Rząd PiS z zatruwaniem polskich dusz przez niemiecki neomarksizm, lewactwo i wszelkie inne germańskie bezeceństwo walczy już od 8 lat. I aż dziwne, że dopiero teraz wpadł na to, że najlepszą bronią w tej bitwie jest willa podarowana fundacji partyjnego kolegi
Co mówili? Jak głosowali? Gdzie manipulowali? O co się kłócili? W soboty rekapitulujemy dla państwa, czym próbowali mamić nas politycy w mijającym tygodniu.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Założycielem Fundacji Wolność i Demokracja jest Michał Dworczyk, były szef Kancelarii Premiera, dziś minister bez teki w rządzie Mateusza Morawieckiego. W zarządzie fundacji zasiada natomiast m.in. Radosław Poraj-Różecki, mąż posłanki PiS Mirosławy Stachowiak-Różeckiej. W tym tygodniu okazało się, że organizacja ta - co za przypadek! - dostała z ministerstwa edukacji 4,5 mln zł na zakup kilkusetmetrowego domu na warszawskim Żoliborzu, nieopodal placu Wilsona, czyli w topowej lokalizacji na mapie Warszawy.
To jedna z 12 nieruchomości, które dzięki rządowym dotacjom kupują organizacje powiązane z PiS. Mechanizm opisali jako pierwsi we wtorek 31 stycznia dziennikarze tvn24.pl, Justyna Suchecka i Paweł Szostak. Wszystkie budynki zakupione dzięki szczodrości ministra edukacji Przemysława Czarnka, przez 5 lat będą musiały służyć szeroko rozumianym "celom oświatowym", a po tym czasie będzie można już z nimi zrobić cokolwiek: wynająć, sprzedać, zaadaptować na siedzibę partii, motel dla posłów PiS i tak dalej. Wedle fantazji obdarowanych.
Wybuchła afera, którą PiS na początku postanowił zlekceważyć. Premier Morawiecki szybko orzekł, że po prostu "środki publiczne dostają dziś organizacje patriotyczne" i podziękował Czarnkowi za tę zbożną inicjatywę.
Wkrótce okazało się jednak, że sprawa nie chce przyschnąć, a temat podchwytują również lokalne media, bo rządowe pośrednictwo nieruchomości nie ograniczało się jedynie do Warszawy. Na front wysłano więc samego ministra Czarnka, który do sprawy zabrał się z właściwą sobie gracją, elegancją i delikatnością, wylewając na tlący się płomień całą cysternę benzyny.
Ktoś o usposobieniu prostolinijnym i pragmatycznym mógłby sobie pomyśleć, że akcja z rozdawaniem milionów z publicznych pieniędzy zaprzyjaźnionym fundacjom to po prostu wsparcie bezpośredniego zaplecza PiS, by dobrze przygotowało się finansowo na trudne czasy, które mogą nadejść wraz z przegranymi wyborami.
Rzecz oburzająca i naganna, ale w 2023 roku, po niemal ośmiu latach władzy Zjednoczonej Prawicy, również niestety banalna. Ot, kolejne z serii uwłaszczeń na majątku publicznym, które na wyborcach nie robią już szczególnego wrażenia.
Minister Czarnek całą sprawę postanowił wyjaśnić jednak w sposób bardziej finezyjny:
"Podstawowe kryterium było takie - nie dajemy pieniędzy lewakom i komunistom, bo to jest sprzeczne z Konstytucją" - powiedział.
Odnotujmy, że nie jest to wypowiedź zbyt precyzyjna, ponieważ stwierdza tylko, kto pieniędzy nie dostał (komuniści, wszyscy trzej), ale nie przybliża nas do wyjaśnienia, dlaczego dostał ktoś inny, osobliwie na przykład fundacja założona przez ministra Dworczyka.
Na szczęście w piątek 3 lutego w Polskim Radiu Przemysław Czarnek całą rzecz wyklarował i zrobiło się jaśniej:
"Z Ministerstwa Nauki i Edukacji środki będą szły tylko i wyłącznie do organizacji, które robią dobre rzeczy, a nie lewackich organizacji, które promują neomarksizm i psują młode pokolenie. Nie popieram postaw, które są apatriotyczne, aspołeczne, arodzinne".
Po tych słowach ministra cała sprawa wydaje się już bardziej logiczna.
Otóż po pierwsze, jak wiemy z dawnych wypowiedzi Czarnka, neomarksizm i lewactwo psujące młode pokolenie to zjawiska, które mają pochodzenie niepolskie, obce. Cóż, nie bójmy się tego powiedzieć, niemieckie po prostu.
"Neomarksistowscy ideolodzy z Niemiec pieczołowicie zabiegają o to, żeby Niemiec nie był chrześcijaninem i był rozwiązły, liczą, że to samo będzie miało miejsce w Polsce" - wyjaśniał Czarnek rok temu na łamach tygodnika "Sieci".
Po drugie zaś, neomarksizm, zwany też zamiennie marksizmem kulturowym, ma tę szczególną cechę, że wdziera się w świadomość podstępnie, sączy lewactwo i promuje LGBT zza węgła, zatruwając niemieckim jadem niewinną duszę nieprzeczuwającego zagrożenia Polaka. Dlatego tak trudno się przed nim bronić.
"Wystarczy pójść do teatru, do kina, uczyć się, nieważne czy w szkole, czy na uniwersytecie, by zostać podstępnie zmanipulowanym” - dowodził historyk i publicysta Dariusz Rozwadowski w książce "Marksizm kulturowy. 50 lat walki z cywilizacją Zachodu".
I tu już jesteśmy w domu, już wiemy, po co ministrowi i jego totumfackim potrzeba tyle rozsianych po Polsce nieruchomości. Otóż na wzór wozu Drzymały stworzą one sieć "wozów Czarnka", łańcuch polskości, redutę broniącą nas przed niemieckim zagrożeniem, lub - w przypadku wygranej chodzącej na niemieckiej smyczy opozycji - chroniącą narodową substancję.
W tym miejscu musimy zrobić ważny przypis. Kuriozalny przekaz polityczny, który ma przekonać Polaków, że wystawna willa na warszawskim Żoliborzu sfinansowana z pieniędzy podatników to element walki z neomarksizmem i psuciem młodego pokolenia, stanowi zaledwie ułamek tej sprawy.
Jej istotniejszą częścią jest fakt nieskrywanej pogardy dla przejrzystych i stałych procedur, wedle których wydawane są środki publiczne.
To typowe zachowania dla systemu klientelistycznego, w którym nad procedurami góruje wola polityczna, a minister niczym udzielny książę wskazuje po uważaniu, kogo należy nagrodzić, a kogo ukarać. Co w efekcie osłabia pozycję obywatela wobec państwa, bowiem sposób działania na modłę Czarnka rodzi w praktyce jednoinstancyjną strukturę władzy, świat bez możliwości odwołania się do prawa i zasad.
W takim świecie jedyną formą komunikacji jest suplika klienta (obywatela) do patrona (ministra, urzędnika, zblatowanego z władzą biznesmena), którą ten ostatni może uwzględnić, albo i nie. A obywatel musi się takiej decyzji podporządkować
Ta forma sprawowania władzy może być, od biedy, efektywna tylko w kraju o rysie autorytarnym, rządzonym długo przez jedną partię, która de facto zrasta się z państwem. Natomiast w państwie demokratycznym, w którym władza zmienia się często, ten styl urządzania rzeczywistości to przepis na wieczny chaos. I być może to właśnie ma nam do powiedzenia PiS: po nas choćby potop.
A skoro o potopie mowa…
Minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau udał się do Szwecji, gdzie stwierdził, że "kwestia zwrotu Polsce dóbr kultury zrabowanych podczas potopu szwedzkiego jest otwarta". Jak można się było spodziewać, Szwedzi mają jednak na ten temat jednak inne zdanie: “Łupy wojenne z XVII wieku są legalnymi zdobyczami zgodnie z ówczesnym prawem międzynarodowym” - stwierdziła tamtejsza ministra spraw zagranicznych Ann Linde.
Może to też w jakimś stopniu wyjaśniać aferę z willami. Skoro nie da się odzyskać łupów ze Szwecji, wybrano zdobycie łupów w Polsce. W końcu łup to łup, a sztuka to sztuka.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze