Catherine z Nigerii: – Nazywają mnie czarną nazistką. Pytałam kluczowe osoby u nas w AfD, co myślą o migrantach, usłyszałam, „Niemcy nie są szpitalem dla straumatyzowanych migrantów”.
OK, może 37-letni Marcel Yaron Goldhammer nie jest typowym migrantem. W końcu urodził się w Niemczech, w ewangelickiej rodzinie. Na judaizm przeszedł po osiągnięciu pełnoletniości. I w 2013 roku wyemigrował do Izraela. Służył tam w Izraelskich Siłach Obronnych. Po powrocie do Niemiec szukał miejsca dla siebie. Znalazł je w AfD (Alternative für Deutschland) – partii skrajnie prawicowej. Do czerwca tego roku pełnił w niej stanowisko wiceprzewodniczącego stowarzyszenia „Żydzi w AfD” (Jude in der AfD – JAfD), do którego należy kilkanaście osób.
Centralna Rada Żydów (Zentralrat der Juden) wraz z 46 innymi organizacjami w Niemczech ostro skrytykowała powstanie JAfD i wydała wspólne oświadczenie, które zatytułowała „To nie alternatywa dla Żydów”.
Trudno nam się umówić na rozmowę. Marcel raz jest w Kalifornii, raz w Massachusetts. Kiedy w końcu wpada do Berlina, znajduje dla mnie chwilę.
– Od niedawna mieszkam z mężem w USA i jestem w ciągłych rozjazdach – wyjaśnia Marcel, a mnie po raz pierwszy podczas tej rozmowy opada szczęka.
– Ale nadal działasz w AfD? – upewniam się.
– Tak, wciąż jestem członkiem partii oraz JAfD – odpowiada i głaszcze rudego psa, który wskoczył mu na kolana.
– Ale przecież AfD słynie z antysemickich i homofobicznych wypowiedzi, opowieści o seksualizacji dzieci, „ideologii gender” – kręcę głową i przyglądam się Marcelowi. A ten poprawia kołnierzyk koszuli w brązowo-beżowe kwiaty i mówi:
– Nie czarujmy się, w każdej partii w Niemczech są antysemici. A także w każdej grupie społecznej. Owszem, zdarza się, że członkowie AfD mówią paskudne rzeczy. Ale wynika to raczej z długo tłumionej złości. Ich agresję wywołuje fala migrantów, którzy bez skrupułów wykorzystują pomoc socjalną. Wierz mi, jednak moi koledzy z partii nie mają nic złego na myśli. To sympatyczni ludzie.
Nie mogę się zgodzić z Marcelem. Pochodzący z zachodnich Niemiec Björn Höcke, lider AfD w Turyngii, na wschodzie kraju, otwarcie wyraża antysemickie stanowisko w sprawie Shoah – mordu na milionach europejskich Żydów. Kulturę pamięci określa jako „głupią”, berliński pomnik Zagłady jako „pomnik hańby” i wzywa do „zwrotu o 180 stopni w polityce pamięci”. Historycy i naukowcy społeczni zidentyfikowali w wypowiedziach Höcke faszyzm, rasizm, antysemityzm oraz idee i język narodowego socjalizmu.
Jego partyjny kolega, eurodeputowany AfD, wywodzący się z Czech – Petr Bystron, nazywa z kolei prawo do małżeństwa dla wszystkich: „obrzydliwym”, a tęczową flagę symbolem nienawiści do tradycji i kultury. No i Alice Weidel – współprzewodnicząca AfD, swoją drogą, w związku partnerskim z pochodzącą ze Sri Lanki producentką filmową Sarah Bossard, z którą wychowuje dwóch synów, w swoich przemówieniach nazywa ludzi innej kultury „burkami”, „pasterzami wielbłądów”, „nożownikami”.
– Wiesz, my się w Polsce boimy tego języka AfD, tych sformułowań – mówię Marcelowi. – Przypomina nam o atmosferze, jaka panowała w Niemczech w latach 30. ubiegłego wieku.
Marcel spogląda na mnie z niedowierzaniem i znów się śmieje. – Nie martw się. Nie zależy nam na terenach wschodnich. Jesteśmy wręcz szczęśliwi, że Polska oddziela nas od Rosji i ma silną armię. A tak na marginesie uwielbiam Kraków i Gdańsk. Całe szczęście, że należą do Polski, inaczej byłoby tam takie samo gówno, jak tu.
– Co masz na myśli?
– U was jest tak bezpiecznie! – wzdycha Marcel. – Nie boję się wychodzić z hotelu wieczorem, czy włóczyć nocą po mieście. Inaczej niż w Berlinie, zwłaszcza w mojej dzielnicy – Neukölln. Tu unikam chociażby linii metra U8, którą jeżdżą migranci i handlują narkotykami. Nieswojo się też czuję, gdy opuszczam o świcie klub gejów, a po piętach depcze mi grupa Arabów.
– Ja bym się na twoim miejscu raczej bała nazioli – wtrącam, ale Marcel wydaje się oburzony.
– Może jeden procent, czy nawet mniej, niemieckiego społeczeństwa można sklasyfikować jako brutalnych prawicowych ekstremistów lub chuliganów. Tych, owszem należy ścigać z mocy prawa. Ale tego typu osoby nie należą do AfD! A gdy na nasze demonstracje schodzą się ludzie w ubraniach z logo Thora Steinera, marki popularnej wśród nazistów, mówimy im: „Spieprzajcie stąd, nie chcemy was tu!”. Musisz też wiedzieć, że najwięcej hałasu podczas ulicznych wydarzeń robią zwolennicy Antify – gromadzą się wokół nas, krzyczą „Heil Hitler” i salutują. A potem policja i media opowiadają, że to byli nasi ludzie.
Znów mnie zatyka. Ale biorę się w garść i pytam: – Marcel, powiedz mi szczerze, po co ci ta polityka? Byłeś aktorem, dziennikarzem, „callboyem” czy raczej osobą do towarzystwa. Skąd pomysł na AfD?
– Owszem, wiodę niezwykłe życie, ale przy tym postrzegam siebie jako kogoś, kto jest prawicowo-postępowy. A w AfD zostanę co najmniej do czasu, aż ograniczymy władzę mediów publicznych. Mam na myśli koncerny ARD i ZDF. Wiesz, że tam większość pracowników ma lewicowe poglądy? Marzy mi się, by obcięto im budżet, przynajmniej o połowę! Musieliby wtedy pracować na równych prawach z prywatnymi nadawcami. Tak, jestem na nich wciekły, gdyż byli współproducentami dokumentalnego filmu „Goldhammer – the retired whore”. To film o mnie, występuję w nim, ale wiele faktów zostało w nim zakłamanych. Owszem niektóre sceny były autentyczne, ale mnóstwo z nich zostało wyreżyserowanych. Moi rodzice byli zszokowani tym, co zobaczyli. A ja nie miałem z medialnymi potęgami w sądzie żadnych szans.
– Poza ograniczeniem władzy mediów, jakich jeszcze zmian pragniesz dla Niemiec? – pytam Marcela, chwilę się zastanawia, w końcu wylicza.
– Wprowadzenia surowszych kar za rozbój, gwałt, morderstwa, a także natychmiastowych deportacji dla migrantów, którzy łamią nasze prawo. Zależy mi również, by granice Niemiec były lepiej chronione. No, może nie jestem zwolennikiem muru, ale regularnych kontroli już tak.
– Przecież są już kontrole na granicach! – wyjaśniam Marcelowi.
– Ale nie wystarczy kontrolować tylko przejść granicznych na wschodzie – reflektuje się Marcel. – Bo nie Polska jest tu problemem, ale Francja, Włochy, Austria. My w AfD z podziwem patrzymy na wasz płot na białoruskiej granicy. Dobrze, by powstały podobne w innych częściach Europy!
Dzwonię do Nicolai Boudaghi, który poznał AfD od podszewki. Był jej członkiem od powstania partii w 2013 do 2020 roku. Pełnił m.in. funkcję wiceprzewodniczącego frakcji Alternatywa dla młodych. Nicolai urodził się w Niemczech, jego tata jest Irańczykiem, mama pochodzi z Dolnego Śląska. On sam mieszka w Düsseldorfie, pracuje w firmie HR.
– Słyszałeś o grupie Żydzi w AfD? – pytam, a Nicolai odpowiada ze stoickim spokojem: – Oni działają już od kilku lat. Ale wierz mi, ze strony władz AfD to tylko próba zaprezentowania się światu jako „nie tacy znów prawicowi ekstremiści”.
Fakty są jednak takie, że niektórzy liderzy tej partii mają narodowo-socjalistyczny światopogląd. Wszystko inne to pozory.
Nicolai Boudaghi się zamyśla.
– Wiesz, boję się tego, co dzieje się w Niemczech. Nie chcę, by AfD miała w kraju coś do powiedzenia. Ale po drugiej stronie frontu też jest do bani. Jedynym wyjściem, moim zdaniem, jest utworzenie demokratycznej partii prawicowej,
która odbierze potencjał gniewu i nieco złagodzi cios.
Chodzi mi o to, że fala uchodźców doprowadziła do radykalizacji społeczeństwa, a AfD daje ujście ich wkurzeniu. Dominującym tematem tej partii jest przecież migracja. Przed 2015 rokiem była to raczej partia przedsiębiorców i profesorów ekonomii. I miała kilkuprocentowe poparcie w Niemczech.
– Co najbardziej, twoim zdaniem, wkurza ludzi? – dopytuję.
– Nasz kraj utrzymuje około 300 tys. osób, które nie mają tu prawa do pobytu! – tłumaczy Nicolai. – No i system się zatkał. Nie da się przecież wszystkim pomóc.
Widzi to i turecki muzułmanin i afrykański chrześcijanin mieszkający w Niemczech.
– 25 proc. niemieckiego społeczeństwa ma pochodzenie migracyjne – zauważam. – Być może bez ich głosów AfD nie szybowałaby w sondażach.
– Wiele z tych osób czuje się Niemcami – tu jest ich dom, ich ojczyzna – wyjaśnia Nicolai. – A że nie podoba im się nowa migracyjna fala, trafiają w ramiona AfD, które flirtuje z nimi na podobnej zasadzie co z Żydami – ocieplają wizerunek partii i pomagają wygrywać wybory. Tymczasem ci u władz AfD marzą, by Niemcy wyglądały tak, jak jeszcze 30 lat temu. Pytanie brzmi, w jaki sposób chcą do tego dojść? Poprzez masowe deportacje raczej im się nie uda, gdyż nie mają potrzebnej większości w Bundestagu. Ich marzenia są więc rozbieżne z rzeczywistością. Ale temat jest chwytliwy i grzeje.
– Jadąc na tym marzeniu, AfD wygrała wybory do krajowego parlamentu w Turyngii, w Brandenburgii i Saksonii zajęła drugie miejsce z wynikiem około 30 proc. Byłeś tym zaskoczony? – pytam.
– Jestem raczej zdumiony, że nie dostali więcej głosów – odpowiada Nicolai Boudaghi. – Gdyby AfD nie utożsamiano z prawicowym ekstremizmem, z narodowo-socjalistycznymi poglądami, miałaby 10-15 procent więcej zwolenników.
– Ty jednak od nich odszedłeś – zauważam.
– Miarka się przebrała, gdy jeden z członków partii nie chciał usiąść przy stole z czarnoskórymi osobami i rzucał w ich stronę wulgarne dowcipy. Ten rasizm mnie poraził. Zrozumiałem, że partii, do której wstąpiłem, już nie ma.
W tym samym roku, w którym Nicolai Boudaghi wstępuje do AfD, do Niemiec przeprowadza się Catherine Imu-wiya Schmiedel. Wraz z mężem – Niemcem i trójką dzieci zamieszkują na wsi w górach Odenwaldu.
– W 2013 roku Niemcy były fajnym, bezpiecznym krajem, lepszym niż moja ojczysta Nigeria – wzdycha Catherine. – A potem wszystko zaczęło iść ku gorszemu.
– Co takiego się zmieniło przez ostatnie 11 lat? – podpytuję Catherine, a ta wylicza:
– Zrobiło się niebezpiecznie! Z jednej strony, to dobrze, że Niemcy pomagają uchodźcom, którzy uciekają przed wojną i szukają lepszego życia. Ale przyjmowanie tylu ludzi na raz?
Kiedyś byłam w Birkenau jedną z niewielu ciemnoskórych osób. Teraz mieszka tu mnóstwo migrantów.
– Wiesz, też jestem w Niemczech migrantką, tak jak ty – mówię do Catherine. – Wszyscy mamy różne powody, dla których tu przyjeżdżamy. Nie uważasz, że migranci powinni być solidarni, raczej się wspierać i sobie pomagać?
– Tylko że Niemcy mają swoją kulturę, religię, język – tłumaczy Catherine. – Przyjeżdżamy tu i próbujemy się integrować, swoją drogą, jakie to śmieszne, głupie słowo! No i w związku z tym trzeba pracować nad sobą, trzymać emocje na wodzy, a nie za byle głupstwo się obrażać. Mnie na przykład nie rusza, gdy ktoś o mnie mówi „czarna kobieta”. A innych „nożownicy” doprowadzają do pasji. A przecież to zwykłe uogólnienia, których politycy AfD używają, gdy mówią o zagrożeniu dla Niemiec.
Sięgam do statystyk. W 2022 roku w Niemczech miało miejsce 8160 ataków z użyciem noża, które zostały zakwalifikowane jako niebezpieczne i doprowadziły do ciężkiego zranienia drugiej osoby. W 2023 liczba ta wzrosła do 8951. Podejrzanymi byli zazwyczaj mężczyźni (ok. 90 proc. przypadków) i głównie osoby powyżej 21 lat. W krajach związkowych, które odnotowują narodowość podejrzanych, 30-50 proc. z nich było obcokrajowcami. W 2022 roku w Berlinie zatrzymani za przestępstwa z użyciem noża najczęściej nosili imię Christian (w 2021 – Alexander), a roczny bilans wyglądał tak: 1194 Niemców, 158 Turków, 114 Syryjczyków, 80 Polaków, 65 Bułgarów, 55 Afgańczyków, 52 Rumunów.
Catherine od kilku lat jest członkinią AfD. Opowiada mi, że wcześniej poznała sympatyczną kobietę, która należała do tej partii. Sporo rozmawiały o sytuacji w Niemczech. Później Catherine dostała w pdf program AfD po angielsku. Mówi, że był dla niej, chrześcijańskiej konserwatystki olśnieniem i przekonał ją w 100 proc. Szczególnie kwestie gender, politycznego islamu, przymusowych szczepień i bezpieczeństwa wewnętrznego kraju. Postanowiła więc działać i odtąd jeździ na spotkania partyjne, przemawia,
występuje w spotach, w których opowiada, że AfD to dla niej bezpieczne miejsce,
a w mediach społecznościowych publikuje zdjęcia z czołowymi politykami AfD – Alice Weidel i Björnem Höcke.
– Nie przeszkadza Ci, że politycy AfD obrażają migrantów w swoich wystąpieniach? – pytam.
– Gdy słyszę, że wysoko postawiona osoba powiedziała coś niestosownego, zawsze zastanawiam się, jaki był kontekst wypowiedzi – uśmiecha się szeroko Catherine. – Nie można cytować jednego zdania w oderwaniu od całości przemówienia. Swoją drogą mnie też wiele osób nazywa czarną nazistką. Tylko dlatego, że otwarcie wyrażam moje opinie. Wierz mi, wcale się tym nie przejmuję. Myślę, że politycy mają czasem ten problem, że chcą coś wyrazić i nagle przychodzą im nieodpowiednie słowa, a potem robi się afera. Czasem ktoś podsyła mi link: „Zobacz, co ten polityk powiedział! Że Niemcy są tylko dla Niemców! Co ty na to?”.
– No właśnie, co ty na to? – pytam Catherine.
– Przecież ten kraj ma konstytucję i żadna partia nie może jej złamać! – mówi z przekonaniem Catherine.
– Wiesz, Catherine, jestem z Polski, gdzie przez osiem ostatnich lat jedna z partii nieustannie łamała konstytucję. Okazało się to bardzo proste. Pewnie w Nigerii jest podobnie?
– Ale ja rozmawiałam z wieloma kluczowymi osobami w AfD i zapytałam, co myślą o takich ludziach, jak ja – ciągnie niezrażona Catherine. – Ich zdaniem, ci, którzy przyjeżdżają do Niemiec legalnie, próbują nauczyć się języka i nie popełniają tu przestępstw, są ok. Co innego osoby, które tu nie pasują, są agresywne. Usłyszałam: „Niemcy nie są szpitalem dla straumatyzowanych migrantów”.
– Boję się polityków, którzy dzielą ludzi – jednych uznają za dobrych, innych za wrogów – mówię. – Niecałe sto lat temu Hitler wytypował na wrogów Żydów. Wiesz, jak to się skończyło?
– Nie znam dobrze historii z czasów Hitlera – mówi Catherine. – Próbowałam trochę o tym czytać, oglądałam filmy. Ale każdy film opowiada o tych wydarzeniach inaczej. Słyszę co jakiś czas, że jakieś słowa czy gesty są w Niemczech zakazane, gdyż zostały użyte w tamtym czasie. Ale przecież nie można ciągle wracać do przeszłości i powtarzać Niemcom: „kiedyś zrobiliście to i to, i wciąż jesteście winni”.
Gdy mieszkałam w Nigerii, byłam przekonana, że wszyscy Niemcy są rasistami.
Taka panuje o nich opinia w Afryce. A potem przyjechałam do Niemiec i widzę, że tak nie jest. Że oni po prostu walczą o lepszy kraj.
Catherine nie tylko jest aktywna w AfD. Działa też w stowarzyszeniu „Z migracyjnym pochodzeniem dla Niemiec” (Mit Migrationshintegrund für Deutschland). Założył je Athanasios Robert Lambrou w czerwcu 2023 roku. W zaproszeniu na spotkanie założycielskie, które umieścił w mediach społecznościowych, napisał tak: „W Niemczech panuje błędne przekonanie, że osoby ze środowisk migracyjnych wspierają lewicę. Tymczasem wiele z nich ma poglądy liberalno-konserwatywne. […] Chcielibyśmy zachęcić dobrze zintegrowane osoby ze środowisk migracyjnych do przyłączenia się do Alternatywy dla Niemiec (AfD). Każdy, kto postrzega siebie jako wolnego obywatela, zaangażowanego w obronę godności ludzkiej, języka niemieckiego, tradycji, pokojowego, demokratycznego i suwerennego niemieckiego państwa narodowego – jest mile widziany”.
– Nie wypieram się greckich korzeni, tata był Grekiem, który przyjechał do Niemiec w latach 60. – opowiada Lambrou. – I choć mama była Niemką i tu się urodziłem, przez pierwsze lata życia miałem tylko greckie obywatelstwo. Takie było wtedy prawo. Dopiero gdy dorosłem, mogłem zdecydować, kim chcę być. I było dla mnie jasne, że Niemcem.
– No właśnie, skoro Pan mógł się tak dobrze zintegrować, to dlaczego nie wierzy Pan, że innym też się to może udać? – pytam.
– Wtedy w mojej klasie byłem jedynym dzieckiem z migracyjnym pochodzeniem – mówi Lambrou. – Dziś jest zupełnie inaczej. Jeśli większość uczniów to obcokrajowcy, to nie czują oni presji, by się integrować.
– Podczas spotkania w Poczdamie w tym roku m.in. politycy AfD dyskutowali o remigracji – odsyłaniu ludzi z Niemiec, nawet tych z niemieckim paszportem i migracyjnym pochodzeniem. To Pana zdaniem dobre rozwiązanie? – dopytuję.
– W Niemczech obowiązują rządy prawa, bez względu na to, kto jest u władzy – odpowiada Lambrou. – Ale wbrew zapewnieniom obecnie rządzącej koalicji, moim zdaniem fala imigracji nie zbliża się do końca, ani nawet nie osiągnęła szczytu. Raczej jesteśmy na jej początku. Widziałem prognozy, które mówią, że liczba ludności w Afryce podwoi się z 1,3 do 2,5 miliarda. A jak wiemy, migracja przyciąga migrację.
A my już dziś doszliśmy do granic wytrzymałości w przedszkolach, szkołach, urzędach.
Nie jesteśmy w stanie obsłużyć tylu ludzi!
– Ale przecież w Niemczech na każdym kroku widzę ogłoszenia o pracę – poszukiwani są pracownicy w piekarniach, restauracjach, kawiarniach, sklepach, magazynach – wyliczam.
– To może zastanówmy się, dlaczego po tylu latach migracyjnej historii w kraju brakuje wykwalifikowanych pracowników? – pyta Lambrou i sam sobie odpowiada: – Może dlatego, że wielu migrantów korzysta z zasiłków socjalnych? Obywatele, którzy płacili na system ubezpieczeń społecznych przez dziesięciolecia i nagle zostali bez środków do życia, są traktowani tak samo, jak ludzie, którzy przyjechali z zagranicy i nigdy na ten system nie łożyli.
Mówię, sprawdzam i znów zaglądam na stronę ze statystykami.
Według raportu Instytutu Badań nad Zatrudnieniem (IAB) z 2024 roku około dwie trzecie uchodźców przybyłych w 2015 roku ma pracę, z czego prawie trzy czwarte w pełnym wymiarze godzin. Ich zatrudnienie stale rosło w ostatnich latach. Po ośmiu lub więcej latach pobytu w Niemczech mężczyźni-uchodźcy mają wyższy wskaźnik zatrudnienia (86 procent) niż średnia populacja mężczyzn w Niemczech (81 procent). 70 procent ma wykwalifikowaną pracę. Wielu z nich jest zatrudnionych poniżej poziomu wykształcenia, które mieli przed przybyciem do Niemiec.
W 2023 roku obcokrajowcy stanowili 15,3 proc. wszystkich pracowników w Niemczech. Większość z nich miała obywatelstwo tureckie i polskie. Około 2,8 miliona pracowników pochodziło z krajów spoza UE. W kraju związkowym Turyngia, jeden na czterech lekarzy w szpitalu nie ma niemieckiego obywatelstwa.
Z Lambrou rozmawiamy jeszcze chwilę. Opowiada, że w 2023 roku, jako główny kandydat AfD w Hesji, na zachodzie Niemiec, zdobył 18,4 proc. głosów. Że podczas wyborów w jego kraju związkowym w 2018 roku, 14 proc. uprawnionych do głosowania z migracyjnymi korzeniami wybrało AfD. I że do jego stowarzyszenia „Z migracyjnym pochodzeniem dla Niemiec” należy już 119 osób.
– Nazywają nas ksenofobami – uśmiecha się Lambrou. – Jak widać, ta stygmatyzacja już na ludzi nie działa.
Na koniec o komentarz proszę Ali Ertan Topraka, honorowego przewodniczącego Federalnej Grupy Stowarzyszeń Migrantów w Niemczech (BAGIV), który cieszy się w kraju wielkim poważaniem. Toprak urodził się 55 lat temu w Turcji, w Ankarze. W Niemczech, dokąd jego rodzice przyjechali jako gastarbeiterzy, skończył szkołę, zrobił maturę, studiował prawo i nauki społeczne. Od lat jest również czołowym przedstawicielem społeczności kurdyjskiej, która w Niemczech liczy około 1,5 mln osób.
– Czy Pan rozumie, dlaczego osoby z migracyjnym pochodzeniem wspierają AfD, partię, która jest do nich wrogo nastawiona? – pytam.
– Niemcy zamieszkuje 200 narodowości o różnych preferencjach politycznych – wyjaśnia Ali Ertan Toprak. – Tak, wielu migrantów głosuje na AfD. Mieszkają w tym kraju od dłuższego czasu i uważają, że osiągnęliśmy granice absorpcji uchodźców. Swoją drogą AfD jest obecna wszędzie, niezależnie od tego, czy jest to kampania wyborcza, czy nie.
Sprawiają wrażenie, że im na sytuacji w kraju zależy.
Inne partie prowadzą kampanię przez cztery tygodnie przed wyborami i myślą, że wszystko samo się ułoży.
Mówię od lat, że mamy problemy z integracją, a partie demokratyczne nie mogą zostawiać tej kwestii prawicowym populistom.
Muszą znów zacząć słuchać ludzi, przyglądać się problemom i je rozwiązywać. Mnie np. nie podoba się rozkwit politycznego islamu pod płaszczykiem wolności religijnej. Chciałbym też, by migranci, szczególnie muzułmanie, krytycznie na siebie spojrzeli. I skoro oczekują, że Niemcy wyjdą na ulice przeciwko nazistom, tak samo i oni powinni protestować, gdy dojdzie do ataku islamistów. Bo przecież nie wszyscy muzułmanie są islamistami.
Owszem, potrzebujemy wykwalifikowanej siły roboczej – ciągnie Toprak. – Mamy w Niemczech dwa miliony wolnych miejsc pracy. Ale spójrzmy na główne kraje imigracyjne na świecie, choćby na Kanadę. Tam uważnie przyglądają się temu, kogo chcą wpuścić do kraju. Niemcy tego nie zrobiły.
– To jakie Pan widzi rozwiązanie? – podpytuję Topraka
– Jestem członkiem komisji programowej w partii CDU (Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna), w której działam od 10 lat – mówi Ali Ertan Toprak. – I planujemy w przyszłości zawieranie umów integracyjnych z każdym migrantem, który chce wjechać do Niemiec. Spiszemy podstawowe zasady, jakie obowiązują w kraju – jedną z najważniejszych jest demokracja, wolność poglądów i wyznania oraz równe prawa dla mężczyzn i kobiet, a od osoby, która się pod umową podpisze, będziemy oczekiwać ich przestrzegania. Migracja nigdy nie jest bezproblemowa. Udawanie, że wszystko będzie dobrze, że wielokulturowość sama się ułoży, nie działa.
– I jak taka umowa ma wyglądać w praktyce?
– Wyobraźmy sobie, że granicę chce przekroczyć Syryjczyk z trzema córkami – tłumaczy Toprak. – Mówimy mu: „W twoim kraju jest wojna, dajemy ci tymczasową ochronę, ale jeśli chcesz zostać u nas dłużej z rodziną, musisz dostosować się do naszych zasad”. Mija sześć lub siedem lat i ten Syryjczyk zapisuje córki do szkoły podstawowej. Jako rodzic musi udać się do wybranej placówki i zarejestrować się. A tam mówi: „Jesteśmy muzułmanami, więc moim córkom nie wolno brać udziału w zajęciach sportowych”. Wyciągamy wtedy umowę i odpowiadamy:
„Jeśli złamiesz podpisaną kilka lat temu umowę, będziesz musiał opuścić nasz kraj”.
Próbuję sobie wyobrazić te nowe granice, kolejki, umowy. W najnowszym sondażu opublikowanym przez gazetę „Die Zeit” czytam, że 82 proc. Niemców na zachodzie i 84 na wschodzie chce ograniczenia migracji. Postawienia płotów granicznych życzyłoby sobie 44 proc. zachodnich i 57 wschodnich Niemców.
Ciszę przerywa Ali Ertan Toprak: – Musi Pani jednak wiedzieć, że czuję się w Niemczech w domu – uśmiecha się. – Ale w latach 90., gdy atakowano tu migrantów, zadawałem sobie pytanie, czy to może być mój kraj. I wtedy setki tysięcy Niemców wyszło na ulice, a na ich samochodach pojawiły się naklejki: „Proszę, nie wyjeżdżajcie! Nie zostawiajcie nas samych z TYMI Niemcami!”. Ta ich solidarność mnie przekonała.
W 2023 roku do Niemiec przeprowadziło się 1,9 mln osób. Liczba emigrantów z Niemiec w tym samym roku wyniosła około 1,3 miliona. Migracja netto, czyli różnica między imigracją a emigracją, wyniosła plus 600 000 osób.
Około 12,4 mln obywateli Niemiec ma pochodzenie migracyjne.
W kraju mieszka obecnie około 13,9 mln cudzoziemców. Ponad 1,5 mln stanowią Turcy, Ukraińcy – ok. 1,2 mln oraz Syryjczycy – ponad 900 tys. Polacy po Rumunach są na piątym miejscu – ok. 800 tys.
Do sierpnia 2024 roku o azyl zwróciło się 174 369 osób (w 2016 było to ok. 750 tys.), w tym 53 tys. Syryjczyków, 27 tys. Afgańczyków i 21 tys. Turków.
Reporterka i tłumaczka. Absolwentka filologii szwedzkiej na Uniwersytecie Jagiellońskim i Polskiej Szkoły Reportażu. . Współpracuje z OKO.press, Gazetą Wyborczą, Dużym Formatem, Charakterami, weekend.gazeta.pl i Magazynem Goethe Institut. Trzykrotna stypendystka Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Finalistka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego w 2019 i 2021 r. Mieszka w Niemczech.
Reporterka i tłumaczka. Absolwentka filologii szwedzkiej na Uniwersytecie Jagiellońskim i Polskiej Szkoły Reportażu. . Współpracuje z OKO.press, Gazetą Wyborczą, Dużym Formatem, Charakterami, weekend.gazeta.pl i Magazynem Goethe Institut. Trzykrotna stypendystka Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Finalistka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego w 2019 i 2021 r. Mieszka w Niemczech.
Komentarze