0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Iga KucharskaIl. Iga Kucharska

Czym jest dzisiaj antysemityzm? Jak zmieniło się nasze postrzeganie antysemityzmu po 7 października 2023 r.? Hanka Grupińska rozmawia z prof. Moniką Bobako.

Prof. Bobako mówi m.in. o przekonaniu o wyjątkowości antysemityzmu: „Dzisiaj, w kontekście rozmów o Gazie, widać jak bardzo pewne utrwalone sposoby myślenia o antysemityzmie są problematyczne. Przede wszystkim mam tutaj na myśli koncepcję, według której antysemityzm jest wyjątkowym, wyróżnionym zjawiskiem, nieporównywalnym do pogardy, wrogości i dehumanizacji doświadczanych przez inne grupy. (...) Zagłada to wydarzenie bez precedensu, metafizyczny punkt zerwania w procesie historycznym, coś, co stawia ludzkość wobec nieznanych wcześniej wyzwań etycznych. Takie ujęcie ma dwie istotne konsekwencje. Po pierwsze, usuwa w cień inne ludobójstwa, zwłaszcza te, których europejscy kolonizatorzy dopuszczali się na ludach pozaeuropejskich. Po drugie, utrudnia zapobieganie kolejnym masowym mordom”.

Jakie są przyczyny takiego postrzegania antysemityzmu?

Prof. Bobako: „Przede wszystkim – skrajnym eurocentryzmem. Dobrze podsumował to Aimé Césaire w swoim tekście z 1950 roku ‘Rozprawa z kolonializmem’. Twierdził, że wstrząs, jaki Europejczycy przeżyli w konfrontacji ze zbrodniami nazizmu, wynikał stąd, że Europejczycy zrobili innym Europejczykom to, co wcześniej Europa robiła ludom niebiałym. Ten eurocentryzm w Polsce dobrze się trzyma, bo nie mamy silnych postkolonialnych mniejszości, które by nas zmusiły do wewnętrznych rozliczeń z takim myśleniem”.

Przeczytaj także:

Przeczytaj całą rozmowę Hanki Grupińskiej z prof. Moniką Bobako.

Hanka Grupińska: Zróbmy mapę dla wstępu naszej rozmowy. Jakie postawy anty, wrogie drugiemu człowiekowi z powodu przypisywanej mu inności obserwujemy w nazywanej demokratyczną Polsce?

Monika Bobako*: Jest ich oczywiście mnóstwo. Wszystkie wiążą się z ustanawianiem hierarchii, wyznaczaniem granic, wskazywaniem, kto jest wrogiem. Mamy ostry nurt antykobiecy i homofobię, które są przeciwne demontowaniu męskiej dominacji i heteronormy. Dalej – różne formy rasizmu i ksenofobii. Statystyki pokazują silnie negatywny stosunek wobec Romów i wobec muzułmanów – ludzi spoza Europy, czyli tych kodowanych jako niebiali. Częścią tej układanki jest niechęć do Żydów.

Jak statystyki ustawiają różnice między obserwowanym w Polsce antysemityzmem a islamofobią?

Wiele badań pokazuje, że na szczycie nielubianych grup są muzułmanie i Romowie.

Wcale nie Żydzi?

Nie, nie. Ale oczywiście zasadne jest pytanie, jak prowadzisz badania. No i definicja antysemityzmu rzutuje na sposób zbierania danych.

Mówisz o definicji sformułowanej w 2016?

Tak. Ta definicja to centrum dzisiejszych kontrowersji, które otaczają temat antysemityzmu.

Zatem dla uzupełnienia: mówimy o roboczej, choć stosowanej szeroko, definicji sformułowanej przez IHRA – Międzynarodowy Sojusz Pamięci o Holokauście. Podpisało ją 35 państw członkowskich: m.in. Izrael, USA i Polska oraz 8 obserwatorów. I przytoczmy ją tu. „Antysemityzm to pewien sposób postrzegania Żydów, który może być wyrażony jako nienawiść do Żydów. Retoryczne i fizyczne przejawy antysemityzmu kierowane są wobec Żydów lub osób niebędących Żydami oraz/lub ich mienia, wobec instytucji i obiektów religijnych społeczności żydowskich”.

W tej definicji najbardziej problematyczne są załączone przykłady, jest ich jedenaście i aż siedem dotyczy Izraela. I to one krytykę antypalestyńskiej polityki Izraela pozwalają uznać za antysemityzm. Więc zobacz, jeśli zbierasz dane przy użyciu takiej definicji, to można się zastanawiać, jak dalece te dane są miarodajne.

Stawiam tezę, że jej proizraelskie skrzywienie pozbawia nas możliwości monitorowania zjawiska antysemityzmu.

W zasadzie nie wiemy, z czym mamy do czynienia, skoro ta definicja jest tak upolityczniona, że wrzuca do jednego worka realny antysemityzm i głosy, które upominają się o prawa Palestyńczyków.

Istnieje także definicja przedstawiona w Deklaracji Jerozolimskiej z roku 2020, która jest bezpośrednią reakcją na definicję sformułowaną przez IHRA.

Inaczej niż definicja IHRA, Deklaracja Jerozolimska wskazuje, że potrzebna jest ochrona przestrzeni dla otwartej debaty na temat Izraela/Palestyny. Wprost stwierdza, że popieranie praw Palestyńczyków, mówienie o apartheidzie i kolonializmie osadniczym, krytykowanie syjonizmu jako formy nacjonalizmu – to nie jest antysemityzm. Według definicji IHRA samo stawianie pytań o legitymizację państwa Izrael jako państwa żydowskiego jest antysemickie. W Deklaracji Jerozolimskiej natomiast dogmatem nie jest żydowskie państwo narodowe. Za akceptowalne uznaje ona wszelkie rozważania dotyczące różnych możliwych form organizacji politycznej na terenie „od rzeki do morza”, które nie negują prawa Żydów, jako jednostek i zbiorowości, do funkcjonowania w oparciu o zasadę równości.

Wreszcie, jest tam też zapis, że ocena, czy coś jest antysemickie, czy nie – zależy od kontekstu, od sytuacji, w której konkretni ludzie wypowiadają się i działają.

Rozumiem, że instytucje nie posiłkują się definicją sformułowaną w Deklaracji Jerozolimskiej*.

Nie, bo mimo że IHRA określa swoją definicję jako „roboczą” i „niewiążącą prawnie” to właśnie ona stała się obowiązującym standardem promowanym przez władze państwowe. Deklaracja Jerozolimska natomiast to oddolna inicjatywa sporej grupy wybitnych badaczy zagłady, antysemityzmu i historii żydowskiej, która jednak nie została w żaden sposób zinstytucjonalizowana. Oczywiście można się do niej odwoływać w polemikach i rozważaniach, ale nie stoi za nią żadna machina polityczna.

W Stanach Zjednoczonych nominalna walka z antysemityzmem, podparta definicją IHRA, stała się narzędziem trumpowskiego autorytaryzmu wymierzonego w uniwersytety. Administracja amerykańska pozbawia uczelnie finansowania, zmusza je do dyscyplinowania pracowników i studentów, czasem nawet zarządza deportacje. Podejmuje te kroki na podstawie zarzutów o rzekomy antysemityzm, co de facto jest wymierzone przeciwko krytyce polityki Izraela. Dzieje się to także w innych krajach zachodnich. Jest tu jakiś paradoks – szczytne przedsięwzięcie, jakim jest walka z antysemityzmem, zamienia się w blokowanie wolności słowa, wolności badań i służy jako narzędzie do uderzania w ruchy propalestyńskie, w muzułmanów, we wszelkie mniejszości.

„Deklaracja jerozolimska w sprawie antysemityzmu jest narzędziem służącym do identyfikowania, zwalczania i podnoszenia świadomości na temat antysemityzmu, który przejawia się obecnie w różnych krajach na całym świecie. Zawiera ona preambułę, definicję oraz zestaw 15 wytycznych, które stanowią szczegółowe wskazówki dla osób pragnących rozpoznać antysemityzm, żeby odpowiednio zareagować. Została opracowana przez grupę naukowców zajmujących się historią Holokaustu, judaistyką i studiami bliskowschodnimi w celu sprostania rosnącemu wyzwaniu: zapewnieniu jasnych wytycznych dotyczących rozpoznawania i zwalczania antysemityzmu przy jednoczesnej ochronie wolności słowa. Początkowo podpisana przez 210 naukowców, obecnie ma około 370 sygnatariuszy” – piszą jej autorzy na stronie.

Trochę gabinet krzywych luster. Czy możesz zatem, pomijając teatr polityczny, a wedle wiedzy i rozumienia swego, powiedzieć: co to jest antysemityzm?

Pojęcie zostało stworzone pod koniec XIX wieku przez Wilhelma Marra, niemieckiego dziennikarza, który siebie nazywał antysemitą. Przez wiele dekad to określenie było używane jako afirmatywna autodeskrypcja. Zresztą podobnie jest z terminem ‘rasizm’. To był projekt polityczny, z którym wielu się identyfikowało. Uważali oni, że grupom takim jak Żydzi czy Czarni nie należy się pełnia praw, że moralnie uzasadnione jest żądanie, aby porządek społeczny odzwierciedlał tę rzekomo naturalną nierówność między ludźmi. Dopiero później, w wyniku drugiej wojny światowej i procesów dekolonizacyjnych, historia, przynajmniej oficjalnie, włożyła antysemityzm i rasizm do opakowania z negatywną naklejką.

I historia pozwala dziś tę paczkę rozpakowywać. W środowiskach nacjonalistycznych – w Polsce i w świecie – ‘rasista’ znowu brzmi afirmatywnie.

Tak. Słyszymy mocne głosy skrajnie faszystowskie: jesteśmy rasistami, bo chcemy, żeby Polska była biała.

Wróćmy do znaczeń schowanych w pojęciach.

Antysemityzm, podobnie jak rasizm i islamofobia, to terminy na określenie czegoś, co może wyrażać się w niechęci, wrogości, pogardzie czy nienawiści wobec grupy ludzi. Istotne jest to, że sensu tych terminów nie da się sprowadzić jedynie do uprzedzenia. One przede wszystkim oznaczają pewną relację społeczną, w której chodzi o wykluczenie, podporządkowanie, a w skrajnych przypadkach o eksterminację. Więc kwestią tutaj jest władza, hierarchia, panowanie.

Jeśli Polska ma być biała, niech niebiali nie liczą na to, że będziemy respektować ich prawa. Żydzi zabierają nam przestrzeń życiową, więc wyślijmy ich na Madagaskar albo do komór gazowych. Muzułmanie to terroryści i niecywilizowane hordy, więc dlaczego nie testować na nich naszego uzbrojenia i dlaczego przejmować się ich zabitymi dziećmi?

Oczywiście, to są skrajne przykłady. Częściej mamy do czynienia z bardziej zawoalowanymi przypadkami. Tym, co je łączy jest postrzeganie ludzi przez pryzmat kategorii zbiorowych i założenie, że jedna cecha – czarność, muzułmańskość czy żydowskość – w magiczny sposób definiuje całość ich egzystencji i dążeń. I co więcej, niesie dla nas zagrożenie, niszczy naszą tożsamość, działa wbrew naszym interesom.

Takie myślenie było obecne w średniowiecznym antyjudaizmie, który miał mocną podstawę w teologii chrześcijańskiej. Nowoczesne nacjonalizmy zmodernizowały wrogość wobec Żydów, którzy stali się obcą rasą, podważającą jedność narodowej wspólnoty. Dla obrońców konserwatywnego porządku byli rewolucjonistami, bolszewikami, siewcami zniszczenia.

We wszystkich tych historycznych przypadkach antysemityzm był technologią władzy i wiązał się z wykluczaniem, podporządkowywaniem lub eksterminowaniem Żydów jako słabej społecznie i ekonomicznie mniejszości, która pozbawiona była politycznej i militarnej ochrony.

Dzisiejsza sytuacja jest radykalnie odmienna. W żadnym zachodnim kraju Żydzi nie są ekonomicznie zmarginalizowaną mniejszością pozbawioną praw. Istnieje silne, zmilitaryzowane państwo, które deklaruje swój żydowski charakter oraz troskę o Żydów na całym świecie. Kraje zachodnie do katalogu swoich oficjalnych wartości wpisały walkę z antysemityzmem oraz upamiętnianie ofiar zagłady.

Jesteśmy teraz na zupełnie innej planszy, w całkowicie innej strukturze relacji. To naturalnie nie oznacza, że antysemickie motywy przestały być częścią naszej rzeczywistości. Antysemityzm jest osadem w naszej tradycji politycznej, w kulturze, w języku. Jakieś kolejne jego odbicia w krzywych lustrach pokazują się w polskiej wojnie o pamięć, w polityce historycznej, która wymazuje żydowskie doświadczenie, mnoży sprawiedliwych, neguje polskie zbrodnie popełnione na Żydach.

Redaktorka OKA prosiła o komentarz do zjawiska ‘braun’.

Zjawisko ‘braun’ pokazuje, że antysemityzm może być świetnym paliwem politycznego performansu. Braun, reżyser, dobrze wie, że w społeczeństwie internetowego spektaklu liczy się ruch sceniczny, dramaturgia, symbole. Stąd akcja z gaśnicą, choinką czy osobisty udział w scenach przemocy i wandalizmu odgrywanych w świetle kamer. Jest wyznawcą dosyć egzotycznego konglomeratu reakcyjnych idei monarchistycznych, nacjonalistycznych i katolickich, z których każda dobrze się łączy z różnymi wątkami naszej antysemickiej tradycji.

Ale porównywanie jego ekscesów do zdarzeń z lat trzydziestych dwudziestego wieku uważam za nieporozumienie. Nie bagatelizuję ich – są przemocowe, nakręcają obieg antysemickich motywów w naszej przestrzeni publicznej i na pewno inspirują do ataków na miejsca i ludzi kojarzonych z żydowskością. Ale ten antysemityzm trzeba czytać jako element szerszej konstrukcji ideologicznej, która ma być interwencją w tu i teraz. To jest gest antyliberalny, uderzający w standardy współczesnej zachodniej polityki, powiązany z sympatiami prorosyjskimi. Jego historyczne inspiracje są oczywiste. Jednak nie jest on zagrożeniem porównywalnym do tego sprzed stu lat, dzisiaj Żydzi są w diametralnie różnej sytuacji. Jest natomiast niewątpliwie niebezpieczny dla liberalnego porządku symbolicznego i politycznego, a zatem także dla wszystkich grup mniejszościowych, które są przez ten porządek jakoś chronione.

Czy zatem uważasz, że mamy w Polsce do czynienia z rzeczywistym, świadomym zjawiskiem antysemityzmu, czy też jest to często nieświadoma reprodukcja postaw niechętnych? A może jeszcze inaczej?

Myślę, że zarówno jedno, jak i drugie istnieje. Zjawisko ‘braun’ jest realne, antysemickie machlojki z polityką historyczną też. Podobnie mają się dobrze antysemickie osady w kulturze i języku. Problem polega na tym, że samo pojęcie ‘antysemityzm’ zostało już tak rozciągnięte i politycznie zinstrumentalizowane, że straciło swoją analityczną wartość. Musimy wyjść z tego gabinetu krzywych luster, a żeby to zrobić, potrzebujemy nowych kategorii, nowego myślenia.

Czy antysemityzm można włożyć w szersze pojęcie rasizmu i tym operować – dla większej klarowności?

Taki kierunek proponuje Deklaracja Jerozolimska i wielu krytycznych wobec Izraela badaczy antysemityzmu. Ale także i tu jest pewien problem, bo w zachodniej polityce bardzo często przeciwstawia się agendę antyrasistowską agendzie związanej ze zwalczaniem antysemityzmu. Należą one do dwóch różnych politycznych porządków. Pierwszy posługuje się hasłami dekolonizacji, uderza w białą dominację i hegemoniczne struktury władzy, szuka inspiracji w doświadczeniach Globalnego Południa. Drugi ma na sztandarach walkę z antysemityzmem, sojusz z Izraelem i upamiętnianie ofiar Holokaustu. Są to elementy oficjalnego dyskursu władzy w krajach Globalnej Północy. W Polsce sytuacja jest skomplikowana, bo prawicowe warianty naszej polityki historycznej chcą wymazywać żydowską historię, szczególnie te jej rozdziały, które stawiają Polaków w złym świetle. Środowiska opowiadające się za tym drugim porządkiem na ogół sprzeciwiają się wpisywaniu antysemityzmu w szerszą ramę rasizmu.

Jak w Polsce, dziś, rozmawia się o antysemityzmie?

Do niedawna rozmawiało się głównie w kontekście naszej wojny o pamięć, czyli sporów o politykę historyczną. Toczyły się one wokół kwestii polskiego antysemityzmu i współudziału Polaków w zagładzie. Od dwóch lat mamy też inną ramę dla tej rozmowy: Izrael/ Palestyna, ludobójstwo w Gazie.

Dzisiaj, w kontekście rozmów o Gazie, widać jak bardzo pewne utrwalone sposoby myślenia o antysemityzmie są problematyczne. Przede wszystkim mam tutaj na myśli koncepcję, według której antysemityzm jest wyjątkowym, wyróżnionym zjawiskiem, nieporównywalnym do pogardy, wrogości i dehumanizacji doświadczanych przez inne grupy. W tym ujęciu jest on jakąś stałą historyczną, czymś, co od czasów biblijnych towarzyszy ludzkości i ciągle przybiera nowe formy. Jest trochę jak grzybnia – podziemna struktura, której obecność ujawnia się punktowo, często w zakamuflowaniu. Ciekawa jest obserwacja Enzo Traverso, który – w kontrze do tego ujęcia – stwierdza, że w rzeczywistości to Auschwitz „wynalazło” antysemityzm. Chce przez to powiedzieć, że ta wizja antysemityzmu jako spójnego, kumulatywnego procesu została stworzona retrospektywnie, po konfrontacji z faktem zagłady.

Dopowiedz zatem, jakie rozumienie żydowskiej zagłady towarzyszy tej wizji antysemityzmu.

Tu znowu akcent jest na wyjątkowość. Zagłada to wydarzenie bez precedensu, metafizyczny punkt zerwania w procesie historycznym, coś, co stawia ludzkość wobec nieznanych wcześniej wyzwań etycznych. Takie ujęcie ma dwie istotne konsekwencje. Po pierwsze, usuwa w cień inne ludobójstwa, zwłaszcza te, których europejscy kolonizatorzy dopuszczali się na ludach pozaeuropejskich. Po drugie, utrudnia zapobieganie kolejnym masowym mordom. Paradoksalnie, to ujęcie zakłada, że zagłada jest unikalna, a jednocześnie jest najwyższą miarą ludobójstwa. Jeśli przyjmiemy takie rozumowanie, wówczas z dużym prawdopodobieństwem zbagatelizujemy ludobójstwa o innych cechach.

Jak możemy wytłumaczyć ten brak krytycznego, porównawczego oglądu?

Przede wszystkim – skrajnym eurocentryzmem. Dobrze podsumował to Aimé Césaire w swoim tekście z 1950 roku ‘Rozprawa z kolonializmem’. Twierdził, że wstrząs, jaki Europejczycy przeżyli w konfrontacji ze zbrodniami nazizmu, wynikał stąd, że Europejczycy zrobili innym Europejczykom to, co wcześniej Europa robiła ludom niebiałym. Ten eurocentryzm w Polsce dobrze się trzyma, bo nie mamy silnych postkolonialnych mniejszości, które by nas zmusiły do wewnętrznych rozliczeń z takim myśleniem.

Powiedzmy w tym miejscu o rozumieniu zagłady, sformułowanej na potrzeby ideologii żydowskiego państwa.

Zagłada Żydów podczas drugiej wojny światowej była jednym z czynników, który zaważył na utworzeniu Izraela w 1948 roku. Jednak nie od razu znalazła się w centrum izraelskiego dyskursu legitymizacyjnego. To nastąpiło po procesie Adolfa Eichmanna w Jerozolimie w 1962 roku. Od tego czasu Holokaust staje się coraz bardziej istotnym składnikiem izraelskiej tożsamości narodowej i polityki. Kluczowe jest to, że teza o dziejowej wyjątkowości zagłady powiązana z wizją antysemityzmu jako wyróżnionej ideologii nienawiści sprawia, że Izrael jawi się jako państwo o szczególnym statusie moralnym. W opinii jego obrońców wyjątkowość zagrożeń, przed którymi Izrael ma chronić Żydów, daje mandat do działań, których w przypadku innych państw nie można by w żadnym razie usprawiedliwić.

Czy nie uważasz, że te trzy wyjątkowości: zagłada żydowska, państwo Izrael i antysemityzm są coraz konsekwentniej dekonstruowane?

Tak się dzieje, bo one nie są faktami historycznymi, tylko przekonaniami historiozoficznymi. Jeśli popatrzysz na półki książek na ten temat, mamy całą tradycję intelektualną w kontrze do tych przekonań.

Pytam o społeczne rozumienie, nie o książki, które leżą na półkach.

Książki są ważne, bo dzięki nim nowa narracja nie jest zawieszona w intelektualnej próżni. Rzeczywiście coraz częściej mamy do czynienia z krytyką eurocentryzmu, patrzymy poza Europę i słyszymy historie, których nie uczyliśmy się w szkołach. Pojawia się Kongo, ludobójstwo w Namibii, perspektywa rdzennej ludności Australii i obu Ameryk.

To jest już długi proces. Czy możesz wskazać początek ostatniego oczka, dzięki któremu wreszcie widzimy Palestynę?

Myślę, że to były wydarzenia związane ze śmiercią George’a Floyda zamordowanego przez białego policjanta w Minneapolis w 2020 roku. Black lives matter. Ogromna fala zamieszek przeszła przez Stany i przełożyła się na społeczne mobilizacje w całym świecie. Myślenie dekolonizacyjne weszło na ulice. I to było przygotowanie gruntu do zmiany postawy wobec Palestyńczyków. Sumując, sądzę, że dochodzimy do tego punktu, w którym zaczyna być możliwa artykulacja poglądu, że dominujący dyskurs o żydowskiej zagładzie jest eurocentryczny.

Ale jest tu jeszcze inna kwestia – polityczny wymiar pamięci o zagładzie. I nie chodzi o jej instrumentalizowanie przez Izrael, ale o to, że od lat dziewięćdziesiątych jest ona ważnym klockiem tożsamościowym dla Europy i w ogóle dla Zachodu. Po końcu zimnej wojny potrzebna była nowa narracja, która pomogłaby w scalaniu tego podzielonego wcześniej świata. Zagłada uznana została za normatywną kanwę dla opowieści, która mówiła o wartościach liberalnej demokracji, prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim. Wtedy też ta pamięć zaczęła być instytucjonalizowana. W latach 90. powstało waszyngtońskie Holocaust Memorial Museum, a Parlament Europejski zaczął przyjmować rezolucje głoszące obowiązek upamiętniania, także przez edukację. W 2005 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych ustanowiła Międzynarodowy Dzień Pamięci Ofiar Holokaustu.

Upamiętnianie zagłady żydowskiej stało się częścią życia politycznego w krajach zachodnich. Nie była to inicjatywa historyków ani też ocalonych. Tu ważną rolę odegrały środowiska polityczne. Wtedy właśnie powstała organizacja, która później przekształciła się w IHRA. Był to też okres, w którym intensywnie zaczęły się rozwijać badania nad Holokaustem, także w Polsce.

Holokaust siedział w PRL-u pod naszą skórą. Niektórych na tyle uwierał, że coś gdzieś pisali, mówili wcześniej. Ale rozumiem, że zaczęto go widzieć wyraźnie dzięki tym instytucjonalnym, międzynarodowym działaniom.

Tak jest. Ja nie twierdzę, że zainteresowanie tym tematem było wytworem polityki. Ona jedynie umiejętnie je wykorzystała do budowania nowej narracji. Ale później ta narracja stała się ramą dla zainteresowania Holokaustem.

Czy możemy tę zachodnią opowieść o zagładzie połączyć z Izraelem?

Dla tego połączenia kluczowe jest to, że w latach dziewięćdziesiątych w europejskim i amerykańskim mainstreamie zaczęła się rozwijać kolejna wielka narracja, którą podchwyciły zarówno środowiska prawicowe, jak i liberalne. Mówiła o tym, że teraz wrogiem zachodniej cywilizacji jest świat islamu. Po 11 września 2001 ta islamofobiczna narracja eksplodowała. W konsekwencji przestawiła zachodnią politykę na tor wojny z terroryzmem i skupiła ją na kwestii bezpieczeństwa. Na cenzurowanym znalazły się muzułmańskie mniejszości mieszkające w krajach zachodnich, które na ogół otwarcie zajmowały propalestyńskie, a więc antyizraelskie, stanowisko. Zatem można je było oskarżać o potencjalne sprzyjanie islamskiemu terroryzmowi oraz o antysemityzm. Tylko że to miała być jakaś nowa forma antysemityzmu, który nie tyle atakuje Żydów, ile zwraca się przeciwko państwu Izrael, które teraz jest traktowane jak „Żyd kolektywny”. Po 11 września upowszechniono znane już wcześniej określenie „nowy antysemityzm”.

Ten termin to pojęciowy wynalazek i konceptualny majstersztyk, który łączy narrację holokaustową z narracją islamofobiczną – pozwala w jednym ruchu napiętnować (rzekomy) antysemityzm i uderzyć w muzułmanów, a także we wszelkich innych sojuszników sprawy palestyńskiej. Problemów z tym pojęciem, a także z pokrewnym mu terminem „lewicowy antysemityzm”, jest wiele. Po pierwsze, opiera się on na nadużyciu, o którym już rozmawiałyśmy – tzn. nazywa antysemityzmem krytykę polityki państwowej i upominanie się o prawa Palestyńczyków. To wiąże się z kolejnym nadużyciem, które polega na utożsamianiu Żydów z Izraelem, co zgodne jest z oficjalnym izraelskim dyskursem, ale nie z rzeczywistością. Kolejną kwestią jest to, że, paradoksalnie, zamiast przyczyniać się do walki z antysemityzmem, termin ten raczej ją podminowuje, bo pozwala Europie oczyszczać się z winy poprzez przerzucanie jej na muzułmanów, mniejszości migranckie i inne grupy propalestyńskie. Więc znowu mamy tu krzywe lustra i odwracanie znaczeń.

Może bardziej zasadnie jest tu mówić o antyizraelizmie niż o nowym, lewicowym antysemityzmie?

Zdecydowanie tak. Ale „antyizraelizm” nie niesie ze sobą tego odium, które ma „antysemityzm”, a o to tutaj przecież chodzi – żeby napiętnować krytyków Izraela, nie tylko ich opisać. Krytyka Izraela może być nieadekwatna czy niesprawiedliwa, może nawet opierać się na podwójnych standardach, ale nie czyni to jej, w żadnym razie, antysemicką. Posługiwanie się terminem „antyizraelizm” pozwoliłoby na zachowanie tych elementarnych rozróżnień. (I takie właśnie rozróżnienie znaczeń proponowała Deklaracja Jerozolimska). Szczególnie przydałby się on w Polsce, bo powszechnie tu stosowany termin „antysyjonizm” mocno pobrzmiewa 68 rokiem. Mamy utrwalone, całkiem słusznie, oburzenie wobec antysemickiej kampanii, która w 67 i 68 toczyła się pod hasłem walki z syjonistami. Paradoksalnie, ci, którzy głoszą, że antysyjonizm równa się antysemityzmowi, powtarzają kliszę ówczesnej polskiej władzy, która w praktyce sprasowała jedno pojęcie z drugim. A przecież także w tamtej sytuacji było to sklejenie dwóch odrębnych rzeczy: odrażającej antyżydowskiej nagonki, mającej solidną bazę w długiej tradycji polskiego antysemityzmu oraz doskonale zrozumiałego stanowiska politycznego, jakie Polska, jako część bloku wschodniego, zajęła w obliczu wojny sześciodniowej. Dzisiaj powinniśmy być w stanie analitycznie to rozróżniać. Takie rozpoznania okazują się jednak niemożliwe, ponieważ wisi nad nami ideologiczny dogmat antykomunizmu, który radykalnie zdyskredytował socjalistyczne sojusze z krajami Globalnego Południa i każe hurtowo potępiać wszystko, co wiąże się z PRL.

Mówiłaś o tym, że zmiany instytucjonalne po zjednoczeniu Europy wywołały nowe nastawienie społeczne wobec żydowskiej zagłady. Pytam teraz o proces odwrotny w kontekście mordowania Gazy i swoistej opieszałości zachodnich rządów w podejmowaniu działań sprzeciwu. Tylko ulica w różnych krajach protestuje i woła o sprawiedliwość. Czy niezależne społeczeństwo obywatelskie wymusi zmiany strukturalne?

Te protesty są faktem. O ich znaczeniu pewnie świadczy siła represji, z jaką spotykają się w krajach takich jak USA, Niemcy czy Wielka Brytania. Ale nie wiem, czy i jak mogą przełożyć się na zmiany strukturalne. Ich kontekstem jest przecież prawicowe i nacjonalistyczne wzmożenie, erozja demokratycznych standardów i dobrze ugruntowana w zachodnim myśleniu islamofobia.

Upieram się, że nie jest bez znaczenia, kiedy 17 sierpnia przez Warszawę maszeruje kilka tysięcy ludzi i krzyczy ‘Gaza to jest nasza sprawa’ i ‘sankcje dla Izraela’.

Tak, ja się zgadzam, że to jest znaczące, bo tworzy grunt do nowej narracji.

Jak sądzę, ten proces się dzieje, powoli – zgoda.

Obawiam się, że istnieje wiele ścieżek, żeby trochę napiętnować to, co się dzieje w Palestynie, a jednak nie wprowadzić strukturalnych zmian. Być może doczekamy sytuacji, w której ludobójstwo w Gazie zostanie potępione, a wąska grupa sprawców oskarżona i osądzona. Ale – czy to koniecznie będzie oznaczać rewolucję, która zmieni pozycję Palestyńczyków? Myślę, że nim nastąpi jakieś istotne przewartościowanie, debata o strukturalnym rasizmie, demontaż apartheidu, i – przede wszystkim – poszukiwanie nowej politycznej formuły, musimy przebyć jeszcze bardzo długą drogę.

Nie wiemy, jak się ten proces przetworzy. Ja chciałam jedynie zauważyć, że on się dzieje. Zatrzymajmy się przy największym kluczu do naszej europejskiej twierdzy. ‘Gaza nie może zmienić naszego myślenia o Auschwitz’ – powiadają z wykrzyknikiem. Nasza ludzka przyzwoitość jest wybiórcza i nie pozwala reagować na każde zło jednako. Rzekome autorytety szermują górnolotnymi hasłami: nigdy więcej, nie bądź obojętny, zbrodniarze muszą być bojkotowani – i odnoszą swoje prawdy do jednych, milczą w sprawie drugich. Czyli obrona Ukrainy nie jest równa obronie Gazy. Bo… Gaza nie może zmienić naszego myślenia o Auschwitz?

Myślę, że Gaza zmieni nasze myślenie o Auschwitz, że stanie się pryzmatem, przez który będziemy musieli patrzeć na zagładę żydowską. Obie są przecież wzajemnie związane, na wiele skomplikowanych sposobów. Pytaniem jest, jak znaleźć taką formułę, w której Auschwitz nie będzie konkurencyjne dla Gazy i która ujmie oba ekstrema zbrodni w jednej ramie.

*Monika Bobako: filozofka, profesor UAM, absolwentka UAM oraz Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie. Jest autorką książek: Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej oraz Demokracja wobec różnicy. Multikulturalizm i feminizm w perspektywie polityki uznania. Interesuje się kwestiami rasy i rasizmu, w tym islamofobii i antysemityzmu, także w powiązaniu z historią konfliktu izraelsko-palestyńskiego. W 2018 roku za książkę Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej otrzymała nagrodę im. Jana Długosza oraz nominacją do nagrody im. Tadeusza Kotarbińskiego. Jej obecny projekt badawczy finansowany przez Narodowe Centrum Nauki zatytułowany jest Genealogie peryferyjnej białości. Polskie tożsamości w perspektywie teorii urasawiania.

;
Hanka Grupińska

Pisarka. Za swoje ważne książki między innymi uważa: „Ciągle po kole”, „Najtrudniej jest spotkać Lilit”, „Odczytanie Listy”, „Opowieści żydowskie”. Przez wiele lat zajmowała się historią Zagłady i kulturą współczesnego Izraela. W Indiach przez kolejne lata przyglądała się losom Tybetańczyków na uchodźstwie. Od nich uczyła się, jak zło dobrem nakrywać. I napisała najważniejszą (tymczasem, dla siebie) książkę „Dalekowysoko. Tybetańczycy bez ziemi”.

Komentarze