodnie z ich mandatem”.

„Rolą NRC nie jest zastępowanie usług świadczonych przez państwo, ale uzupełnienie inicjatyw rządowych w odpowiedzi na kryzys humanitarny. O decyzji w sprawie zamknięcia Centrum Tranzytowego Warszawa Wschodnia zostały z wyprzedzeniem poinformowane władze lokalne, zarówno Miasto Stołeczne Warszawa oraz Wydział Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Województwa Mazowieckiego” – pisze NRC.

Dodaje, że monitoruje sytuację na granicy i jest gotowe dalej wspierać, jeśli liczba uchodźców się zwiększy i będzie przekraczać „możliwości społeczeństwa obywatelskiego i władz lokalnych”.

Poprosiliśmy o odpowiedzi na następujące pytania:

1. Czy przed likwidacją punktu NRC uzgodniło z kimkolwiek, że przejmie funkcje, jakie pełnił punkt? Czy miasto/wojewoda/inne organizacje cokolwiek konkretnego obiecywały?

Rolą NRC nie jest zastępowanie usług świadczonych przez państwo, ale uzupełnienie inicjatyw rządowych w odpowiedzi na kryzys humanitarny. O decyzji w sprawie zamknięcia Centrum Tranzytowego Warszawa Wschodnia zostały z wyprzedzeniem poinformowane władze lokalne, zarówno Miasto Stołeczne Warszawa oraz Wydział Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Województwa Mazowieckiego.

Centrum tranzytowe przy Dworcu Wschodnim w Warszawie zostało otwarte 26 marca 2022 r. w odpowiedzi na bezprecedensowy napływ uchodźców uciekających przed wojną w Ukrainie. NRC, we współpracy z Miastem Stołecznym Warszawa, zbudowało centrum tranzytowe na terenie publicznym przy Dworcu Wschodnim, które było miejscem docelowym pociągów z uchodźcami z Ukrainy.

Celem było zapewnienie bezpiecznego miejsca, gdzie uchodźcy mogli odpocząć, otrzymać ciepły posiłek oraz uzyskać wiarygodne informacje pozwalające podjąć decyzję co do dalszych kroków.

Obecnie, prawie dwa lata po otwarciu, kontekst i potrzeby znacznie się zmieniły. Chociaż uchodźcy nadal przybywają z ogarniętych wojną obszarów Ukrainy, obecnie przyjeżdżają głównie autobusami (a nie pociągami) i nie na taką samą skalę jak wcześniej.

Chociaż jest ich znacznie mniej, nowo przybyłych uchodźców charakteryzują zwiększone potrzeby w zakresie ochrony zdrowia, gdyż uciekają z rozdartych wojną obszarów wschodnich. Osoby te, przyjeżdżające głównie autobusami ewakuacyjnymi organizowanymi przez organizację Rubikus, wymagają wsparcia wykraczającego poza zakres i zasoby dostępne w centrum tranzytowym.

Biorąc pod uwagę powyższe oraz wysokie koszty utrzymania centrum została podjęta decyzja o zamknięciu centrum tranzytowego i przekierowanie funkcji, którą do tej pory pełniło NRC władzom wojewódzkim, zgodnie z ich mandatem.

2. Czy NRC monitoruje sytuację po zamknięciu punktu? Jeśli tak, to jak Państwo ją oceniacie?

NRC monitoruje sytuację oraz przepływ osób na granicy polsko-ukraińskiej oraz polsko-białoruskiej. W przypadku znacznego napływu uchodźców w przyszłości, przekraczającego możliwości społeczeństwa obywatelskiego i władz lokalnych, NRC jest gotowe udzielać dalszego wsparcia, o ile będziemy dysponować środkami finansowymi, o czym poinformowaliśmy Miasto Stołeczne Warszawa i Województwo Mazowieckie.

W wyniku naszych spotkań z Wydziałem Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Województwa Mazowieckiego otrzymaliśmy informację, że autobusy ewakuacyjne będą przekierowywane do ośrodków wspieranych przez Wydział Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Województwa Mazowieckiego. Wojewoda Mazowiecki ściśle współpracuje również z innymi wojewodami w celu koordynacji w zakresie możliwości.

Wolontariusze, z którymi rozmawiam, podkreślają, że nie dano im czasu, by w sprawie tego pomocowego łańcuszka, który zaczyna się w Charkowie, mogli wymyślić coś alternatywnego. A następne autobusy już jadą. Okazuje się, że aż do 15 marca 2024 mają być przekierowywane do Przemyśla.

– W Polsce cała pomoc jest nastawiona na osoby, które tu zostają – mówi Agata. – Niedawno przyjechało medibusem starsze małżeństwo. Zostali ranni przy ostrzale Chersonia, ich dom jest zniszczony. Pani po operacji nogi miała założony stabilizator. Helping to leave kupiło im bilety kolejowe do Monachium na miejsce leżące. Mieli jechać do ośrodka, który pomaga uchodźcom w gorszym stanie. Dopiero w Warszawie okazało się, że ta pani musi być transportowana na leżąco, bo stabilizator nie pozwala posadzić jej na wózku.

– Wózek musi być specjalistyczny, nie możemy go dostać – tłumaczy Kajetan.

– Karetką zawieźliśmy ich do hostelu. Teraz jest kombinowanie, dokąd tych ludzi dać, bo dziś się okazało, że Monachium przestaje przyjmować osoby w takim stanie. A jeszcze opiekunka, która ich przywiozła, musi już wracać do Ukrainy, do pracy – opowiada Agata.

– Dwoje chorych zostaje bez opieki – podsumowuje Kajetan.

– Przewieźliśmy ich karetką do domu opieki siostry Chmielewskiej.

– Siostra Chmielewska też opiera się na cudzie boskim. Kiedyś do mnie napisała na Messengerze, że czytała o naszych problemach z rannymi, niepełnosprawnymi – znów przerywa Kajetan.

– Karetkę opłaciło Helping to leave. Czasami też opłacamy karetki, ale tylko po Warszawie. Jak nam tych rannych wywiozą do Radomia czy gdzieś, to już karetki nie opłacimy. To dodatkowe 200 km w obie strony.

Przewieźliśmy ich do siostry Chmielewskiej. Teraz musi tam przyjść urzędnik zrobić PESEL.

– Po co PESEL?

– Jeżeli nie ma PESEL-u, to ośrodki dla uchodźców, z którymi województwo ma podpisane umowy, nie przyjmą ich, bo nie dostaną za to zwrotu. Ten cały system jest źle zaplanowany – mówi Agata.

– I jak to się skończyło?

– Przez 12 dni, jak byli tutaj, nikt nie przyszedł wyrobić im PESEL-u. Helping to leave z pomocą Czerwonego Krzyża znalazło miejsce w Hamburgu. Trzeba było wieźć od razu, inaczej miejsce by przepadło.

A oni ciągle bez paszportów!

– Ani wojewoda, ani miasto nie mają kadr do prowadzenia punktu relokacji, jaki mieliśmy – mówi Kajetan Wróblewski. – Ale Polska musi go mieć, jest niezbędny uchodźcom. Strasznie boję się, bo przy każdym złym wydarzeniu na froncie, ludzie zaczynają znowu przyjeżdżać wzmożonym strumieniem, a przecież nawet ten codzienny strumień już zapychał możliwości.

To jest nieprawdopodobne, jak razem działamy: Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie, Amerykanie, Polacy… Jedynie my zdajemy sobie tak naprawdę w tym państwie sprawę, co się tutaj dzieje.

Moralnie czujesz konieczność zrobienia czegoś za państwo, bo to państwo nic nie robi. I jeszcze nie ma do ciebie zaufania – mówi Wróblewski.

Ukazał się komunikat wojewody, że na Wschodniej też urządza punkt informacyjny. Bez żadnej konsultacji z nami. Statystyki, które podaje, nie są prawdziwe. W styczniu było 630 osób, a nie 470.

A to i tak nie oddaje rzeczywistej skali ruchu, bo nie wszyscy uchodźcy z Ukrainy wiedzą, że niesiemy pomoc. Masę ludzi z okupacji przechwytują płatni przewoźnicy rosyjscy, którzy biorą i 500 dolarów od osoby, przywożą ich na Zachodnią i zostawiają na peronie. Poza tym, kto ma decydować, jaka liczba uchodźców jest warta pomocy? – pyta Kajetan.

– Przedstawiamy całą argumentację, dlaczego punkt informacyjny jest nieskuteczny. Pokazujemy fotografie staruszek, które zawozimy na lotniska, do lekarza… Punkt tylko informacyjny nic takiego nie zrobi. A my znamy się na tym, robimy to dwa lata, a od prawie 300 dni nikt nam nie płaci. W maju skończyły się pieniądze od Strajku Kobiet. Niektórzy z nas pracują. Agata, kiedy śpisz? Pracuje normalnie w dzień, a drugą połowę doby spędza na Telegramie załatwiając sprawy Rubikusa i uchodźców.

Baner w przejściu pod peronami. Warszawa Wschodnia. Fot. Krystyna Garbicz.

– Mam powiedzieć ludziom w Konstantynowce, żeby zostali pod ostrzałem, bo Warszawa nie potrafi stworzyć dla nich warunków? – pyta Agata.

– Ludzie przyjeżdżają do Polski z nadzieją, że dostaną tu pomoc.

Informacja o nas hula po sieci, po telegramach wśród uchodźców. W Charkowie nawet w toaletach zapisane są nasze telefony. Ci ludzie przez jakiś czas będą przyjeżdżać, nie wiedząc, że punkt na Wschodniej już nie działa – mówi Jacek. – Za każdym razem staramy się takie sytuacje rozwiązać własnymi siłami. Ale może to ślepa uliczka, bo jak my rozwiązujemy każdy kryzys, to wszyscy stwierdzają, że nie ma problemu.

Agata: – Ośrodki dla uchodźców nie przyjmują niesamodzielnych osób z niepełnosprawnością. Nie są przystosowane.

– Nikt nie myśli o tej relokacji. Nie wiedzą, że ona się dzieje cały czas. I że wedle naszych danych obecnie 95 proc. uchodźców chce jechać dalej. Oraz że jest wtórna relokacja, bo zgłaszają się ludzie, którym już w Polsce kończy się pomoc. W końcu wybierają najprostszą drogę – powrót.

Ale w tym też nikt nie pomaga, czasami nie mają nawet pieniędzy na bilet do Ukrainy – mówi Kajetan.

– W dniu zamknięcia ośrodka przez tłum Ukraińców, którzy przyszli po resztki pomocy, przeciska się Polak, sam chory i bez roboty, mówi ochroniarzowi: „Znalazłem na ulicy ślepego Ukraińca, zabrałem do domu. Nie wiem, co mam zrobić”. Dla takich ludzi w ogóle nie ma miejsca w Polsce. Wysyłaliśmy go razem z innymi uchodźcami z medibusa do siostry Chmielewskiej. Powiedziała, że więcej osób bez opiekunów nie przyjmie. Nie wyrabiają. Dla niewidomego udało się znaleźć miejsce w Finlandii. Rubikus kupił bilet za 170 złotych, bo od tych linii uchodźcy z Ukrainy mają zniżkę i nasi wolontariusze wczoraj o 6 rano zawieźli go na lotnisko. W Helsinkach odebrał go wolontariusz.

Justyna pokazuje materiał telewizyjny, w którym siostra Chmielewska mówi:

„Niech nikt nie liczy na to, że my wszyscy się zaharujemy, zażebrzemy na śmierć, a państwo umyje rączki”.

– W sprostowaniu, które napisał do tekstu w OKO.press NRC, było wiele nieprawdy. Chodziło o to, żeby treść przekazu była taka, jak oni sobie życzą. O przekazie decyduje siła, czyli władza. To jest też wynik ostatnich ośmiu lat w Polsce – tłumaczy Justyna. – Zabawa w demokrację rozwiniętą polega na tym, że o różnych sprawach decydują ludzie na dole, inicjatywy idą od dołu. A na tym najwyższym poziomie mają powstawać regulacje. My to wszystko stworzyliśmy pracą naszych rąk i głów, zaczynaliśmy od 10 zł na rachunku – teraz jesteśmy lekceważeni i wykorzystywani.

Robią punkt informacyjny, żeby się czymś wykazać, ale to jest powierzchowne.

Jak zapytasz, czy jest pomoc, odpowiedzą: oczywiście jest punkt informacyjny, jest infolinia i półtora tysiąca miejsc w ośrodkach dla uchodźców. Dziennikarze się na te opowieści łapią. I powielają. No i jak w telewizji zabrzmi, że wydali aż 500 tys. złotych na taki ośrodek, ludzie powiedzą ojejku! Ale zaraz, ludzie, przecież 500 tys. to są śmieszne pieniądze – mówi Justyna.

Kajetan: – W Helsinkach, Berlinie czy w Utrechcie taki ośrodek kosztuje z milion euro miesięcznie.

Agata: – Dzięki relokacji państwo oszczędza ogromne pieniądze, bo nie musi opłacać uchodźcom pobytu w Polsce.

Justyna: – Twoi koledzy-dziennikarze nie rozumieją, że podkreślając i wyciągając z wypowiedzi te kwoty, nakręcają niechęć do Ukraińców.

Władze miasta muszą się czymś wykazać, ale ograniczając na wszelki wypadek pomoc dla Ukraińców przed wyborami w obawie o nastroje społeczne, tworzą samospełniającą się przepowiednię i tylko nakręcają tę niechęć dla Ukraińców.

Kajetan: – Po tej wojnie i podróży ludzie mają PTSD, kompletnie nie czają, co się dzieje. Pełnimy dla nich rolę tarczy ochronnej. Pani w urzędzie przy wyrabianiu PESEL-u, chociaż ma wszystko napisane we wniosku, który wypełniamy wcześniej, mówi: „Ta wojna trwa dwa lata, a oni ciągle przyjeżdżają bez paszportów”. Proszę pani, mówię, pod rosyjską okupacją trudno jest wyrobić ukraiński paszport.

Nikomu się nie chce zawracać głowy tranzytowcami, urzędnicy nie chcą im wydawać PESEL na dwa dni.

Agata: – Po wysadzeniu tamy Kachowskiej, kiedy mieliśmy po siedem autobusów tygodniowo, do tego wielu ludzi jechało innym transportem, zadzwoniłam na infolinię Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego. Pytam o miejsca w ośrodkach. Pan mówi: „Proszę pani, nie ma uchodźców teraz”. Powiedziałam, że jestem z organizacji, która ma transporty ewakuacyjne, wiem, ilu jest uchodźców. Odpowiedział, że w takim razie nie ma kompetencji, żeby ze mną rozmawiać. Wtedy wysyłaliśmy ludzi gdzie się dało, do Białegostoku, Krakowa, żeby mogli przeczekać tydzień na lot dalej.

Jutro możesz na własne oczy zobaczyć tych, których ponoć nie ma.

Groszek

O 10:17 na Warszawę Wschodnią przyjedzie pociąg z Kijowa. Chodzę po trzecim peronie. W gablocie znajoma kartka z numerem 987 dla obywateli Ukrainy. Myślę, o, fajnie, wyjdą z pociągu i od razu zobaczą. Ale kiedy przyjechał pociąg, plakat zobaczyli tylko polscy pasażerowie, ukraińskie wagony przyczepione do polskich zatrzymały się przy gablotach ze spalonymi słońcem plakatami o PKP.

Ne mene szukajete? Nie mnie pani szuka? – pyta starszy pan, rozglądając się dookoła.

– A pan z Czernihowa? 8 osób?

– Nie. Powinni mnie odebrać, ale nie wiem kto.

Tadeusz Jakrzewski i Wołodia Fiediczew, wolontariusze „Asymetrystów”, identyfikują „swoich uchodźców”. Dwie rodziny: kobieta z nastolatką z Kijowa, małżeństwo z Czernihowa z dwójką maluchów w wózkach i dziadkami. Za trzy dni lecą do Norwegii. Wszyscy pakujemy się do Groszka. To bus, który wynajmują wolontariusze, żeby odbierać i dowozić uchodźców. Kosztuje 4800 zł miesięcznie plus paliwo. Ratuje zrzutka w sieci.

Jedziemy na Łazienkowską. Tam w kościele Matki Bożej Jerozolimskiej mogą do dziesięciu dni znaleźć schronienie osoby, które ratują się przed wojną.

– Przepraszam, jak tylko przyjedziemy, żona musi nakarmić dziecko. Może pani ją od razu zaprowadzić?

Wpadamy do kościoła. Drzwi po prawej, długie schody. Oksana z fundacji „Oczami nieba”, która prowadzi noclegownię, zabiera matkę z niemowlęciem do swojego biura.

W kilku salach stoją drewniane łóżka oddzielone ściankami. Na niektórych łóżkach siedzą ludzie. Noclegownia pomieści do 40 osób.

Groszek jedzie dalej. Dzwoni pani Olha. Pomyliła godziny i czekała na transport według czasu kijowskiego. 20 lutego przyjechała medibusem z córką z niepełnosprawnością. Jest ubrana w czarną kurtkę i różowe ciepłe spodnie od piżamy. Kilka dni spędziły w noclegowni siostry Chmielewskiej przy ul. Foliałowej.

Olha w drodze do Warszawy Zachodniej ciągle przeprasza i dziękuje.

– Czekałyśmy, a może tuż, tuż się wojna skończy. A ona się nie kończy. Już nie do wytrzymania – mówi Olha. W Charkowie mieszkały na trzecim piętrze. Podczas alarmów córka nie schodziła z wózkiem do piwnicy.

– Coraz gorzej z nogą. Od znajomych wiem, że w Monachium pomagają – mówi Olha.

Jeszcze 40 minut do odjazdu. Wolontariusze rozkładają wózek, na rękach przenoszą dziewczynę z busa.

– Za kilka minut powinna pojawić się polska telewizja – mówi Kajetan.

– Ojej, co im opowiemy? – martwi się Olha.

– Że zamknięto ostatni punkt tranzytowy. Polacy muszą wiedzieć, że nadal jest potrzebna pomoc. Gdyby nas nie było, kto by wam pomógł?

– A to oczywiście, muszę powiedzieć, jak bardzo nam pomogliście – i Olha znowu dziękuje.

Przyjeżdża TVP 3. Dziennikarka pyta, czy pani Olha może wypowiedzieć się do kamery. Wolontariusze dodają, że trzeba tłumaczyć. Bo panuje myślenie, że uchodźca nabywa znajomość polskiego wraz z przekroczeniem granicy.

Przychodzą panowie z ochrony dworca.

Dziennikarka wyjaśnia, że będą kręcić materiał o uchodźcach z Ukrainy.

– Tu nie wolno. Tam za 10 peronem możecie.

– Oczywiście.

– Bo proszę państwa, są różni uchodźcy – mówi ochroniarz. – Są tacy kochani, którym współczujemy, ale są też tacy, z którymi ciągle mamy problemy. Co tu mówić, Ukraina pozbyła się wszystkich męt.

– Wie pan, mieszkałem we Włoszech 20 lat i jedyni, którzy kąpali się w fontannie rzymskiej, to byli Polacy – wstawia się za Ukraińców wolontariusz.

Kierowcy autobusu nie są zadowoleni z ilości bagaży. O jedną reklamówkę za dużo, niż może zabrać ze sobą pasażer. Olha wkłada jeden worek w drugi.

– Proszę wytłumaczyć tej pani, że tak nie wolno, musiałbym ją skasować.

– Ale to jedzenie, przecież córka musi jeść – mówi Olha po rosyjsku. – Tam frukty, owoce, banany.

Jakoś się udaje dzięki wolontariuszom. Na pożegnanie Olha, stojąc w drzwiach, wysyła nam pocałunek.

W tle Groszka Kajetan opowiada do kamery, jak naprawdę wygląda pomoc uchodźcom. Ale tego w telewizji już nie pokazali.

96 ośrodków

21 lutego 2024 roku, dzień po zamknięciu punktu tranzytowego na Wschodniej, ukazał się komunikat, że Wojewoda Mazowiecki Mariusz Frankowski podjął decyzję o utworzeniu przy Dworcu Wschodnim w Warszawie punktu informacyjnego dla uchodźców z Ukrainy. W komunikacie zaznaczono, że jest „zdecydowanie mniejsze zapotrzebowanie na usługi centrum tranzytowego”.

„Przybywający uchodźcy z Ukrainy mają zapewniony nocleg i wyżywienie w 4 punktach, z którymi Mazowiecki Urząd Wojewódzki w Warszawie ma podpisane umowy. Ponadto samorządy z Mazowsza również prowadzą 92 tego typu miejsca” – informuje wojewoda.

„Punkty zakwaterowania dla uchodźców z Ukrainy są otwarte 24 godziny na dobę, przez 7 dni w tygodniu. [...] Funkcjonuje także całodobowy bezpłatny numer telefonu 987, pod którym udzielane są wszelkie niezbędne informacje uchodźcom z Ukrainy” – czytamy w komunikacie.

W ostatnich dniach lutego wojewoda spotkał się z przedstawicielami organizacji pozarządowych, żeby omówić sytuację uchodźców przebywających na warszawskie dworce.

W komunikacje po spotkaniach czytamy:

„Zauważono, że zamknięcie centrum nie spowodowało zwiększonego zainteresowania w punkcie informacyjnym prowadzonym przy Dworcu Kolejowym Warszawa Zachodnia”.

Według danych wojewody w 96 ośrodkach na terenie Mazowsza schronienie znalazło 3 752 osoby (zajętych jest 72 proc. wszystkich miejsc).

Ale według „Rubikusa” w lutym było o 30 proc. więcej zgłoszeń niż w styczniu.

Mężczyzna w czapce wyprowadza z budynku wózek inwalidzki na którym siedzi dziewczyna w kurtce i różowych spodniach od piżamy
Dom opieki s. Chmielewskiej przy Foliałowej. Kajetan Wróblewski pomaga Ołenie, córce Olhi. Fot. Krystyna Garbicz.

Gra w uchodźcę

– Jeśli na początku uchodźcy z Ukrainy przyjeżdżali z pieniędzmi (do tego pomagało im wiele fundacji), to teraz przyjeżdżają ludzie zmęczeni, nie tylko psychicznie, ale też finansowo wojną – opowiada mi były pracownik NRC. – Na terenach pod rosyjską okupacją ludzie muszą brać rosyjskie paszporty, bez tego nie mogą pracować, nie mogą korzystać z pomocy medycznej. Jest taki obraz ukraińskiej uchodźczyni z torebką, dokumentami i dzieckiem. Teraz widać, że ludzie usiłują zabrać ze sobą tak dużo, że nie starcza rąk. Wiedzą, że kiedy przyjadą do Europy, nie będą mieli za co tego wszystkiego kupić.

– Zamiast waszego centrum NRC, powstaje punkt informacyjny.

– Kiedyś mieliśmy szkolenie, na którym byli pracownicy wielu organizacji pomocowych. Prowadzący zapytał, z jakim problemem Ukraińców ciągle mamy do czynienia. Ktoś powiedział: dzwonią na infolinię, że ich przekierowali z konsulatu, gdzie mówili, że możemy im pomóc, a my nie możemy. Z tego spotkania wynikało, że naprawdę uchodźcy nikt nie pomoże. To jak gra w piłkę. Odsyłasz człowieka od punktu do punktu, co kończyło się wyjazdem do Norwegii lub Niemiec.

A wojewoda postanowił, że otworzy kolejny punkt na Warszawie Wschodniej, w którym będą udzielać informacji, że pomocy nie ma.

Trzeba mieć miejsce dla tzw. tranzytowców, żeby ich ulokować na kilka dni w Warszawie nie wyrabiając im PESEL-u. A wszyscy udają, że problemu nie ma. Miasto, przez to, że tym punktem na Wschodniej zajmowało się NRC i inne organizacje, nie wie, z jakimi uchodźcami mają do czynienia i dlaczego nie chcą zostawać w Polsce.

Przyjeżdżają ludzie, którzy na przykład potrzebują pomocy medycznej. Wybierają kraje, gdzie będą się czuli stabilnie. Tego im w Ukrainie ciągle brakowało z bombami nad głową, z myślami czy dzisiaj spadnie, czy nie. Poczucie stabilności wśród uchodźców jest bardzo cenione.

1 marca 2024 roku na Warszawie Wschodniej został utworzony punkt informacyjny.

Asymetrystów niosących pomoc uchodźcom z Ukrainy można wesprzeć tu.

;
Na zdjęciu Krystyna Garbicz
Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze