Decyzje, które w najbliższych tygodniach może podjąć polski parlament, dają szansę na uratowanie setek żyć. Ale stanie się tak tylko wtedy, gdy politycy do obecnie wprowadzanych zmian dołożą jeszcze jeden, kluczowy element: lepszą egzekucję przepisów. Inaczej cała operacja będzie przypominać masową akcję szczepień, ale bez użycia igieł.
Polskie drogi śmierci
Mamy w Polsce jedne z najbardziej niebezpiecznych dróg w Unii Europejskiej. Według raportu Europejskiej Rady Bezpieczeństwa Transportu śmiertelność na drodze w przeliczeniu na milion mieszkańców uplasowała nas na 4. miejscu od końca w całej Unii. Gorzej było tylko w Bułgarii, Rumunii i Łotwie.
Na szarym końcu jesteśmy zaś, gdy liczbę ofiar śmiertelnych na drodze porównamy z liczbą kilometrów pokonanych przez kierowców.
W 2019 roku na drogach w Polsce zginęło niemal 3 000 osób, a kolejne 35 tysięcy zostało rannych, w tym wiele ciężko. Niektórzy z nich już nigdy nie wrócą do sprawności, co rzutuje na sytuację nie tylko samych ofiar, ale także ich rodzin, których życie po wypadku zmienia się bezpowrotnie.
Te prawie 40 000 ofiar wypadków drogowych rocznie to nie tylko ludzkie tragedie, ale także olbrzymie koszta dla budżetu państwa. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego szacowała, że łączny koszt kolizji i wypadków drogowych w Polsce w 2018 wyniósł 56,6 mld złotych! To więcej niż roczny koszt programu 500+, czy ponad dwa razy więcej niż łączny roczny koszt inwestycji w drogi ekspresowe i autostrady.
Liczby te wyglądają jeszcze bardziej przerażająco przy przeliczeniu kosztów na pojedynczą ofiarę. Mowa tu o średnio 2,4 miliona złotych w przypadku ofiary śmiertelnej, aż o 3,3 miliona złotych w przypadku ofiary ciężko rannej i 48,2 tysiąca złotych u ofiary lekko rannej. Aż 58 proc. (33 z 57 miliardów złotych) kosztów wypadków i kolizji drogowych jest związanych z ofiarami ciężko rannymi.
Szybko równa się niebezpiecznie
Nasza pozycja niechlubnego antylidera Europy w bezpieczeństwie na drogach to efekt wieloletniego politycznego porozumienia ponad podziałami.
Przypomnijmy: maksymalna stawka mandatu za wykroczenie drogowe nie zmieniła się w Polsce od 26 lat!
Gdyby ta stawka zmieniała się wraz ze średnią pensją w kraju, za najcięższe grzechy kierowcy płaciliby ponad 4000 zł. Jeszcze więcej, ponad 4500 zł, byłoby to przy powiązaniu stawek mandatów z wynagrodzeniem minimalnym. Za wykroczenia drogowe płacimy więc relatywnie coraz mniej.
Niskie kwoty mandatów to jeden z fundamentalnych powodów, przez które polskie drogi należą do najniebezpieczniejszych w Europie.
Nowa propozycja rządu o urealnieniu stawek mandatów drogowych, niewaloryzowanych od ćwierćwiecza, powinna zyskać szerokie poparcie, bo to nakazuje polityczna odpowiedzialność. Także badania opinii publicznej pokazują jasno, że zdecydowana większość obywateli popiera ten kierunek zmian.
Przypomnijmy: głosowany wkrótce w Sejmie rządowy projekt zmian, który ma poprawić bezpieczeństwo na polskich drogach, zakłada, że maksymalny mandat za wykroczenia drogowe będzie wynosił 5 tys. zł, a w przypadku grzywny od sądu będzie to 30 tys. zł.
Za przekroczenie prędkości o ponad 30 km/h piraci drogowi zapłacą 1 500 zł, podobnie za nieustąpienie pierwszeństwa pieszym. A w dodatku za złamanie niektórych przepisów po raz kolejny w okresie dwóch lat kary mogą być jeszcze wyższe.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że sprawcami 88 proc. wypadków drogowych w Polsce są kierowcy. Może to się wydawać zaskakujące, dopóki nie uświadomimy sobie, że 90 proc. kierowców przekracza prędkość poza obszarem zabudowanym, a 85 proc. kierowców przekracza prędkość przy przejściach dla pieszych w mieście. A to właśnie nadmierna prędkość jest najczęstszą przyczyną wypadków z ofiarami.
W tym kontekście urealnienie stawek mandatów to bez wątpienia słuszny i potrzebny krok, bo polscy kierowcy muszą zdjąć nogę z gazu. Surowość i dotkliwość kary zapewne skłoni część osób do refleksji. Pytanie jednak brzmi, czy ten ruch wystarczy, żeby znacząco poprawić bezpieczeństwo na polskich drogach i zmniejszyć liczbę tragedii ludzkich?
Nie tylko mandaty, ale i nieuchronność kary
Odpowiedzi należy szukać w nieuchronności kary. Same wyższe stawki mandatów mogą nie wystarczyć, jeśli drogowi bandyci będą mieli poczucie, że bycie złapanym na łamaniu przepisów jest mało prawdopodobne. A tak niestety wygląda sytuacja na polskich drogach: mamy nie tylko śmiesznie niskie kary, ale także fatalny system ich egzekwowania.
Zacznijmy od najłatwiej policzalnego elementu tego systemu, czyli fotoradarów. Mamy ich w kraju zdecydowanie zbyt mało. Najwyższa Izba Kontroli w swojej “megainformacji o bezpieczeństwie uczestników ruchu drogowego” porównuje liczbę fotoradarów do wielkości krajów. Dla Polski ten współczynnik jest 2,5 razy mniejszy niż dla Francji, 6,3 niż dla Niemiec i aż 23 niż dla Belgii. A to najprostsza metoda do kontroli prędkości samochodów, bo może być w całości zautomatyzowana.
Skuteczność fotoradarów udowodnił Instytut Transportu Samochodowego, który przeanalizował miejsca, z których fotoradary zniknęły w 2016 r., gdy samorządy straciły możliwość korzystania z urządzeń nadzoru nad kierowcami. Liczba ofiar śmiertelnych wzrosła w tych miejscach średnio o 46 procent.
Podobne wnioski przytoczył NIK we wspomnianej megainformacji: “w zdecydowanej większości miejsc, w których ustawione były urządzenia rejestrujące, zmniejszeniu uległa zarówno liczba pojazdów przekraczających dozwoloną prędkość, jak i liczba zdarzeń drogowych.”
W świetle powyższych liczb – zarówno koszcie wypadków drogowych, jak i liczbie ofiar śmiertelnych na drogach – postawienie na fotoradary jest inwestycją. I nie chodzi tu o sięganie do czyjejś kieszeni, tylko o oszczędność z powodu mniejszej liczby wypadków. To po prostu inwestycja w ludzkie życie.
Fotoradary ratują życie
Skuteczność fotoradarów jest też potwierdzona w innych krajach.
Naukowcy z londyńskiego Imperial College przeanalizowali dane z 771 fotoradarów w Anglii. Wynika z nich, że liczba wypadków w ich okolicach spadła o 15 proc. Ponad 2 500 fotoradarów zainstalowanych we Francji w latach 2003-2010 (w Polsce jest ich dziś raptem ok. 500) pozwoliła uniknąć 15 tysięcy śmierci na drodze i kolejnych 62 tysięcy osób rannych w wypadkach.
To szacunki Francuskiego Instytutu IFSTTAR. I to nie koniec działań francuskich władz na rzecz poprawy bezpieczeństwa na drogach i kontroli prędkości, bo dwa lata temu ogłosił plan zainstalowania 1 200 kolejnych urządzeń do końca 2020 roku. Francuskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nazwało je fotoradarami przyszłości, bo automatycznie potrafią też wystawić mandat za brak zapiętych pasów lub rozmowę przez telefon.
W Polsce, w wyniku wspomnianej zmiany z 2016 roku – odebraniu samorządom możliwości kontrolowania prędkości – system fotoradarów jest scentralizowany. W debacie publicznej pojawiają się anegdotyczne argumenty o fotoradarach straży gminnych, które miały być “skokiem na kasę”, a nie dbaniem o bezpieczeństwo. I rzeczywiście, również NIK wskazywał na takie sytuacje, ale jednocześnie kontrolerzy stwierdzili: “Nie budziła natomiast zastrzeżeń NIK lokalizacja większości samorządowych fotoradarów stacjonarnych. Ich maszty stanęły najczęściej w miejscach, gdzie wcześniej dochodziło do niebezpiecznych wypadków”.
W tym kontekście cała narracja o “skoku na kasę”, jakiego rzekomo dokonywały samorządy ustawiając fotoradary, po prostu się nie broni. Oczywiście, jasne jest, że lokalizacje fotoradarów gminnych powinny opierać się na czytelnych kryteriach związanych z bezpieczeństwem lub być opiniowane przez Policję czy Główny Inspektorat Transportu Drogowego.
Równie jasne jest jednak, że odebranie samorządom decyzyjności w kwestii lokalizacji fotoradarów obniżyło bezpieczeństwo na polskich drogach. Ten błąd trzeba naprawić.
Ale to nie jedyna rzecz do poprawy, jeśli chodzi o egzekucję przepisów. Jak pokazał raport NIK z listopada 2019 r., połowa kierowców ukaranych mandatami drogowymi nie płaci ich, bo ulegają przedawnieniu. Budżet państwa traci na tym ponad 100 milionów zł rocznie, a co gorsza, poczucie bezkarności u łamiących przepisy kierowców się zwiększa.
Jest prosty sposób na to, jak zmienić ten stan rzeczy: egzekucja mandatów za wykroczenie drogowe poprzez system CANARD, patrole policji i inne uprawnione służby powinna być prowadzona w uproszczonym postępowaniu administracyjnym, a nie jak obecnie w postępowaniu wykroczeniowym.
Bo daje ono możliwość nieuczciwym kierowcom uniknięcia kary poprzez nieodbieranie korespondencji lub przeciąganie postępowania. W sytuacji, gdy nowoczesne technologie w sposób bardzo precyzyjny są w stanie zidentyfikować pojazd, którego kierowca popełnia wykroczenia, obowiązkiem właściciela powinno być wskazanie kierującego bez prowadzenia żmudnego, kosztownego i długotrwałego postępowania.
Gdzie jest policja? Ściga pieszych
I wreszcie ostatni element, który jest konieczny do zreformowania, jeśli rząd chce na poważnie poprawić bezpieczeństwo na drogach. To sposób funkcjonowania policji i nastawienie tej służby do sytuacji na drogach, przede wszystkim w kwestii bezpieczeństwa pieszych.
Jak pokazał raport NIK z lutego 2021 r., w swoich akcjach poprawy bezpieczeństwa niechronionych uczestników ruchu drogowego policja uwagę skupia głównie na zachowaniu… pieszych i rowerzystów. Dzieje się tak, pomimo że badania jasno pokazują, iż to głównie kierowcy powodują wypadki z ofiarami śmiertelnymi, a 90 proc. z nich nie przestrzega przepisów dojeżdżając do przejścia dla pieszych.
Jak pisze Najwyższa Izba Kontroli: “(…) wobec pieszych zastosowano od pięciu (w 2019 r.) do ośmiu (w 2016 r.) razy więcej pouczeń, mandatów i wniosków o ukaranie. Choć jak pokazują dane wypadków i kolizji z winy pieszych było mniej niż z winy kierowców”.
Kontrolerzy zauważyli też, że akcje edukacyjne policji skierowane są głównie do pieszych, w szczególności do dzieci i polegają przede wszystkim na rozdawaniu im odblasków.
To podejście musi się zmienić i jest to zadaniem nadzorujących tę służbę polityków, by wydać odpowiednie rozporządzenia dla komendantów Policji. Niestety, znany z twardej ręki minister Mariusz Kamiński akurat w sprawie bezpieczeństwa na drogach wykazuje się zaskakującą wyrozumiałością dla bandytów. Szkoda, bo podległa mu służba ma w ręku wszelkie narzędzia by realnie uratować setki, jeśli nie tysiące żyć ludzkich. Wystarczy, że wreszcie skupi się na tych, którzy powodują największe zagrożenie na polskich drogach: na kierowcach przekraczających prędkość.
Czas na nowe porozumienie ponad podziałami
Wspomniane 26 lat bez zmian maksymalnych stawek drogowych za piractwo drogowe to efekt politycznego porozumienia ponad podziałami. Od ćwierćwiecza politycy nie mieli odwagi na daleko idące zmiany w prawie o ruchu drogowym. Mimo tysięcy ofiar śmiertelnych czy krytycznych głosów ekspertów oraz Najwyższej Izby Kontroli panowała w tej sprawie polityczna znieczulica.
W międzyczasie zmieniły się jednak nastroje społeczne, również w wyniku tragicznych wypadków, które wstrząsnęły opinią publiczną. Przykładem może być śmiertelne potrącenie na ul. Sokratesa w Warszawie, gdzie na przejściu dla pieszych młody mężczyzna odepchnął żonę i syna w wózku, ale sam został zabity przez kierowcę, który przy ograniczeniu 50 km/h jechał aż 136 km/h.
Inne podejście społeczeństwa daje szansę na nowe polityczne porozumienie ponad podziałami: porozumienie na rzecz zakończenia bezkarności drogowych bandytów. Ważne jednak, by politycy nie zatrzymali się w pół kroku i zadbają o skuteczne egzekwowanie przepisów. Do tego konieczne jest przywrócenie fotoradarów samorządom i realne działania Policji na rzecz bezpiecznych dróg. Gdy chodzi o życie, nie pora na zgniłe kompromisy.
Konieczna jest skuteczna egzekucja prawa, podnoszenie mandatów, bez wymuszenia przestrzegania przepisów, to kolejne działania, które wzmogą korupcję. Sądzę, że niezbędny jest przegląd oznakowania dróg. Absurdów jest pełno, nowe trasy szybkiego ruchu pełne są bezsensownych ograniczeń. Znaki ustawia się bez sensownych zasad, wg uznania urzędników. Nadmierne ograniczenia nie są przestrzegane, utrwalają wyłącznie niedobre zwyczaje kierowców, demoralizują. Prawo drogowe powinno zawierać generalny przepis, który wymaga dodatkowego ograniczenia prędkości o ??? km/h, gdy pada, gdy nawierzchnia może być śliska.
Dokładnie. Nieraz się okazuje ze wobec łamania przepisów drogowych są równi i równiejsi.
Wysokość mandatów powinna być proporcjonalna do zarobków. Jeśli ktoś będzie musiał zapłacić za wykroczenie równoważność swojej miesięcznej pensji to łatwiej będzie mógł odczuć edukacyjną funkcje mandatu.
Histeria wymierzona w kierowców
odc. 36854868965 Wyższe mandaty mają poparcie społeczne, a 90 % kierowców przekracza dozwoloną prędkość. Hmmm… Chyba zdarzały się bardziej rzetelne sondaże. Nie oszukujmy sie: limity prędkości są absurdalnie niskie i ludzie nie będą ich przestrzegać. Egzekucja? Spokojnie, jest CB , jest Yanosik, damy sobie radę. Niestety niewielka część kierowców będzie mieć pecha i zapłaci absurdalnie wysoki mandat. Tragedia na ulicy Sokratesa? A jaki ma to związek przyczynowo-skutkowy z mandatami? Po prostu trzeba w tym miejscu postawić sygnalizację świetlną, gdyby ta sygnalizacja tam była niemal na pewno nie byłoby tragedii. Posłom przypominam, że wybory będą być może już na wiosnę. Na pewno chcecie teraz podpaść kierowcom? "Bandyci drogowi" widzę , że p. Mencwel długo współpracował z p. Jakim i zdążył przejąć jego język i skłonności do szczęścia na nielubiane grupy społeczne. Drodzy demokraci: szczucie na kierowców to tworzenie podglebia dla populizmu , jeśli ludzie nagminnie jeżdżą szybciej niż pozwalają przepisy, a politycy ich nie bronią przed absurdalnie wysokimi mandatami, to znaczy, że mamy do czynienia z kryzysem reprezentacji. Kryzys reprezentacji niestety często kończy się umocnieniem populistów. Naprawdę chcemy przed wyborami tuczyć Konfederację? A jako, że tekst jest gęsty od statystyk, to rozumiem, że przez przeoczenie Autorzy nie wspomnieli, że proponowane kwoty mandatów w stosunku do zarobków byłyby jednymi z najwyższych w Europie, drastycznie wyższe od unijnej średniej. Oczywiście to tylko przeoczenie, a nie manipulacja, prawda?
Święta prawda. Tę histerię nakręcają głównie ludzie, którzy nie mają pojęcia o jeździe dłuższej niż 50 km dziennie. Każdy wyjazd za miasto to już wyprawa, a jazda autostradą to odkrywanie nowego świata. Na naszych drogach pokutuje przede wszystkim brak doświadczenia i słabe oznakowanie. Plus przeświadczenie wpajane przez policję, że wolno znaczy bezpiecznie. To tak jak niektórzy rowerzyści. Myślą, że jak założą kask, to są już nieśmiertelni i mogą wyłączyć zwykłe myślenie.
> jeśli ludzie nagminnie jeżdżą szybciej niż pozwalają przepisy, a politycy ich nie bronią przed absurdalnie wysokimi mandatami, to znaczy, że mamy do czynienia z kryzysem reprezentacji.
Nie zrozumiałem tego rozumowania. To znaczy, że politycy mają reprezentować groźne dla życia, zdrowia i budżetu zachowania?
I jeszcze jedno pytanie – jak to jest, że za granicą da się jeździć wolniej? Bo to prawa fizyki, że energia uderzenia rośnie do kwadratu prędkości, tu infrastruktura nie ma nic do gadania.
Dlaczego za granicą jeżdżą wolniej? No co za absurdalne pytanie! Bo nie potrafią! Jeździć trzeba umieć. Powyżej mamy wypowiedzi doświadczonych mistrzów kierownicy, co jeżdżą szybko, ale bezpiecznie. No i zwiastują demoralizację polityczną i społeczną. No raczej. Nie po to mamy szybkie samochody, aby dziadować na drodze. Szkoda że wyobraźnia tak wielu kierowców, ogranicza się do wyobrażeń o swoich umiejętnościach i wszechmocy nad fizyką.
Men Cwel. I co więcej mówić?
Prawda jest taka, że mandaty jaki i również wysokość apanaży dla rządu powinna być proporcjonalna do minimalnej krajowej. Nie średniej, a minimalnej właśnie.
Wzrost wysokości mandatów niewiele zmieni jeśli ich egzekucja nadal pozostanie w dużej części bezskuteczna, gdy dłużnik zarabia jedynie minimalne wynagrodzenie, które jest stanowi kwotę wolną od zajęcia. Egzekucja z ruchomości już dawno jest martwa.
Wg mnie stanowczo za mało jest odcinkowych pomiarów prędkości. Zwykły fotoradar to hamowanie przed i przyspieszanie za, a odcinkowy pomiar to przepisowa jazda na dłuższym dystansie.
Na pewno uratujemy wiele istnień likwidując znaki informacyjne o położeniu radaru(jak to ma miejsce w większości rozsądnych krajów). Takie ostrzeżenia to niezły absurd. Typowy obrazek : zwalniające gwałtownie przed radarem pojazdy i pełny gaz po minięciu radaru. I zabawa w ciuciubabkę trwa w najlepsze.Niektóre komentarze to
najwyraźniej wypociny sfrustrowanych piratów drogowych(czytaj potencjalnych
zabójców). Szerokiej drogi z wieloma nieoznakowanymi radarami,czyli bezpieczniejszej.
Niestety TK orzekł, że jest to niezgodne z Konstytucją…
Wysokość kar to będzie fikcja, najważniejsza jest i powinna być NIEUCHRONNOŚĆ. Kiedyś przez kilkanaście lat średniorocznie kręciłem codziennie ponad 100km, co weekend 312 do 400km. Jakieś akcje ogólnopolskie to była fikcja telewizyjna. Jak ZNICZ to w większych miastach przy większych cmentarzach, jeśli łapanie pijaków to podobnie – większe miasta i drogi krajowe. A na drogach wojewódzkich i powiatówkach rzeźnia przez cały rok. Szacuję że złapią procent może dwa, tych bardziej pijanych – o ile kogoś rozjadą. Jest powszechne przyzwolenie – dziadek jeździł po pijaku (ale furmanką – to trzeźwy koń go przywiózł), ojciec ciężarówką jeździł na bani, proboszcz Wartburgiem także, to i synek da radę. Dopiero gdy stanie się tragedia, to wielki lament – miał chłop pecha. O ofiarach mowa jest tylko w telewizji i na mszy pogrzebowej. Na siadanie po alkoholu jest po prostu PRZYZWOLENIE społeczne i często rodzinne. Powszechne przyzwolenie, łącznie ze słynnymi słowami szamana z Torunia https://www.youtube.com/watch?v=VBYyMf76ooM . Co się dzieje na drogach, trochę pokazują nagrania z kamerek w pojazdach. Drobnym dowodem mogą być też nagrania z kamer na przejazdach kolejowych. Zgroza! Np. https://www.youtube.com/watch?v=MLm5U41lTUE
Jest pewien mały problem. Policja korzysta z okazji i ładuje w obywateli, owszem wariatów nie brakuje, ale gdy ich brakuje dowala sie w zwykłych januszy jadących 70 w polu z ograniczeniem do 40. A wy wicie czym to pachnie, karą śmierci dla niebieskich
Niestety nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Dlaczego media o tym nie trąbią? Bo te przepisy godzą w suwerena.
Nie tak dawno, Ziobro chciał się suwerenowi przypodobać przepisem, że skoro w zabudowanym traci się uprawnienia po przekroczeniu limitu o 50, to se obliczył, że to dwukrotna dopuszczalnej, więc poza zabudowanym utrata prawka powinna być po 180 a na autostradzie po 280. Logiczne, prawda? Wiadomo, że Ziobro takim radosnym rozporządzeniem, mógłby podebrać nieco elektoratu konfie.
I o tym było głośno.
Teraz rząd się nie chwali, bo wiadomo, że suweren może się obrazić. Więc po co rząd to robi, skoro może stracić poparcie gdyby faktycznie zacząłby egzekwować te przepisy?
Dla naszego bezpieczeństwa? Bo to jest słuszne? PiS?
Nigdy w życiu i tak im dopomóż pambu i Putin!
Ten rząd robi to dla kasy. A mając tak wspaniałych stróżów prawa jakich mamy obecnie, to ja już widzę egzekwowanie przepisów. Jakaś drobna kobieta, jakiś starszy pan, bez kamerki, w dużym mieście, gdzie PiS nie ma elektoratu, będą jechać przepisowo, pislicja zatrzyma, stwierdzi, że przepisowo nie było, obywatel będzie oponował, dostanie gazem za czynną napaść, rozprawę a na dokładkę srogi mandacik.
A suweren między wsią a prowincją jak zapierniczał audiczką, tak zapierniczał będzie i żadna pislicja suwerenowi przeszkadzać nie będzie.
Dlatego rząd to wprowadzi i zrobi to po cichu, aby nie niepokoić elektoratu. Dla pozostałych ładnie to wygląda, "ponad podziałami", więc klepną i niebawem pożałują.
Nie do końca. Jeśli będzie tak, jak piszesz to statystyki dotyczące wypadków się nie zmienią (albo zmienią na gorsze). I jeśli będą wolne media, to ktoś zacznie pytać rząd: o co kaman? Podnieśliście mandaciki, niby nawet ściągalność poprawiliście, a wypadków więcej? Nie tego chce suweren.
Musiały by być wolne media, co nie jest wcale takie oczywiste. Musiałby też chcieć się tematu podjąć, a to również nie takie oczywiste, bo lepiej się klikają afery z życia władzy i celebrytów.
Co najśmieszniejsze, może się okazać, że media jednak zaczną grzać temat, bo póki co to obserwuje w różnych mediach w sekcji komentarzy niezłą nagonkę na PiS "ponad podziałami".
Najśmieszniejsze by było, a jednak całkiem prawdopodobne, jakby gwoździem do trumny PiSu okazało się wprowadzenie tych przepisów.
Nie ufam PiSowi, że chce to zrobić w szczytnym celu. Natomiast naprawdę chciałbym, by sytuacja na drodze się poprawiła i takie zmiany, gdyby faktycznie byłyby egzekwowane, mogłyby się temu przyczynić.
Ja od lat powtarzam, że aby znaleźć kasę do budżetu, to wystarczyłoby nawet z obecnymi stawkami wypuścić policję na drogi. Ja w godzinę na drodze zebrałbym kilkadziesiąt mandatów i zabrał kilka uprawnień. W pełni udokumentowanych i udowodnionych w świetle prawa.
No ale elektorat z każdej strony poczułby zamach na swoją wolność do bycia niebezpieczeństwem na drodze.
"Ja od lat powtarzam, że aby znaleźć kasę do budżetu, to wystarczyłoby nawet z obecnymi stawkami wypuścić policję na drogi. Ja w godzinę na drodze zebrałbym kilkadziesiąt mandatów i zabrał kilka uprawnień. W pełni udokumentowanych i udowodnionych w świetle prawa."
Jeśli masz na myśli kasę, to tak, ale jeśli idzie o bezpieczeństwo – to niestety to by niewiele pomogło. Ludzie teraz są na tyle bezczelni, że jeżdżą i bez PJ.
Głupot w tym tekście jest taka ilość, że nie sposób tego ujścia w jednym komentarzu. Dość jednak powiedzieć, że samo twierdzenie, że "prędkość zabija" jest po prostu prymitywnym, populistycznym redukowaniem złożonego zjawiska do jednego elementu, który mu towarzyszy. Sami autorzy zresztą temu poniekąd przeczą, przytaczając fakt, że przekraczanie dopuszczalnej prędkości na terenie niezabudowanym jest zjawiskiem nadmiernie powszechnym.
Tylko umyka im dość oczywiste spostrzeżenie, że przytłaczająca większość przypadków jazdy ponad dopuszczalna prędkość nie prowadzi do żadnej sytuacji niebezpiecznej, ani tym bardziej wypadku.
Dokładnie! Czepiają się jeżdżenia po alkoholu, teraz się będą czepiać łamania przepisów. Przecież gdyby każda jazda po alkoholu kończyła się wypadkiem, to byśmy już dawno wyginęli. Dajcie ludziom żyć.
Niezbyt udana ironia. Teoretycznie, owszem, w drodze takiej prymitywnej redukcji winę za wypadek zwala się na alkohol, chociaż rzeczywistość jest zdecydowanie bardziej złożona. Problem w tym, że tak naprawdę największym zagrożeniem na drogach nie jest alkohol, ani nadmierna prędkość, tylko brak trzeźwej oceny sytuacji i niedostosowanie sposobu jazdy, w tym prędkości, do faktycznych warunków na drodze (do której znaki mogą się mieć zupełnie nijak). Alkohol natomiast niewątpliwie nie sprzyja trzeźwej ocenie czegokolwiek.
W takim razie któż ma weryfikować, czy kierowca trzeźwo ocenia sytuację? Kierowca czy przepisy? Każdy kierowca jest przekonany, że trzeźwo ocenia sytuację i nad nią panuje, niezależnie czy tak jest w rzeczywistości.
Oczywiście, że kierowca. Przepisy wyznaczają jedynie granice swobody jego decyzji, ale przecież nie zdejmują z niego obowiązku dostosowania sposobu jazdy do istniejących warunków. Wręcz takowy obowiązek na kierowcę nakładają.
Zamiast pomstować na kierowców, że przekraczają prędkość, proponowałbym odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego ją przekraczają.
1. Bo nie mają dość wyobraźni.
2. Bo lubią szybką jazdę i emocje, a nie mają ochoty, ani umiejętności, ani chęci by zapłacić za tor.
3. Bo jadąc przepisowo, jest się wyprzedzanym, otrąbianym, ma się przyklejoną audiczkę do zderzaka.
4. Bo zamiast załatać dziury w drodze 30 lat temu, to stawia się ograniczenie do 30.
5. Bo wielkość mandatów i egzekwowanie przepisów praktycznie nie istnieje.
6. Bo lubimy się ścigać i pokazywać innym, że jesteśmy lepsi.
7. Bo jeszcze nie spowodowaliśmy tragicznego w skutkach wypadku.
8. Bo jesteśmy nieświadomi, niewyedukowani i źle przeszkoleni na kursach.
9. Bo pracujemy jako kierowca i szef promuje skuteczność a nie przepisową jazdę.
10. Bo zawsze nam się wydaje za wolno, dopóki nie dojdzie do sytuacji, której nie dało się przewidzieć.
Itd. Itd. Itd.
Kierowca to sobie może na torze decydować z jaką prędkością jedzie. Na drogach obowiązują przepisy i zasady ruchu a nie iluzja wszechmocy zazwyczaj kiepskiego kierowcy.
Zapomniał Pan o najważniejszym, a wspólnym nawet dla tych, które Pan wymienił. Kierowca przekracza prędkość, bo ocenia, że nie spowoduje to żadnego niebezpieczeństwa. Kłopotem dla antysamochodowych demagogów jest to, że w przytłaczającej większości przypadków kierowca ma rację. Nikły procent, albo i promil, kierowców jadących ponad limit, powoduje jakikolwiek wypadek.
Argument że kierowca ma jechać zgodnie ze znakami, a nie decydować z jaką prędkością jedzie, to niewyobrażalny idiotyzm. Idąc tym tokiem rozumowania kierowca na terenie niezabudowanym ma prawo jechać 90/h, nawet jeżeli ma mgłę i widoczność na drodze na 30 metrów. Bo to nie kierowca nie ma decydować, z jaką prędkością jedzie, tak?
Przepisy mają bardzo dokładnie skonstruowany zapis o niedostosowaniu prędkości do warunków jazdy.
Są ograniczenia przepisami a także przepisy, które nakazują w obrębie danych ograniczeń, używania mózgu w zależności od sytuacji.
Od wielu dziesięcioleci robi się badania i statystyki. Na ich podstawie powstają przepisy drogowe.
Dotyczą one zwykłych kierowców, kierowców zawodowych, kierowców rajdowych. Kierowca rajdowy, albo instruktor rajdowy, potrafi znacznie więcej. Czy na drogach publicznych obowiązują ich inne przepisy? Nie. Dlaczego? Bo są to drogi publiczne. Wyjątkiem od reguły są pojazdy uprzywilejowane, które również są objęte różnymi przepisami.
Proste ćwiczenie umysłowe. Czy gdyby kierowcy w Polsce przestrzegali przepisów i ograniczeń, byłoby więcej wypadków, czy mniej?
No i na tym możemy zakończyć dyskusję niezależnie od odpowiedzi, bo zarówno pierwsza jak i druga oznacza brak sensu dalszej polemiki.
No właśnie, mają, czyli Pan wie doskonale, że kierowca na obowiązek sam oceniać z jaką prędkością może jechać. To po co były te głupoty, że "może sobie na torze decydować"?
O używanie mózgu się cały czas rozchodzi. Wypadki są tam, gdzie kierowca mózgu nie użył. Jeżeli kierowca mózgu używa, to może też racjonalnie ocenić, że na danej drodze w istniejących warunkach jazda 30 ponad limit nie spowoduje żadnego niebezpieczeństwa. A na innej drodze, że jazda dozwolone 90 będzie niebezpieczna, bo takie są akurat warunki na drodze.
Przepisy ruchu drogowego mają zapewniać bezpieczeństwo, ale ponad to mają też być sprawiedliwe. Przekroczenie prędkości w zdecydowanej większości przypadków jest błahym, czysto formalnym wykroczeniem i sprawiedliwa za nie będzie proporcjonalnie błaha kara.
"King George" Ale zdajesz sobie sprawę, że zapis mówiący o dostosowaniu prędkości do warunków panujących na drodze (nie tylko pogodowych!) nie jest w żaden sposób mierzalny i nie można mieć przez to sztywnych zapisów?
Np. gdyby był taki zapis: "przy zmniejszonej przejrzystości powietrza o 35% prędkość maksymalna na danym odcinku jest obniżona o 30km/h" – w jaki sposób i kto miałby zmierzyć przejrzystość powietrza? To samo dotyczy nawierzchni i tego czy i jak jest śliska. To po prostu wartości niemierzalne podczas jazdy i w żaden sposób nie da się tego wpisać w KRD. Dlatego jest taki intepretowalny zapis. Dla jednego warunki są wyśmienite, dla drugiego nie. A w statystykach policyjnych właśnie niedostosowanie prędkości jest drugim (albo trzecim) powodem wypadków drogowych. To co Pan pisze (proponuje) to anarchia na drodze bo każdy by jeździł z dowolną prędkością ("Co, ja nie dam rady?")
"Przekroczenie prędkości w zdecydowanej większości przypadków jest błahym"
No chyba jednak nie. Zobacz, co się dzieje na polskich autostradach i drogach ekspresowych. Jazda na zderzaku, poganianie – to wszystko wynika właśnie z tego, że ktoś popełnia "błahe wykroczenie".
Nie kierowca ma określać przepisy. Kierowca ma się do nich dostosować niezależnie od samooceny. Zapewniam, że im mniejsza wyobraźnia, im mniejsze doświadczenie, tym wyższa ignorancja i brak pokory.
Jeżdżę motocyklem i samochodem. Obecnie sześciocylindrowym, trzy litrowym Subaru. To jest nie tylko mocniejsze auto niż większość na drodze, ale też bezpieczniejsze i pewniejsze w zakrętach. Jeżdżę jednak zgodnie z przepisami i dostosowuję się w ich ramach do warunków na drodze. Jakoś nie cierpię z tego powodu.
Dosłownie parę dni temu uniknąłem wypadku, właśnie dzięki stosowaniu przepisów.
Droga jeszcze w terenie zabudowanym z pierwszeństwem. Dojeżdżam do skrzyżowania za którym jest znak o końcu terenu zabudowanego. Jest to droga z dala od centrum, ale znajduje się tam jeden market i dopiero za nim jest brak ograniczenia do 50.
Dojeżdżam do skrzyżowania z podporządkowaną, na liczniku mam niecałe 60 czyli realnie jakieś 52-53 km/h.
Z mojej lewej strony dojeżdża dość leciwy VW sharan i zatrzymuje się na stopie, po czym rusza wprost przede mnie. Ja hebluję jednocześnie z klaksonem, on hebluje bo słyszy klakson, zatrzymuje się w poprzek całego lewego pasa, ja przejeżdzam przed nim. Obok siedziała kobieta. Prawdopodobnie nie popatrzył dokładnie poza jej głową na drogę po prawej stronie.
Gdybym jechał tak jak pozostali kierowcy na tej drodze, czyli zdecydowanie szybciej, albo miałbym jakąś przyklejoną audiczkę do zderzaka, mogłoby się skończyć kiepsko.
Gość po prostu wjechał przede mnie. Nie wymuszał, nie piracił, po prostu nie popatrzył. Gdybym ja miał wyższą prędkość, to zapewne nie zdążyłbym zareagować. Tym samym tamten by nie zareagował, bo hamował jak usłyszał klakson. Gdybym miał kogoś zaraz za sobą, wjechałby we mnie.
Nie było niemal żadnej drogi hamowania, bo gość ruszył tuż przede mnie, wiec może moja prędkość spadła do czterdziestu paru. Co by się stało gdybym walnął z taką prędkością ciężkim autem centralnie w przedni bok leciwego sharana? Babka pewnie wybiłaby głową szybę i zapewne miała uszkodzone kręgi szyjne co najmniej. Czy by mnie gdzieś nie rzuciło do rowu, też nie wiem, bo zapewne wystrzeliłaby poduszka.
Nie da się przewidzieć tego co się dzieje na drogach publicznych. Nawet jak nie ma innych aut, to może wyskoczyć zwierzę. Inaczej się to kończy przy 90, inaczej przy 120-130.
Ja miałem mnóstwo takich sytuacji i wielu nie da się uniknąć, a wiele można przy odpowiedniej prędkości. To jest fizyka, to są badania i statystyki a nie kwestia dobrego mniemania o sobie.
King George, powiedz mi, jak z takim przekonaniem uzyskałeś prawo jazdy? Na egzaminie również dostosowywałeś prędkość wedle swego uznania? Przekonywałeś do swoich wizji instruktora a potem egzaminatora? Bo jeśli nie, to zwyczajnie zakombinowałeś polskim zwyczajem, jak większość kierowców, którzy myślą podobnie i nie powinni uzyskać prawa jazdy. Skoro ma się takie poglądy, to trzeba być uczciwym na egzaminie i podczas kursu. Wówczas nie dostałbyś uprawnień, bo osoby, które traktują przepisy wedle swojego uznania, nie otrzymują uprawnień. Gorzej, że w tym kraju owe przepisy nie są już weryfikowane i egzekwowane na drodze a tak powinno być, tak jak w krajach bardziej cywilizowanych.
Na egzaminie, tak na prawo jazdy, jak i każdym innym, postępuje się tak, żeby zdać egzamin. Na ile takie postępowanie jest przystosowane do prawdziwego życia, poza egzaminem, to jest nie od dziś mocno dyskusyjne.
A co do mnie, to świeżo po egzaminie jeździłem bardzo przepisowo. To właśnie lata doświadczenia za kierownicą zmieniają perspektywę. Nie wspominając o tym że kierowca z kilkuletnim czy dłuższym stażem jeździ po prostu o wiele lepiej niż świeżak zaraz po egzaminie.
Dopóty nie zabije kogoś swoim przekonaniem o własnych umiejętnościach i doświadczeniu. A i to wcale nie takie pewne.
Znam takich kierowców co jeżdżą kilkadziesiąt lat i za każdym razem kiedy mieli tylko stłuczkę z ich winy, zawsze winny był kto inny, zawsze ktoś nie umiał jeździć, bo nie zareagował w porę na wymuszenie. Dwóch się zresocjalizowało dopiero kiedy się potłukli w wypadkach z własnej winy. Zazwyczaj Polak przed i po szkodzie głupi. Zatem jeśli faktycznie te przepisy będą wprowadzone i faktycznie będą egzekwowane, to sytuacja się poprawi na drogach. Niestety, ale ten chłopopańszczyźniany naród dopóki nie nauczy się przestrzegać prawa i przepisów, to zawsze będzie skazany na klęskę. I tyczy się to od najwyższej władzy, po najniższych. Bo przed kim politycy mają się wstydzić, że naginają lub łamią prawo? Przed obywatelami, którzy uważają, że od tego ono jest?
"Ten chłopopańszczyźniany naród".
Pogarda dla ludzi to zdecydowanie nie jest przepis na sprawiedliwe prawo.
Pogarda dla prawa nie jest przepisem na społeczeństwo obywatelskie.
To już zależy od prawa. Jeżeli jest złe, niesprawiedliwe, to bardziej obywatelskie może być sprzeciwianie się takiemu prawu.
Prawdziwą pogardę, to mamy na drodze, nie w "złym" prawie.
Pogardę dla przepisów, dla bezpieczeństwa i życia współuczestników ruchu. Widać ją w zachowaniu, wymuszeniach, braku wyobraźni a także w gestach i słowach.
Jeśli w kraju, gdzie nie przestrzega się przepisów na drodze, ginie więcej ludzi niż w krajach, gdzie przepisów się przestrzega, to chyba nie prawo jest problemem a jego respektowanie.
Solidarność w walce z przepisami, które ratują życie to jak solidarność w walce ze szczepionkami. To są postawy antyspołeczne a nie obywatelskie.
Antyspołeczne jest żądanie niesprawiedliwego, nieproporcjonalnie surowego karania ludzi za błahe wykroczenia.
Zgadza się, jednak przekraczanie prędkości nie należy do błahych wykroczeń.
"To już zależy od prawa. Jeżeli jest złe, niesprawiedliwe, to bardziej obywatelskie może być sprzeciwianie się takiemu prawu."
Wg kogo jest złe? Wg garstki, która w poważaniu ma przepisy (często i czyjeś bezpieczeństwo) i nadal chce mieć je w poważaniu?
Moim szanownym adwersarzom polecam sobie przemyśleć pewną kwestię. Jeżeli, jak czytamy powyżej, 90% kierowców w Polsce przekracza dopuszczalną prędkość poza terenem zabudowanym – w co jestem skłonny uwierzyć – to ilu z nich powoduje przez to jakieś wypadki? Przyjmijmy hojnie że 3% z nich, choć podejrzewam, że to wartość zawyżona o dobry rząd wielkości. W jaki sposób te pozostałe 97% jadących za szybko nie powoduje wypadku? Mamy dwie możliwości: albo te setki tysięcy ludzi każdego dnia ma równocześnie niesłychane szczęście, albo oni po prostu naprawdę jeżdżą "szybko ale bezpiecznie". Jadą nieprzepisowo, ale nie nieodpowiednio do warunków na drodze. I stanowczo jestem zdania, że wyciąganie wobec nich jakichś surowych konsekwencji z tego tytułu jest po prostu niesprawiedliwe i dlatego nie należy tego robić, choćbyśmy mieli nawet nadzieję że to przyhamuje ten procent czy promil, którzy jeździ niebezpiecznie. Bezpieczeństwo w ruchu drogowym jest wartością pożądaną, ale nie jest w żadnym wysiadł absolutem uchylającym inne wartości.
Jeszcze raz pytam, jak otrzymałeś uprawnienia, skoro nie zgadzasz się z przepisami ruchu drogowego. Przecież nie ma przymusu do korzystania z dróg publicznych. Otrzymując prawo jazdy i uczestnicząc w ruchu drogowym akceptujesz przepisy niezależnie od swoich poglądów. Skoro się z nimi nie zgadzasz, bo na chłopski rozum wydaje Ci się, że wiesz lepiej niż eksperci i statystyki, to oddaj dokument i nie korzystaj z dróg publicznych. Nikt nie zmusza.
A za granicą południową lub zachodnią kiedyś był samochodem? Tam również piracił bo wie lepiej niż przepisy?
Bo gdybyś miał rację, to statystyki w krajach gdzie przestrzega się przepisów, byłyby chyba na ich nie korzyść. Skoro w Polsce jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Jakbyś nie zauważył, ja nie pisze o statystykach, tylko o tym, czy proponowane zmiany w prawie są sprawiedliwe i czy proponowana surowość kar jest adekwatna do przewinienia.
"Moim szanownym adwersarzom polecam sobie przemyśleć pewną kwestię. Jeżeli, jak czytamy powyżej, 90% kierowców w Polsce przekracza dopuszczalną prędkość poza terenem zabudowanym – w co jestem skłonny uwierzyć – to ilu z nich powoduje przez to jakieś wypadki?"
Przecież masz od pytę kolizji z tego powodu. Przykład "STOP Cham". Tam non-stop pokazują właśnie przypadki, że ktoś wjechał w kogoś, bo na liczniku jest 90, a nie 50 w terenie zabudowanym i nie zdążył wyhamować. A jeśli dogadają się i spiszą oświadczenie, to takie coś nawet nie leci do statystyk, bo nie ma przy tym policji.
Poza tym to jest trochę bardziej skomplikowane: jest kolizja, przyjeżdża policja i gościu mówi, że delikwent wjechał z podporządkowanej. A ten drugi mówi: tamten zapindalał prawie 100. Nawet jak jest kamerka, to policja nie może dać mandatu na podstawie prędkości z kamerki, bowiem kamerka nie jest homologowana. W skrócie: nawet jak osoba przekracza prędkość i jest to uwiecznione na kamerce, to policja nie bierze tego pod uwagę. Dopiero w sądzie bierze się pod uwagę (poprzez opinię biegłego) i orzeka współwinę.
Poza tym zadajesz źle pytanie. Jeśli na danym obszarze można jechać z wyższą prędkością nie powodującą niebiezpieczeństwa na drodze, to można o to wnioskować. I są tereny zabudowane (nie miasta!) w których podnosi się limit, bo ten wyższy limit jest ciągle bezpieczny.
Co do terenu niezabudowanego: jak dobrze pamiętasz z teorii, przepisy zostały w taki sposób skonstruowane, aby minimalizować skutki zdarzenia drogowego, jeśli takowy wystąpi (lub je wręcz eliminować). Co z tego, że 90% przekracza prędkość i jest OK, ale te 3%, które przyczyniło się do zdarzenia (może kogoś zabiło nawet) teraz tego bardzo żałuje (np. bo poszli do pierdla). To jest na zasadzie 999 razy się uda, a za 1000-cznym już nie. I co wtedy?
A tak w ogóle to ile chcesz jechać w terenie niezabudowanym? 120?
"Od pyte" to znaczy ile? W stosunku do całkowitej liczby kierowców przekraczających prędkość.
Nie, właśnie w tym rzecz,, e to nie jest "się uda". Po prostu w bardzo wielu przypadkach można jechać szybciej i nie niesie to że sobą większego zagrożenia. Jest to, w gruncie rzeczy, dość oczywiste i chyba tylko irracjonalny dogmatyzm może komuś przeszkadzać w zgodzeniu się z tym twierdzeniem.
Ile jechać na niezabudowanym – tyle, ile w danych warunkach można. Jak warunki na to pozwalają, to może być 120. Jak warunki do tego zmuszają, to 60.
To jest zresztą też paradne, że jednocześnie wymagamy od kierowców zdrowego rozsądku i żeby pojechali wolniej niż zezwala ograniczenie, ale już absolutnie nie pozwalamy im na dokonanie takiej samej, zdroworozsądkowej oceny, że bezpiecznie będzie pojechać szybciej. Tak jakby w jedną stronę ten rozum kierowcy działać musiał, a w drugą stronę nie miał prawa.
"Od pyte" = około 75%. I to bardzo prosto do udowodnienia – gdyby uczestnik jechał zgodnie z ograniczeniem, to czy dane zdarzenie by wystąpiło? Jeśli tak, to czy skutki byłyby mniejsze (np. zdarzenie byłoby zakwalifikowane jako kolizja).
To nie jest paradne, tylko sensowne. Gdyby tego "paradnego" zapisu nie było to wszędzie miałbyś ograniczenia rzędu 60km/h (bo śnieg, bo deszcz, bo zakręt, bo pełnia Księżyca itp.). Tak jak uczono na kursie na prawo jazdy – ograniczenie prędkości pozwala sie poruszać z określoną prędkością przy sprzyjających warunkach. Pokaż mi proszę drogę w Polsce, którą uważasz że można jechać 120 km/h w której poruszanie się z taką prędkością jest bezpieczne również dla innych uczestników.
W tego typu sofizmaty proszę się bawić beze mnie. Merytorycznie nie ma to żadnej wartości.
Oglądaj już dziś super film familijny Dumbo 2019 Lektor PL
https://bit.ly/3g4PB3R
Oraz inne hity. Zapraszam serdecznie Do nowej wyszukiwarki filmów seriali!
Jakim prawem policja legitymuje bez odsłonięcia twarzy?
King George stawia jakieś wydumane tezy że szybka jazda jest bezpieczna, że kierowcy " Jadą nieprzepisowo, ale nie nieodpowiednio do warunków na drodze." Bla,bla,bla. To zapytam się: czy King George jadąc po drogach Austrii, Szwajcarii, Niemiec czy nawet Słowacji też ciśnie na gaz nie zważając na znaki drogowe ograniczenia szybkości? Nie ma takiego chojraka na tamtejszych policjantów. Fotoradarowe mandaciki w trybie nakazowym przychodzą do polskich sądów, są sprawnie przeliczane po właściwym kursie i szybciutko się płaci. A jeśli jakiś cwaniaczek nie zapłaci i za dwa lub trzy lata wjedzie w obszar kiedyś zlekceważonego państwa, to dowie się jak działa sprawna policja i sprawne państwo. Kiedyś groźny był tylko patrol policji, dziś kamerki odczytają rejestrację i w najlepszym razie jest płacenie natychmiast (gotowiną!), a jeśli kasy brak to furka jest rekwirowana i po wczasach. Tu stara lekturka https://www.auto-swiat.pl/porady/prawo/mandat-z-zagranicy-trzeba-placic-czy-mozna-odpuscic/77c3yr4 a tu mandaciki w Szwajcarii https://punkt.media/pl/poradniki/szwajcaria/transport-i-mieszkania-ch/8188-ograniczenia-predkosci-i-mandaty-w-szwajcarii .Polski budżet byłby na plusie gdyby takie przepisy wprowadzić.
Jakoś tym "wydumanym tezom" nikt nie jest w stanie przeciwstawić żadnego sensownego argumentu. Bo wysokość mandatów z granicą naprawdę ma się do tego jak piernik do wiatraka.
Ale to jest wydumana teza. Nadmierna prędkość przede wszytskim wpływa na to, jak inni jeżdżą, psuje świeżych kierowców (bo np. chcą jechać 40-45, a z tyłu burak w BMW musi 60-70). Ale przede wszystkim pwoduje deprecjonowanie przepisów kodeksu ruchu drogowego! I to jest najbardziej niebezpieczne. I wysokie kary mają zacząć dyscyplinować to społeczeństwo i przywrócić szacunek do KRD.
Raz, nie ma czegoś takiego jak "kodeks ruchu drogowego". Dwa, jak na "wydumaną" tezę naprawdę brakuje przeciwko niej jakichkolwiek sensownych kontrargumentów – tylko puste sofizmaty, które nic nie wnoszą. Odpowiedzi na pytanie, jakim cudem te setki tysięcy kierowców w Polsce, którzy każdego dnia przekraczają dozwoloną prędkość, nie powoduje żadnego wypadku, nadal nie ma i nie będzie. Alternatywa jest wszak rposta, albo mają kosmiczne szczęście (wszyscy naraz) – co byłoby odpowiedzią totalnie absurdalną; albo rzeczywiście jeżdżą "szybko ale bezpiecznie" – czego zwolennicy drakońskich kar za błahe wykroczenia po prostu nie mogą przyznać, bo to rujnuje ich wiarę w dogmat, że tak się nie da i że "prędkość zabija".
Jak ktoś ma jakieś argumenty, to na nie czekam, ale póki co, prezentowane tu stanowisko zwolenników podwyższania kar jest zwyczajnie nierozsądne.
Sprawdź sobie w takim razie wpływ zabierania prawa jazdy na 3 miesiące po roku czasu od wprowadzenia przepisów. Podpowiem: wraz ze zmniejszeniem prędkości zmniejszyła się liczba wypadków.
W swojej argumentacji ciągle zapominasz o jednym: innych uczestnikach ruchu drogowego. A przekraczanie prędkości wpływa na innych uczestników (stój sobie na przystanku tramwajowym z dziećmi jak przejeżdża obok Ciebie (dosłownie 3m) wariat z prędkością 65km/h i więcej).
No to proszę bardzo, w tabeli zestawienie na milion mieszkańców, proszę poczytać ze zrozumieniem tekstu https://inzynieria.com/drogi/rankingi/59291,smiertelne-wypadki-drogowe-w-europie-zestawienie , zaś mandaty w Norwegii https://www.mojanorwegia.pl/transport-i-komunikacja/taryfikator-mandatow-w-norwegii-3000-zlotych-kary-i-utrata-uprawnien-za-zbyt-szybka-jazde-14128.html Miłej lektury i bezpiecznej jazdy za granicami RP. W RP nie wiem czego życzyć? Chyba szczęścia.
Przeczytałem. Kary w Norwegii są niższe w stosunku do zarobków niż te proponowane obecnie w Polsce, a Niemcy są koronnym przykładem na to, że to infrastruktura drogowa stoi za poprawą bezpieczeństwa, a nie limity prędkości.
To jeszcze porównaj liczbę wypadków w obu tych krajach oraz opinie jak sie tam jeździ a jak u nas. Jasne, w Niemczech jest lepsza infrastruktura i w Polsce należałoby też poprawić większość oznakowań. Ale w Niemczech jak znak mówi 40, to Niemieszak jeździ 40, a Polak 60. Tam nie ma potrzeby podnoszenia taryfikatora (aczkolwiek zapowiedzieli podniesienie mandatu do 800 euro).
Aaa, no i tam nie ma dużego znaku: "tutaj stoi fotoradar, więc zwolnij".
Różnica jest taka, że znak ograniczający prędkość do 40 km/h (a raczej 30) stoi w mieście. W mieście, w którym z dowolnego praktycznie punktu można się dostać na obwodnicę w czasie nie dłuższym niż 5 – 10 minut. Na Niemieckich autostradach ograniczenia prędkości obowiązują tylko w uzasadnionych przypadkach, na przykład podczas deszczu, przy dużym natężeniu ruchu, przed zakrętem czy tylko w określonych godzinach. Jeżeli warunki na autostradzie na to pozwalają to od kierowcy zależy jaką prędkością będzie się poruszał. Można gnać ponad 200 km/h i jest to w zupełności bezpieczne.
To teraz 2 pytanka:
1. Ile autostrad w Niemczech nie ma żadnych ograniczeń prędkości?
2. Ile zapytań do Polski przychodzi z Niemiec w związku z przekroczeniem prędkości?
Infrastruktura to jedno, ale kultura jazdy i poszanowanie przepisów to drugie. W Niemczech pojedziesz rowerem pod górkę i nikt Cię nie wyprzedzi, w Polsce – każdy.
"Można gnać ponad 200 km/h i jest to w zupełności bezpieczne."
W razie wystąpienia zdarzenia będziesz pierwszy pociągany do odpowiedzialności. O tym zapominamy, ale tak to tam działa. Rekomendowana prędkość w Niemczech to 130 km/h i, o dziwo!, większość Niemców jeździ właśnie z tą prędkością.
1. Ciężko o aktualne precyzyjne dane ale można przyjąć w tej dyskusji, że między 50% a 70% wszystkich autostrad w Niemczech nie ma limitów prędkości (zależne od warunków i przeprowadzanych remontów)
2. Nie za bardzo rozumiem co to wnosi do dyskusji
Kultura jazdy w Polsce jest niestety na żenująco niskim poziomie i co do tego nie ma żadnych wątpliwości ale skupiając się tylko na podnoszeniu kar nie rozwiązujemy w pełni problemu. Równoległe z tym powinna iść lepsza edukacja kierowców i poprawa infrastruktury drogowej.
Oczywistym jest to, że nie każdy będzie leciał 200 km/h lewym pasem. Większość pojazdów nie jest w stanie w bezpieczny sposób rozpędzić się do takich prędkości to raz, a dwa, że taka jazda nie jest zbyt ekonomiczna. Ale ci, którzy mogą sobie na poruszanie się z taką prędkością korzystają z tego codziennie i jak widać po statystykach można to robić w sposób bezpieczny.