Nie ma laboratorium. Nie ma rentgena. Nie ma tomografii. Nie ma śluz do przebierania się. Nie ma leków na COVID. Tak wygląda rzeczywistość dużego warszawskiego szpitala psychiatrycznego dla dorosłych, w którym przybywają pacjenci zakażeni SARS-CoV-2
Sławomir Zagórski, OKO.press: Jak wygląda sytuacja w pani szpitalu?
Rezydentka psychiatrii, prosiła o anonimowość: Niestety, od ok. półtora tygodnia mamy przypadki zakażeń koronawirusem wśród pacjentów. W tym momencie zakażonych jest już 13 osób. Z jednego oddziału zrobiono właśnie oddział covidowy. De facto jest pół na pół, bo część oddziału jest covidowa, czyli brudna, a część czysta. Na czystej są aktualnie 3 osoby, na covidowej 13.
Mówimy o szpitalu psychiatrycznym dla dorosłych.
Tak. Szpital psychiatryczny, dla dorosłych. A konkretnie Szpital Nowowiejski, w centrum Warszawy.
Chorzy w momencie przyjęcia do szpitala mają robiony test na COVID?
Tak. Przy wejściu wszystkim pacjentom robiony jest test antygenowy. Ale ponieważ okres wylęgania się wirusa może sięgać dwóch tygodni, więc test może wyjść negatywnie, a chory ma wirusa.
Zanim ruszyła 4 fala zakażeń, jak postępowaliście z pacjentami, u których wykryto wirusa?
Wcześniej taki pacjent był przyjmowany na oddział buforowy, bo wcześniej mieliśmy osobny oddział buforowy. Tam robiono dokładniejszy test PCR, który wykrywał RNA wirusa i następnie osoby ujemne trafiały na oddział docelowy. A osoby dodatnie trafiały albo na izolację, do którejś z izolatek szpitalnych, albo pozostawały na oddziale buforowym, albo szukano dla nich miejsca w którymś ze szpitali psychiatrycznych przerobionych na takie, które przyjmowały wyłącznie osoby z COVID.
Ile było takich szpitali w województwie mazowieckim?
Były dwa takie oddziały w Siedlcach i w Przasnyszu. Miały łącznie ok. 50 łóżek. Natomiast wraz z ogłoszonym odwrotem COVID, te oddziały skasowano. Nastąpił powrót do normalnego działania ogólnopsychiatrycznego.
Nadchodzi 4 fala. Jest coraz więcej zachorowań. Co się zmienia u państwa w szpitalu?
Zmieniło się to, że w tym momencie nie ma już miejsc w jedynym szpitalu psychiatrycznym dla osób z COVID w Przasnyszu. W tej chwili możemy tam wysłać zaledwie jedną osobę z trzynastu chorych.
Miało być tak, że osoby z COVID trafiają do szpitali covidowych. Ale to wyłącznie teoria.
Zwróćmy uwagę, że chorzy psychiatryczni są jedną z najbardziej wrażliwych grup w tym momencie. Bo po pierwsze sama obecność choroby psychiatrycznej zwiększa prawdopodobieństwo zakażenia się tym wirusem. A po drugie choroba psychiatryczna pogarsza przebieg COVID-u. Ci chorzy gorzej się leczą, wymagają większej pomocy przy wszystkich czynnościach.
Stanowią też pewnie większe zagrożenie dla innych, bo z racji swojej choroby trudniej im np. nosić maski.
Tak, niekiedy mogą nie być w stanie dochować koniecznych ostrożności.
Ich pobyt w szpitalu psychiatrycznym to konieczność. To nie jest planowane leczenie, które można przesunąć.
To prawda. Chorzy najczęściej trafiają do nas bez skierowania. Przywożeni są przez zespół ratownictwa albo członków rodziny, ewentualnie sami się stawiają w stanie zaostrzenia choroby.
I w obecnej sytuacji okazuje się, że musimy liczyć wyłącznie na siebie samych. To trudne, bo jesteśmy szpitalem jednoprofilowym, psychiatrycznym. Nie mamy żadnego zaplecza internistycznego. Nie mamy laboratorium, w którym moglibyśmy badać krew. Próbki musimy wysyłać więc na zewnątrz, co powoduje, że na wyniki czeka się godzinami.
Nie mamy centralnej dyspozytorni tlenu, która dostarczałaby go przewodami do sal chorych, bo byłoby to zagrożenie dla pacjentów, którzy często na tych salach palą.
Nie mamy internisty na etacie, nie mamy więc wsparcia lekarza specjalisty w leczeniu chorób wewnętrznych.
Nie mamy badań obrazowych, które są też potrzebne przy leczeniu osób z COVID, rentgena, tomografii. Właściwie nie mamy niczego poza własnymi rękoma i słuchawką.
To nie jest nowa sprawa. To kwestia systemowego upadku polskiej psychiatrii i niedofinansowania od wielu, wielu lat. Teraz pandemia jest tylko testem, który uwydatnia wszystkie niedociągnięcia.
Co się dzieje z takim pacjentem covidowym w waszym szpitalu?
Możemy sprawdzać saturację, mierzyć temperaturę, osłuchiwać.
A jeśli stan się pogorszy?
Możemy podłączyć go do butli z tlenem. Ale wtedy trzeba go odizolować, bo - jak mówiłam - nie można ze względu bezpieczeństwa trzymać butli z tlenem na oddziale bez nadzoru. Butli jest też ograniczony zapas.
Czy w takiej sytuacji nie próbujecie jednak umieścić go gdzie indziej?
Staramy się oczywiście, natomiast nie ma już miejsc.
Próbujecie w zwykłym szpitalu covidowym?
Oni nie chcą brać pacjentów psychiatrycznych.
Jak pani mówi, że dzwoni ze szpitala psychiatrycznego, rozmowa jest od razu inna.
Niestety, tak. Takie szpitale „normalne” w cudzysłowie mają duże opory przed przyjmowaniem pacjentów ze szpitali psychiatrycznych. Borykaliśmy się z tym również przed pandemią. Jeśli jakiś pacjent zachorował - powiedzmy - na ciężkie zapalenie płuc, albo doznał kontuzji, to zawsze były problemy z ich badaniem.
Nasz szpital nie ma podpisanej umowy z jakimkolwiek innym szpitalem na konsultacje przy leczeniu naszych pacjentów. Jesteśmy sami. Zawsze musimy bardzo długo prosić, żeby ktoś nas wysłuchał i przyjął naszego pacjenta, chociażby na konsultację.
Zdarzyło się, że jakiś pacjent zmarł u was z powodu COVID?
Na szczęście nie. Natomiast jedna pacjentka wysłana od nas z COVID do innego szpitala w tym tygodniu zmarła.
W jaki sposób wy sami możecie się zabezpieczyć? Macie wystarczająco dużo środków ochrony osobistej?
Same środki ochrony osobistej mamy. Mamy kombinezony, przyłbice, gogle, rękawiczki.
Problem w tym, że nasz oddział w ogóle nie jest przystosowany do ich używania. Żeby to działało dobrze, to trzeba mieć śluzę, w której takie ubrania będą mogły być w bezpieczny sposób zakładane, zdejmowane. W śluzie można też dezynfekować takie ubrania, siebie nawzajem, natomiast tutaj o żadnych takich rzeczach nie ma mowy.
Wiemy nie od dziś, że system ochrony zdrowia ledwo dyszy. Co pani zrobiłaby na miejscu dyrekcji szpitala?
Brakuje mi z pewnością komunikacji pomiędzy dyrekcją a lekarzami, pielęgniarkami, salowymi, całym personelem, bo o wszystkich ruchach, które nas dotyczą, dowiadujemy się z trzeciej ręki.
O wszystkim dowiadujemy się też w ostatnim momencie. Więc na pewno poprawa komunikacji.
Nie wiem, jak jest w innych placówkach, ale sądzę, że dyrektor każdego szpitala psychiatrycznego jest dziś w podobnej sytuacji. To znaczy trzeba coś nagle zrobić na szybko, żeby to się nie rozsypało. Natomiast koszt tego ponoszą lekarze, pielęgniarki. Trudno mi powiedzieć, co bym zrobiła inaczej.
Sądzi pani, że dyrekcja dostaje nagłe polecenie, że jeden z oddziałów ma przeznaczyć na oddział covidowy czy to jej własna inicjatywa?
Nie, nie sądzę. Nie ma w ogóle takiej komunikacji między ministerstwem a dyrektorami szpitali.
Czyli wszystko dzieje się na żywioł.
Dokładnie. Na żywioł. To absolutna prowizorka.
Zakażeń jest coraz więcej, otwarte szkoły, ludzie są zmęczeni restrykcjami, rząd przyjął pasywną postawę. Co będzie dalej z wami i waszymi pacjentami?
Będziemy starać się tych pacjentów, których możemy, wypisać do domu, żeby tam odbyli swoją izolację. Resztę przetrzymamy, dopóki wszystko będzie dobrze, dopóki nie wyzdrowieją i będziemy mocno trzymać kciuki, żeby nic się nie wydarzyło.
My tak funkcjonujemy od lat, że mocno trzymamy kciuki, żeby nic się nie wydarzyło.
Dostaliście jakieś wsparcie z Sanepidu, z ministerstwa?
Nie. Sanepid, ministerstwo nie interesują się nami za bardzo.
Dysponujecie lekami, które podaje się pacjentom chorym na COVID? Myślę np. o kortykosteroidach.
Nie mamy na stanie takich środków.
A dostajecie jakiekolwiek dodatki covidowe?
Nie, nigdy nie dostawaliśmy. Osobiście myślę, że wykonałam setki testów. Każde z nas miało pod swoją opieką osoby zakażone koronawirusem i nigdy nie widzieliśmy żadnego dodatku covidowego.
Protestowaliście z tego powodu?
Ograniczyło się to do pomrukiwań wśród rezydentów i osób pracujących na oddziałach. Dawaliśmy sygnały w sposób nieoficjalny i też w sposób nieoficjalny dowiedzieliśmy się, że napisanie czegokolwiek w tej sprawie nic by nie dało. Ale może to jest taka nasza wyuczona bierność?
Doszło do jakiegokolwiek spotkania z dyrekcją na ten temat? Dostaliście jakieś komunikaty mailem?
Nie. Nigdy nie dostajemy żadnych komunikatów pocztą mailową. Niedawno jeden ze specjalistów był na rozmowie z dyrektorem szpitala. Dowiedział się, że będziemy oddziałem, który będzie przyjmować osoby z potwierdzonym zakażeniem COVID. Być może coś się da załatwić, jeżeli chodzi o dodatki covidowe. Ale nie mamy nic na piśmie.
To tylko relacja z rozmowy z dyrektorem, który wydawał się trochę zdezorientowany, jeżeli chodzi o całą sytuację.
Rozmawiacie chyba między sobą, że tak nie powinno być?
Przywykliśmy już do bierności dyrekcji szpitala. Rok temu napisaliśmy pismo do dyrekcji, do dyrektora medycznego, głównego, że nie mając podpisanej umowy konsultacyjnej z innymi szpitalami, np. internistycznym, narażamy i siebie, i pacjentów.
Jeżeli coś się dzieje, musimy wydzwaniać po różnych izbach przyjęć i błagać, żeby taki pacjent trafił do ich ośrodka. Niech pan sobie wyobrazi, że któryś z naszych pacjentów dostaje zawału serca i co wtedy? Ręka w nocniku.
Napisaliśmy też w tym samym piśmie o konieczności oceny pacjentów, którzy trafiają do nas do szpitala z innych placówek. Bo często inne szpitale wysyłają nam chorych po urazach czaszki, mających świeże krwawienie do mózgu, ostre zapalenie trzustki, a my nie mamy jakiegokolwiek zaplecza, żeby takie osoby u nas leczyć, tymczasem je przyjmujemy. Do dziś nie uzyskaliśmy odpowiedzi od dyrekcji, pomimo że podpisali się pod tym prawie wszyscy rezydenci i specjaliści naszego szpitala.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze