„Twierdzimy, że pomysły chrześcijańskiego Boga i jego syna na to, jak mamy żyć, to przepis na nieszczęście, a nawet moralny upadek” – publikujemy fragment nowej książki Artura Nowaka I Ireneusza Ziemińskiego
Za kilka dni, 7 listopada 2023, ukaże się w wydawnictwie Prószyński i Sp. książka Artura Nowaka i Ireneusza Ziemińskiego „Chrześcijaństwo. Amoralna religia”. Wstęp do książki napisał prof. Stanisław Obirek. Za zgodą wydawnictwa zamieszczamy fragment wstępu i fragment książki. To poruszająca lektura.
Stanisław Obirek, Fragment wstępu
Ta książka powstała w bardzo ważnym momencie – powinien ją przeczytać każdy, kto chce zrozumieć, jak to było możliwe, że w sercu chrześcijańskiej Europy doszło do Zagłady sześciu milionów europejskich Żydów.
Gdyż to nie antysemityzm islamski, o którym tak wiele dzisiaj słyszymy, jest historycznie najbardziej śmiercionośny, ale właśnie antysemityzm chrześcijański, który mimo przykazania miłości bliźniego i nieprzyjaciół niezmordowanie wskazywał Żyda jako bogobójcę.
Ale przecież równie porażające są konsekwencje teologii nakazującej bezwarunkowe posłuszeństwo nie tylko Bogu, ale i jego przedstawicielom, czyli klerowi katolickiemu z papieżem na czele.
Jest tych tematów rzadko poruszanych i słabo obecnych w świadomości przeciętnego polskiego katolika znacznie więcej. Wspomnijmy o nieograniczonym i bezwarunkowym miłosierdziu, które skrywa zdaniem rozmówców obraz psychopaty nie tylko tolerującego, ale wręcz usprawiedliwiającego największe zbrodnie w dziejach ludzkości.
A czy nie można właśnie w chrześcijaństwie, a ściślej rzecz ujmując, w papiestwie, odkryć mechanizmy usprawiedliwiające i wręcz gloryfikujące podboje kolonialne i przemoc wobec rdzennych ludów oraz ich kultur i religii?
Rozmówcy nie szczędzą słów krytycznych pod adresem nie tylko Jana Pawła II, ale i Benedykta XVI. Nie skupiają się jednak na anegdotach i szeroko już znanych zaniedbaniach i nadużyciach Karola Wojtyły i Josepha Ratzingera.
Autorów interesują implikacje tak podstawowych pojęć i dogmatycznych przekonań chrześcijańskich jak zbawienie i odkupienie, a tu zwłaszcza ich koszty. Czy można bez przerażenia przyjąć tezę, że ceną naszego zbawienia i odkupienia jest straszliwa śmierć jedynego i ukochanego syna? Jaki ojciec mógł zdobyć się na tak perwersyjne rozwiązanie?
Sporo dowiemy się też o praktycznych konsekwencjach uświęconych tradycją praktyk pobożnościowych jak spowiedź.
Autorzy zastanawiają się też nad kosztami upolitycznienia religii, czego w natężeniu trudnym do zniesienia doświadczamy po 2015 roku. Nie brak również intrygujących i nowatorskich poglądów na temat miejsca kobiety w Kościele, które jest konsekwencją złej teologii.
Co więcej, dowiemy się, że Ireneusz Ziemiński staje po stronie Ewy, której jako ludzkość zawdzięczamy zakończenie bezmyślnego trwania w rajskiej bezczynności.
Mimo nagromadzenia krytycznych uwag i bezlitosnego oglądu nadużyć, jakich dopuściło się chrześcijaństwo w swojej historii, trzeba jasno powiedzieć, że przesłanie tej książki jest optymistyczne. Wskazuje bowiem, jak wyzwolić się od naszych okupantów, by przywołać tytuł ciągle aktualnej książki Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Jest kolejnym krokiem w kierunku uzyskania pełnej dojrzałości społecznej i indywidualnej.
Fragmenty książki „Chrześcijaństwo. Amoralna religia"
Ireneusz Zieliński Artur Nowak
Twierdzimy, że pomysły chrześcijańskiego Boga i jego syna na to, jak mamy żyć, to przepis na nieszczęście, a nawet moralny upadek. Udzieliło nam się szczęście ewangelicznej owcy, która uciekła ze stada. Brzmi to może w naszych ustach przekornie i nieco prześmiewczo, ale autentycznie urzekła nas właśnie ta przypowieść. Uciekinierka budzi nasz podziw.
Czy zastanawiało was, dlaczego właściwie pasterz pozostawia całe stado i rusza, by odnaleźć tę jedną, która odeszła? Dla nas odpowiedź jest prosta. Widzimy w tej historii przypowieść o opresyjnym/obsesyjnym strażniku moralności, który pilnuje jednego, ociosanego z różnorodności sposobu funkcjonowania w stadzie w ramach przyjętych zakazów i nakazów.
Pasterz jest nie tylko przewodnikiem, ale też bożkiem, któremu owce oddają cześć, zarazem jest ich przeznaczeniem, są na niego zdane. Nie mamy złudzeń, że to nie troska powoduje pasterzem, kiedy rusza po zbłąkaną owcę.
W tej przypowieści idzie o coś innego. Sygnał wysłany do innych członków stada jest prosty. Ma wywołać efekt mrożący: równaj do szeregu, trzymaj się naszych zasad, nie oddalaj się, nie ma dla ciebie poza stadem miejsca na ziemi! Albo wracasz, albo to nie jest już twój dom.
Ten język doskonale znamy z opowieści o dumnych narodach, historiach o zdrajcach i wyższości jednego pochodzenia nad drugim.
Czas już najwyższy rozmawiać o chrześcijaństwie jako o jednym z wielu sposobów pojmowania świata, który podlega takim samym ocenom moralnym, jak każdy inny namysł nad tym, co nas otacza. Zwlekaliśmy z rozmową na ten temat, ale powinniśmy być dla siebie wyrozumiali. Katolicyzm wydawał się jednym z niewielu trwałych fundamentów polskości, nie mieliśmy odwagi go naruszać. Dopiero niedawno przecież zebraliśmy się jako społeczeństwo na odwagę, by rozmawiać o „naszym kościele”, o chorobie, która trawi go od wewnątrz. Prościej jest pewnie młodym ludziom, wychowanym bez religijnych tabu i ran wywołanych naruszeniem sacrum.
Jeśli chodzi o religię, obserwujemy dość ciekawe zjawisko. W Polsce dominuje zasada, zgodnie z którą są jacyś źli biskupi i księża, ale przecież Jezus i ewangelia to samo dobro. To przecież prawdy absolutne, niepodlegające żadnej dyskusji. Skoro Jezus przyniósł światu zbawienie oraz nowy kodeks moralny w postaci przykazania miłości (także miłości nieprzyjaciół), to powinniśmy przyjąć jego naukę, a nie ją krytykować. Taki wydaje się dominujący pogląd w polskim społeczeństwie, podzielany także przez ludzi niewierzących.
Otóż myślimy, że jest inaczej, sądzimy bowiem, że odrywanie Kościoła od jego kolebki to błąd, który nie pozwala dostrzec ciemnych stron Ewangelii. Można zatem powiedzieć, że – idąc za Jezusem, który skazał drzewo figowe na uschnięcie – złe drzewo nie może wydać dobrych owoców.
Dlatego nie dziwi nas, że
Powiedzmy to bez owijania w bawełnę. Twierdzimy, że pomysły Boga i jego syna na to, jak mamy żyć, to prosty przepis na nieszczęście. Jeśli taki rzeczywiście jest Bóg, jak przedstawia się go w Kościele, Biblii, to jest okrutnikiem, z którym lepiej nie mieć nic wspólnego.
Bo to jest ojciec z najgorszego snu.
Stworzył nas, wyposażając w potrzeby, które zabronił nam realizować, zalecając umartwianie się i niesienie krzyża. Wystawił na pokuszenie, ale zabronił nam nawet marzyć o realizacji pragnień, bo nawet w myślach możemy grzeszyć.
Nie możemy pobyć sami ze sobą, bo zawsze nas słyszy i widzi. Błogosławionymi są ci, którzy się go boją i czynią ze swojego życia ofiarę.
Ten Bóg jednak społecznie i moralnie umarł.
Świat poszedł dalej i nauczył nas, że aby być szczęśliwymi, powinniśmy o siebie dbać, mamy prawo do marzeń, szczęścia doczesnego, wolności i życia na własny rachunek.
Nie bez powodu jedną z ulubionych metafor Jezusa, określającą jego relację z ludźmi, była metafora pasterza, który troszczy się o swoją trzodę. Tę metaforę przejęli katoliccy duszpasterze, sugerując, że ludzie świeccy są istotami bezradnymi, a nawet bezmyślnymi, gotowymi sprowadzić na siebie nieszczęście, wobec czego potrzebują troskliwych opiekunów.
Owca nie wie, co jest dla niej dobre. Zdana jest na pasterza, który pokieruje każdym jej krokiem. Tylko on jest uprawniony do podejmowania decyzji, wygłaszania sądów. Największą cnotą w stadzie jest właśnie posłuszeństwo. Jeszcze wyraźniej ten model realizuje obraz apostołów jako rybaków ludzi, okazuje się bowiem, że jesteśmy tylko bezimienną masą, złowioną w sieć, z której nie mamy możliwości uciec.
To znaczy, że
według Jezusa ludzie sami nie są w stanie odkryć, co jest dobre, a co złe. Musi ich tego nauczyć przewodnik stada, Pan.
Tu się nic nie zmienia od czasów Księgi Rodzaju. Dlatego, wbrew temu, czego nas uczono, opowiadamy się po stronie Ewy. Jej odwagi w chwili próby nie da się przecenić.
Rajski ogród przecież był nie do zniesienia. Nikt chyba nie chciałby znajdować szczęścia w zabezpieczaniu dóbr materialnych, wiecznym korzystaniu z piękna przyrody, nie mogąc przy tym korzystać z wolności, wpływać na świat, eksperymentować ze swoim losem, także popełniać błędów.
Życie to przecież realizowanie swoich pasji, samodzielne testowanie tego, co jest dobre, a co złe, nadzieja sukcesu, ale i ryzyko upadku. Z tego punktu widzenia bliżsi są nam nasi mityczni przodkowie wypędzeni z raju, korzystający z wolności, niż Jezus, który daje proste reguły życia, mające rzekomo uchronić nas przed zbłądzeniem i doprowadzić do zbawienia.
Z naszego punktu widzenia Jezus to nie Bóg, który przyniósł nam objawioną prawdę, lecz człowiek uwikłany w swój czas, głoszący ideały, które dla nas brzmią anachronicznie.
Chcemy zwrócić uwagę na coś jeszcze. Jezus uwiódł wielu językiem miłości. Ale ten sielankowy obraz miłości bliźniego w języku Ewangelii skierowany jest tylko do swoich.
Nadrzędność przykazania miłości Boga nad przykazaniem miłowania bliźniego znaczy, że innego człowieka należy afirmować tylko o tyle, o ile mieszka w nim Chrystus. Ostatecznie bowiem to nie cierpiący i grzeszny człowiek zasługuje na mój szacunek, lecz Chrystus, który przyszedł do mnie ukryty pod postacią tego właśnie człowieka.
Miarą tej miłości jest zaś przestrzeganie narzuconych bezwzględnie zasad w postaci prawa bożego lub kościelnego. W chrześcijaństwie bliźnimi nie są wszystkie osoby, lecz tylko te, które zostały ochrzczone, należą do naszej wspólnoty religijnej lub są wolne od grzechów, wykluczających możliwość zbawienia.
To ograniczenie przypomina różne formy nacjonalizmu, zgodnie z którymi za człowieka gotowi jesteśmy uznać tylko tego, kto należy do naszego narodu lub podziela nasz światopogląd.
W ten schemat wpisują się też współcześni duszpasterze katoliccy, nazywający osoby nieheteronormatywne tęczową zarazą.
Tymczasem zaraza to przecież zagrożenie, bakterie czy wirusy, które należy wytruć, a nie bliźni, których należy szanować. Podobnego języka używał Jezus, odwołując się do gehenny jako miejsca, w którym spalano śmieci wywożone z Jerozolimy; zdaniem Jezusa na podobny los zasługują ci, którzy w niego nie uwierzą.
W przykazaniu miłości bliźniego nie chodzi zatem o wszystkich ludzi, lecz jedynie o osoby należące do ściśle określonej grupy, którą z jakiegoś powodu uważamy za bliską nam samym. Bliźnimi nie są zatem obcy czy wyznawcy innych religii.
Jezus, mówiąc o innych, nie przebiera w słowach. Widzi w nich świnie, psy czy żmijowy pomiot bądź chwast, który trzeba spalić.
Należy pamiętać, że Ewangelie a tym bardziej Listy Apostołów nie były kroniką życia Jezusa, lecz zbiorem tekstów, nierzadko polemicznych, spisywanych przez wrogo do siebie nastawione grupy chrześcijan. W pierwszym rzędzie miały służyć jako przewodnik moralny i liturgiczny dla przywódców Kościoła i ich kolejnych następców.
Z tego powodu odbijają się w nich spory, które dla zdecydowanej większości ludzi współczesnych, także wierzących w Chrystusa, nie mają żadnego znaczenia, jak chociażby spór o to, czy chrztu można udzielić jedynie mężczyźnie obrzezanemu, czy także nieobrzezanemu.
Również bardziej szczegółowe normy moralne zawarte w mowach Jezusa czy apostołów trudno byłoby stosować współcześnie, oznaczałoby to bowiem większą represyjność wobec kobiet (w istocie wykluczenie ich z życia społecznego) czy potępianie, a nawet karanie śmiercią osób LGBTQIA (do czego namawia zarówno Stary Testament, jak i apostoł Paweł).
Współczesny świat jest bardziej liberalny i mniej opresyjny niż Jezus czy św. Paweł, dlatego obstawanie niektórych Kościołów chrześcijańskich (zwłaszcza Kościoła katolickiego i Kościołów prawosławnych) przy nauce moralnej Jezusa jest nie tylko anachroniczne, ale i krzywdzące.
Jeśli zatem nawet chrześcijaństwo było moralnym postępem w stosunku do jeszcze bardziej opresyjnego Prawa żydowskiego (Stary Testament), to z pewnością dzisiaj za bardziej moralnie słuszne należy uznać regulacje prawne, obowiązujące w krajach demokratycznych. Regulacje, które starają się otaczać troską ekonomiczną bezrobotnych, umożliwiać wszystkim dostęp do medycyny, łagodzić warunki odbywania kar w więzieniach czy liberalizować przepisy prawne w taki sposób, aby kara nie była zemstą, lecz pełniła środki wychowawcze.
Współczesne społeczeństwa demokratyczne są pluralistyczne, cenią wolność i chcą ją w jak najszerszym zakresie zapewnić obywatelom (wolność słowa, zamieszkania w dowolnym kraju, swobodnego wyboru małżonka, tożsamości płciowej, orientacji seksualnej itp.), w przeciwieństwie do rygorystycznej etyki chrześcijańskiej, która w większości takich zachowań widzi grzech.
Dlatego nie mamy wątpliwości, że świat bez opresyjnej moralności chrześcijańskiej, podobnie jak świat bez okrutnego prawa mojżeszowego oraz prawa koranicznego, jest światem lepszym od tego, w którym obowiązują zasady biblijne (w tym ewangeliczne zasady przypisywane Jezusowi).
Książka „Chrześcijaństwo. Amoralna religia” ukaże się 7 listopada w wydawnictwie Prószyński i SP.
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Komentarze