0:000:00

0:00

Jake Angeli, czyli najbardziej charakterystyczna postać ze środowego (6 stycznia) oblężenia Kapitolu, rozebrany do pasa mężczyzna z pomalowaną twarzą, neonazistowskimi tatuażami i futrzaną czapą z rogami bizona został zatrzymany w sobotę 9 stycznia.

„Jacoba Anthony’ego Chansley’a, będącego mieszkańcem stanu Arizona, szerzej znanego jako Jake Angeli, oskarżono o wtargnięcie na teren posesji bez właściwych uprawnień oraz o agresywne zachowanie w budynku Kapitolu” – podało federalne Ministerstwo Sprawiedliwości.

To nie pierwsze zatrzymania środowych demonstrantów. Wcześniej aresztowano mężczyznę z Arkansas, który fotografował się w gabinecie demokratycznej przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, oraz republikańskiego deputowanego do legislatury stanowej z Zachodniej Wirginii, po tym jak wrzucił do sieci film na którym widać, że usiłuje wtargnąć do siedziby Kongresu. Większość uczestników oblężenia zdążyła się rozpierzchnąć po zajściu i teraz Federalne Biuro Śledcze szuka ich na terenie całych Stanów.

Przeczytaj także:

"Q mnie tu wysłał"

32-letni Angeli od środy stał się bohaterem tysięcy memów. Wcześniej, gdy jego tożsamość nie była jeszcze powszechnie znana, część sympatyzujących z Donaldem Trumpem komentatorów głównego nurtu rozpędziła się i rozpowszechniała informacje, że jest on aktorem wynajętym przez Antifę i ruch Black Live Matters do skompromitowania „amerykańskich patriotów”. Na antenie prawicowej stacji Fox News twierdzili tak m.in. była gubernator Alaski i kandydatka republikanów na wiceprezydentkę 12 lat temu Sarah Palin oraz protrumpowski kongresmen Matt Gaetz.

Angeli powiązań ze wspomnianymi organizacjami nie ma, ale aktorem rzeczywiście jest. Pracy w zawodzie szukał za pośrednictwem portalu Backstage.com, ale po ujawnieniu, że to on szturmował Kapitol jego konto zostało usunięte. Po sieci krążą natomiast zdjęcia mężczyzny z różnych wieców, a także fotografie w towarzystwie uśmiechniętego prezydenta Trumpa oraz jego prawej ręki Rudy’ego Giulianiego. W czasie minionej kampanii wyborczej pojawiał się na wielu spotkaniach zwolenników republikańskiej głowy państwa.

W maju 2020 udzielił wywiadu „Arizona Central”, w którym mówił o swoim przywiązaniu do Trumpa jako profety amerykańskich wartości oraz krytykował media za – jego zdaniem – szerzenie nieprawdy o prezydencie. W lutym według „Arizona Republic” pojawił się na wiecu, na którym trzymał transparent z napisem: „Q mnie tu wysłał”. I krzyczał, że Q to sekretny członek rządu, który chce przywrócić kraj na właściwe tory i wyrwać go z rąk pedofilów i globalistów.

QAnon w Kongresie

Chodziło mu oczywiście o QAnon, czyli anonimową grupę, która od października 2017 roku przez strony internetowe „ujawnia” informacje o rzekomo dziejącej się „za kulisami” cichej wojnie toczącej się między zapleczem Donalda Trumpa wspieranym przez armię, a tajemniczą ogólnoświatową rozproszoną grupą przestępczą, korumpującą i podporządkowującą sobie instytucje USA innych państw. Angeli po środowych zajściach został nazwany „szamanem QAnona”. A Q po prostu rozsiewa nowe i odgrzewane spiskowe teorie podlewając je historyjkami z popkultury.

QAnon ma wreszcie swoją reprezentację w Kongresie. Jest nią kongresmenka Marjorie Taylor Greene z ultrakonserwatywnego, białego, peryferyjnego okręgu wyborczego w północno-zachodniej Georgii. Trump miał tam 73 proc. poparcia.

Polityczka prowadziła kampanię pod hasłem “Ocalić Amerykę, powstrzymać socjalizm". Na kilka dni przed prawyborami wrzuciła na Facebooka filmik, na którym pozowała z karabinem i krzyczała, że terroryści z Antify mają się trzymać z daleka od Georgii.

Platforma zdjęła nagranie jako niezgodne ze standardami. Ale konta Green w mediach społecznościowych pełne są wsparcia dla QAnon i wszelakich spiskowych teorii. Raz wrzuciła na Twittera zdanie, że 11 września 2001 roku żaden samolot nie rozbił się o Pentagon. Potem, pod presją, usunęła je. Po wygranych prawyborach portal Politico przypomniał jej nagrania, w jakich wyrażała rasistowskie, antysemickie i islamofobiczne poglądy. Potępiła ją za to nie tylko Nancy Pelosi, ale i kierownictwo republikanów z Izby Reprezentantów.

Taylor Greene rozpowszechniała też jedną z flagowych quanonowych historii, czyli tzw. Pizzagate. Chodzi o to, że w kampanii wyborczej w 2016 roku Wikileaks opublikowało zawartość skrzynki mailowej Johna Podesty, szefa sztabu Hillary Clinton. Na podstawie standardowych wiadomości dotyczących zamawiania pizzy powstała teoria spiskowa, że część amerykańskich polityków należy do pedofilsko-satanistycznej grupy, na czele której stała ówczesna kandydatka demokratów na prezydenta. Według autorów tej teorii pizza była hasłem, którym członkowie grupy określali niepełnoletnie osoby, które można było wykorzystać seksualnie. Poza tym centrum dowodzenia grupy miała być waszyngtońska pizzeria Comet Ping Pong.

Gdzie się podzieją QAnonowcy?

Na początku tygodnia Twitter zamknął ponad 70 tys. kont użytkowników związanych z QAnonem. Administratorzy platformy oświadczyli, że zrobili to „w celu ochrony debaty przed próbami podżegania do przemocy, organizowania ataków i udostępniania celowo wprowadzających w błąd informacji o wyniku wyborów”. Władze firmy oświadczyły, że zaczęły zawieszać konta 8 stycznia po południu. Tłumaczyły to zwiększonym ryzykiem wywołania ewentualnej szkody i związkiem między spiskowymi teoriami w propagowanymi w sieci a realną przemocą.

Decyzja Twittera dolała paliwa do awantury wokół zamknięcia konta Donalda Trumpa. Teorie spiskowe znowu zaczynają się piętrzyć. Cześć kongresmenów Partii Republikańskiej uważa, że to wynik zmowy lewicy i wielkich korporacji z Doliny Krzemowej, której celem jest uciszenie Amerykanów głoszących niewygodną prawdę.

W jakim zakątku internetu QAnonowcy i ich akolici znajdą teraz przyjazne miejsce? Na razie nie ma co do tego pewności, ale kandydatur jest – według Aarona Maka ze Slate’a – kilka. Pierwszym jest Gab, zwany czasem "alternatywnym Twitterem”.

Publiczna wersja serwisu wystartowała w maju 2017. Portal określa się jako sieć „broniąca wolności słowa, wolności jednostki i swobodnego przepływu informacji w sieci”. To zawoalowane przyzwolenie na rasistowski i antysemicki język jego użytkowników.

Kolejne miejsce to Telegram, darmowy komunikator internetowy. Użytkownicy mogą wysyłać wiadomości, zdjęcia, filmy, naklejki, nagrania oraz pliki różnego typu. Odkąd Whatsapp zaczął tracić na popularności ze względu na rozpoczęcie gromadzenia danych użytkowników, Telegram zyskał kilkadziesiąt milionów nowych odbiorców i uchodzi teraz za najlepiej zaszyfrowany komunikator. Z kolei Rumble to konkurent YouTube’a, szybko zdobywający popularność wśród alt-rightowców, podobnie jak otwarcie nawiązujący do kłamstwa wyborczego portal thedonald.win.

Mike Rothschild, badacz QAnona i autor „The World's Worst Conspiracies” (Najgorsze spiski świata) jest sceptyczny co do tego, że na dłuższą metę w którymkolwiek z tych miejsc zgromadzi się lud Make America Great Again. „Na Gabie czy Parlerze nie ma lewaków, których można hejtować i za nimi ganiać. Jesteś zamknięty we własnej bańce i zaczyna się robić nudno. A ci goście przecież naprawdę kochają wojować” – uważa Rothschild.

Tymczasem w środę 13 stycznia Amazon zdecydował, że usunie ze swojej oferty produkty związane z ideologią QAnona, oczywiście w związku z atakiem na Kapitol. Firma zaczęła dopiero ten proces i twierdzi, że zakończy go w ciągu kilku dni.

Pogróżki, akty agresji, nieudane zamachy

QAnon to także problem dla Partii Republikańskiej, której główny nurt nie chce być kojarzony ze spiskowcami. Demokratyczny kongresmen z Kolorado Jason Crow, którego zdjęcia z tragicznych wydarzeń 6 stycznia - gdy pociesza struchlałą koleżankę z Izby - obiegły wszystkie światowe agencje, udzielił wywiadu „5280”, lokalnemu magazynowi z Denver. Odniósł się w nim do dylematów umiarkowanych prawicowców z Kapitolu.

„Cóż, rozmawiałem z wieloma ludźmi z Partii Republikańskiej, z którymi rozwijałem relacje przez lata, których znam jako racjonalnych i rozsądnych. To zupełnie inna grupa niż ci teoretycy wszelkich spisków. Osoby te wyrażały wiele obaw. Boją się jeszcze większej radykalizacji politycznej bazy Trumpa” – stwierdził Crow. I dodał, że demokraci chcą przywództwa, które leży w interesie kraju. Dlatego wita w klubie tych dystansujących się coraz bardziej od Trumpa republikanów.

„Od lat bronimy naszej demokracji przed Donaldem Trumpem, co spowodowało, że wielu z nas jest obiektem gróźb śmierci i innych aktów agresji. Taka jest właśnie cena przywództwa w obecnej epoce” – powiedział kongresmen. Jego republikańscy koledzy od 6 stycznia poczuli co to groźby.

A co do pogróżek: jeden z gorliwych wyznawców QAnona Cleveland Grover Meredith Jr. z Kolorado przyjechał 6 stycznia po południu do stołecznego Waszyngtonu ciężarówką pełną broni. Według śledczych, którzy sprawdzają, co robił w dniach poprzedzających oblężenie Kapitolu, mężczyzna planował zabić przewodniczącą Izby Reprezentantów Nancy Pelosi oraz burmistrzynię stolicy Muriel Bowser. Został aresztowany 7 stycznia, po tym, jak wygrażał przygodnie napotkanemu człowiekowi.

Oświęcim w Waszyngtonie

Ale człowiek z rogami bizona i neonazistowskimi tatuażami to nie jedyny potworny symbol ostatnich wydarzeń.

Na zdjęciach z zajść na Kapitolu jest mężczyzna z długą siwą brodą w czarnej bluzie z kapturem, na której widnieje biała czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami. Nad nią napis „Camp Auschwitz”, czyli „Obóz Oświęcim”, a pod nią – „Work brings freedom”. To angielskie tłumaczenie słów z oświęcimskiej bramy Arbeit macht frei - praca czyni wolnym.

Amerykańska historyczka Lindsey Fitzharris zwróciła uwagę na Twitterze, że głównym problemem nie jest mężczyzna, który ten osobliwy strój założył, a jego producent. I zalinkowała Auschwitz Memorial, oficjalny profil muzeum obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.

View post on Twitter

Z kolei osoba obsługująca konto muzeum ostrzegła, że takie bluzy i t-shirty, w różnych wariantach, można dostać na stronie TeeChip.com. Na internetowego sprzedawcę koszulek posypały się gromy, że takie wykorzystywanie pamięci o miejscu, w jakim zginęło ponad milion ludzi jest niemoralne i haniebne.

View post on Twitter

„New York Times” o upiornym logo na bluzie rozmawiał z ocalałą z Zagłady 78-letnią dr Evą Umlauf, która pracuje jako pediatra i psychoterapeuta. Do Oświęcimia trafiła jako niemowlę.

“Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Zostało przełamane tabu. Na myśl by mi nie przyszło, że Amerykanie są do tego zdolni” – powiedziała lekarka.

Dla Umlauf to czerwone światło, że kolejne pokolenia nie nauczyły się wiele z doświadczenia Holocaustu.

Według The Jewish Daily Forward, żydowskiej gazety wydawanej w USA od 1897 roku, nie wiadomo na razie, kto pierwszy wypuścił ten osobliwy produkt na rynek, ale w ciągu kilku godzin od oblężenia Kapitolu jego różne kopie zaczęły krążyć po sklepach w sieci włączając w to Amazona. Niektórzy sprzedawcy od razu zareagowali i usunęli akcesoria z napisem Camp Auschwitz ze swojego asortymentu, ale inne nie, a firma TeeHands w ramach reklamy wrzuciła na swój portal zdjęcie siwobrodego człowieka z waszyngtońskich zamieszek.

JDF wskazuje jednak, że to nie pierwszy raz kiedy podczas demonstracji w Ameryce pojawiają się hasła otwarcie afirmujące Zagładę i wprost nawiązujące do eksterminacji Żydów.

Liga Przeciwko Zniesławieniom zarejestrowała, że podczas grudniowych protrumpowskich protestów w Waszyngtonie ludzie z grupy Proud Boys mieli koszulki z akronimem 6MWE, czyli “Six Million Wasn’t Enoug” – sześć milionów to było za mało.

Partia Nic Niewiedzących

Warto przypomnieć, że antysemityzm jest związany z amerykańskim nacjonalizmem i natywizmem od zamierzchłych czasów. W latach 40. XIX w., w ramach protestu przeciwko imigracji z Irlandii oraz południowej i wschodniej Europy powstała populistyczna i ksenofobiczna Partia Nic Niewiedzących – Know Nothing Movement. Sami nazywali się Stronnictwem Amerykańskim. W wyborach prezydenckich 1856 roku ich kandydat zdobył nawet 870 tys. głosów. Potem równie szybko co powstali rozpłynęli się w politycznej polaryzacji rywalizacji wolnej Północy i niewolniczego Południa, ale resentyment wobec Żydów pozostał i wracał czasem, chociażby w Ku Klux Klanie.

Ten natywistyczny żywioł, o ironio, powrócił z pewną siłą w antyimigranckim i izolacjonistycznym ruchu w latach 30. XX w., który oskarżał uciekających przed nazizmem Żydów o bycie… „agentami Hitlera”.

Pamięć o Nic Niewiedzących wraca we współczesnej publicystyce. W 2006 roku w neokonserwatywnym magazynie "The Weekly Standard" William Kristol, wówczas wpływowy ideolog republikanów, który ostatnio spłoszony przez nacjonalizm Trumpa poparł Joego Bidena, oskarżył populistyczną frakcję w Partii Republikańskiej o niedostrzeganie niebezpieczeństwa przekształcenia jej w antyimigrancką partię Know Nothing. Jednym słowem już 14 lat temu widmo zawłaszczenia GOP przez ksenofobów i antysemitów było na horyzoncie. Potrzeba było tylko lidera, który ten żywioł obudzi.

Pod południowym krzyżem

W waszyngtońskiej insurekcji jest jeszcze pewna zagadka dla semiotyków. Dlaczego ludzie przedstawiający się jako amerykańscy patrioci i sól tamtejszej ziemi tyleż często co gwieździstym sztandarem, czyli flagą USA, machają tzw. Południowym Krzyżem, czyli symbolem przegranych w wojnie secesyjnej Skonfederowanych Stanów Ameryki, innymi słowy – zdrajców?

Debata na temat obecności Southern Cross w przestrzeni publicznej toczy się odkąd w 1962 roku wywiesiły ją na budynku stanowego Kapitolu w Columbii władze Karoliny Południowej, stanu, w którym było najwięcej niewolników w relacji do reszty społeczności. A zrobiły to prawie po stu latach nieobecności tego znaku w zbiorowej świadomości na znak protestu przeciwko wyrokom Sądu Najwyższego znoszącym funkcjonalną i strukturalną segregację rasową. Od 1962 roku Południowy Krzyż zaczął powiewać na setkach państwowych budynków na Południu. Później - pod presją organizacji broniących praw człowieka, przede wszystkim Krajowego Stowarzyszenia na rzecz Popierania Ludności Kolorowej - był zdejmowany. Ameryka w ocenie konfederackiej flagi jest podzielona.

Według sondażu zamówionego przez Politico w czerwcu 2020 roku - gdy Ameryką targały niepokoje po zabójstwie Afroamerykanina George’a Floyda - 44 proc. Amerykanów uważa Southern Cross za symbol dumy Południa, a 36 proc. za symbol rasizmu.

Z badania nie wynika jednak, czy obie grupy respondentów się nie przenikają, tzn. czy dumni południowcy nie są jednocześnie dumnymi białymi suprematystami.

Autorka zrezygnowała z honorarium, wyrażając w ten sposób wsparcie dla OKO.press

Komentarze