0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Ukrainian Orthodox Christian believers attend a St. Mykola (St. Nicolas) mass in a church in Kherson, on December 19, 2022, amid the Russian invasion of Ukraine. (Photo by Dimitar DILKOFF / AFP)Ukrainian Orthodox C...

– O, znowu się zaczyna – mówi Olga, uchyla okno i słucha. – Nie, to daleko. Zasłania firankę, która ma ochronić przed odłamkami szyby, gdyby w okolicy spadła bomba czy pocisk. Tylko przy oknie ma zasięg. Za sekundę tracę z nią kontakt.

Nie jest łatwo znaleźć rozmówcę w Chersoniu. Nie ma jak rozmawiać.

Rozmowa z Olgą ciągle się rwie. 15 minut temu skończył się rosyjski ostrzał, ale w trakcie rozmowy rozpoczął się kolejny. Ale się udało.

11 listopada Siły Zbrojne Ukrainy wyzwoliły Chersoń – jedyną stolicę ukraińskiego obwodu, którą udało się Putinowi zdobyć na początku marca 2022. Część obwodu chersońskiego nadal jest pod okupacją.

W OKO.press na bieżąco relacjonowaliśmy, jak w wyzwolonym Chersoniu mieszkańcy witali wojska ukraińskie, tańczyli owinięci w żółto-niebieskie flagi przechowane m.in. w słoikach zakopanych w ziemi. Pod rosyjską okupacją można było trafić do więzienia za najmniejszy symbol ukraińskości, nawet za gumkę do włosów w kolorach żółto-niebieskich, czy tatuaż z ukraińską symboliką.

Miasto łupione

Trzeba zacząć od tego, że Rosjanie wszędzie działają tak samo. Na wszystkich wyzwolonych terytoriach – w obwodzie charkowskim, czernihowskim, kijowskim, chersońskim – świadkowie opowiadali podobne historie.

Bogdan Logwynenko, ukraiński dziennikarz, założyciel projektu Ukraїner, porównuje świadectwa z obecnej okupacji rosyjskiej do świadectw tych, którzy przeżyli Hołodomor – ludobójstwo poprzez zagłodzenie narodu ukraińskiego przeprowadzone przez władzę radziecką na początku lat 30. XX wieku. W Polsce Hołodomor nazywamy Wielkim Głodem.

Logwynenko widzi podobieństwo między „rozkułaczaniem" ukraińskich chłopów przez władze stalinowskie a rabowaniem Ukraińców przez wojska Putina.

Tysiącom Ukraińców żołnierze zabierali wszystko, co wartościowe. Pojazdy, artykuły AGD, wszelkie środki niezbędne do życia i rozwoju.

Drugie skojarzenie to torgsin.

Logwynenko tłumaczy: w latach 30. tak nazywały się sklepy walutowe, do których głodni i wyczerpani ludzie przynosili złoto i wymieniali na choćby szklankę mąki. Teraz, tak jak 90 lat temu [Rosjanie – red.] pozwalali tak ludziom imitować stosunki handlowe. Na przykład otwierali sklepy, ale oddawali je nowym właścicielom. Ci zaś sprzedawali wszystko, co tam zastali, czasem wymieniając jedzenie na wartościowe rzeczy, które przynosili klienci.

Miasto zmuszanych do kolaboracji - jak za Hołodomoru

O tym, jak się handlowało w okupacji, opowiadała nam Ołena z Bałakliji. Nie obeszło się bez kolaborantów.

Przeczytaj także:

"Szukali ludzi, których rękami można popełniać zbrodnie. Takich, którzy całe życie zazdrościli innym i kradli. Oni dostali od Rosjan pełnię władzy. Niektórzy z nich gotowi byli zabijać. Zdradzić nawet najbliższych, wskazywać cele rosyjskiej artylerii.

Tak jak 90 lat temu, gdy tacy ludzie stawali się najbardziej gorliwymi aktywistami dekułakizacji – zaznacza Logwynenko.

Miasto zaminowane, ostrzeliwane i odbudowywane

Chersoń jest wolny, ale koszt wolności jest ogromny. "Poziom zagrożenia minami jest ciągle wysoki" - poinformowało 4 grudnia Ministerstwo Reintegracji Tymczasowo Okupowanych Terytoriów Ukrainy. Chersońszczyzna jest najbardziej zaminowana spośród wszystkich terytoriów wyzwolonych. Saperzy i pirotechnicy pracują, ale jest ich ciągle za mało.

Szef Chersońskiej Rady Obwodowej Ołeksandr Samojłenko powiedział, że 7 grudnia podczas rozminowywania w regionie zginęło czterech policjantów. Dlatego Ministerstwo Reintegracji apeluje do Ukraińców, by nie spieszyli się z powrotem do swoich domów.

Miasto jest ciągle ostrzeliwane. Mieszkania są niszczone, są ofiary. Przez miesiąc nie było prądu, zasięgu telefonii komórkowej i wody. Ludzie nabierali ją z rzek.

Ukraińskie służby komunalne uparcie wszystko naprawiają. Prąd już jest, woda też. Zasięg na obrzeżach miasta pojawił się tydzień temu. Do Olgi stąd dzwonili znajomi. Natomiast łącze internetowe już tydzień jest uszkodzone. W mieszkaniu Olgi jest ogrzewanie gazowe. Rury nie są (na razie) uszkodzone, więc jest ciepło. To rzadki luksus.

Miasto Olgi i jej męża, Hennadija

Olga Oleksandriwna Kropywnyćka, do której się dodzwoniłam, ma 55 lat, dwa psy i kota, żółwia. To dla nich została. Razem z mężem Henadijem Wiktorowyczem żyli pod okupacją.

Olga opowiada, że nawet teraz, po wyzwoleniu, niektórzy decydują się na wyjazd. Są zmęczeni życiem pod ostrzałami. Przyjeżdżają też do miasta tylko na chwilę, sprawdzić, czy mieszkanie w porządku.

– Pracy w mieście nie ma, internetu nie ma. Co tutaj robić? Wczoraj było minus pięć, szyb nie ma, w niektórych domach ogrzewania nie ma, w mieszkaniach woda zamarza – opowiada Olga.

Teraz Olga z mężem opiekuje się osobami, które same sobie nie poradzą. To rzeczy trzeba przewieźć, to wodę. W mieście wydają pomoc humanitarną, lecz w samym centrum. Teraz niby można się zapisać na listę - i wskazać, jakie rzeczy są potrzebne. Mieli zadzwonić, ale jeszcze nie zadzwonili.

– Dobrze, że jedzenie mamy – mówi Olga. – Powoli wraca życie.

Po wyzwoleniu miasta już po tygodniu do miasta przyjechał pierwszy od początku tegorocznej wojny pociąg. Ludzie dostali emerytury. Wróciły sieci handlowe. Spadły ceny - pod okupacją było trzy-cztery razy drożej (ceny trzeba było podawać w hrywnach i rublach, bo inaczej Rosjanie zabraniali handlu).

Miasto Rosjan udających, że są Ukraińcami

Rosja miała tu być "nawsiegda” (na zawsze). Podczas okupacji przyjeżdżali do Chersonia Rosjanie i zajmowali mieszkania Ukraińców, którzy wyjechali.

– Ludzie są różni. Ci, co pracowali dla Rosjan, wskazywali im puste mieszkania.

W drugiej połowie października, przed tym, jak wojska ukraińskie wyzwoliły Chersoń, Rosjanie przeprowadzili ewakuację. Zachęcali do tego przez telefon i dziesiątkami SMS-ów. Apelowali, by spakować rzeczy w walizkę, zabrać pieniądze, dokumenty i wyjechać.

Jeśli ktoś miał samochód, przeprawiał się przez Dniepr i jechał, dokąd chciał. Reszta była wsadzana na promy i łodzie, potem do autobusów i do pociągów – nie pytano ich, dokąd chcą jechać.

Po „deokupacji" miejscowi obserwowali Rosjan, którzy nie zdążyli uciec i podawali się za Ukraińców. – Oni przecież od nas się różnią. Swoim akcentem przede wszystkim. Tak, w Chersoniu ludzie posługują się często rosyjskim, ale on różni się od rosyjskiego w Rosji – mówi Olga.

Miasto dla dzieci i bez dzieci

Do lutego Olga pracowała jako nauczycielka matematyki. Teraz nauka w szkołach jest niebezpieczna, a online - niemożliwa. Olga udziela więc korepetycji, bezpłatnie. Dzieci przychodzą, jak mają czas. Szukają gdzieś miejsc wyglądających na bezpieczne i pracują. Olga chciałaby częściej się z nimi spotykać, żeby nie zapomniały.

– To jest nasza przyszłość. Jako matkę i nauczycielkę dusza boli, że przez wojnę straciły rok – mówi Olga Ołeksandiwna.

Z Henadijem mają sześcioro dorosłych dzieci. Wyjechały z Chersonia po kolei. Najpierw starszy syn z wnukami. Córka dostała się na Uniwersytet Pedagogiczny do Winnicy, wyjechała z młodszym bratem, który studiuje w Charkowie. Uczy się na programistę, drugi rok. 24 lutego był w domu na feriach, powinien był wracać do Charkowa 27 lutego.

– Miał sesję online, szukaliśmy, gdzie jest wi-fi, mobilnego internetu nie było – wspomina Olga. – Zdawał egzamin, a za oknem jechały czołgi. Takie życie było.

Teraz mieszka pod Kijowem, studiuje online. Opowiada, że często nie ma prądu i internetu. W takich warunkach trudno się uczyć.

"Starsza córka wyjechała 7 kwietnia, z dwoma wnukami, kolejny syn wyjechał 24 kwietnia. Za trzeci razem mu się udało, bo nie wypuszczali go".

Olga pamięta te wyjazdy jak urodziny każdego dziecka.

Miasto wywożonych do Rosji

Wyjazdy z okupowanego miasta były niebezpieczne i drogie. Nie wszyscy mieli na to pieniądze. Państwowych ewakuacji nie było. Można było liczyć tylko na wolontariuszy. Ewakuowali bezpłatnie, ale była ogromna kolejka. Zapisałeś się i czekałeś trzy miesiące.

– Wolontariuszom trzeba pomniki stawiać. Czasem autobusy przyjeżdżały do nas ostrzelane

– wspomina Olga.

Miasto, gdzie Rosjanie polują na kolor niebieski i żółty

W pierwszych dniach okupacji chersoniacy wychodzili na demonstracje proukraińskie. Najpierw żołnierze rosyjscy to znosili, później stali strzelać do nich, puszczać gaz łzawiący. Byli ranni.

Chrześniaczka Olgi miała na Instagramie pełno treści proukraińskich. Okupanci zatrzymali ją z mężem na ulicy. Sprawdzili telefony. Robili to wszędzie, gdzie chcieli: w komunikacji miejskiej, na posterunkach. Sprawdzali nawet usunięte treści.

– Zadzwonili do jej mamy i powiedzieli: „więcej nie zobaczycie swoich dzieci" – opowiada Olga.

Wypuścili ich po kilku dobach. Zaczęli szukać sposobu na wyjazd z miasta. W stronę Kijowa nie było jak, pojechali przez Krym. Olga nie wie, gdzie teraz są. Jest przekonana, że gdyby nie wyjechali, to nie skończyłoby się na tym.

Sąsiad Olgi z domu naprzeciwko też trafił do więzienia.

– Cichy, spokojny, jego matka mieszka w Ameryce, wysyła mu pieniądze. Zatrzymali go na ulicy z psami. Nie miał przy sobie paszportu, przyprowadzili do domu, widzieliśmy to z okna. Później przyszli znowu, założyli mu kajdanki. Jeden z żołnierzy zaczął go bić. Mówię: po co go bijecie, on jest w kajdankach, przecież niczego wam nie zrobi, nie ucieknie. A ten bije go w brzuch. Przeszukali jego mieszkanie. Zabrali go – Olga nie zdołała skończyć, jak zaczyna kolejną historię:

– Dziewczynka miała na włosach żółto-błękitną gumkę, nie wyglądało to nawet, jak flaga. Zatrzymali ją, trzymali dzień.

Po tym mąż Olgi, Henadij, poprosił o schowanie wszystkich rzeczy w barwach narodowych.

– Miałam sportową bluzę, przypadkowo była w kolorach żółto-niebieskich, musiałam ją schować. Czepiali się wszystkiego – tłumaczy Olga.

Tydzień po wyzwoleniu części obwodu chersońskiego ukraińscy funkcjonariusze znaleźli 11 miejsc przetrzymywania, w tym cztery izby tortur.

Przez więzienia urządzone przez rosyjskich najeźdźców w obwodzie chersońskim przeszły tysiące ludzi.

Komisarz praw człowieka Rady Najwyższej Ukrainy Dmytro Łubinec po odwiedzinach tych miejsc przyznał, że był przerażony skalą okrucieństwa.

Świadkowie mówią, że ludzi zabierano z domów lub z ulicy, wkładano im worek na głowę i gdzieś wywożono, przez kilka dni dotkliwie bito, poddawano elektrowstrząsom. I praktycznie nie zadawano pytań. Jeńcom łamali kości, bili metalowymi rurami, obcinali i łamali palce szczypcami. Przez chersoński ośrodek zatrzymań przeszło co najmniej 60 osób. Tyle udało się zidentyfikować pod koniec listopada.

Oprócz licznych dowodów zbrodni ukraińscy funkcjonariusze znaleźli skradzione rzeczy, najczęściej były to pralki i muszle klozetowe. W zwolnionej części obwodu chersońskiego znaleziono też 432 ciała torturowanych i zamordowanych cywili.

14 grudnia Łubinec poinformował, że w Chersoniu w jednej z czterech izb tortur była cela, gdzie więziono dzieci.

„Dzieci otrzymywały wodę co drugi dzień, prawie nie dawano im jedzenia. Stosowali presję psychologiczną: wmawiali im, że rodzice ich porzucili, że nie wrócą” – powiedział Łubinec. Dodał, że 14-latek został zabrany przez Rosjan tylko za to, że robił zdjęcia zniszczonego rosyjskiego sprzętu.

Miasto wywiezionych do Rosji dzieci

Jako nauczycielka Olga miała problem, bo Rosjanie z września otworzyli kilka szkół, a ona nie chciała pracować w rosyjskiej szkole. Ale pomagała odrabiać lekcje dzieciom, które do szkoły poszły (Rosjanie grozili ich rodzicom). Dzieci uczyły się przez miesiąc. Chłopiec ze szkoły nr 30 powiedział Oldze, że przez dwa tygodnie nie będzie zajęć, bo dzieci z jego szkoły pojechały w Krym.

– Nie wiem, jak ci rodzice pozwolili, żeby ich dzieci pojechały. Minęło dwa tygodnie, trzy, a dzieci nie wracają

– opowiada Olga.

Tak zwane „władze” wywoziły dzieci z obwodu chersońskiego na Krym pod pretekstem „rehabilitacji”. Stamtąd często są wysyłane do innych regionów Rosji. Wywóz dzieci z okupowanych terytoriów to praktyka stosowana przez Rosjan od 2014 roku w obwodach donieckim i ługańskim.

Moskwa zmusza rodziców do podążania za dziećmi do Rosji i opuszczenia swoich domów. Powrót jest prawie niemożliwy, bo Rosjanie wprowadzili na tymczasowo okupowanych terytoriach stan wojenny.

Olga opowiada, jak mama 15-letniej dziewczynki ze szkoły nr 30 pojechała na Krym szukać córkę. Znalazła wywiezione dzieci, przywiozła upoważnienie do zabrania także koleżanki swojej córki. Drugiego dziecka jej nie oddali. Dziecko można odebrać tylko „osobiście".

Dzieci z obwodów chersońskiego i zaporoskiego są nadal na Krymie lub w Rosji.

– Jeśli rodzice mieli pieniądze, to pojechali i sami zabrali swoje dzieci. Nie wszyscy mają pieniądze – tłumaczy Olga.

Miasto „wycieczek na Krym”

Na matematykę do Olgi przychodzi też dziewczynka ze szkoły nr 36. Poszła do rosyjskiej szkoły, bo miała potrzebę kontaktu z rówieśnikami. Mama nie pozwoliła jej jednak na wyjazd na Krym. Nie podpisała dokumentów z bezterminową zgodą na wyjazd.

Z obwodu wywieziono kilka autobusów dzieci. Szef tatarskiego NGO Crimean Tatar Resource Center Eskender Barijew powiedział, że prawie 2 tys. dzieci z obwodu chersońskiego przebywa obecnie w Jewpatorii na okupowanym Krymie.

21 października rosyjscy najeźdźcy wywieźli 46 dzieci w wieku do pięciu lat z Chersońskiego Domu Dziecka. Z sierotami łatwiej, bo niepotrzebne są upoważnienia od rodziców. Przewieziono ich karetkami pogotowia do Symferopola. Okupanci nazywają ten proces „ewakuacją”, Kijów – kradzieżą.

Władze ukraińskie nie zdołały na czas zorganizować ewakuacji internatów i sanatoriów. Dziesiątki takich instytucji trafiły pod okupację. Rosjanie zabrali dzieci także stamtąd.

„Nie chodzi o ratowanie dzieci przed działaniami wojennymi, bo nie są one zwracane stronie ukraińskiej. Są uprowadzane i poddawane asymilacji wśród Rosjan. To jest w istocie zniszczenie całej warstwy ludności ukraińskiej.

Zgodnie z prawem międzynarodowym jest to ludobójstwo”

zaznacza Narodowe Centrum Oporu.

Aby zachęcić Rosjan do adopcji ukraińskich dzieci, rząd rosyjski ustanowił zachętę pieniężną – 500 tys. rubli za adopcję dziecka. Wzorem służy rzeczniczka praw dziecka przy prezydencie Rosji Maria Lwowa-Biełowa, która poinformowała, że adoptowała 16-latka z Mariupola.

Według danych Narodowego Centrum Oporu do połowy grudnia deportowano ponad 13 tys. ukraińskich dzieci. Wrócić udało się tylko 121 z nich. Natomiast Biuro komisarza Rady Najwyższej Ukrainy ds. Praw Człowieka Dmytra Łubinca zweryfikowało pobyt ponad 12 tysięcy ukraińskich dzieci w Rosji. Około 8600 z nich zostało przymusowo deportowanych. Lubinets chce mówić tylko o potwierdzonych danych, czyli o przypadkach, kiedy wiadomo, skąd dziecko deportowano i gdzie ono przebywa na terytorium Rosji.

W listopadzie sekretarz stanu USA Antony Blinken powiedział, że w wyniku rosyjskich operacji „filtracyjnych” w Ukrainie zaginęło około 1,6 mln Ukraińców. W tym 260 tys. dzieci, zaginęło, zostało zatrzymanych lub przymusowo deportowanych ze swoich domów.

Rosja informuje, że „ewakuowali” 705 tys. ukraińskich dzieci. Rzeczniczka praw dziecka przy prezydencie Ukrainy Daria Herasymczuk zaznacza, że dopóki trwają działania wojenne ustalenie dokładnej liczby wywiezionych dzieci jest niemożliwe.

Miasto zawierzające się Panu Bogu

Rosjanie kradli nie tylko ukraińskie dzieci. Wywozili wszystko, co się da. Olga wymienia: karetki, samochody strażackie, zwierzęta ze zwierzyńca. Kiedy armia ukraińska wyzwoliła Chersoń, trzeba było tam wysłać specjalistyczne pojazdy z innych miast Ukrainy. Mówi też, że mimo trwających ostrzałów nie mogą wyjechać.

– Autobusem nie możemy, bo mamy zwierzaki. Samochodem też nie: mamy starą kopijkę z 72 roku. Jeśli się zepsuje, to po prostu zamarzniemy gdzieś po drodze – tłumaczy Olga. – I dokąd jechać? Nie mam rodziny w innych częściach Ukrainy. Dzieci są rozsiane po kraju, mają swoje kłopoty. Mamy tylko dwie małe pensje. Tutaj ludziom trzeba pomagać, jak mamy im odmówić? Póki co, Chwała Bogu, jesteśmy żywi i zdrowi.

Zaczyna się ostrzał. Najczęściej Rosjanie strzelają minami, kasetami, gradami. Państwo Kropywnyćcy nie mają piwnicy, idą do pokoju w środku domu.

– Jeśli w dom nie trafi, to wystarczy odejść od okna. A jeśli już trafi, to niczego się nie uratuje. Teraz muszę odejść od okna, zasięg zaraz zniknie"

– głos Olgi zawiesza się na ostatnim słowie.

Po ostrzale Olga wysłała mi nagranie. Żeby go przeczekać, jej mąż grał na saksofonie piosenki weselne. Grał też tak w czasie okupacji, w centrum miasta, żeby melodie ukraińskich pieśni ludowych wspierały na duchu mieszkańców Chersonia i dawały nadzieję, że wróci Ukraina.

Na zdjęciu u góry - nabożeństwo w ukraińskiej cerkwi św. Mikołaja w Chersoniu, 19 grudnia 2022. Fot. Dimitar DILKOFF / AFP

;

Udostępnij:

Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze