„Latem duże ośrodki dla uchodźców zaczęły ostro pozbywać się wolontariuszy niezależnych. Uchodźcy zostali tam praktycznie bez wsparcia. Pracownicy ośrodków nie są w stanie udzielić pomocy wszystkim. Obecność niezależnych wolontariuszy, takich, jak my, zapobiega różnego rodzaju nadużyciom i nieuczciwej postawie wobec uchodźców"
"Gdy trafiliśmy do PTAK-a po raz pierwszy, poproszono nas o pomoc dziewczynie, która była w najgorszym rodzaju depresji. Leżała pod kocem na swojej raskładuszce, łóżku polowym, i prawie z niego nie wstawała. Tak leżała trzy miesiące. Ma 18 lat. Była w przerażającym stanie: i zewnętrznie, i psychicznie. Z wielką trudnością zaczęliśmy z nią rozmawiać. Zaczęła myć twarz i się uśmiechać.
Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].
Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].
Poprzez sieć wolontariuszy trafiliśmy na wspaniałych ludzi w Niemczech – małżeństwo pedagogów społecznych, od których wyprowadziła się starsza córka, więc mieli wolny pokój. I przyjęli tę dziewczynę. Poświęcili i nadal poświęcają ogromną ilość swoich sił, żeby przywrócić ją do życia po tym, co przeżyła. Gdybyśmy tam nie dotarli, ona nadal leżałaby na tym łóżku" – mówi wolontariusz Evgenij Dzhura.
Razem z żoną Anną od marca 2022 pomagają uchodźcom i uchodźczyniom z Ukrainy. Wcześniej mieszkali w Moskwie. Po napaści Rosji na Ukrainę wychodzili na ulice z protestami, byli zatrzymani. Otrzymywali groźby i uznali, że pozostanie w Rosji nie jest dla ich rodziny bezpieczne. W połowie marca opuścili Rosję i sami zostali uchodźcami.
W Warszawie najpierw poszli pomagać na Dworzec Centralny, potem dołączyli do wolontariuszy organizacji Russians for Ukraine (RFU), która pracuje przy granicy z Ukrainą i w Przemyślu przy ośrodku dla uchodźców, stworzonym w centrum handlowym Tesco, do Rubikusa – organizacji humanitarnej, która pomaga wyjeżdżać Ukraińcom z okupowanych przez Rosję terytoriów oraz z części, która jest pod kontrolą władzy ukraińskiej.
Evgenij i Anna pomagają w największych ośrodkach dla uchodźców w Warszawie, takich, jak Centrum Pomocy Humanitarnej PTAK w Nadarzynie i Global Expo na Modlińskiej na Żeraniu.
Evgenij i Anna pomagają przede wszystkim ludziom w najtrudniejszej sytuacji: osobom chorym, starszym, osobom z niepełnosprawnościami, rodzinom wielodzietnym. W ich notatnikach są już setki imion Ukraińców, którym pomogli.
Krystyna Garbicz, OKO.press: Jakie było państwa pierwsze doświadczenie przy pomaganiu?
Evgenij Dzhura: W ośrodku w Tesco w Przemyślu zobaczyliśmy z jednej strony horror, kiedy przybywali ludzie absolutnie zagubieni, którzy wiele stracili i byli zdezorientowani. A z drugiej strony przyjeżdżali wolontariusze z całego świata, żeby im pomagać.
Amerykanie, Kanadyjczycy leczyli ludzi, którzy zwrócili się o pomoc. Izraelskie rosyjskojęzyczne psycholożki udzielały dzieciom profesjonalnego wsparcia psychologicznego. Włosi karmili wszystkich pizzą, tworzyli atmosferę, która pomogła ludziom jakoś uciec od okropnych myśli. Łotysze bawili dzieci. Cały parking był wypełniony prywatnymi samochodami z pomocą humanitarną. Skala i charakter pomocy robiły wrażenie.
Anna Dzhura: Jeśli chodzi o warszawskie ośrodki dla uchodźców, zaczęłam pomagać na Modlińskiej. Byłam tłumaczką, kiedy byli tam jeszcze lekarze amerykańscy i kanadyjscy, bo teraz ich już dawno nie ma.
To, co robiłam, przerażało mnie. To ogromny ośrodek dla uchodźców, wtedy mieszkało tam około 2000 osób. Żyli tam ciasno. To oznaczało ciągłe zachorowania, czyli różne choroby zakaźne, rotawirus, zapalenie spojówek, kaszel. Testów na covid nikt nie robił. Podejrzewam, że gdyby je zrobiono, to wnioski byłyby straszne.
Pośród tego wszystkiego byli ludzie z nowotworami, ludzie z cukrzycą, kobiety w ciąży, ludzie z chorobami przewlekłymi. Niektóre leki, jak insulina dla diabetyków, powinny być przechowywane w lodówce, ale lodówek nie było.
Tymczasem wsparcie przy transporcie zaczęło spadać, wojna trwała wtedy już prawie pół roku, brakowało sił i pieniędzy. Wiele organizacji nadal działało w Przemyślu, a tam latem przez granicę nie przechodziło tak dużo osób. W Warszawie natomiast znalazło się wiele tysięcy uchodźców, a transportu, który pozwalałby przewieźć ich dalej, robiło się coraz mniej.
Pojechałam do Przemyśla. Zaczęłam prosić organizacje, które tam działały, żeby zmieniły lokalizację. Fajnie jest siedzieć w dobrym zespole, gdzie Włosi na ulicy robią pizzę, wszyscy się do siebie uśmiechają, ale uchodźców prawie nie ma. To zupełnie co innego niż centrum uchodźców z większością chorób, z ogromną liczbą nieszczęśliwych ludzi, gdzie żadnych organizacji wolontariackich nie było.
Odezwało się dwóch wspaniałych ludzi z Holandii, którzy byli gotowi zorganizować transporty do swojego kraju. Najpierw opowiadali uchodźcom o Holandii, jaką pomoc tam można uzyskać, rozwiązywali jakieś problemy jeszcze do wyjazdu. W takim trybie udało się nam przepracować 2 tygodnie, a jak tylko zorganizowaliśmy busa, Holendrów razem ze mną stąd wyrzucono.
Dlaczego?
Anna: Nikt nam nie wytłumaczył tak naprawdę.
Po tym z Modlińską mieliśmy dłuższą przerwę. A po jakimś czasie pojawiliśmy się tam znowu tylko dlatego, że ktoś poprosił o pomoc konkretnej osobie, która tam przebywała. Zdarza się, że ktoś prosi kogoś z uchodźców zawieźć do szpitala, na lotnisko.
Evgenij: Z wieloma fundacjami i organizacjami, które pomagają Ukraińcom, już nawiązaliśmy osobiste relacje. Otrzymujemy regularne prośby o zabranie kogoś i zawiezienie gdzieś, nawiedzanie kogoś.
Po tym, jak Anię wyproszono z Modlińskiej, dostaliśmy prośbę o uporządkowanie sytuacji z chorą kobietą, która żyła na oddziale medycznym PTAK-a z ogromną raną na nodze, która się nie goiła. Była tak ogromna, że można było zobaczyć kości. Nie mogliśmy wejść do środka budynku, ale administratorzy PTAK-a po tej sytuacji zobaczyli, że naprawdę pomagamy ludziom i polecali ludziom zwracać się do nas.
Jak państwo pomogli tej chorej kobiecie?
Anna: W globalnej sieci wolontariuszy znaleźliśmy w Szwajcarii ludzi, którzy byli chętni pomóc. Przetłumaczyliśmy wszystkie dokumenty medyczne tej kobiety na angielski. Ostatnim, co słyszała w Polsce od lekarzy, było to, że trzeba odciąć nogę. Od tego czasu minął miesiąc, ale w raporcie lekarskim było napisane, że można ponownie przyjść do lekarza. Umówiliśmy wizytę u lekarza i ją tam zawieźliśmy, bo któż inny miałby ją zawieźć. W rezultacie powiedziano jej, że jest mały postęp. Pojawiła się nadzieja.
W Szwajcarii czekał na nią wolontariusz, znalazła się fundacja, która zapłaciła za bilety. Dziś kobieta jest objęta państwowym programem wsparcia dla uchodźców w Szwajcarii. Wolontariusz pomógł jej się zadomowić. Teraz minęło pół roku, przeszła drugą operację na nodze. To wszystko jest szalenie skomplikowane i drogie, gdyby miała sama za to płacić. Cóż, młoda kobieta z małym dzieckiem, która latem powinna była mieć amputację, zachowała nogę i jest leczona w jednej z najlepszych klinik świata.
W swoich ostatnich postach na Facebooku mówicie, że jest coraz trudniej wolontariuszom pracować we wspomnianych już dużych centrach pomocy. Dlaczego?
Evgenij: I PTAK i Modlińska to są ogromne hale, którego nie są przeznaczone do długotrwałego zamieszkiwania. Tam nie ma światła słonecznego, nie ma niezbędnej wentylacji.
Setki łóżek polowych stoją w niewielkiej odległości od siebie. Na Modlińskiej ostatnio zauważyliśmy zmiany na lepsze. Tam postawiono zasłony, ludzie zaczęli mieszkać w małych sekcjach po dwa, trzy łóżka, to znaczy jest trochę prywatności.
Anna: W takich centrach jest przede wszystkim problem z infekcjami. Tutaj mieszkają też osoby z chorobami przewlekłymi. Choć są jakieś zasłony, ale i tak ludzie nie mają nawet miejsca, gdzie mogą bezpiecznie przechowywać swoje rzeczy osobiste, kiedy wychodzą na spacer. Masz tylko łóżko z niczym, a obok możesz postawić walizkę. Jeśli wyjdziesz na obiad czy gdzieś indziej, to twoje rzeczy są dostępne dla wszystkich.
Evgenij: W PTAK-u przepracowaliśmy jako wolontariusze kilka miesięcy. To znaczy, że po prostu podjeżdżaliśmy do wejścia, poznawaliśmy ludzi, uchodźcy już wiedzieli, że mogą nam zaufać. Wychodzili na rozmowę. Komuś doradzaliśmy, kogoś wieźliśmy zalegalizować pobyt, komuś pomogliśmy dostać się do innego kraju.
Gdzieś we wrześniu zrozumiałem skalę problemu. Zanim przyjął uchodźców, PTAK był centrum wystawienniczym.
Anna: Tam jesienią miała być zorganizowana wystawa jachtów. W budynku, gdzie byli setki uchodźców zorganizowano boat show.
Evgenij: Podczas przeprowadzki przed wydarzeniem pozwolono nam wejść do środka, bo przenosiliśmy rzeczy osobiste ludzi. Trzeba było to zrobić szybko. Byłem po prostu zszokowany, bo odkryłem, że tam jest dużo ludzi, o których nawet nie wiedziałem, że tam są. To babcie w demencji, dziadkowie ze złamaniami kości udowych, o których nikt tak naprawdę nie dbał. Oni sami nie potrafią wyjść nawet do wejścia budynku.
Pomagając kilka miesięcy, ale nie mając możliwości wejścia do środka, nawet nie podejrzewałem, że w pobliżu są ludzie w takiej potrzebie. Nawet nie przewidziałem, że tam takie coś istnieje i w takiej ilości. Personel w korpusie medycznym robił wszystko, co mógł. Ale było ich po prostu za mało.
Poszedłem na tę wystawę. W budynku, gdzie chwilę wcześniej mieszkali ludzie z problemami medycznymi, stały drogie jachty, ale ten zapach został. To było nie do zniesienia.
Dlaczego wcześniej nie wpuszczano Was do środka? Żebyście się nie dowiedzieli o tych warunkach?
Evgenij: Mogę tylko zgadywać. Nikt niczego nie mówił oficjalnie. Pytałem, jak mogę oficjalnie zostać wolontariuszem. Powiedziano nam, że trzeba gdzieś napisać list do kogoś, a z wcześniejszych doświadczeń wiemy, że na listy nikt nie odpowiada. Mieli nas sprawdzić, czy czasem nie handlujemy ludźmi, czy nie sprzedajemy ludzi w seksualne niewolnictwo. Mówili, że to musi być bardzo dokładnie sprawdzone. To były procedury nie do pokonania nie tylko dla nas, to było nie do przejścia nawet dla znanych fundacji charytatywnych.
Dlatego jesienią w PTAK-u pracowały tylko struktury typu UNICEF. W niektórych sytuacjach, kiedy brakowało nam trochę wiedzy, pieniędzy lub zasobów administracyjnych prosiliśmy o pomoc w tych wielkich fundacjach, które mają ogromne budżety. Nigdy nie otrzymaliśmy od nich żadnej pomocy.
Na przykład, kiedy nasza podopieczna zmarła, szpital zażądał pieniędzy za leczenie i za kremację. Około czterech tysięcy złotych. Poszliśmy do jednej fundacji. Powiedzieli nam tak: Wiemy o Was. Robicie dużą potrzebną sprawę. Jesteście świetni w pomaganiu. Pomóc nie możemy. Kontynuujcie pomaganie.
Rozmawiałem z koordynatorami UNICEFu, próbując wynegocjować przynajmniej możliwość nieformalnej współpracy. Uświadomiłem sobie, że ryzyko zawodowe tego koordynatora UNICEFu, który może marzyć o stałej umowie w strukturze ONZ, przekracza wszystkie problemy ośrodka i uchodźców, którzy tam są.
A co było dalej z tymi starszymi osobami, którym pomagaliście w przeprowadzce?
Anna: Przenieśli się do innego budynku, dalej nie wolno nam było tam chodzić. Potem gdy ten pokaz się skończył, zostali przeniesieni z powrotem do tego budynku. Znowu tam nikogo nie wpuszczają i nikt nie wie, co się z nimi dzieje.
Evgenij: Ludzie z ulicy, wolontariusze nie mogą tam wejść. Jesienią starałem się pomagać ludziom wydostać się z PTAK-a i jechać dalej. Podjeżdżałem do wejścia. Rozmawiałem z ludźmi. Były to rodziny z chorymi ludźmi, z małymi dziećmi, ze starszymi osobami. Zaproponowaliśmy im wyjazd do krajów, gdzie ludzie trafią w nieporównywalnie lepsze warunki, np. do Finlandii, Norwegii, Danii, Holandii, gdzie jest system świadczeń. Te kraje nie są tak przepełnione, jak Polska.
W pewnym momencie po prostu wszyscy przestali się odzywać albo kategorycznie odmówili wyjazdu. Dowiedziałem się, że uchodźcom mówią, że to przyjeżdża handlarz niewolników, on was gdzieś zawiezie, wyrzuci, okradnie itd. Po tym moje wyjazdy do PTAK-a, żeby kogoś stąd wyciągnąć, stały się absolutnie bezsensowne.
Teraz od wielu miesięcy ludzie, którzy żyją w PTAK-u nie mają żadnej możliwości, aby się stąd wydostać. Wielu uchodźców mówiło, jak jeszcze we Lwowie ich agitują - a to słowo „agitują” jest poprawne - do wyjazdu. Obiecuje się im, że jadą tam na jakiś czas, że zostaną zabrani gdzieś dalej, że jest możliwość zdobycia tam pracy. Ale tak nie jest.
Wydawać by się mogło, że duże organizacje, które zajmują się pomocą uchodźcom, powinny mieć na celu pomoc ludziom, natomiast traktują tych ludzi jak swoją własność.
Kiedy w grudniu jechał duży autobus do Norwegii, z autobusu, który jechał ze Lwowa bezpośrednio do PTAK-a, 15 osób zechciało pojechać dalej. Zawieźliśmy ich do wspaniałego centrum w Warszawie Wschodniej, skąd pojechali do Norwegii.
Anna: Jeszcze podczas drogi ze Lwowa wśród tych uchodźców zaczął krążyć nasz numer telefonu. Dzwonili, pisali z pytaniami, co ich czeka w Norwegii, wszystko im wyjaśniliśmy. Wyjechali i u nich wszystko jest dobrze.
Kiedy ich odbieraliśmy busem, próbowano nam przeszkadzać. Gdzie ich zabieracie, pytali. Ale to było jeszcze bardzo łagodne.
Evgenij: Następnego dnia po zgłoszeniu Rubikusa, za które była odpowiedzialna Ania, przyjechaliśmy odebrać z PTAK-a 19-letnią dziewczynę z dzieckiem, które miało roczek. Przyjechały z Iziuma. Menadżerka PTAK-a z ochroniarzem rzucili się na nas, zaczęli krzyczeć, że nie mamy prawa zabierać ludzi. Że ten autobus jest komercyjny, żebyśmy zorganizowali swoje autobusy. Że ludzie, którzy przyjeżdżają tym autobusem, muszą żyć w PTAK-u i że zaraz zadzwonią na policję, że nie możemy tam przebywać, to jest teren prywatny.
To pokazuje stosunek wobec uchodźców, którzy potrzebują pomocy. Ludzie jadą i myślą, że to bezinteresowna pomoc. W rzeczywistości są traktowani jak jakiś towar.
Dlaczego te ośrodki chcą zatrzymać uchodźców u siebie? Wyjazdy części uchodźców dalej mogłyby rozładować centra, które mogłyby bardziej skupić się na pomocy poszczególnym osobom.
Możemy się tylko domyślać. Te centra, GlobalExpo i PTAK, są finansowane w ramach programu 40+. Dostają pieniądze za każdego uchodźcę, który tam nocuje.
Cóż, nie mam żadnych dowodów. Ale wiem, że PTAK sam finansuje autobusy, które do nich dowożą uchodźców. Traktują ich tak, jakby to byli ich ludzie, którzy muszą tylko u nich mieszkać. Autobus z uchodźcami przyjeżdża na Nadarzyn w nocy, ciężko jest się stamtąd wydostać. Taksówkę jest trudno złapać, też wiele osób przyjeżdża bez pieniędzy, więc ludzie po prostu wpadają w jakąś czarną dziurę, z której nie można się wydostać.
Brak niezależnych wolontariuszy w podobnych centrach to duży problem. Uchodźcy nie mają żadnych informacji o tym, jakie mają możliwości.
Sytuacja w GlobalExpo na Modlińskiej poprawiła się w ostatnim czasie. Często widzimy tam wolontariuszy z różnych organizacji, a my sami mamy możliwość zaproponowania Ukraińcom relokacji do innych krajów o lepszych warunkach życia.
Może mają państwo apel, jak rozwiązać tę sytuację z ośrodkami i polepszyć współpracę wolontariuszy na rzecz uchodźców?
Nie znamy wszystkich szczegółów. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że gdyby nie było tych dużych ośrodków, to sytuacja byłaby katastrofalna. Ludzie dostają tam jedzenie i nocleg. Cóż, jest to o wiele lepiej niż na ulicy. Jest tam też pomoc medyczna.
Ale ośrodki powinny być bardziej otwarte. To jest oczywiste, że handlarze niewolników na pewno nie działają przez fundacje, które chcą pomagać. Weryfikacja wolontariuszy powinna być, bo ludzie też są różni. Ale to musi być rozsądne i zrozumiałe. Gdyby te ośrodki były otwarte dla wolontariuszy, byłoby o wiele łatwiej wszystkim: uchodźcy otrzymają pomoc, a w ośrodkach zmniejszy się obciążenie.
Od marca uchodźcy będą płacić cześć pieniędzy w zależności do tego, jak długo przebywają w ośrodku.
W sytuacji, gdy ludzie w tych ośrodkach nie mają możliwości uzyskania jakiejkolwiek informacji, to będzie katastrofa, jeśli to zadziała.
Większość uchodźców, którzy mieszkają w miejscach zbiorowego zakwaterowania, to ludzie z małych miejscowości, wiosek. Uciekli spod ostrzałów. Trafiają do tych ośrodków i nie mają już sił, by coś innego zrobić. Bez jakiegoś wsparcia zewnętrznego ludzie tam się osiedlają.
Dostają jakiś minimalny komfort. Wiedzą, że śniadanie zaczyna się o 9:00, w 13:00 jest obiad, tu mają raskładuszku, tu załadują telefon, tu mogą palić itd. Gdy ludzie żyją w takim trybie przez miesiąc lub półtora znikają siły, żeby coś zmienić. Plus ciągle chorują. Znam ludzi, którzy tam mieszkają od marca.
Ludzie wpadają w taki stan wegetatywny, tracą już pewne pragnienia, nadzieje. Przede wszystkim ludzie tutaj tracą nadzieję, że coś się zmieni. Żyją w tych ogromnych halach bez słońca, bez świeżego powietrza, bez prywatnego życia. Właśnie to jest fatalnym skutkiem.
Naszym zdaniem tego typu centra powinny być w większości centrami tranzytowymi, gdzie uchodźcy mogą przyjechać, złapać oddech i jechać dalej. Tam, gdzie będą mieli zapewnione mieszkania, gdzie będą w stanie znaleźć pracę.
Podejrzewam, że wydajecie własne pieniądze na pomoc uchodźcom czy to są zbiórki?
Tak, na naszą pomoc wydajemy własne pieniądze, czyli jeżdżę samochodem, który wynajęliśmy, specjalnie w tym celu, płacimy za paliwo. Kupujemy komuś walizkę, leki, produkty. Na razie możemy sobie na to pozwolić, przed wojną byłem dyrektorem IT w branży bankowej, mieliśmy udany rodzinny biznes w Rosji. Ale osobiste zasoby też się wyczerpują.
Autobusy, którymi uchodźcy jadą do innych państw, są organizowane też z pieniędzy z fundacji, darowizn od osób prywatnych. To nie jest wsparcie państwa.
Dlaczego Państwo zdecydowaliście się pomagać ukraińskim uchodźcom?
Rząd naszego kraju zadeklarował absolutnie niesprawiedliwą, nie motywowaną, nielogiczną, straszną wojnę przeciwko Ukrainie. Wojnę bez powodu.
Ludzie z winy naszego kraju znaleźli się w ogromnych kłopotach i jako obywatele kraju, który toczy absolutnie niesprawiedliwą wojnę, nie możemy stać obok.
Anna: To jest nasze aktywne stanowisko w tym dniu, jesteśmy przeciwko wojnie i w taki sposób wyrażamy nasze stanowisko.
Nie mogę o to nie zapytać. Jak reagują Ukraińcy, kiedy dowiadują się, że jesteście Rosjanami?
Kiedy zaczynaliśmy, też stawialiśmy sobie to pytanie. W Przemyślu samochodem woziłem uchodźców między dworcem a centrum Tesco. Każdy wyjazd był w jakimś sensie taki sam, tzn. uchodźcy wsiadali do samochodu i zaczynali się poznawać. Ja jestem z Charkowa, a ja z Kijowa, a ja z obwodu donieckiego, a do nas przyleciał pocisk i kogoś zabiło. Za kierownicą tego trudno słuchać. W niektórych przypadkach jest to wręcz nie do zniesienia. Potem zwracali na mnie uwagę i zadawali mi pytania. A Pan skąd jest? Tak dobrze mówicie po rosyjsku. Nie chcemy kłamać. Mówimy, że jesteśmy z Moskwy.
Na początku oczekiwaliśmy, że ludzie będą nas osobiście obwiniać za wojnę, ale zamiast tego otrzymaliśmy słowa wdzięczności za nasz wybór i za naszą pomoc. Przez ten czas od uchodźców my jako Rosjanie nie usłyszeliśmy żadnego słowa narzekań.
Rozmowa odbyła się 26 stycznia 2023 roku.
OKO.press zwróciło się do Centrum Pomocy Humanitarnej PTAK z pytaniem, dlaczego niezależni wolontariuszy nie są dopuszczani do ośrodka. Do momentu publikacji tekstu redakcja nie otrzymała odpowiedzi.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Komentarze