Impreza organizowana przez skrajną prawicę, jeszcze pięć lat temu skupiająca głównie narodowych działaczy i kiboli, jest dziś najważniejszym punktem obchodów Święta Niepodległości. Swoją osobą legitymizuje ją sam Prezydent RP, który musi się dogadywać z radykałami, żeby wziąć udział w ich demonstracji. Tak „zwykła Polska" nasiąka faszystowskim kultem siły
Marszowi udało się w ciągu kilku lat zrzucić wizerunek zadymy, na której podpalane są wozy transmisyjne „wrogich” stacji, budka strażnicza pod ambasadą Rosji, czy symbole kojarzone z równouprawnieniem, na której atakuje się skłoty, wyrywa kostkę brukową i sadzonki drzew, gdzie policja musi używać gumowych kul, by kontrolować sytuację.
Na ten marsz przychodzą dziesiątki tysięcy zwykłych Polaków, którzy chcą pod biało-czerwoną flagą chcą cieszyć się z odzyskania niepodległości.
Teraz minister obrony narodowej (wcześniej szef MSWiA) Mariusz Błaszczak powtarza w Polsat News opowieść organizatorów, według której na Marsz „przychodzą dziesiątki tysięcy zwykłych Polaków”. Co gorsza, ma sporo racji. Skrajnej prawicy spod znaku partii Ruch Narodowy, Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego udało się przekonać wielu Polaków, że ich demonstracja to niewinna, neutralna okazja do świętowania.
Przypadki jawnej nienawiści minister nazywa eufemistycznie „marginesem” i działalnością „kilku prowokatorów”. Tymczasem to organizatorzy MN dają jawne przyzwolenie na hasła w rodzaju „Biała Europa braterskich narodów”, na krzyże celtyckie (międzynarodowy symbol supremacji białej rasy) umieszczone na białych okręgach z czerwonym tłem. To ich ludzie skandują przez megafon „Nie czerwona, nie tęczowa, tylko Polska narodowa!” albo „Wieka Polska katolicka”.
To organizatorzy MN zapraszają do przedstawicieli m.in. włoskiej Forza Nuova, węgierskiego Jobbiku i Naszej Słowacji, której lider Marian Kotleby jest nazywany „słowackim führerem”, a jego ugrupowanie słowacka prokuratura chce zdelegalizować – za faszyzm. To Młodzież Wszechpolska legitymizuje swoją obecnością brutalny atak neofaszystów na Marsz Równości w Lublinie, w wyniku którego do szpitala trafia ośmiu policjantów. To Robert Winnicki na Twitterze chwali się, że to jego „środowiska narodowe wyrażają niechęć” do rzekomej „ideologii LGBT”. To ONR promuje „separatyzm rasowy”, czyli inaczej rasizm i wypowiada się przeciwko demokracji.
Organizatorzy Marszu Niepodległości nigdy nie odcięli od nienawistnych haseł, symboli, ataków. Tolerują też nieoficjalnie towarzyszące demonstracji imprezy jawnych neofaszystów i narodowych bolszewików, obejmujące m.in. występy zespołów chwalących nazistowski Wehrmacht.
Na Marsz Niepodległości chodzę od lat, by rozmawiać z jego uczestnikami. Widzę nienawistne symbole, słyszę hasła wymierzone w moich przyjaciół o nie-hetero orientacji, innym pochodzeniu, poglądach religijnych. Ale przede wszystkim widzę tych „zwykłych Polaków”, którzy choć nie są agresywnymi kibolami czy neofaszystami, to nasiąkają nienawistną retoryką sączona przez organizatorów. Następnym razem, gdy zobaczą krzyż celtycki, falangę, czy usłyszą hasło „zakaz pedałowania!”, uznają to za normalne zachowanie „patriotów”.
„Od dwóch lat marsz jest bardzo spokojny i obrazy z tych edycji zachęciły mnie i znajomych do pojechania większą ekipą” – pisze mi Michał z Gorzowa Wlkp., który na Marsz wybiera się po raz pierwszy. Nie martwią go jednak transparenty o białej rasie i krzyże celtyckie. „Jestem dumny z pochodzenia europejskiego i białej rasy. Tak jak Azjaci, Afrykańczycy etc są dumni ze swojego pochodzenia. Uważam, że haseł rasistowskich nie powinno być, bo to że różnimy się to oczywiste. Uważam, że różnice czynią świat piękniejszym i bardziej różnorodnym. Nie powinno się gnębić za pochodzenie. Człowiek jest wartością jaką sam sobą przedstawia” – pisze.
I pewnie nikt za pochodzenie na Marszu gnębił nie będzie. W 2017 r. wybrałem się na pochód wspólnie z czarną badaczką neofaszyzmu Imani Jacqueline Brown, która prowadziła cykl wydarzeń poświęconych skrajnej prawicy w Centrum Sztuki Współczesnej. Jak mówiła, bardziej przerażały ją race i huk, niż realna groźba rasistowskiego ataku. Uczestnicy Marszu pomagali jej przechodzić przez wysokie betonowe zapory, podchodzili, zagadywali. Ale widzieliśmy też flagi III rzeszy, gdzie swastykę zmieniono na krzyż celtycki, słyszeliśmy „patriotyczny hip-hop”. „Ciekawe, czy ci ludzie kochają czarnych ludzi tak samo, jak kochają czarną muzykę?” – zastanawiała się moja towarzyszka.
I zapewne większość z uczestników Marszu nie ma problemu z ludźmi o innym kolorze skóry. Problem w tym, że skrajnej prawicy udało się ich przekonać, że to właśnie MN to główny, najlepszy sposób na świętowanie 11 listopada. Z jakiegoś powodu Michał z Gorzowa wybiera dziś pochód organizowany przez nacjonalistów, a nie np. obchody w bliższym mu geograficznie Poznaniu, gdzie odbywa się wojskowa parada, a potem wszyscy zajadają tradycyjne rogale marcińskie.
Podobną strategie obejmują radykałowie, zawłaszczając kolejne okazje i symbole.
Kiedy w „Godzinę W”, rocznicę rozpoczęcia Powstania Warszawskiego, rozbrzmiewają syreny, a tysiące warszawiaków spotykają się, by oddać hołd zasłużonym, na miejscu jest już ciężarówka, która zaprasza na „niewinny” marsz w towarzystwie falang, na którym przemawiają działacze organizacji.
Mają do tego prawo, ONR był jedną z wielu formacji (prawicowych i lewicowych), które wsparły zryw. Ale my mamy prawo przypominać, że to nic nie daje im monopolu na Polskość i narzucania reszcie swoich nienawistnych poglądów.
Jak? Choćby biorąc udział w antyfaszystowskiej demonstracji albo pomagając Obywatelom RP, którzy zapowiadają blokadę wspólnego pochodu nacjonalistów i władz PiS, jeśli pojawią się tam nienawistne hasła i symbole. Tak też można świętować.
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Komentarze