Według najnowszych badań wielki kompozytor zatruł się ołowiem, dodawanym do wina. Jak to ustalono? I co, paradoksalnie, łączy Beethovena z Goyą?
Wielu artystów zmagało się z chorobami i niepełnosprawnościami, które ograniczały ich możliwości lub wręcz stawiały pod znakiem zapytania dalszą twórczość.
O Homerze powiadano, że był niewidomy, na co zresztą – przynajmniej w niektórych dialektach – wskazywało imię najsłynniejszego starożytnego pieśniarza.
Ray Charles stracił wzrok w wieku kilku lat, Stevie Wonder jest niewidomy od urodzenia. Frida Kahlo przeszła w dzieciństwie polio, a w wieku kilkunastu lat przeżyła wypadek samochodowy, po którym miała poważne kłopoty z kręgosłupem, czekały ją lata operacji i terapii.
Christy Brown miał porażenie mózgowe, malował i pisał, pomagając sobie ustami i palcami stóp, a po Oscarowym filmie „Moja lewa stopa” (1989) jego historię poznał cały świat. Niektóre takie historie do dziś prowokują naukowców do badań.
Francisco Goya (1746-1828) był u szczytu sławy i sił twórczych, gdy w 1792 roku nagle zmogła go ciężka choroba. Zaczęło się od ostrych bólów brzucha, artysta miał kłopoty z utrzymaniem równowagi, problemy ze wzrokiem, aż w końcu zaczął tracić słuch.
Ówcześni medycy niewiele mogli mu pomóc. Artyście groziła ślepota i paraliż, ostatecznie skończyło się „tylko” na głuchocie. Z fabularyzowanej biografii malarza „Goya. Gorzka droga poznania”, autorstwa Liona Feuchtwangera, dowiadujemy się, że aby ocalić słuch, zdesperowany artysta udał się nawet do znachora z Saragossy.
„Był to, jak Francisco przypuszczał, niski, mały, zgrzybiały staruszek. Spojrzał z wyraźną nieufnością na porywczego gościa, który nie wiadomo, czy był głuchy, czy tylko udawał głuchego, i który wymienił niezrozumiale jakieś nazwisko. Pedro Sastre, żyjący w stałym lęku przed inkwizycją, patrzył podejrzliwie na gwałtownego pacjenta. Był jednakże przekonany o uzdrawiającym działaniu swych środków; okazywały się one zawsze skuteczne, jeśli pacjent w nie wierzył. Wysłuchał głuchego,
dał mu maść z sadła dzikiego psa, zwierzęcia obdarzonego doskonałym słuchem, i polecił ofiarować Najświętszej Dziewicy del Pilar świece sporządzone z dodatkiem woskowiny z własnego ucha”.
Magiczne środki nic nie wskórały. Choć Goya przetrwał choroby i przeżył, to wyszedł z nich niemal głuchy. Biograf wkłada w jego usta słowa, pełne gorzkiego humoru: „Jestem głuchy jak pień, ale mimo to słyszę lepiej niż większość innych”.
To już w czasach niepełnosprawności Goyi powstały takie jego kluczowe dzieła jak „Sabat czarownic”, „Rozstrzelanie powstańców madryckich”, cykl „Okropności wojny”, „Saturn pożerający własne dzieci”...
Dzieła mroczne – pytanie, czy tylko przez kryzys i wojnę z Napoleonem, która przetoczyła się przez Hiszpanię, czy także z powodu cierpień artysty związanych z chorobą.
Do dziś lekarze zastanawiają się, jaka była przyczyna zdrowotnych problemów Goyi. Lista podejrzeń była długa: od chorób wenerycznych, przez jad kiełbasiany, zakrzepicę żył i zatrucie ołowiem z farb, po zapalenie nerwów ucha środkowego.
W 2017 roku badacze z University of Maryland School of Medicine zaprezentowali teorię, że artysta cierpiał prawdopodobnie na chorobę autoimmunologiczną zwaną zespołem Susaca. Objawia się halucynacjami, paraliżem i utratą słuchu – wszystko to dotknęło Goyę.
W „Raporcie z Analizy Semiotycznej określającej charakterystykę cech dystynktywnych twórczości artystycznej osób niesłyszących i wyznaczenie kanonu tej twórczości” opublikowanym przez krakowską fundację „Między Uszami” w roku 2014 czytamy: „Czy głuchota, na jaką zapadł Goya, wpłynęła na jego twórczość? Z pewnością tak. W jego malarstwie rejestr kolorystyczny stał się stopniowo coraz niższy i ciemniejszy.
Co więcej – zarówno w malarstwie, jak i w podjętej działalności graficznej – Goya zaczął wyrażać emocje (np. strach) nie poprzez rysy twarzy, gestykulację czy mimikę, ale poprzez ekspresję samych elementów formalnych. Są to takie środki jak: gwałtowność kontrastów, zwłaszcza czerni i bieli, zderzenie kierunków napięcia lub kształt plamy.
Ponadto, po utracie słuchu, jego prace miały charakter coraz bardziej osobisty, a integralną częścią wizji malarskiej stały się: deformacja, brzydota, monstrualność i zjawy. Przestał malować na zamówienie, opanowała go własna wizja świata. Nie bał się zaryzykować, że jego sztuka przestanie się podobać. Siłą jego sztuki stała się prowokacyjna kpina.
Jak zauważył José Ortega y Gasset: »Goya ukazuje jedną z najważniejszych właściwości sztuki, która potrafi brutalnie zmusić nas do zobaczenia najstraszniejszych stron życia, czego zwykle za wszelką cenę staramy się unikać«. Warto przytoczyć też uwagę Alfonso Péreza Sáncheza: »W tej samej chwili dwaj nieznający się geniusze, obaj dotknięci głuchotą, Goya i Beethoven, otwierają drogę sztuce nowego wieku. Żaden z nich nie jest romantykiem, lecz właśnie w nich romantycy dostrzegają wzór«”.
Właśnie: w tym samym czasie, co Goya, poważnych kłopotów ze słuchem nabawił się Ludwig van Beethoven (1770-1827). I także nad jego przypadkiem do dzisiaj głowią się naukowcy.
„Już w wieku 28 lat skarżył się na trudności ze słyszeniem wysokich tonów. Swoje największe dzieło, a zarazem jedno z najwybitniejszych w historii muzyki klasycznej, IX symfonię d-moll, stworzył ogarnięty całkowitą głuchotą. Nie słyszał więc również gremialnych oklasków i entuzjastycznych owacji publiczności towarzyszących jej premierowemu wykonaniu 7 maja 1824 r. Beethoven stał wtedy za dyrygentem, tyłem do audiencji” – pisał dr hab. Piotr Rzymski z Zakładu Medycyny Środowiskowej poznańskiego Uniwersytetu Medycznego w artykule „Jakie tajemnice skrywa DNA Ludwiga van Beethovena?” (w: „Biuletyn Wielkopolskiej Izby Lekarskiej”, nr 5/2023).
Kompozytor wiedział, że jest poważnie chory. Od 1800 roku zaczął unikać uroczystości, bo nie potrafił przyznać, że głuchnie. W 1802 roku pisał zrozpaczony, że bliski jest samobójstwa, bo przestaje słyszeć instrumenty i śpiew. Prosił rodzinę, aby po jego śmierci lekarze zbadali zwłoki i spróbowali ustalić, dlaczego był tak chory.
Beethoven zmarł trzy lata po wspomnianej niezwykłej premierze IX Symfonii. „Sekcja zwłok przeprowadzona następnego dnia przez dr. Johanna Wagnera wykazała marskość wątroby, martwicę brodawek nerkowych, powiększoną trzustkę i śledzionę. Z zapisków historycznych wiadomo, że mniej więcej trzy miesiące przed śmiercią Beethoven nabawił się zapalenia płuc. Odwiedzający go wtenczas lekarz odnotował zarówno żółtaczkę, jak i spuchnięte nogi – objawy niewydolności wątroby”, zwraca uwagę Rzymski.
Przez co jednak ogłuchł kompozytor, nawet jeśli nie ta sama przyczyna doprowadziła do jego zgonu? Powstało wiele hipotez: otoskleroza wewnętrznego przewodu słuchowego, syfilis, toczeń, dur plamisty, zapalenie błędnika, ucha środkowego lub nerwu słuchowego... Nie wykluczano także zatrucia ołowiem – tyle że nie od farb, jak podejrzewali niektórzy badacze, analizując przypadek Goyi.
„Przewlekłe narażenie na ołów może faktycznie prowadzić do dysfunkcji wątroby, niealkoholowego jej stłuszczenia, a nawet marskości. W czasach, w których żył Beethoven, wciąż zdarzało się zaprawiać tym ciężkim metalem wino, by zatuszować smakowe niedociągnięcia tańszych wersji tego trunku. Kompozytor natomiast nadużywał wina przynajmniej przez ostatnią dekadę swojego życia, a na droższe rarytasy stać go nie było. W teorii narażenie na ołów mogło też doprowadzić do dysfunkcji nerek, stanów nerwowości, z których Beethoven był znany, oraz utraty słuchu”, analizuje Rzymski.
Hipotezę tę mogłyby poprzeć badania DNA zachowanych włosów kompozytora. W tzw. loku Hillera wykryto zawartość ołowiu stukrotnie wyższą od normy! Zaprzeczały jednak takiej konkluzji badania fragmentów czaszki Beethovena w 2010 roku. Nie wykryto w nich bowiem nienormalnych ilości ołowiu. Okazało się jednak, że badane próbki prawdopodobnie wcale nie pochodziły z czaszki kompozytora, lecz zostały błędnie opisane…
W marcu 2023 roku pojawił się kolejny gamechanger. Na łamach „Current Biology” naukowcy ujawnili wyniki badań DNA wskazujące, że tzw. lok Hillera nie należał do Beethovena, lecz do kobiety o bliskowschodnim bądź północnoafrykańskim pochodzeniu. Natomiast pięć innych analizowanych pukli włosów najwyraźniej pochodziło od tego samego mężczyzny i to mogło wskazywać na Beethovena.
Analiza genetyczna wskazała, że był w grupie podwyższonego ryzyka jeśli chodzi o zagrożenie marskością wątroby. Groziła mu także hemochromatoza, polegająca na nadmiernym wchłanianiu żelaza z układu pokarmowego i niebezpiecznym gromadzeniem go w wątrobie, sercu, trzustce, stawach i przysadce mózgowej. Ponadto w jednej z próbek rozpoznano także DNA wirusa zapalenia wątroby typu B (HBV).
„Obciążenia genetyczne, nadużywanie alkoholu i HBV – przy takim naporze można bez przesady stwierdzić, że wątroba Ludwiga van Beethovena nie miała łatwo. To właśnie wypadkowa tych czynników jest najbardziej prawdopodobną przyczyną jego przedwczesnej śmierci. A co z przyczynami utraty słuchu? Badaczom nie udało się zidentyfikować jakichkolwiek istotnych uwarunkowań genetycznych chorób, w których przebiegu wystąpić może głuchota”, opisuje dr hab. Piotr Rzymski.
Lecz to zmieniło się w roku 2024.
Naukowcy ponownie wzięli pod lupę zachowane pukle Beethovena. „Korzystając z zaawansowanych technologii, naukowcy odkryli we włosach kompozytora porażające ilości ołowiu i innych toksycznych substancji, które mogły pochodzić z wina lub innych źródeł”, donosił „The New York Times” w maju w artykule Giny Kolaty „Locks of Beethoven’s Hair Offer New Clues to the Mystery of His Deafness”.
Jeden ze współautorów badań opublikowanych w „Clinical Chemistry” – prof. Paul Jannetto, kierujący laboratorium metali w słynnym Mayo Clinic – stwierdził, że nigdy nie widział podobnie wysokich stężeń ołowiu we włosach.
Jeden z loków Beethovena zawierał 258 mikrogramów ołowiu na gram, a drugi aż 380 mikrogramów. Tymczasem normalny poziom powinien sięgać nie więcej niż 4 mikrogramów ołowiu na gram włosów. Wykryto także podwyższone zawartości arsenu i rtęci, jednak nie aż tak szokująco wysokie, jak w przypadku ołowiu.
David Eaton – toksykolog z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, który nie brał udziału w badaniu – potwierdził prasie, że takie dawki ołowiu mogły uszkodzić słuch. Także problemy żołądkowo-jelitowe Beethovena „całkowicie odpowiadają zatruciu ołowiem”. Zdaniem Eatona trudno jednak przesądzić, czy były wystarczające, by doprowadzić do zgonu.
Ołów zawierały leki i maści stosowane w tamtych czasach. Najprawdopodobniej najwięcej Beethoven przyjął go jednak razem z winem. Octan ołowiu (tzw. cukier ołowiany) dodawano do taniego wina, by poprawić smak. Także zbiorniki, w których fermentował trunek, lutowane były ołowiem. Zaś korki od butelek moczono zawczasu w soli ołowiowej, by poprawić ich szczelność, wymienia „The New York Times”. Beethoven lubił wino i sięgał po nie (choć już tylko na łyżki, nie butelki), nawet na łożu śmierci.
Wygląda więc, że to zatrucie ołowiem zaważyło na jego losach, inaczej niż w przypadku Goyi. I również inaczej niż w przypadku hiszpańskiego artysty rozpacz wywołana chorobą doprowadziła kompozytora nie do tworzenia dzieł mrocznych, lecz do skomponowania IX Symfonii, inspirowanej „Odą do radości” Friedricha Schillera.
Opowiadającej o zwycięstwie nad rozpaczą i o odnalezieniu sensu dalszego życia wśród ludzi. „Jego geniusz przemówił z całą mocą nie pomimo utraty słuchu, ale jakby właśnie dlatego. Jakby pod wpływem podrażnienia nerwu słuchowego i całego systemu nerwowego”, pisał o arcydziełach powstałych w trakcie choroby Beethovena muzykolog Janusz Ekiert w książce „Pochowam tu sekret”.
Głuchnięcie wpłynęło na twórczość Ludwika van Beethovena. Kompozytor tworzył z mniejszym talentem i skupił się na tematach ponurych
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Komentarze