Gdy PiS usiłował z dnia na dzień zmienić ustrój państwa zwykłą większością głosów, a dziesiątki tysięcy ludzi protestowało na ulicach ponad 100 miast, przez parlament przeszła niepozorna poprawka do ustawy o odnawialnych źródłach energii. To klęska polskiej energetyki odnawialnej. Farmy wiatrowe staną się bowiem jeszcze mniej opłacalne
12 lipca 2017 roku wpłynął do Sejmu projekt zmian w ustawie o odnawialnych źródłach energii (OZE) dotyczący ustalania wysokości tzw. opłaty zastępczej. Projekt jest wnioskiem poselskim kilkudziesięciu posłów Prawa i Sprawiedliwości. Ten tryb przedstawiania ustaw bądź nowelizacji jest notoryczne wykorzystywany przez rząd PiS, aby uniknąć konsultacji społecznych i międzyresortowych (obowiązkowych w przypadku projektów rządowych) i skrócić prace nad legislacją do minimum. Zanim opinia publiczna zdąży zorientować się, jakie prawo szykują rządzący, jest już po wszystkim.
W tym wypadku jest podobnie. Niepozorna nowelizacja ustawy, którą 27 lipca przyjął bez poprawek Senat, nie wzbudza zainteresowania. A szkoda, bo poważnie zagrozi rozwojowi energetyki odnawialnej w Polsce.
Mimo, że koszty pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych wciąż tanieją, rozwój zielonej energetyki wymaga wsparcia państwa. Takie wsparcie jest też zobowiązaniem międzynarodowym: do 2020 roku Polska ma zwiększyć udział energii z OZE do 15 procent całej produkowanej energii. Podstawowym mechanizmem jest tu system tzw. zielonych certyfikatów. Tym systemem objęci są producenci energii odnawialnej, którzy produkowali prąd przed 1 lipca 2016 roku (na mocy ustawy o OZE z czerwca 2016).
Certyfikaty potwierdzają, że energia pochodzi z odnawialnego źródła. Są przedmiotem handlu jako papiery wartościowe. Firmy energetyczne mają ustawowy obowiązek zakupić odpowiednią ilość takich certyfikatów. Producent energii odnawialnej (na przykład farma wiatrowa) zarabia zatem nie tylko na sprzedaży energii, ale też na sprzedaży certyfikatów. Niestety, cena certyfikatów jest od kilku lat niska - od 2010 roku spadła o ok 90 procent! Ogromne straty odnotowują zwłaszcza producenci energii wiatrowej. W 2016 roku 70 procent z nich znalazło się pod kreską. 2017 rok ma być jeszcze gorszy.
Ten spadek wartości certyfikatów ma źródło w ich nadpodaży, która z kolei wynika z ogromnej ilości certyfikatów za współspalanie biomasy wraz z węglem. Biomasa traktowana jest bowiem jak odnawialne źródło energii, choć z punktu widzenia polityki klimatycznej jest to pozbawione sensu. Zwłaszcza, gdy biomasą okazują się np. sprowadzane z drugiego końca świata łupki kokosowe, których ślad węglowy (emisja CO2 związana z produkcją i transportem) jest duży.
Firmy energetyczne, jeśli nie wywiązują się z zakupu odpowiedniej ilości certyfikatów, mogą uiścić tzw. opłatę zastępczą. W ostatnich latach ta możliwość była raczej teoretyczna, bo wysokość opłaty była sztywno ustalona na 300 złotych za megawatogodzinę, ok. dziesięć razy więcej niż ceny certyfikatów.
Teraz będzie inaczej. Według nowelizacji ustawy o OZE opłata zastępcza będzie wynosić 125 procent średniorocznej ceny certyfikatów. Oznacza to, że chętnych na zakup certyfikatów może być jeszcze mniej niż obecnie, co przy niezmienionej, dużej podaży oznacza dalszy spadek cen certyfikatów i większe straty producentów.
"Ta ustawa uderza w ponad tysiąc polskich, małych przedsiębiorców (…) którzy są uzależnieni od niskiej ceny zielonych certyfikatów (...) przez wiele lat nie będą mogli osiągnąć zakładanego poziomu zwrotu z inwestycji" – mówił Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej
Protestują nie tylko przedstawiciele branży. W uzasadnieniu nowelizacji mowa m.in. o "ułatwieniu zrównoważonego rozwoju naszego kraju w obszarze odnawialnych źródeł energii". Wywołało to sprzeciw prezesa Urzędu Regulacji Energetyki:
Proszę wybaczyć, ale jako regulator rynku zupełnie nie widzę związku pomiędzy propozycją zmiany opłaty zastępczej, a zrównoważonym rozwojem kraju. Im opłata zastępcza będzie mniejsza, tym bardziej utraci zdolność pobudzania rozwoju - mówił na senackiej komisji Maciej Bando, prezes URE
Wytknął też wnioskodawcom błędy i brak jakichkolwiek szacunków, dotyczących wpływu nowelizacji na koszty energii dla końcowych odbiorców.
Nie pierwszy raz politycy PiS pokazują, że nie zależy im na rozwoju energetyki odnawialnej. Przeciwnie, uważają, że przyszłością polskiej energetyki jest węgiel, choć wobec coraz bardziej dramatycznych zmian klimatycznych może być uznane za czyste szaleństwo.
"Nigdy nie zgodzę się, żeby Polsce ten węgiel odebrano poprzez jakiekolwiek zapisy aktów prawnych, unijnych, czy innych. Do końca zawsze będziemy walczyli o nasze interesy. Polski węgiel jest strategicznym interesem Rzeczypospolitej" - mówił w 2016 roku Andrzej Duda.
Stanowiska prezydenta jest mieszanką "ideologii energetycznej" (wzięte od amerykańskiej prawicy przekonanie wyższości kopalin nad "lewicową" energią odnawialną) i politycznego pragmatyzmu, krótkoterminowej kalkulacji. W grę wchodzi spokój na Śląsku. Przygotowanie planu dla tego regionu, tak aby uniknąć społecznej katastrofy (na przykład przez tworzenie miejsc pracy związanych z OZE) przekracza najwyraźniej możliwości kolejnych władz.
Zmiana w ustawie ma jednego beneficjenta - państwową spółkę Energa. Jak inne wielkie spółki energetyczne, zawarła długoterminowe kontrakty na zakup certyfikatów od właścicieli farm wiatrowych. Tauron i Enea już wypowiedziały te umowy (które w związku ze spadkiem cen zielonych certyfikatów stały się dla nich dramatycznie nieopłacalne) i teraz procesują się właścicielami wiatrowni.
Według portalu Wysokie Napięcie nowelizacja umożliwi Enerdze pozbycie się tych zobowiązań, bowiem kontrakty odnoszą się właśnie do wysokości opłaty zastępczej. Prawdopodobnie będzie to dla Polski oznaczało problemy z Brukselą, poselska nowelizacja ustawy o OZE zmienia bowiem - bez konsultacji z UE - zasady udzielania pomocy publicznej.
Ponadto nowelizacja umożliwi inwestorom pozwanie Skarbu Państwa do międzynarodowych trybunałów arbitrażowych, co narazi Polskę na wypłatę dużych odszkodowań.
Energa będzie mieć za to więcej pieniędzy na sponsorowanie nacjonalistycznych akademii z udziałem polityków PiSu
Polityka energetyczna PiS sprawia, że najprawdopodobniej nie wywiążemy się z międzynarodowych zobowiązań o udziale OZE w produkowanej w Polsce energii. Będzie to mieć ogromne finansowe konsekwencje, które raport z 2016 roku ostrożnie szacuje na 8 miliardów złotych.
Ale konsekwencje finansowe i polityczne są niewielkie w porównaniu z zagrożeniem dla ludzkości, jaką jest nadciągająca katastrofa klimatyczna. Zmiany klimatu oznaczają między innymi wielkie zmiany w globalnej ekonomii, w wyniku których ucierpi znaczna część mieszkańców planety.
Wielu naukowców uważa, że to dzieje się już teraz. W 2017 roku Polskę regularnie nawiedzają potężne nawałnice. Część Południa Europy w lipcu doświadcza największej suszy od kilkuset lat lat. A to i tak nic w porównaniu z Syrią, w której wieloletnia susza, największa w historii w tym regionie, przyczyniła się do wybuchu wojny domowej.
Musimy się przygotować na takie zagrożenia, a przede wszystkim przeciwdziałać im. Państwo polskie ma do tego wiele instrumentów. Rząd z nich nie korzysta z ideologicznych i pragmatycznych względów.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Komentarze